Spencer_Catherine_Julia_i_mezczyzni.pdf

(375 KB) Pobierz
311716525 UNPDF
Catherine Spencer
Julia i mężczyźni
PROLOG
Telefon komórkowy zadzwonił, w chwili gdy Ben kończył
się golić.
- Cześć, Ben, to ja, Marian - rozległo się w słuchawce.
- Cześć - odpowiedział szybko i spojrzał na zegarek. -
Właśnie się zbierani do wyjścia... Czy jesteś już na lotnisku,
przyleciałaś wcześniejszym samolotem?
- Nie - odparta.
Zaległa pełna napięcia cisza.
- Czy coś się stało, Marian? - dopytywał się.
- Postanowiłam, że nie przylecę dziś do Vancouver -
odpowiedziała po dłuższej chwili wahania.
Poczuł ulgę. Było mu wstyd z tego powodu, ale po cóż się
dłużej oszukiwać? Kiedy pierwszy raz wspomniała, że chce
przylecieć z Calgary, żeby spędzić z nim Sylwestra, nie
potrafił jej odmówić. Już wtedy zdawał sobie sprawę, że ich
związek nie ma przyszłości. Chciał jej o tym powiedzieć w
możliwie delikatny sposób jeszcze przed jej przyjazdem.
- To niedobrze - skłamał wbrew sobie. - Czy wypadło ci
coś niespodziewanego?
- W pewnym sensie... Nie mogę się z tobą więcej
spotykać... Już nigdy.
- Czy z powodu tego, co zrobiłem, czy też raczej dlatego,
że czegoś nie zrobiłem?
- Nie, nie o to chodzi. - Marian westchnęła ciężko. - Nie
powiedziałam ci prawdy... Mam męża...
Ben w ostatniej chwili złapał ręcznik, który już prawie
zsunął mu się z bioder. Dobrze, że Marian nie mogła go w tej
chwili widzieć. Miał taką minę, jakby zobaczył w oknie
przybysza z innej planety.
- Żartujesz... Poznałaś kogoś i zakochałaś się od
pierwszego wejrzenia?
- Nie, Wayne i ja jesteśmy małżeństwem od trzech lat -
odpowiedziała ledwo słyszalnym szeptem.
Włożył okulary. Coś tu się nie zgadzało. Sięgnął po
drinka, który stał na szafce koło łóżka.
- Chcesz powiedzieć, że przez cały czas, gdy się
spotykaliśmy, ty miałaś męża, który na ciebie czekał? Do
którego wracałaś? - Jednym haustem opróżnił szklaneczkę.
- Tak.
- To dlaczego tak długo ukrywałaś to przede mną? - Czuł
niesmak, którego nie dałoby się spłukać nawet całą butelką
palącej przełyk whisky.
- Przykro mi, wiem, że powinnam była wcześniej ci
powiedzieć... - mówiła tonem małej dziewczynki, która ma
nadzieję, że nikt się nie dowie, jak narozrabiała. Serwowała
mu jedno kłamstwo za drugim...
- Jeśli na dole czeka facet, który chce mnie zastrzelić za to,
że sypiałem z jego żoną, to przynajmniej będę wiedział, za co
ginę...
- To nie tak, Ben - szepnęła. - Gdy się poznaliśmy, byłam
w separacji. Myślałam, że moje małżeństwo nie ma
przyszłości. Jednak jakiś czas temu Wayne zaproponował,
żebyśmy spróbowali od nowa... Długo się wahałam, ale w
końcu przystałam na to. Między nami wszystko skończone.
- Co do tego akurat nie mam żadnych wątpliwości - odparł.
- Żałuję tylko, że w ogóle do czegokolwiek doszło.
- Przepraszam, jeśli cię zraniłam.
- Przeżyję. Życzę ci wszystkiego najlepszego na nowej, a
właściwie starej drodze życia.
- Dziękuję... szczęśliwego Nowego Roku, Ben.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przemówienia zostały wygłoszone, a tort uroczyście
pokrojony. Kelnerzy dyskretnie krążyli między stolikami,
napełniając kieliszki szampanem. Tych zaś, którym znudził się
Perrier Jouet, częstowali winem po dwieście dolarów za
butelkę, nalewając tak szczodrze, jakby to była woda
mineralna.
Kwartet smyczkowy, który przygrywał do kolacji,
zastąpiła orkiestra dixielandowa.
Gdyby ktoś zapytał go o zdanie, Ben wolałby mniej
wystawne przyjęcie, bo do szczęścia w tym dniu była mu
potrzebna jedynie Julia. Nikt go jednak nie pytał, a jego
przyszła teściowa miała dokładny plan ceremonii ślubnej,
wesela i pewnie jeszcze kilku innych rzeczy, o których nie
miał zielonego pojęcia.
Kiedyś usłyszał fragment rozmowy telefonicznej, jaką
jego przyszła teściowa prowadziła ze swoją przyjaciółką.
Powiedziała wówczas, że Ben jest co prawda prezesem jednej
z największych i najlepiej prosperujących firm
architektonicznych w mieście, tym niemniej wcale nie należy
do śmietanki towarzyskiej.
- Ja jednak byłam zadowolona, że zaprojektował mi
kuchnię - odparła przyjaciółka, Marjorie Ames.
Nie wiadomo zresztą, czy Marjorie Ames odważyłaby się
to powiedzieć, gdyby nie fakt, że po przeróbkach
zaproponowanych przez Bena cena jej domu wzrosła o pół
miliona dolarów.
Jednak na Stephanie Montgomery nie zrobiło to żadnego
wrażenia.
- To właściwie tylko bardzo dobry rzemieślnik, jak na
przykład hydraulik czy murarz - skomentowała osiągnięcia
zięcia.
Bena jednak w ogóle nie obchodziło, co myślała o nim
Stephanie. Julia była miłością jego życia, a dziś właśnie
została jego żoną. Będą na zawsze razem... Na jej lewej dłoni
błyszczała obrączka, którą zaledwie trzy godziny temu wsunął
jej na palec tuż obok zaręczynowego pierścionka.
Spojrzał na Julię, chcąc na zawsze utrwalić w pamięci jej
obraz. Była bardzo piękną kobietą - smukłą i ciemnowłosą.
Wysadzany brylantami diadem podtrzymywał przejrzysty
welon, który miękko opadał na ramiona.
- Hej, człowieku! Wróć na ziemię! - Drużba Bena,
jego najlepszy przyjaciel Jim, poklepał go po ramieniu. -
Przed wami całe życie, wyglądasz, jakbyś miał ochotę rzucić
się na Julię.
- Bo mam - przyznał z uśmiechem Ben.
Orkiestra zaczęła grać. Mistrz ceremonii, stary przyjaciel
rodziców Julii, podszedł do mikrofonu i poprosił, by pan
młody zainaugurował wieczór tańcem z panną młodą.
Ben wstał, podał dłoń swej żonie, przesunął krzesło, by
łatwiej jej było przejść i poprowadził ją na parkiet. Julia
uśmiechnęła się do niego słodko. Gdy tak stali na środku sali,
Ben poczuł, że powinien powiedzieć coś ważnego, z głębi
serca, co mogliby wspominać do końca życia. Jednak był tak
wzruszony, że nic nie przychodziło mu do głowy.
- Czy mogę panią prosić, pani Carreras? - Skłonił się
szarmancko przed żoną.
Objął ją czule i władczo zarazem. Julia była tylko jego i
tylko on miał prawo w taki sposób ją obejmować. Jej
jedwabna suknia na szerokiej krynolinie miękko wirowała w
tańcu. Ben po raz kolejny pomyślał, że jego żona wygląda jak
księżniczka z bajki.
Pragnął jej tak bardzo, że w tej chwili najchętniej wziąłby
ją w ramiona i...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin