Harper_Madeline_Gwiazdka_w_srodku_lata_T130.pdf

(681 KB) Pobierz
114519216 UNPDF
Madeline Harper
GWIAZDKA W ŚRODKU LATA
(Christmas In July)
114519216.002.png
ROZDZIAŁ 1
Na wyspie było przeraźliwie gorąco i parno. Doskwierał upał. Sam Cantrell ściągnął
marynarkę i przewiesił przez ramię. Nie zwaŜał na to, Ŝe teraz kabura z pistoletem,
zawieszona pod pachą, stała się dobrze widoczna. Jednego był całkowicie pewien. Wokoło
nie było Ŝywej duszy. Nikt więc nie mógłby zauwaŜyć, Ŝe jest uzbrojony.
Sądził, Ŝe po przypłynięciu promem do przystani na Indigo z łatwością załatwi sobie
transport w głąb wyspy. Niestety, przeliczył się, gdyŜ nie było tu ani Ŝadnych taksówek, ani
wypoŜyczalni samochodów. Ani teŜ ludzi. Cantrell ujrzał tylko przed sobą długi trakt
wysypany tłuczonymi muszlami, wokół którego wznosiły się drzewa, obrośnięte wilgotnym
mchem. Do mchu i Sama lgnęły roje komarów. Opędzał się przed nimi, co chwila ścierał pot
z czoła i szedł dalej.
Minął zakręt. Rozluźnił krawat i przeciągnął ręką po ciemnych włosach. Zobaczył przed
sobą tablicę z następującym napisem:
Przyprawy śycia
Teren prywatny
Obcym wstęp wzbroniony
Ruszył dalej.
Przeciął drogę i wspiął się na wzgórze. Obszerne podwórze otaczały niskie budynki. Były
to szklarnie naleŜące do firmy Przyprawy śycia.
Sam podszedł po cichu do pierwszej z brzegu. Zatrzymał się, oparł plecami o ścianę i
ostroŜnie zajrzał do środka. Wewnątrz nie spostrzegł nikogo. W szklarni znajdowały się tylko
nie znane mu rośliny.
Powoli, ukradkiem, przesuwał się od jednego okna do drugiego. Na zgiętych nogach, tak
Ŝeby być najmniej widocznym, przeszedł wzdłuŜ całej szklarni, co chwila lustrując wnętrze.
Uświadomił sobie, Ŝe zachowuje się idiotycznie. Postanowił przestać skradać się jak złodziej.
Podniósł głowę i wyprostował plecy. I właśnie wtedy przez okno szklarni zobaczył kobietę.
Chodziła między stołami zastawionymi setkami doniczek z przeróŜnymi roślinami.
Przyglądał się jej przez dłuŜszą chwilę. Nie wyglądała na kryminalistkę. Wiedział jednak, jak
często pozory mylą. Nie mógł dać się zwieść.
Kobieta była całkiem zwyczajna. Ani ładna, ani brzydka. Proste, brązowe włosy miała
ściągnięte z tyłu głowy w bezpretensjonalny koński ogon. Twarz jej, pozbawiona makijaŜu,
błyszczała od panującego w szklarni gorąca.
Sam Cantrell potrząsnął z niedowierzaniem głową. Alicia Paxton Bell, bo to z pewnością
była ona, wyglądała całkiem inaczej, niŜ sobie wyobraŜał. Przechodziła powoli wzdłuŜ
rzędów roślin. Zatrzymała się na chwilę, gdyŜ krótkimi szortami zahaczyła o wystający
gwóźdź.
Z uśmiechem na twarzy Sam popatrzył na jej długie nogi. Wyglądała zwyczajnie, lecz
114519216.003.png
równocześnie seksownie. Dziwna to była kombinacja. Nie pasująca do obrazu, który sobie
wytworzył. Alicia Paxton Bell, bo to musiała być ona, w Ŝaden sposób nie przypominała
kobiety znanej mu z licznych prasowych fotografii. A moŜe to kto inny? Przez chwilę Sam
zastanawiał się nawet, czy trafił na właściwie miejsce.
Jasne, Ŝe tak. Był to przecieŜ teren firmy Przyprawy śycia. Kobieta w szklarni to bez
wątpienia Alicia Paxton Bell. A on miał do wykonania określone zadanie i musiał zacząć
działać. Odszedł od okna, wciągnął na ramiona marynarkę, wziął ponownie do ręki lekką,
podróŜną torbę, którą na chwilę postawił i ruszył w stronę frontowego wejścia do oszklonego
budynku.
Postanowił nie pukać do drzwi i wślizgnąć się po cichu do środka. Zanim dotrze na drugi
kraniec szklarni, do miejsca, w którym znajdowała się pani Bell, zdąŜy się dobrze rozejrzeć. Z
chwilą wejścia do środka poczuł natychmiastową ulgę. Nad stołami zastawionymi setkami
doniczek pracowały potęŜne wentylatory. Sam odetchnął głęboko. Ciepławe powietrze było
przesycone zapachami, których nie potrafił rozpoznać. Były to wonie ziół lub przypraw. Ale
jakich? Nie wiedział. Dla Sama miały po prostu charakterystyczny aromat, i tyle.
W końcu szklarni stało duŜe biurko. Podszedł do niego i jednym spojrzeniem omiótł to,
co znajdowało się na wierzchu. Jakieś odręczne wykazy, spisy roślin i notatki. Postanowił
poczekać na Alicie. Szła w tę stronę, . więc powinna się wkrótce zjawić. Nie trzeba być
detektywem, Ŝeby to wydedukować.
Podlewając doniczki z rozmarynem, Ali usłyszała jakiś podejrzany szmer. Dobiegał od
strony wejścia do szklarni. Zamarła w bezruchu i czekała. Nie spodziewała się nikogo. Ani
Gwen, ani Tiger nie uprzedzili jej, Ŝe do firmy zjadą dziś jacyś goście. Ktoś jednak wszedł do
budynku. Zastanawiała się, gdzie podziały się psy. Powinny tkwić na posterunku. Gwen i
Tiger, pozostali członkowie rodziny, znajdowali się w duŜym domu. Tak nazywano dom
mieszkalny. A ich syn, Brian, grał z kolegami w piłkę. Do Ali naleŜało więc uporanie się z
człowiekiem, który bez upowaŜnienia wszedł na teren firmy.
Ciągnąc za sobą wąŜ do podlewania kwiatów, Ali zaczęła ostroŜnie skradać się w stronę
wejścia do szklarni. Trzymała palec na spuście. WąŜ z wodą pod ciśnieniem nie był bronią
idealną, ale nic lepszego nie miała, niestety, pod ręką.
Wychyliła się zza stołu zastawionego pustymi doniczkami. W szklarni panowała niczym
niezmącona cisza. Promienie słońca wpadające do wnętrza przez szklany dach ogrzewały
tysiące drobnych roślin. Bazylię, oregano, rozmaryn, tymianek i kolendrę. Nic niezwykłego
tutaj się nie działo.
I nagle zobaczyła intruza. Przyczajony, na zgiętych nogach, obchodził biurko Gwen. Był
wysokim, ciemnowłosym męŜczyzną o szerokich ramionach, które opinała marynarka barwy
khaki. Wyglądał na twardego faceta, nie przebierającego w środkach. Tacy tutaj się nie
pojawiali.
Ali poczuła się nagle zagroŜona.
– Hej! – zawołała ostrym głosem.
MęŜczyzna odwrócił się błyskawicznie. Miał zwinne, kocie ruchy. Nie namyślając się
wiele, Ali wycelowała w niego wylot węŜa i nacisnęła spust. Silny strumień wody o mało nie
114519216.004.png
powalił nieznajomego na ziemię.
– Znajduje się pan na prywatnym terenie. Przebywanie tutaj jest zakazane prawem. Daję
panu dziesięć sekund na wyniesienie się! – krzyknęła głośno.
Takiego przyjęcia Sam się nie spodziewał. Ta kobieta swą zdumiewającą akcją niemal
zbiła go z nóg! Zimny prysznic miał wprawdzie dobrą stronę, bo natychmiast go ochłodził,
ale takie powitanie do przyjemności nie naleŜało.
– Proszę zakręcić kurek! – zawołał. – Poddaję się! Ali zdjęła palec ze spustu. Woda
przestała lecieć. Sam otrząsnął się z zimnej kąpieli. W ociekającej wodą marynarce i
przemoczonej koszuli, z włosami przylepionymi do głowy wyglądał opłakanie. Miał mokro
nawet w butach. Nieznacznym ruchem dotknął kabury i poprawił marynarkę tak, Ŝeby ukryć
pistolet. Potem gdzieś go odłoŜy. Nie będzie mu potrzebny, skoro przeciw niemu
zastosowano tu zwykły gumowy wąŜ.
– Ma pan jeszcze pięć sekund – ostrzegła kobieta, podnosząc wyŜej końcówkę swej
niekonwencjonalnej broni.
Sam sięgnął do kieszeni w spodniach i wyciągnął w miarę suchą chusteczkę. Wycierając
twarz, zastanawiał się, co począć dalej. Jak rozegrać tę partię?
Kobieta zaskoczyła go. Zyskała przewagę, ale nie miał najmniejszej ochoty wdawać się z
nią w spory. Rozzłoszczona, mogłaby wypędzić go z wyspy. A to równałoby się
niewykonaniu zadania. Do tego nie mógł dopuścić.
– Czy pani zawsze tak serdecznie przyjmuje gości? – zapytał krzywiąc się.
– Nie sądzę, by pan naleŜał do gości – odparła lodowatym tonem, trzymając wąŜ w
pogotowiu. – Czas pański się skończył.
– Człowiek jest niewinny dopóty, dopóki mu się nie udowodni przestępstwa. CzyŜby pani
o tym nie wiedziała? PrzecieŜ równie dobrze mogłem zjawić się tutaj całkowicie legalnie...
– Mało prawdopodobne. A jeśli nawet, to i tak nikomu do szklarni wchodzić nie wolno.
Sam zacisnął zęby. Postanowił nie zwaŜać na determinację widoczną w brązowych
oczach kobiety. Nie lubił ludzi, którzy innym przerywali w pół słowa.
– MoŜe jednak zechce pani wysłuchać tego, co mam do powiedzenia?
– Jest pan z prasy? Tak? Byłam pewna, Ŝe znam wszystkie te hieny...
– Teraz ja pani przerwę – oznajmił Sam. – Nie jestem reporterem. Jestem...
– Szpiclem? Proszę natychmiast odsunąć się od biurka! Mój kuzyn Tiger być moŜe
zostawił na nim jakieś notatki.
– Szpiclem? – powtórzył.
Alicia Paxton Bell trafiła w dziesiątkę. Sam odruchowo zacisnął szczęki i napiął mięśnie
twarzy. Popatrzył w zwęŜone oczy kobiety. Co wiedziała na ten temat?
– Tak. Szpiclem – potwierdziła. – Przemysłowym. Odkąd Przyprawy śycia stały się
potęŜną i znaną firmą, konkurenci starają się wykraść nam przepis na mieszankę z
piŜmaczkiem.
Usłyszawszy to wyjaśnienie, Sam odetchnął z ulgą.
– UwaŜa mnie pani za szpicla od przypraw? – Roześmiał się. – To mi się nawet podoba.
Ma pani jakiś nowy, dobry przepis na przyprawę z thymiankiem?
114519216.005.png
– Nie mówi się „tymianek”, lecz „tymianek” – oświadczyła kobieta. – Widzę, Ŝe nie ma
pan pojęcia o ziołach. Jeśli więc nie jest pan szpiclem konkurencji, to kim pan jest?
Narwańcem z wypaczonym poczuciem humoru? Proszę pokazać swoje papiery. Chcę
wiedzieć, z kim mam do czynienia.
– Chyba pani Ŝartuje.
– Nigdy nie mówiłam niczego bardziej serio.
– Czy ta wyspa to prywatna własność, na której pani sama ustala zasady?
– Właściwie tak. Indigo naleŜy do mego kuzyna i jego Ŝony. I nikomu nie pozwalamy tu
przyjeŜdŜać. Jakim sposobem dostał się pan na prom? I dlaczego kapitan Poteet zgodził się
wysadzić pana na wyspie?
– Jeśli zechce pani łaskawie wycelować swoją broń w inną stronę, zaraz wszystko
dokładnie wytłumaczę – powiedział Sam, siląc się na spokój. – Mam przy sobie list. – Sięgnął
do kieszeni i wyciągnął nieco pomiętą wilgotną kopertę. – Kuzyn pani, pan Thomas Mallory,
pisze...
– Nikt nie nazywa mnie tu Thomasem – za plecami rozmawiających odezwał się nagle
jakiś głos.
Sam i Ali odwrócili się w stronę, z której dochodził. W drzwiach szklarni stało dwoje
ludzi. MęŜczyzna i kobieta.
MęŜczyzna był w średnim wieku, niewysokiego wzrostu, łysiejący, o okrągłej twarzy, na
której malowała się pogoda ducha. Kobieta wyglądała nieco młodziej od niego. Była niŜsza i
znacznie szczuplejsza. Miała rudawe włosy i piegi na nosie.
– Jestem Tiger. Tak mnie nazywają – przedstawił się przybyły. – A to moja Ŝona, Gwen.
A pan, jak sądzę, jest przyjacielem Billy’ego Smithsona. Widzę, Ŝe poznał pan juŜ moją
krewną, Ali Paxton. Sam skinął w milczeniu głową.
– Bracie, co się stało? – zapytał nagle Tiger. – Jesteś bardziej mokry niŜ utopiony szczur
– stwierdził, z bliska przyjrzawszy się gościowi. – Wpadłeś pod któryś ze zraszaczy?
– Niezupełnie – wyjaśnił Sam. – Tak mnie przyjął komitet powitalny. – Spojrzał w stronę
Ali.
Nie mrugnęła nawet okiem. Nie była wcale speszona. Wzruszyła lekko ramionami.
– Nie miałam pojęcia, kto to jest i po co tu łazi. Więc oblałam go wodą.
Gwen Mallory podniosła rękę do ust, Ŝeby ukryć uśmiech. W oczach Tigera pojawiły się
wesołe błyski, lecz udało mu się zachować powaŜny wyraz twarzy.
– Ali, kochanie – zwrócił się do nie przejmującej się niczym winowajczyni – nie wita się
tak gości, którzy nam płacą.
– Nie miałam pojęcia, Ŝe wynajął Pudełko. Sądziłam, Ŝe to jakiś reporter lub szpicel z
konkurencyjnej firmy. Skradał się cichaczem jak złodziej.
– Hej, chwileczkę – odezwał się Sam. – Nigdzie się nie skradałem – zaprotestował. –
Nawet nie wiem, jak to się robi. Po prostu zgubiłem drogę. Właśnie się rozglądałem, kiedy ta
straŜniczka – spojrzał na Ali – wycelowała we mnie strumień wody. Co to jest Pudełko?
Ali wskazała ręką biurko.
– Szperał tutaj – powiedziała oskarŜycielskim tonem. Sam uśmiechnął się z niewinną
114519216.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin