SR082. Evans Ann - Kryształowa kula(1).doc

(1089 KB) Pobierz

 

 

 

 

ANN EVANS

 

 

KRYSZTAŁOWA KULA

 

 

 

Tytuł oryginału: The Man For Her


Robertowi Sollarsowi Bairowi z miłością i w podziękowaniu za wszystkie godziny, które spędziliśmy na obrzeżach wielkich pastwisk, jedząc lunch. Pilnie wszystkiego słuchałam, tato, i wciąż jest mi Ciebie brak.


Rozdział 1

- To się nie uda - powtórzyła po raz trzeci Jesslyn Russell. - Wyglądam śmiesznie. Idiotycznie.

- Wyglądasz tajemniczo - poprawiła Zola.

Jess ponownie obrzuciła krytycznym spojrzeniem swe odbicie w długim lustrze wiszącym na drzwiach przyczepy. Rzemień wysadzany pseudozłotymi monetami sięgał aż do talii, budząc skojarzenie z łańcuchami niewolników. Barwna bluzka zanadto odsłaniała jej piersi, a przydługie rękawy zakrywały dłonie.

Tajemniczo? Skądże! Raczej głupio. O tak, bardzo głupio.

Jess pokręciła głową.

- Zagadkowe jest to, w jaki sposób człowiek o zdrowych zmysłach mógłby przypuścić, że mi się uda. Spójrz na mnie!

Zola, która siedziała wsparta o kuchenny stół, była niemłodą już kobietą. Przyciągała uwagę kruczoczarnymi włosami bez śladu siwizny, twarzą o wydatnych kościach policzkowych i pełną godności postawą. Gdyby Jess jej nie znała, byłaby skłonna uwierzyć, że Zola jest naprawdę wyniosłą, tajemniczą wróżką, taką jaką chciała się wydawać.

- Obrażasz moje stroje - rzekła Zola.

- Jeśli obrażam, to nie stroje, ale siebie w tych strojach. Jestem od ciebie niższa o kilkanaście centymetrów. Wyglądam jak dziewczynka, która buszowała w szafie z ubraniami matki.

Jess raz jeszcze obróciła się przed lustrem. Długa, cygańska spódnica zawirowała i ładnie ułożyła się wokół zgrabnych nóg. Jednak widać było, że jest za luźna w pasie i opada na biodra.

- Przymarszczymy tu i ówdzie, przyfastrygujemy - uprzedziła Zola dalsze zastrzeżenia Jess.

- A włosy? - spytała Jess, unosząc rękami kręcone pasma. Gdy je puściła, ruda masa opadła na ramiona. - Kto uwierzy w karnawałową wróżkę o rudych włosach, szarych oczach i z milionem piegów?

Ojciec, który dotychczas z bezpiecznej odległości przysłuchiwał się rozmowie obu kobiet, teraz podszedł i położył dłonie na ramionach córki. Murdock Russell, popularnie zwany „Doktorem", spojrzał w oczy Jess i powiedział:

- Słuchaj, mała, jeśli nie zastąpisz Zoe, to nie będzie mogła odwiedzić siostry w szpitalu. Wiem, że ci się uda. Będziesz doskonałą wróżką. A poza tym co za przygoda! Zawsze narzekałaś na brak przygód.

- Nie zawsze. Mówiłam to, kiedy miałam szesnaście lat. Teraz mam dwadzieścia sześć i jestem za stara na podobne przeżycia.

Zola grzebała w serwantce, pełniącej także rolę dodatkowego biurka, mieszczącego sporą kolekcję jarmarcznej biżuterii, rupieci i astrologicznych wykresów. Kiedy wyciągnęła dolną szufladę, wysunęło się z niej mnóstwo kolorowych chust i szali. Wybrała jeden i pomachała nim przed nosem Jess.

- Owiń sobie tym głowę, o tak - powiedziała, pokazując to kolistymi ruchami dłoni.

Jess posłuchała i zauważyła, że turkusowo - zielony szal zawinięty w turban dodaje pewnej autentyczności całej postaci. W krótkim czasie Zola uzupełniła strój kilkoma pobrzękującymi bransoletkami, wielkim kolczykiem i trzema naszyjnikami ze „złotych" monet.

Wyglądam jak przeładowana ozdobami choinka, pomyślała Jess.

- Nadal nie jestem pewna - stwierdziła, kręcąc głową. Spod turbanu wymknął się niesforny rdzawy kosmyk, który zdecydowanie wepchnęła pod szal.

