�ukasz Orbitowski Na polu Tadeusza Gdy, w pierwszych dniach wrze�nia 1996 roku umar�a Marta Banasik, wie� wsp�czu�a jej osamotnionemu m�owi. Pogrzeb �ci�gn�� ku sobie lokaln� spo�eczno��, na kr�tk� chwil� daj�c kres drobnym wa�niom i plotkom. Ci, kt�rzy stali blisko wdowca, m�wili, �e mia� twarz jak szafran, a �zy wygl�da�y na niej niczym lodowe drobinki. Nie mo�na powiedzie�, �e wie� odwr�ci�a si� od starego Banasika. Krzysztof Skowronek i Maciej Bornicki odwiedzali go w domu, w bezskutecznych staraniach ul�enia jego cierpieniu. Ale Banasik nie okaza� si� rozmowny, da� do zrozumienia, �e chcia�by zosta� sam i wizyty dobieg�y ko�ca. Towarzystwo z �awki przed sklepem widywa�o go raz dziennie, jak drepta� na zakupy, zmarnia�y, postarza�y, zgn�biony �yciem. Dawniej pi� du�o i ch�tnie, ale od �mierci �ony nikt nie zobaczy� go w towarzystwie butelki. Nie reagowa� na pr�by nawi�zania rozmowy i w ko�cu dano sobie spok�j. Miesi�c po miesi�cu, pole zarasta�o i na nast�pn� wiosn� przemieni�o si� w ponury, poro�ni�ty chaszczami nieurodzaj. M�wiono, �e stary Tadeusz upodobni� si� do niego i oddaje �ycie bez walki, dzie� po dniu dryfuj�c ku �mierci. Krzysztof Skowronek powiedzia�, �e stary oszala� ze zgryzoty i uznano, �e nale�y da� mu spok�j. Im szybciej umrze, tym lepiej dla niego. Innymi s�owy, wie� toczy�a sw�j kierat, zapominaj�c o starym Tadeuszu. Tadeusz obudzi� si� w �rodku rozbrz�czanej �wierszczami nocy i nie potrafi� zasn��. D�ug� chwil� szuka� snu w cieniach drzew, rzuconych na sufit i �ciany. Podda� si�. Uni�s� si� na �okciach, odnalaz� pilot, w��czy� telewizor. O tej porze nadawano jedynie reklamy seks-telefon�w i ha�a�liw� muzyk�, a Tadeusz nie mia� ochoty ani na jedno, ani na drugie. Poczu� si� g�odny, wsta� i zrobi� kanapki z bia�ym serem. Kroj�c go w grube plastry, czu� za�enowanie. Dop�ki �y�a Marta, �yli z ziemi i zwierz�t na niej �eruj�cych. Gdy jej zabrak�o, Tadeusz najpierw sprzeda� psa, potem koz�, krowy, na ko�cu starego konia, z kt�rym przez lata chodzi�, oraj�c pole. Nie obsiewa� go przez cztery lata. Pomy�la�, �e upadek gospodarstwa wszed� do jego �ycia tylnymi drzwiami, jak z�odziej, niezauwa�enie. Pewnego dnia odstawi� prac�. Z �on� od�o�yli dosy� na godn� emerytur� i Tadeusz bezw�adnie zaton�� w marazmie swoich siedemdziesi�ciu lat. Obserwowa�, jak pole dziczeje, ale szok nast�pi� niedawno. Mia� jeszcze w pami�ci �any z�ocistego zbo�a, ci�gn�ce si� szerokim pasmem a� do wr�t lasu. Teraz znikn�y, ust�puj�c niskim krzakom, rzadkiej trawie i samotnym, m�odym drzewom. Kiedy� to dziadostwo przyjdzie i mnie zje, my�la� Tadeusz, zamknie mnie w domu jak w klatce. Marta kocha�a pole, ale nie by�o ju� Marty. Tadeusz opar� �okcie o parapet i patrzy� na rozpostart� przed nim pustyni�. Otworzy� okno, owia� go ch��d nocy. Spogl�da� z melancholijnym u�miechem na wysok�, rzadk� traw� i pogi�te krzaki, w ciemno�ci podobne fantastycznym stworom. Pomy�la�, �e kiedy� spr�buje znowu, �e mo�e jeszcze warto. Uwielbia� wiatr, rozta�czony w zbo�u. Opieraj�ce mu si� k�osy wyciska�y z niego najpi�kniejsze melodie. Teraz, wiatr poczu� si� pewny i hula� po wolnej przestrzeni, cz�stuj�c Tadeusza kakofoni� nie pozbieranych d�wi�k�w. Chcia� zamkn�� okno, niesiony pierwszym symptomem powracaj�cej senno�ci, ale wyda�o mu si�, �e poprzez wiatr co� s�yszy. Wychyli� g�ow� przez okno. Wskoczy� na parapet i znalaz� si� na zewn�trz domu. Teraz s�ysza� wyra�nie. Pole cierniowe jest najlepszym polem Gdzie trwa i kwitnie najwy�szy bieg rzeczy Pole cierniowe B�g orze z mozo�em Pod twoim domem, by� cierniom nie przeczy� �piew ni�s� si� na fali wiatru, raz wznosz�c si� ponad nim, raz nikn�c w g��binach. Tadeusz nie m�g� okre�li�, kto �piewa. �a�owa�, �e nie zabra� latarki. Nie odwa�y� si� ruszy� w ciemno��. - Jest tam kto! Odpowiedzia� mu szum wiatru. - To teren prywatny. Zje�d�aj st�d! W�druj� z ziemi na cierni rumakach I pnie mnie ku s�o�cu �ycia potrzeba Ga��zi� zalegn� na twoich strachach Razem wzro�niemy pogodni do nieba Tadeusz nie zamierza� zapuszcza� si� na zrujnowane pole. Zachodzi�o tutaj wielu m�odych osi�k�w spod dyskoteki i m�g�by natkn�� si� na nich, w�druj�c w�r�d krzak�w. Niekiedy podchodzili pod jego okno, t�ukli kijami w �ciany, ciskali w szyby kamienie. Tadeusz, krzepki, barczysty m�czyzna, sta� w�wczas w cieniu, zaciskaj�c palce na grubym trzonku siekiery. G�os umilk�, wiatr rozp�dzi� si� i Tadeusz poczu� ch��d. Niespiesznie wr�ci� do domu i wszed� do ��ka. Le��c, przy otwartym oknie, stara� si� wychwyci� tajemniczego �piewaka, ale ten znikn�� na dobre. Tylko wiosenny wiatr targa� firanki. Tadeusz spa�. - Co, panie Tadziu, gdzie pan idzie? - odezwa� si� Andrzej Czesak, sun�c po poboczu na kalekich nogach. - Nigdzie - burkn�� Tadeusz i by�o w tym sporo prawdy. Czasem my�la�, �e m�g�by nie opuszcza� domu. �wiat obchodzi� go tyle, co wypita butelka. - Panie Tadziu - Czesak nie ust�powa�. Tadeusz zwolni� kroku. - Panie Tadziu, robi� teraz u Stefana. Wie, pan tego Stefana, co by� si� o�eni� z Mariolk� od G�cior�w. Opalareczk� drzwi, mam panie zrobi�. Luks musi by�, nie, panie Tadziu? Tadeusz pokiwa� g�ow�. Czesak budzi� w nim obrzydzenie i lito��. Zastanawia� si� czasem, za czyje grzechy pokutuje ten cz�owiek, chory na nogach i umy�le. To, co zostawi�a choroba, wyp�uka� alkohol. By� mo�e Czesak poj�� rozmiar swojej n�dzy i dlatego pi� bez przerwy, czepiaj�c si� drobnych rob�t, kt�re wykonywa� rozdygotanymi d�o�mi. - Jasne, luksus musi by� - odpar� Tadeusz. Widzia� swoje niszczej�ce pole. Postanowi� skr�ci�, wiedz�c, �e nogi Andrzeja nie podo�aj� kamienistej ziemi. - Panie, ja zawsze m�wi�, jak kto� mi m�wi, �e roboty na wsi nie ma. Zawsze, panie robota jest, tylko j� robi� trzeba umie�. Tak jest, panie Tadziu? - Tak jest. Tadeusz skr�ci� na pole. Nie zrobi� trzech krok�w, gdy dobieg� go g�os Andrzeja. - Gdzie pan idzie, panie Tadziu? Odpowiedzia�, �e do domu. Miejscowe wyrostki znajdowa�y uciech� w rzucaniu kamieniami do Andrzeja. Tadeusz widzia� to wielokrotnie - najlepsi umieli trafi� w wybran� uprzednio cz�� cia�a. Z �ysej g�owy Czesaka wyrasta� zagajnik czerwonych guz�w, ka�dy zako�czony strupem. Jego grube palce bezustannie b��dzi�y po czaszce, jakby chcia�y j� zdj��, wcisn�� pod rami� i pow�drowa�, bez zb�dnego ci�aru na szyi. - Trzymaj si� pan, panie Tadziu - zawo�a� Andrzej i poszed� swoj� drog�. Tadeusz przeszed� kilkadziesi�t krok�w i zapomnia� o Andrzeju. Wspomnieniami powr�ci� do czas�w, gdy pole rozkwita�o bujnie, a on i Marta czerpali ze� rado�� i po�ywienie. Kiedy� uwa�a� si� za cz�owieka mi�uj�cego ziemi�, teraz mia� jej dosy�. Popatrzy� na rozrastaj�ce si� chwasty i pomy�la�, �e gdy umrze, zjedz� dom, nie pozostawiaj�c �ladu. Spojrza� w ciemne, brudne okna i uzna�, �e nie ma �adnej r�nicy. M�g�by strzeli� sobie tutaj w g�ow� i nikt nie zwr�ci�by uwagi. Od dawna wiedzia�, �e �wiat, w �adnym ze swoich przejaw�w, nie potrzebuje Tadeusza Banasika. Splun�� i dostrzeg� ma�e drzewko, toruj�ce sobie drog� ku s�o�cu. Pochyli� si� nad nim, poniewa� nigdy nie widzia� czego� podobnego. Mia�o gruby pie� w ciemnobr�zowym kolorze, przypominaj�cy troch� skr�con�, zniszczon� falami lin� okr�tow�. Korzenie wbija�y si� w ziemi� z zastyg�� w�ciek�o�ci�, jakby chc�c wydr��y� j� i rozsadzi� od �rodka. Desperacka �ywotno�� bi�a z pokr�conych ga��zi i ostrych, tr�jk�tnych li�ci, zielonych, z czerwon� obw�dk�. Tadeusz zastanawia� si� przez chwil�, czy spotka� kiedy� co� podobnego, ale nic nie przysz�o mu do g�owy. Dotkn�� li�cia. By� twardy jak tektura. Zostawi� Tadeuszowi na palcach czerwony py�ek. Pie� wygi�� si� dopiero pod silnym naciskiem i, puszczony swobodnie, natychmiast powr�ci� do pionu. - A to dziwo - powiedzia� Tadeusz do siebie. Przyjrza� si� jeszcze raz drzewku. Dorasta�o mu do kolan. Prawie zapomniane uczucie, ciekawo��, kaza�o mu si� schyli� ponownie i poszuka� czego� znajomego w chropowatej korze, kr�pym pniu i wykr�conych ga��ziach. Ka�de z osobna, zna� dobrze, zestawione razem, stanowi�y zagadk�. Odgarn�� such� ziemi�. Deszcz nie pada� od wielu dni. Obok drzewka le�a�a martwa mysz, zasuszona jak papirus. Tadeusz kopn�� j� czubkiem buta, podrepta� do domu i wr�ci� z garnuszkiem wody. - Masz, masz - m�wi� - zobaczymy, co za cudo z ciebie wyro�nie. Po chwili zastanowienia przyni�s� siekier� i zr�ba� krzaki, kt�re mog�yby zas�oni� drzewku s�o�ce. Potem usiad� i d�ugo mu si� przygl�da�. Jak bardzo ta ma�a ro�linka r�ni�a si� od kalekich drzew doko�a! Z przyjemno�ci� dotyka� jej li�ci, g�adzi� pie�, ciesz�c si� jego twardo�ci�. Drzewo by�o silne. Pomy�la�, �e nie do�yje jego rozkwitu. Zrobi�o mu si� smutno i poszed� do domu. Podczas prostych czynno�ci, na kt�rych min�� mu dzie�, zastanawia� si�, czy nie powinien wykona� ogrodzenia, zabezpieczaj�c drzewko przed zwierz�tami, buszuj�cymi po polu. Uzna�, �e os�ona sprowokuje wandali do zniszczenia ro�linki. Tadeusz nie chcia� straci� jedynej rzeczy, kt�r� polubi� przez ostatnie cztery lata. Obudzony w �rodku nocy, zn�w s�ysza� piosenk�. Rano, zapomnia� o drzewie. Poranki starego cz�owieka ci�gn� si�, jak asfalt na s�o�cu. Budzi� si� nieodmiennie ko�o si�dmej, ale d�ugo le�a� w ��ku, czytaj�c gazety i gapi�c si� w telewizor. Wstawa� przed dziesi�t�, w�drowa� do �azienki i bra� niespieszny prysznic. Potem, �niadanie z konserw, spacer po gazety, telewizor, tak w niesko�czono��. Pewnego dnia obudz� si� martwy i nawet tego nie spostrzeg�, roze�mia� si� do siebie, otwieraj�c tu�czyka. Raz na dwa tygodnie wsiada� w rozklekotanego malucha i przemierza� czterdzie�ci kilometr�w do Krakowa, gdzie zaopatrywa� si� w jednym z hipermarket�w. Nie cierpia� wiejskich sklep�w, ich niedbalstwa, flegmatycznych sprzedawczy� i cen, kt�re magicznym sposobem w�drowa�y w g�r�, gdy tylko stawa� w progu. Ludzie nie pot...
banduras1