Palmer_Diana_Igraszki.pdf

(620 KB) Pobierz
Igraszki
DIANA BLAYNE
IGRASZKI
Przełożyła
Anna Mackiewicz
Wydawnictwo Mitel
Gdynia 1992
320266638.002.png
Rozdział pierwszy
Na dworze padał deszcz. Abby Summer zsunęła
z ramion beżowy trencz; na miękkim dywanie przy jej
biurku pojawiły się malutkie kałuże. Zdjęła z głowy
kapelusz z małym rondem, ukazując gęste sploty srebr-
nych włosów. Nawet przemoczona, miała w sobie grację
i szyk, które przyciągały oko. Dwudziestosześcioletnia
kobieta wyglądała o parę lat młodziej ze swą szczupłą
budową ciała i delikatnymi rysami twarzy.
Powiesiła płaszcz na wieszaku, ukazując długie palce
i starannie wypielęgnowane paznokcie. Ciemnozielone
oczy patrzyły ze spokojem i lekkim chłodem - taką Abby
Summer widziało otoczenie. Znana była w biurze praw-
nym McCalluma, Dopplera, Hedelwhite'a i Smitha ze
swej pogody i spokoju, które zachowywała w najbardziej
nawet nerwowych sytuacjach. Od roku była sekretarką
Greysona McCalluma i ani razu nie straciła panowania
nad sobą, nie podniosła głosu, nie wybuchnęła płaczem,
a przede wszystkim nie rzuciła jeszcze pracy. A to było
znakiem niewątpliwego heroizmu - Greyson McCallum
miał ustaloną opinię i nie była to z całą pewnością opinia
człowieka spokojnego i opanowanego.
McCallum i stary pan Doppler byli głównymi osoba-
mi w firmie. Dick Hedelwhite od dawna już nie żył, ale
jego nazwisko pozostało w nazwie firmy na znak szacun-
ku i pamięci. Jerry Smith pracował tu od niedawna. Abby
320266638.003.png
i Jan Dickinson prowadziły sekretariat, ale do Abby
należała obsługa jaskini lwa, jak nazywano gabinet
McCalluma. Był on znanym w całym kraju prawnikiem;
jego sława przyciągała klientów aż z Nowego Jorku,
podczas gdy Doppler i Smith specjalizowali się raczej
w sprawach rozwodowych i cywilnych. Tak więc Jan
miała łatwiejszy żywot: pracowała dla dwóch spokoj-
nych, cierpliwych szefów. Nikt i nigdy nie ośmieliłby się
przypisać tych dwóch cech McCallumowi.
Abby zdjęła pokrywę z elektrycznej maszyny do
pisania i sięgnęła do środkowej szuflady po swój ter-
minarz. Nie znalazła go - zajrzała głębiej i otworzyła
szeroko oczy ze zdumienia. Przecież zawsze tam był!
Przeszukała sąsiednią szufladę, aż w końcu zauważyła
go - leżał na pudełku z kalką. Nie było to jego właściwe
miejsce, a w dodatku Abby nie mogła sobie przypomnieć,
czy w piątek przed wyjściem położyła go właśnie tam.
Otworzyła kalendarz na poniedziałku i szybko prze-
biegła wzrokiem znajome nazwiska, aż spostrzegła czarny
gryzmoł, odbijający się na tle jej schludnych, drobnych
liter. Na godzinę czwartą po południu wpisał jakieś
nazwisko szef, McCallum. Abby poczuła, jak krew
uderza jej do głowy.
Drżącą ręką rzuciła czarny notes na lśniącą powierz-
chnię biurka. Otworzyła go i spojrzała raz jeszcze, czując
jednocześnie przypływ paniki, która nakazywała jej czym
prędzej wybiec z biura. Robert C. Dalton, 16.00, Robert
C. Dalton - litery w obłąkanym tańcu skakały jej przed
oczami.
Oczywiście, nazwisko Dalton nie było w Atlancie
rzadkością. W książce telefonicznej można by znaleźć
mnóstwo osób o tym nazwisku. Ale Abby była pewna,
mogłaby się założyć o tygodniową pensję, że ten Robert
320266638.004.png
C. Dalton pochodzi z Charlestonu i że jest mężem
spadkobierczyni stoczniowego imperium. Abby wiedzia-
ła również, że musi znaleźć sposób, aby opuścić biuro
przed czwartą po południu.
Była tak zaabsorbowana myślami, że nie usłyszała
dzwonka telefonu wewnętrznego. Dopiero drugi dzwo-
nek wyrwał ją z zamyślenia; przycisnęła guzik drżącym
palcem.
- Tak, słucham - odezwała się cicho.
- Przynieś notatnik - usłyszała szorstki, donośny
głos.
Automatycznie sięgnęła po duży blok i ołówek i ze-
rwała się na nogi. To był tydzień, w którym odbywały się
procesy sądowe, McCallum miał pierwszą sprawę dziś
o 9.30. Była już prawie 9.00. Dotarcie do sądu zajmie mu
dziesięć minut - pięć, jeśli pojedzie szybkim jak błys-
kawica Porche - i teraz, w ostatniej chwili stwierdził, że
chciałby coś dodać do swojej petycji sądowej. Zanim jej
podyktuje tekst, zostanie mniej niż pięć minut na napisa-
nie tego na maszynie, z kopiami, bez żadnego błędu - tak,
jak szef sobie życzy. Podchodząc do drzwi jego gabinetu
wiedziała, że nie zdoła tego zrobić w tym stanie.
- Usiądź - burknął McCallum, nie podnosząc wzro-
ku znad kartki, którą właśnie czytał.
Abby usiadła sadowiąc się z wdziękiem na brzegu
jednego z brązowych krzeseł i zatrzymała wzrok na jego
szerokich ramionach i mocnych, grubych palcach, które
trzymały jakieś pismo. Robił wrażenie raczej zawodowe-
go zapaśnika, niż znanego prawnika. Nie tylko dlatego,
że był wysoki i mocno zbudowany. Potrafił używać słów
dużo efektywniej niż siły fizycznej. Abby widziała kiedyś
w sądzie, jak doprowadził dorosłego mężczyznę, świadka
w procesie, do łez. Był w stanie zmiękczyć najtwardszego
320266638.005.png
osobnika, używając swojego głębokiego, matowego gło-
su.
Niewątpliwie hamował swoje agresywne instynkty
w obecności kobiet, a jego biuro było ich pełne. I wszyst-
kie w jakiś sposób do siebie podobne: doświadczone,
dojrzałe, wysokie brunetki, zdolne i lekko znudzone.
Kobiety - zombie - mówiła o nich Abby, gdy miała chęć
poprawić sobie samopoczucie. Ich rozmowy zdawały się
dotyczyć wyłącznie najnowszych perfum i ostatniego
podarunku od szefa. Wszystkie płaszczyły się przed nim,
ale żadna nie przetrwała dłużej, niż parę tygodni. On zaś,
mimo swoich czterdziestu lat, był wciąż kawalerem
i wcale nie spieszył się ze zmianą stanu cywilnego.
- Przyglądasz mi się? - spytał szorstko, jego dziwne,
blade, szare oczy nagle chwyciły jej wzrok w kleszcze.
Ledwo powstrzymała się, żeby mu nie odpyskować;
ż trudem zachowała spokój. Trzymała swoją żywą osobo-
wość w ścisłych ryzach, chowała ją pod prostym, szarym
kostiumem i okularami, które wcale nie musiała nosić.
Dzięki takiemu wyglądowi dostała posadę. „W żadnym
wypadku nie możesz wyglądać jak kobieta sukcesu, ale
też nie jak cieplarniany kwiat" - ostrzegła ją jej przyjaciół-
ka Jan, gdy przyszła w sprawie pracy. Tylko kobiety
McCalluma mogły być pełne koloru i życia. Osoba
siedząca za klawiaturą maszyny do pisania nie powinna
się zanadto odcinać od tła ściany, którą ma za plecami; jej
obowiązkiem jest działać na szefa kojąco. Tak więc Abby
przybrała swoją garderobę i (osobowość) w stonowane
barwy, do lamusa odkładając wdzięk, dzięki któremu
stała się niezłą dziennikarką, i spokojnie zaczęła nową
pracę. Prawie nigdy nie tęskniła za starym życiem, za
dreszczykiem emocji towarzyszącym dziennikarstwu.
Prawie nigdy.
320266638.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin