Robin Cook - 19 - Toksyna (1).pdf

(1196 KB) Pobierz
ROBIN COOK
ROBIN COOK
Toksyna
Książkę tę dedykuję rodzinom, które ucierpiały od chorób wywołanych przez Escherichia coli
0157:H7 i od innych zatruć pokarmowych.
Chciałbym wyrazić wdzięczność następującym osobom:
Bruce'owi Bermanowi za jego cenne sugestie na początku niniejszego przedsięwzięcia oraz
wnikliwą krytykę szkicu Toksyny;
Nikki Fox za podzielenie się ze mną swoją fachową wiedzą o chorobach na tle pokarmowym;
Ronowi Savenorowi za pomoc w pokonaniu pewnej przeszkody na etapie zbierania informacji;
oraz Jean Reeds za jej nieocenione uwagi i sugestie w trakcie pisania tej książki.
Prolog
9 stycznia
Niebo było ogromną, odwróconą misą pełną szarych chmur rozciągających się od jednego kresu
horyzontu po drugi. Takie niebo widuje się nad amerykańskim Środkowym Zachodem. Latem te
ziemie zalewałoby morze kukurydzy i soi, ale teraz, w środku zimy, było to zamarznięte
ściernisko z plamami brudnego śniegu i paroma samotnymi, ogołoconymi z liści drzewami.
Przez cały dzień z ponurych ołowianych chmur sączyła się mżawka - raczej mgła niż deszcz.
Około drugiej po południu opady ustały i jedyna sprawna wycieraczka na przedniej szybie starej
ciężarówki, należącej kiedyś do United Parcel Service, nie była już dłużej potrzebna, kiedy
pojazd brnął przez koleiny polnej drogi.
- Co powiedział stary Oakly? - zapytał Bart Winslow.
Bart był kierowcą ciężarówki. On i jego partner, Willy Brown, siedzący na miejscu dla pasażera,
byli już po pięćdziesiątce i mogliby uchodzić za braci. Zmarszczki na ich twarzach świadczyły,
że przez całe życie pracowali na farmie. Obaj ubrani byli w wytarte, poplamione ziemią drelichy
i kilka warstw przepoconych koszul, obaj też żuli tytoń.
- Benton Oakly nie mówił zbyt wiele - odparł Willy, starłszy wierzchem dłoni nieco śliny z
brody. - Po prostu powiedział, że jedna z jego krów obudziła się chora.
- Jak bardzo chora? - zapytał Bart.
- Tak bardzo, że nie mogła wstać - powiedział Willy. Ma silną biegunkę.
Z upływem lat Bart i Willy ze zwykłych pomocników na farmie stali się zespołem, który
miejscowi farmerzy nazywali 3-U: obaj jeździli po okolicy i zbierali umarłe, umierające i
upośledzone zwierzęta, szczególnie krowy, które odwozili do rzeźni. Nie była to praca godna
pozazdroszczenia, ale Bartowi i Willy'emu całkiem odpowiadała.
Ciężarówka skręciła w prawo przy zardzewiałej skrzynce pocztowej i pojechała błotnistą drogą
biegnącą między płotami z drutu kolczastego. Milę dalej droga wychodziła na małą farmę. Bart
podjechał ciężarówką do stodoły, zawrócił na trzy razy i cofnął pod otwarte drzwi. Kiedy Bart i
Willy wysiadali z ciężarówki, pojawił się Benton Oakly.
- Dobry - rzucił na powitanie.
Był równie zwięzły i lakoniczny jak Bart i Willy. Tutejszy krajobraz miał w sobie coś takiego, że
ludziom nie chciało się za dużo gadać. Benton był wysokim, chudym mężczyzną o popsutych
zębach. Wobec Barta i Willy'ego zachowywał dystans, podobnie jak jego pies, Shep, który ujadał
głośno, zanim Bart i Willy wysiedli z ciężarówki. Teraz świdrująca nozdrza woń śmierci
sprawiła, że pies schował się za swojego pana.
- W stodole - rzekł Benton. Wskazał ją ręką i poprowadził swoich gości do ciemnego wnętrza.
Zatrzymawszy się przy zagrodzie, jeszcze raz pokazał ręką za ogrodzenie.
Bart i Willy podeszli nieśmiało i zajrzeli do środka. Pomieszczenie cuchnęło świeżym nawozem.
Chora krowa leżała w zagrodzie we własnych odchodach. Uniosła chwiejnie głowę i spojrzała na
Barta i Willy'ego. Jedna z jej źrenic była koloru szarego marmuru.
- Co jest z jej okiem? - spytał Willy.
- Miała takie już jako cielak - odparł Benton. - Odbiła je sobie albo co.
- Choruje dopiero od rana? - zapytał Bart.
- Tak - powiedział Benton. - Ale już od miesiąca dawała mniej mleka. Chcę się jej pozbyć, zanim
inne krowy dostaną biegunki.
- Jasne, weźmiemy ją - stwierdził Bart.
- Dwadzieścia pięć dolców za odstawienie jej do rzeźni? upewnił się Benton.
- Tak - potwierdził Willy. - Czy możemy ją opłukać, zanim załadujemy ją na ciężarówkę?
- Proszę bardzo - powiedział Benton. - Wąż jest przy ścianie.
Willy poszedł po wąż, a Bart otworzył wejście do zagrody. Ostrożnie postawił jedną nogę, drugą
dał krowie kilka kopniaków w zad. Zwierzę niechętnie podniosło się i powlokło przed siebie.
Willy wrócił z wężem i polewał krowę wodą, dopóki nie nabrała względnie czystego wyglądu.
Potem stanęli za nią i razem wywabili ją z zagrody. Z pomocą Bentona wyprowadzili zwierzę na
zewnątrz i umieścili je w ciężarówce. Willy zamknął tylne drzwi wozu.
- Co tam macie? Jeszcze cztery sztuki? - spytał Benton.
- Owszem - odparł Willy. - Wszystkie padły dziś rano. Gdzieś przy farmie Silverton jest jakaś
zaraza.
- Koszmar - rzekł zaniepokojony Benton. Wcisnął Bartowi w rękę kilka zmiętych zielonych
banknotów. - Zabierzcie mi to stąd.
Bart i Willy splunęli, wsiadając na swoje miejsca. Zmęczony silnik prychnął czarnym dymem i
ciężarówka wytoczyła się z farmy.
Tak jak to mieli w zwyczaju, Bart i Willy nie odezwali się do siebie słowem, póki auto nie
znalazło się na utwardzonej drodze należącej do hrabstwa. Bart przyspieszył i wreszcie wrzucił
czwarty bieg.
- Myślisz o tym samym co ja? - zapytał.
- Zapewne - powiedział Willy. - Ta krowa nie wyglądała tak źle, kiedy ją umyliśmy. Do diabła,
wyglądała o wiele lepiej niż ta, którą sprzedaliśmy do rzeźni w zeszłym tygodniu.
- Stała o własnych siłach, a nawet chodziła - zgodził się Bart.
Willy spojrzał na zegarek.
- W samą porę - stwierdził.
Ekipa 3-U zamilkła. Willy i Bart zjechali z szosy na drogę biegnącą wokół rozległych, niskich
budynków niemal pozbawionych okien. Na szyldzie wielkości tablicy ogłoszeniowej widniał
napis: Higgins i Hancock. Na tyłach budynku znajdowała się pusta zagroda dla bydła - istne
morze zdeptanego błota.
- Zaczekaj tutaj - polecił Bart, zatrzymując ciężarówkę w pobliżu tunelu łączącego zagrodę z
fabryką.
Wysiadł z ciężarówki i zniknął w tunelu. Chwilę później Willy też wysiadł i oparł się o tylne
drzwi ciężarówki. Po pięciu minutach nadszedł Bart z dwoma przysadzistymi mężczyznami w
poplamionych krwią białych kitlach, żółtych kaskach budowlanych i żółtych gumiakach do
połowy łydki. Obaj mieli plakietki identyfikacyjne. Plakietka tęższego głosiła: JED STREET,
KIEROWNIK, plakietka drugiego: SALVATORE MORANO, KONTROLER JAKOŚCI. Jed
trzymał w ręku podręczny notes.
Bart dał znak Willy'emu, a ten odbezpieczył tylne drzwi ciężarówki i otworzył je. Salvatore i Jed
zajrzeli do środka, zatykając nosy. Chora krowa uniosła głowę.
- To zwierzę może stać? - Jed zwrócił się do Barta.
- Pewnie. Nawet trochę chodzi.
Jed spojrzał na Salvatora.
- No, co o tym myślisz, Sal?
- Gdzie jest kontroler weterynaryjny? - zapytał Salvatore.
- A gdzie ma być? - odpowiedział Jed. - Jest w świetlicy, zawsze tam łazi, kiedy myśli, że
ostatnie zwierzę zostało odprawione.
Salvatore odchylił połę kitla, żeby wyciągnąć zawieszoną u pasa krótkofalówkę. Włączył ją i
podniósł do ust.
- Słuchaj, Gary, czy ta ostatnia skrzynia dla Mercer Meats jest już pełna?
- Prawie. - Szum zagłuszył nieco odpowiedź.
- Okay - powiedział Salvatore. - Wysyłamy wam jeszcze jedno zwierzę. To powinno wystarczyć.
Salvatore wyłączył krótkofalówkę i popatrzył na Jeda.
- Do dzieła - rzekł.
Jed kiwnął głową i zwrócił się do Barta:
- Wygląda na to, że dobiliście targu, ale, jak mówię, płacimy tylko pięćdziesiąt dolców.
- Pięćdziesiąt dolców - skinął Bart. - Zgoda.
Podczas gdy Bart i Willy wchodzili na tył ciężarówki, Salvatore oddalił się w kierunku tunelu. Z
kieszeni wyjął zatyczki do uszu. Kiedy wchodził do rzeźni, nie zaprzątał już sobie głowy chorą
krową. Myślał o milionach formularzy, które będzie musiał wypełnić, zanim pójdzie do domu.
Zatkał uszy, aby nie słyszeć hałasu, który panował w tej części rzeźni, gdzie dokonywano uboju
zwierząt. Podszedł do Marka Watsona, kierownika linii, i zwrócił na siebie jego uwagę:
- Mamy jeszcze jedno zwierzę! - wrzasnął, usiłując przekrzyczeć harmider. - Ale tylko na
wołowinę bez kości. Kadłuba nie bierzemy. Kapujesz?
Marle przytknął palec wskazujący do kciuka na znak, że rozumie.
Następnie Salvatore przeszedł przez dźwiękoszczelne drzwi, które wiodły do administracyjnej
części budynku. Wszedłszy do swego biura, ściągnął z siebie zakrwawiony kitel i kask. Usiadł za
biurkiem i zajął się swymi formularzami.
Tak bardzo skupił się na pracy, że nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło, gdy w drzwiach nagle
zjawił się Jed.
- Mamy mały problem - powiedział.
- Co znowu? - spytał Salvatore.
- Głowa tej krowy, która padła, zsunęła się z szyny.
- Czy widział to któryś z inspektorów? - zapytał Salvatore.
- Nie - odpowiedział Jed. - Wszyscy siedzą w świetlicy i jak zwykle gadają z tymi z weterynarii.
- No to powieś tę głowę z powrotem na szynie i opłucz ją.
- Okay - powiedział Jed. - Pomyślałem tylko, że powinieneś o tym wiedzieć.
- Bezwzględnie - przyznał Salvatore. - Żeby chronić nasze tyłki, wypełnię nawet raport o
niedostatecznej jakości. Jaki jest numer porządkowy tego zwierzęcia i jego głowy?
Jed zajrzał do kartki wpiętej w notes.
- Numer trzydzieści sześć, głowa pięćdziesiąt siedem.
- W porządku - powiedział Salvatore.
Jed opuścił biuro Salwatora i wrócił do rzeźni. Klepnął w ramię Jose. Jose był sprzątaczem,
którego zadanie polegało na wymiataniu wszystkich nieczystości z podłogi i wyrzucaniu ich do
okratowanych studzienek. Jose nie pracował tu zbyt długo. Charakter pracy powodował, że
trudno było utrzymać sprzątaczy.
Jose kiepsko mówił po angielsku, a Jed niewiele lepiej po hiszpańsku, toteż porozumiewali się
prostymi gestami. Jed pokazał mu na migi, że tamten ma pomóc Manuelowi, jednemu z
pracowników oprawiających zwierzęta, powiesić głowę obdartej ze skóry krowy na jednym z
haków sunących po szynie.
W końcu Jose zrozumiał. Całe szczęście, że on i Manuel mogli się porozumieć, ponieważ praca
wymagała niewiele wprawy, ale znacznego wysiłku. Najpierw musieli położyć
pięćdziesięciokilogramową głowę na metalowym podeście. Potem, gdy sami się tam wdrapali,
musieli podnieść ją dostatecznie wysoko, by umocować ją na jednym z ruchomych haków.
Jed podniósł kciuk, wyrażając tym gestem aprobatę obu zdyszanym mężczyznom, którzy w
ostatniej sekundzie omal nie wypuścili śliskiej głowy z rąk. Później, kiedy pobrudzony łeb krowy
przejeżdżał na ruchomych hakach, Jed skierował na niego strumień wody. Nawet dla takiego
twardziela jak Jed widok oka z kataraktą nadawał odartej ze skóry głowie upiorny wygląd. Jed
był jednak zadowolony, widząc, ile brudu wydobyło się z niej pod strumieniem wody
Zgłoś jeśli naruszono regulamin