- Nie bój się. Nikt niczego nie zauważy, nikt się nie poskarży - powiedział ojciec. - Ocala to tylko króciutki etap jarmarcznego objazdu. Nim ktokolwiek spostrzeże, że nie jesteś Zolą, będziemy już gdzie indziej, w innym miasteczku.

- No cóż, nie mam wyjścia. Ale zapowiadam: kiedy jutro wrócisz, składam rezygnację. Koniec z wróżeniem. - Spojrzała na ojca. - A kto zajmie się moimi kucami?

- Nikt specjalnie nie odczuje ich braku przez dzień czy dwa. Nie w Ocali. Nie po to ludzie płacą dolara za wejście, żeby swoje dzieciaki sadzać na grzbiet kuca. Tu większość ma własne koniki, o lepszym rodowodzie niż twoje przerośnięte owczarki niemieckie.

- Nie obrażaj kuców! - zawołała Jess. - Choć nie są moje, troszczę się o nie lepiej niż ty o twoje prosiaki.

- Nie złość się, kochanie - odparł szybko „Doktor". - Wiem, że dobrze się opiekujesz zwierzętami i kochasz je.

Jess, nieco udobruchana, podciągnęła długie rękawy bluzki i rzuciła ostatnie, zdecydowanie krytyczne spojrzenie w lustro. „Wróżką" jest zaledwie od dziesięciu minut, a już potrafi przewidzieć przyszłość:

- Czeka mnie jedna wielka katastrofa - mruknęła do siebie pod nosem.

Ten mężczyzna oznacza kłopoty. Widziała to w jego oczach. Niepokoiło ją pełne nieufności spojrzenie i ściągnięte, krzaczaste brwi, jakby zlepione pośrodku szerokiego czoła. Wyraźnie nie wierzył jej przepowiedniom, choć nie brakowało w nich optymizmu. Jess była pewna, że za chwilę ją przejrzy, odgadując, iż jej umiejętności ograniczają się do przewidzenia następnego wschodu słońca. No cóż, chociaż wróżenie przyszłości to tylko zabawa, z sytuacji wynikało, że Jess nie umie dobrze blefować, gdyż mężczyzna, podobnie jak dwie poprzednie klientki, był niemal gotów zażądać zwrotu honorarium.

- Jak pójdą mi interesy? - spytał. - Czy w tym roku osiągnę zysk?

Jess przełknęła ślinę i wciągnęła policzki. Sprawa trudna i niebezpieczna. Należy unikać konkretów, operować ogólnikami - tak ją uczyła Zola. Nowo upieczona wróżka obrzuciła klienta dyskretnym spojrzeniem: roboczy kombinezon, miękka czapka z daszkiem przesunięta na tył głowy, zmierzwione włosy, brud za paznokciami. W tym florydzkim miasteczku klient jest albo hodowcą rasowych koni, albo farmerem. Nie trzeba umieć wróżyć, by zauważyć, że facet należy do drugiej kategorii.

Mężczyzna pochylił się nad stołem, zbliżając do niej twarz. Poczuła zapach piwa. Może jest na tyle pijany, że wkrótce zapomni o jej wątpliwej jakości przepowiedni?

- No więc? - nalegał.

Czego ty ode mnie oczekujesz, człowieku? - pomyślała. Robię, co mogę, staram się, jak umiem.

Jakże w tym namiocie zrobiło się nagle gorąco! Przełknęła ślinę i podjęła decyzję. Cała naprzód!

- Nie powinien pan mieć najmniejszych problemów ze znalezieniem rynku na swoje... no, na swój produkt - wyrzuciła jednym tchem.

Nastroszone brwi drgnęły.

- Ma pani na myśli byki? Odetchnęła z ulgą. Trafiła w sedno.

- Oczywiście, że chodzi o byki. Wszyscy będą się o nie ubiegali. - Niemal ze strachem przeciągnęła palcem po otwartej dłoni mężczyzny, jakby w zgrubieniach skóry i wyżłobieniu linii życia znajdowała natchnienie. - Oo! Widzi pan? Jaka długa jest ta linia! Czeka pana wiele, bardzo wiele dobrych interesów. - Zniżyła głos do tajemniczego szeptu: - Przepowiadam, że pod koniec tego roku na każdym z pastwisk jeden z pańskich byków będzie zapładniał krowy.

No, teraz chyba będzie zadowolony! Mężczyzna tymczasem zamrugał jakby zamroczony. Po kilku sekundach jego twarz wykrzywił grymas wściekłości.

- Ja hoduję psy obronne, zwane też byczymi psami. - Wyrwał dłoń z ręki Jess i wstał tak nagle, że omal nie pękły mu szelki od spodni. - Żadna z pani wróżka. Gdzie jest madame Zola? Wróżyła mi w zeszłym roku i wszystko się sprawdziło.

Jess nie miała zamiaru informować mężczyzny, że „madame" Zola nazywa się w rzeczywistości Mabel McAllister i pochodzi ze Schenectady w stanie Nowy Jork, a jeśli płynie w jej żyłach choćby jedna kropla cygańskiej krwi, to trafiła tam przypadkiem.

Zaplątana w kłamstwach, Jess szukała ratunku w udawanym oburzeniu.

- Jestem uczennicą i pierwszą asystentką madame Zoli - oświadczyła dumnie. - I jestem w pełni zdolna odczytywać przyszłość z pańskiej dłoni. Mamy kontynuować?

Mężczyzna zaśmiał się ironicznie.

- Pierwszą asystentką! Ha! Może uczenniczką, zielonym dzieciakiem, który nie potrafiłby określić pory roku, widząc dojrzałe jabłka na drzewie. Żądam zwrotu pieniędzy!

Wzrok Jess stężał. Wpływy tego dnia były bardzo nikłe. Zola wścieknie się, gdy usłyszy, że ktoś otrzymał zwrot pieniędzy. Byłoby to wbrew wszelkim zasadom jarmarcznych objazdów.

- Nie ma u nas zwrotów - odparła zimno.

- Nie zadzieraj ze mną, mała! Żądam moich pieniędzy! Jess bała się jednak bardziej gniewu Zoli niż pogróżek tego typa. Pokręciła głową tak mocno, że zawirował wielki kolczyk i pacnął ją w policzek.

Mężczyzna spurpurowiał. Wściekał się i groził, ale Jess trwała przy swoim. Wychowała się w środowisku hałaśliwych buńczucznych chłopaków i umiała dawać sobie z nimi radę, łagodząc wybuchy lub demaskując kłamstwa. Ten mężczyzna wiele się od nich nie różnił, tyle że był starszy. No i miał wyjątkowo szerokie bary.

Wyczerpał wreszcie wszystkie groźby i wymachując palcem przed jej nosem, oświadczył:

- Nie myśl, bezczelna oszustko, że na tym się skończy! Zaklął w końcu paskudnie i niemal wybiegł ze słabo oświetlonego namiotu.

Jess obserwowała, jak maszeruje trawiastym przejściem między jarmarcznymi budami. Miała nadzieję, że ów nieudany klient jest tylko podpitym awanturnikiem. Ostatecznie tak wiele nie stracił. Pięć i pół dolara. Zola ją zapewniła, że klienci niezadowoleni z wróżb szybko o wszystkim zapominają. Poza tym większość ludzi wierzy w to, w co chce wierzyć, i odrzuca przepowiednie niemiłe. A więc i ten farmer, kiedy ochłonie, machnie na wszystko ręką.

Inna sprawa, że Jess nie powinna była się zgodzić na tę maskaradę. Poczuła nagle nawracający ból głowy. Turban sprawiał teraz wrażenie żelaznej obręczy. Niech ta Zola szybko wróci, nim wszyscy niezadowoleni klienci połączą się i będą chcieli biedną zastępczynię powiesić na jej własnym naszyjniku z fałszywego złota.

Angela Connor zerknęła na twarz brata i mocno szarpnęła go za rękaw koszuli.

- Adam! Przestań się zachowywać, jakby ktoś dobierał ci się do kieszeni.

- Nic na to nie poradzę. Zachowuję się jak zwykle. Wiesz, że nie lubię takich miejsc.

- O tak, doskonale o tym wiem. Nie lubisz chodzić na imprezy, na które nie otrzymałeś elegancko wydrukowanego zaproszenia na czerpanym papierze - odparła jego szesnastoletnia siostra. - Czy choć raz nie możesz się odprężyć i po prostu zabawić?

- Nie. Przyjechaliśmy tu na aukcję koni. - Twarz mu jeszcze bardziej spochmurniała, gdy niemal wpadł na parę zapamiętale całujących się nastolatków. I to pośrodku ścieżki! - Na aukcję koni, a nie żeby pętać się w tłumie przepoconych smarkaczy lub mieszczuchów z głębokiej prowincji, którzy faszerują swoje rozkapryszone pociechy cukrową watą, zamiast je zapędzić do jakiejś pożytecznej roboty.

Angela z niesmakiem pokręciła głową.

- Robi się z ciebie okropny snob. Z dnia na dzień coraz bardziej upodabniasz się do tej swojej Chciejki.

Connor zmarszczył brwi i spojrzał z ukosa na siostrę.

- Prosiłem cię, żebyś jej tak nie przezywała. Ona ma na imię Tianna. Któregoś dnia wymknie ci się ta „Chciejka" w nieodpowiedniej chwili, i jak ja będę wtedy wyglądał?

- Doskonale. Uwolniony od jeszcze jednej nieodpowiedniej przyjaciółki.

- Ona nie jest moją przyjaciółką, a ty, Angelo...

- Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie lubię jej, i ona doskonale o tym wie.

- Byłoby dobrze, gdybyś zmieniła swój stosunek do niej.

- Po co? Chyba że... - spojrzała z rozbawieniem na brata - zamierzasz zrobić z niej członka rodziny. Mam jednak nadzieję, że nie przyszedł ci do głowy ten idiotyczny pomysł.

- Nie twoja sprawa, panno wtrącalska.

- To nie jest dobry materiał na żonę dla ciebie, braciszku, mimo że jej ojciec ma największą w Teksasie hodowlę koni!

- Może pozwoliłabyś mnie samemu podejmować decyzje? - odparł Adam ze złością.

- Wiem, że jej nie kochasz. - Na twarzy Angeli pojawił się niepokój. - Nie kochasz, prawda? Jakże mógłbyś!

Nie miał najmniejszego zamiaru omawiać problemów uczuciowych ze smarkatą szesnastolatką, wierzącą, że małżeństwo zawiera się na całe życie i że mężczyzna, któremu nie udało się zdobyć serca ukochanej kobiety, powinien z najbliższej skały skoczyć w otchłań. Adam zastanawiał się często, skąd Angela czerpie podobne pomysły. W każdym razie nie od brata. Pstryknął ją przyjacielsko w nos.

- Ale z ciebie... Ti od wielu lat jest przyjaciółką rodziny, nie moją. Jeśli ten jej status miałby się zmienić, to będziesz pierwsza, której to obwieszczę - obiecał.

Angela zabawnie wykrzywiła twarz i pokazała język. Uznawszy temat za wyczerpany, powróciła do obserwowania karnawałowo - jarmarcznego miasteczka bud i namiotów. Była podekscytowana i trochę zmartwiona, że jest tu tylko przejazdem.

Adam patrzył na siostrę ze wzruszeniem. Była dla niego wszystkim - całą rodziną. I tylko ona jedna go rozumiała. Chociaż będąc od niej starszy o czternaście lat nie pojmował co najmniej połowy tego, o czym szczebiotała, kochał ją ponad wszystko. Może dlatego, że była żywym portretem ich matki: jasna skóra, blond włosy, rozsadzająca żywotność. On sam odziedziczył cechy ojca: miał piwne oczy, czarne włosy i niepohamowany temperament. Ludziom często trudno było uwierzyć, że są rodzeństwem.

- Adam, patrz! Adam! - Angela palcem wskazywała poruszany wiatrem transparent na namiocie:

MADAME ZOLA

TWOJA PRZEWODNICZKA PO PRZYSZŁOŚCI

Wisząca poniżej tabliczka informowała, że seans kosztuje cztery i pół dolara. Ktoś przekreślił to mazakiem, podnosząc stawkę do pięciu i pół dolara.

Najwidoczniej podróże w przyszłość podrożały.

Angela ciągnęła brata w kierunku namiotu wróżki przepychając się przez tłum ludzi. Adam zaparł się.

- O nie, moja droga! Co to, to nie!

- Co to, to tak! Jazda, rozluźnij się. Będzie dobra zabawa.

- Już się dość nabawiliśmy. Wracamy.

- Ani mi się śni. Wcale się nie nabawiłam. Nie zrobiłam połowy tego, na co miałam ochotę. Żal ci nawet było dwudziestopięciocentówki na rzucenie do paszczy papierowego lwa.

- A widziałaś nagrody, jakie dawali za trafienie? Możesz mi powiedzieć, co byś zrobiła z podobizną Elvisa Presleya na fajansowym talerzu?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin