065. O'Neill Margaret - To tylko pozory.pdf

(388 KB) Pobierz
27400617 UNPDF
MARGARET O'NEILL
TO TYLKO POZORY
27400617.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Gdy kolumna samochodów zjeżdżała z obwodnicy na południe od miasteczka Heresham,
na dworze rozszalała się burza. Purpurowe niebo przecinały błyskawice, a wkrótce po nich
rozlegały się ogłuszające grzmoty.
W chwilę potem lunęło. Wielkie krople deszczu odbijały się od zakurzonej drogi,
uderzając w przednią szybę małego volkswagena garbusa, którym jechała Phoebe. Nagle
ściemniło się jeszcze bardziej. Phoebe włączyła światła i zwolniła. Jechała teraz w ślimaczym
tempie, próbując przez szybę zalewaną strumieniami wody dojrzeć drogę. Temperatura
gwałtownie spadła; trudno było uwierzyć, że przed chwilą jeszcze panował upał.
Kolumna samochodów posuwała się wzdłuż Heresham Road, a gdy zbliżyła się do
skrzyżowania dróg, Phoebe dostrzegła w tylnym lusterku dużą, zieloną półciężarówkę, która
wysuwała się co chwila z szeregu, by zaraz wrócić na swoje miejsce. Co za szaleniec,
pomyślała Phoebe, gdy samochód oderwał się w końcu od kolumny i zaczął wyprzedzać.
W tej samej chwili z potoków ulewnego deszczu wyłoniły się z naprzeciwka światła
samochodu wyprzedzającego ciągnącą się przed nim kolumnę pojazdów. Żaden z dwóch
pędzących na siebie samochodów nie miał najmniejszego nawet pola manewru. Nie było
wątpliwości, że musi za chwilę dojść do czołowego zderzenia.
I wtedy właśnie Phoebe zdała sobie sprawę, że znajduje się zbyt blisko jadącego przed nią
samochodu, który w dodatku zaczął zwalniać. Doganiał ją przy tym samochód z tylu. Wie-
działa, że na mokrej drodze nie wolno hamować, zjechała więc na pobocze i stanęła niemal w
poprzek drogi. Kierowcy, który jechał za nią, jakimś cudem udało się zahamować.
Kolumna samochodów ograniczała jej pole widzenia, Phoebe nie miała więc pojęcia, co
się dzieje na przodzie. ale gdy tylko się zatrzymała, usłyszała brzęk tłuczonego szkła i
metaliczny trzask. Nie było wątpliwości, że nastąpiło zderzenie dwóch wyprzedzających
samochodów.
Przez chwilę była tak oszołomiona, że nie mogła się poruszyć. Miała pustkę w głowie.
Doszła jednak szybko do siebie. Są pewnie ranni, a ranni potrzebują pomocy. Trzeba tam
pójść i zobaczyć, co się stało. Wydobyła się z samochodu i zaczęła biec w kierunku wypadku.
Inni ludzie zaczęli także wysiadać, większość z nich jednak rozglądała się tylko. Jedynie
dwie czy trzy osoby szły wolno w kierunku pogruchotanych pojazdów.
Phoebe biegnąc minęła ich. Serce biło jej jak oszalałe.
- Niech pani tam nie idzie - krzyknął jakiś człowiek i chwycił ją za ramię. - Lepiej tego nie
oglądać.
Nie przystanęła nawet na chwilę.
- Muszę tam iść - rzuciła. - Jestem pielęgniarką.
Lał ulewny deszcz. Była przemoczona do suchej nitki. Jej ciemne włosy o rudawym
połysku, obcięte na pazia, przylegały do głowy, a z długich rzęs spadały krople wody.
Zdyszana dotarła na miejsce wypadku. Wokół rozbitych samochodów gromadzili się
ludzie. Szeptali między sobą, byli jednak najwyraźniej zbyt przerażeni, by spróbować pomóc.
Phoebe czuła, że musi coś zrobić, by zmobilizować zebranych. Otworzyła właśnie usta,
żeby się odezwać, ale w tej samej chwili podszedł do nich wysoki mężczyzna z walizeczką w
ręce. Miał gęste, ciemnoblond włosy i starannie przystrzyżoną brodę. Musiał mieć dobrze
ponad metr osiemdziesiąt i był przy tym barczysty.
- Proszę mnie przepuścić - odezwał się. - Jestem lekarzem. Ludzie rozstąpili się z
westchnieniem ulgi.
Phoebe stanęła przed nim.
- A ja jestem pielęgniarką - powiedziała szybko, walcząc z nieśmiałością. Czuła się taka
mała przy tym olbrzymim, brodatym, pewnym siebie człowieku. - Czy mogę pomóc? -
zapytała.
Obrzucił ją chłodnym, przenikliwym spojrzeniem.
- Jest pani wykwalifikowaną pielęgniarką?
- Tak.
- To proszę się zająć ludźmi w półciężarówce, a ja się zajmę tamtymi.
Wskazał ręką na sprasowany w harmonijkę sportowy samochód, przygnieciony
większym pojazdem.
- Dobrze - odparła, modląc się w duchu, by się jej to udało. Czuła, że ma dreszcze, trochę
z zimna, a trochę ze strachu. Zdawała sobie przy tym sprawę, że mokra, jedwabna spódnica
przylega jej do ciała.
Lekarz zwrócił się do stojących wokół przerażonych ludzi, wydając polecenia:
- Niech ktoś zaraz zadzwoni po pogotowie i policję. Aha, proszę jeszcze sprawdzić, czy
nikomu się nic nie stało w pobliskich samochodach. Niewykluczone są urazy kręgosłupa
szyjnego, bo samochody gwałtownie hamowały.
- Zaraz się tym zajmę - odpowiedział ktoś i ludzie zaczęli się rozchodzić.
Phoebe podeszła do półciężarówki. Nogi miała jak z waty. Wolała nie myśleć, co zobaczy
w środku. Przednia szyba była popękana, ale boczna została jakimś cudem nietknięta. Zaj-
rzała do środka. Przez zapocone okienko dostrzegła na tylnym siedzeniu dwie maleńkie
postaci.
Dzieci! Tego się zupełnie nie spodziewała.
Z samochodu nie dobiegał najcichszy nawet dźwięk.
Gdy otwierała drzwiczki, czuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
Wśliznęła się cicho do środka i usiadła na siedzeniu obok kierowcy. Odwróciła się i
obrzuciła spojrzeniem tylne siedzenie, oceniając sytuację. Kim zająć się najpierw - kierowcą
czy dziećmi? Na pierwszy rzut oka zdawało się, że mali pasażerowie nie odnieśli żadnych
obrażeń. Okazało się, że są to dziewczynki. Siedziały spokojnie przypięte pasami, choć
młodsza zsunęła się trochę z siedzenia. Obydwie wpatrywały się w Phoebe szeroko
otwartymi oczami.
Uśmiechnęła się do nich.
- Dzień dobry, dziewczynki - powiedziała cicho. - Miałyście wypadek. Było zderzenie, ale
już wszystko jest w porządku. Rozumiecie?
Kiwnęły głowami.
- Co z mamusią? - wyszeptała starsza dziewczynka. - Co się dzieje z mamusią? Czy nic jej
nie jest?
- Zaraz zobaczę - odparła Phoebe, starając się mówić pewnym i przekonującym głosem. -
Jestem pielęgniarką, więc będę się nią mogła zająć.
Spojrzała na matkę dziewczynek. Młoda kobieta przypięta była pasami. Siedziała
sztywno z wyprostowaną szyją. Uraz kręgosłupa szyjnego? Z nogi ciekła jej krew i miała
rozbite czoło. Cała kierownica była zakrwawiona. Zderzenie musiało wyrzucić ją do przodu, a
potem szarpnęło do tyłu. Rozbiła przy tym twarz. Miała zapewne złamany nos, a może go
tylko stłukła?
Prawe kolano było wbite w tablicę rozdzielczą pod przedziwnym kątem. Z rozdartych
dżinsów sterczał kawałek kości i sączyła się wolno krew. Złamanie otwarte. Ręce kobiety
nadal trzymały kurczowo kierownicę, patrzyła prosto przed siebie. Czyżby była oszołomiona?
Nieprzytomna? W szoku? A może...?
Phoebe nachyliła się nad nią, by zbadać tętno. Odetchnęła z ulgą. Tętno było
wyczuwalne, przyspieszone, ale mocne i miarowe, można więc było mieć nadzieję, że nie
nastąpił krwotok wewnętrzny.
- Dzieci... tam z tyłu są moje dzieci - wyszeptała nagle kobieta.
- Wiem. Nic im nie jest - powiedziała Phoebe. - Proszę się nie martwić.
Słysząc głos matki, młodsza dziewczynka zaczęła płakać. Kobieta spróbowała się
odwrócić, ale z jej piersi wydarł się jęk bólu.
- Tu jestem... jestem tutaj, maleńka - wykrztusiła i straciła przytomność.
Phoebe czuła się zupełnie bezradna. Mogła teraz tylko dodawać dziewczynkom otuchy.
Przyłożyła kobiecie chusteczkę do krwawiącego nosa. Dobrze by było pochylić jej głowę do
przodu, aby zapewnić drożność dróg oddechowych. Nie odważyła się jednak na to z obawy,
że kobieta może mieć uraz kręgosłupa szyjnego.
Co robić? Nagłe poruszenie szyją grozi złamaniem kręgów, a niedrożna tchawica grozi
uduszeniem. Dobrze chociaż, że oddycha normalnie. A może powstrzymać krwawienie z
nosa, przyciskając delikatnie nozdrza? Ale nos może być przecież złamany!
Była zwykle opanowana, lecz teraz czuła, że zaczyna wpadać w panikę. Żeby już wreszcie
ten lekarz tu przyszedł!
W tej właśnie chwili drzwiczki samochodu otworzyły się i ukazała się w nich twarz
lekarza.
- Och, jest pan - powiedziała z ulgą. - Szybko panu poszło. Czy z tamtym kierowcą
wszystko w porządku?
Potrząsnął przecząco głową.
- Niestety nie. - Mówił cichym, spokojnym głosem. - Nie żyje. To był młody chłopak. Nie
miał zapiętych pasów. Nastąpiło zderzenie z przednią szybą.
- Mój Boże!
Głos jej zadrżał. Trudno było sobie wyobrazić coś gorszego. Napatrzyła się dość na ofiary
podobnych wypadków na ostrym dyżurze. Miazga zamiast twarzy. Niemożność ziden-
tyfikowania ofiary.
- Jatka. Krwawa jatka - mówił lekarz. Zdawał się poruszony i poirytowany, ale jego twarz
pozostała nieprzenikniona. Rzucił okiem w głąb samochodu.
- A te dzieci? - zapytał. - Nie wyglądają najgorzej, chociaż musiały doznać wstrząsu. A co
z kierowcą? Niech mnie pani wpuści, żebym wiedział, do czego się najpierw brać.
Powiedział to szybko, ale ani jego głos, ani twarz nie wyrażały żadnych uczuć.
Ciekawe, czy on jest w stanie cokolwiek odczuwać, pomyślała Phoebe. W gruncie rzeczy
odpowiadał jej jednak ten sposób bycia, pełen dystansu i trochę władczy zarazem. Krótko i
zwięźle podzieliła się z nim swymi spostrzeżeniami.
- W tej chwili jest na pół przytomna, ale jeszcze przed sekundą rozmawiała ze mną.
Tętno przyspieszone, ale wyczuwalne. Nos zapewne złamany. Niewykluczone, że jest uraz
odgięciowy kręgosłupa szyjnego. Prawa noga złamana tuż pod kolanem i wbita w tablicę
rozdzielczą pod przedziwnym kątem. Nie mogłam dokładnie tego obejrzeć, ale wystaje ka-
wałek kości, prawdopodobnie piszczel. Nie zdążyłam jeszcze obejrzeć dzieci, ale jak pan
widzi, nie są chyba ranne, tylko doznały szoku. Kiwnął głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin