Meier_Susan_Witaj_w_moim_swiecie.pdf

(564 KB) Pobierz
265263529 UNPDF
SUSAN MEIER
Witaj w moim świecie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wilmore, Zachodnia Wirginia.
– Jak oni mnie na to namówili? – mruknął pod nosem Tanner McConnel, wjeżdżając
kabrioletem na przykościelny parking.
– Coś mówiłeś, kochanie?
Zorientował się, że matka niestety usłyszała wypowiedziane mimowolnie słowa. Odkaszlnął
czym prędzej.
– Nic, mamo. Coś mnie drapie w gardle.
Wysiadł z samochodu i rozłożył dach. Było ciepłe, czerwcowe popołudnie i do kolacji
pozostał jeszcze kwadrans. Większość zebranych czekała w małych grupkach na dworze, pod
olbrzymimi dębami i wśród klombów otaczających szary przykościelny budynek. Mężczyźni
najwyraźniej nie czuli się zbyt swobodnie w wykrochmalonych koszulach i krawatach. Ich żony
natomiast, w wymyślnych fryzurach i odświętnych strojach, były w swoim żywiole.
Ojciec Tannera, Jim McConnel, wysiadł i otworzył drzwi przed żoną.
– Nie daj się nabrać na ten kaszelek – powiedział. – Tanner gderał, że nie wie, jak
namówiliśmy go na udział w tej imprezie. – Podał żonie ramię. – Wydaje mu się, że jest dla nas
zbyt dobry – dodał scenicznym szeptem i mrugnął porozumiewawczo.
Tanner był wierną kopią ojca. Obaj mieli uwodzicielskie szare oczy i włosy koloru piasku.
Jim wciąż powtarzał, że jego żona Doris jest tak samo piękna, jak w dniu, w którym po raz
pierwszy się spotkali Sam był wciąż równie szczupły i wysportowany, jak w czasach młodości.
Tanner, patrząc na matkę, ubraną w koktajlowy kostium, zakupiony podczas ich wspólnej
wycieczki do Nowego Jorku kilka miesięcy temu, nie wątpił w szczerość słów ojca. Kasztanowe
włosy Doris były spięte w gładki kok, a dyskretny makijaż podkreślał piękny kształt jej
brązowych oczu. Tanner zawsze był dumny ze swoich rodziców i ze swojego życia. Tyle że nie
chciał go spędzać w Wilmore.
– Wiesz, że tak nie jest – odpowiedział ojcu. – Wolałbym jedynie uniknąć spotkania z
Emmą. To wszystko.
– Nie rozumiem dlaczego. Rozwiedliście się dziesięć lat temu. – Doris poprawiła synowi
krawat. – Emma jest teraz żoną burmistrza. Ułożyła sobie życie.
– Tak jak ja.
Pomimo że wszyscy ubrani byli raczej konwencjonalnie na czarno lub granatowo, Tanner w
swoim jasnobeżowym garniturze i szytej na zamówienie koszuli koloru kości słoniowej, nie czuł
się źle. Wiedział, że oczekuje się od niego dobrej prezencji.
– Skoro nie pamiętacie, to muszę wam przypomnieć, że właśnie sprzedałem moją firmę
265263529.001.png
spedycyjną za całkiem niezłą sumkę. Ja też ułożyłem sobie życie. Nawet więcej, radzę sobie
świetnie!
– Och wiemy, kochanie. – Głos Doris był spokojny i kojący. – Jesteś bogatym młodzieńcem,
byłą gwiazdą drużyny futbolowej, a odszkodowanie, jakie dostałeś po kontuzji kolana w
pierwszym meczu ligi zawodowej, przeznaczyłeś na założenie firmy spedycyjnej. Zbiłeś na tym
przedsięwzięciu prawdziwy majątek. Nie umknął nam ani jeden szczegół twojej historii. –
Przerwała na chwilę i uśmiechnęła się do syna. – Ale pamiętamy także i o tym, że wciąż nie masz
żony.
– A my nie mamy wnuka – dodał Jim, rozglądając się wokół. Przed wejściem zebrał się już
spory tłumek.
– No tak – Tanner westchnął z rezygnacją. – Więc o to wam chodzi. Mam sobie dziś
wieczorem znaleźć żonę?
– Nie ma na to lepszego miejsca pod słońcem niż rodzinne miasto – powiedział Jim.
– Jest tu co najmniej kilkanaście ślicznych i wolnych dziewcząt, które mogłyby być
wspaniałymi żonami. – Uwaga Doris zabrzmiała tak, jak gdyby szukanie partnera na całe życie
było czymś w rodzaju weekendowych zakupów, a Tanner nie powinien się obrażać, że
przyprowadzono go do „sklepu matrymonialnego”.
Nad głową matki Tanner rzucił ojcu porozumiewawcze spojrzenie.
– Młodzieńcze, nie patrz tak na mnie, bo jesteśmy z matką wspólnikami w tej sprawie.
Wśród czekających przed wejściem było sporo znajomych, lecz McConnelowie, witając się z
nimi, nie zatrzymywali się, by porozmawiać. Podeszli od razu do wejścia, przed którym
filigranowa blondynka odbierała od gości zaproszenia.
W swojej ciemnogranatowej sukience na ramiączkach, z delikatną błyszczącą aplikacją i
frywolną falbaneczką, nadawała się na okładkę kolorowego czasopisma, a nie do pełnienia roli
recepcjonistki na wieczorku lokalnej społeczności w jakimś małym miasteczku w Appalachach.
– Dobry wieczór państwu. – Przerwała i spojrzała na Tannera. – Witaj, Tanner – dodała
miękko.
Jej głos zabrzmiał jak kołysanka. Z nutką tęsknoty, miękki i ciepły. Oczy dziewczyny miały
kolor fiołków. Gęste blond włosy upięte w wymyślny kok, przywodziły na myśl wizerunki
greckich bogiń. Tu i ówdzie z gładkiej całości wymykał się figlarny loczek, a z tyłu jedno pasmo
włosów opadało miękko jak jedwabisty wodospad. Zauroczony, nie mógł oderwać od niej oczu.
– Pamiętasz Bailey Stephenson? – zapytała matka. – Jest właścicielką salonu piękności.
– No jasne. Któż inny mógłby mieć fryzurę niczym dzieło sztuki? Wybacz, że cię nie
poznałem. – Wyciągnął do niej dłoń, nagle bardzo wdzięczny rodzicom, że przyprowadzili go na
ten zakichany wieczorek.
Przyjęła podaną sobie dłoń, a jej smukłe palce omal nie zginęły w jego – dużo większej.
Serce Tannera na moment odmówiło posłuszeństwa.
Przez chwilę nie wypuszczał jej dłoni ze swojej. Wiele kobiet zabiegało o jego względy, ale
265263529.002.png
żadna od bardzo dawna nie zrobiła na nim tak oszałamiającego wrażenia. Cieszył się tą chwilą i
nagle zapragnął, by trwała wiecznie.
– Zdziwiłabym się, gdybyś mnie pamiętał. – Bailey uśmiechnęła się do niego bez kokieterii,
jakby nie był powszechnie znaną osobą, a tylko zwyczajnym, niezbyt bliskim znajomym.
Był coraz bardziej zauroczony. Nie miał wątpliwości, że podoba mu się ta kobieta. Jego
instynkt podpowiadał, że coś się między nimi zaczyna.
– Jestem trochę młodsza. Kiedy ty wyjechałeś z miasta, ja dopiero kończyłam gimnazjum.
Zanim miał szansę przeprowadzić w myślach obliczenia i stwierdzić, że jest dla niej zbyt
stary, jego ojciec mruknął coś, wyraźnie niezadowolony.
– Niech to licho. – Jim sprawdzał wszystkie kieszenie marynarki. – Zapomniałem zaproszeń.
– Nic się nie stało. – Bailey uśmiechnęła się promiennie. – Zaproszenia to tylko formalność.
– Na pewno? – zapytała Doris.
– Ależ oczywiście. Byłam przecież przewodniczącą komitetu organizacyjnego. – Bailey
znowu się uśmiechała. – Natomiast jeśli chcielibyście się państwo odwdzięczyć, to wasz syn
mógłby...
– O, zrobię, czego tylko sobie zażyczysz. – Tanner przerwał jej prędko, zadowolony, że oto
pojawia się przed nim szansa zbliżenia się do dziewczyny.
– Hmm, na twoim miejscu nie spieszyłabym się tak bardzo, miałam zamiar właśnie
zaproponować, byś przyłączył się do komitetu odnowy miasta.
Uśmiech zastygł mu na twarzy.
– Co takiego?
– Komitet interwencyjny, który podźwignął miasto po powodzi, zdecydował, że jest jeszcze
bardzo wiele do zrobienia. – Bailey podniosła dłoń i zaczęła wyliczać, unosząc po kolei palce: –
Potrzebujemy parku dla dzieci, przydałyby się ścieżki rowerowe. Dobrze byłoby pomyśleć o
utworzeniu liceum oraz domu seniora. Są na to wszystko fundusze z kasy państwowej,
wspomogą nas też prywatne fundacje. Potrzebujemy tylko ludzi, którzy chcieliby zaangażować
się w zdobywanie dodatkowych środków finansowych.
– Tyle że ja... – zaczął Tanner, ale matka wpadła mu w słowo, jak gdyby sam nie potrafił
odpowiedzieć.
– Tanner niestety nie może wziąć udziału w tym przedsięwzięciu. Chociaż pewnie byłby
przydatny z jego doświadczeniem w biznesie. On już od dłuższego czasu marzy, by przenieść się
na Florydę, kupić łódź i zająć się organizowaniem luksusowych rejsów. Chyba nic z tego.
– Wielka szkoda – Bailey odpowiedziała zdawkowo. – W każdym razie życzę państwu
miłego wieczoru. – Odwróciła się do następnych wchodzących.
Tanner z pewnością nie chciał zapisywać się do żadnego komitetu, ale dlaczego matka nie
pozwoliła mu dojść do słowa?
– Dzięki za wsparcie, mamo. Mogłem przynajmniej posłuchać do końca, co ona ma do
powiedzenia o pracy w tym komitecie.
265263529.003.png
Zastanowiły go własne słowa. Tak! Mógł przynajmniej wysłuchać Bailey! Zyskałby w ten
sposób dziesięć albo nawet piętnaście minut rozmowy z kobietą, która wywarta na nim iście
piorunujące wrażenie. Dlaczego pozwolił, by taka okazja przeszła mu koło nosa?
Bailey Stephenson patrzyła, jak Tanner znika w sali przyozdobionej różnokolorowymi
papierowymi dekoracjami. Długie rzędy stołów nakryto ceratowymi obrusami, a na środku
każdego znajdowała się gruba czerwona świeczka i miniaturowa flaga.
Zagryzła wargę, machinalnie odbierając zaproszenia od rodziny Franklinów. Musiała jakoś
zapanować nad podnieceniem, które ogarnęło ją podczas powitania z Tannerem. Powinna była
pamiętać, że Tanner jest diabelnie przystojnym mężczyzną i pożeraczem niewieścich serc. Bailey
okazała się podatna na jego urok, miała jednak swoje plany i wytyczone cele, które nie
pozostawiały miejsca ani czasu na stabilizację przy boku mężczyzny.
Przynajmniej na razie. Ma w końcu dopiero dwadzieścia pięć lat. Zbyt wcześnie na trwały
związek. Zresztą nie przypuszczała, żeby Tanner McConnel w ogóle się nią zainteresował.
Odkąd rozwiódł się z Emmą dziesięć lat temu, nie spotykał się chyba z nikim dłużej niż przez
miesiąc. A te dziewczyny, z którymi się umawiał, nie pochodziły z Zachodniej Wirginii, tylko z
dobrych i bogatych rodzin nowojorskich. Nie zadawał się nawet z aktorkami ani modelkami.
Gustował ponoć w córkach ludzi wpływowych, dyrektorów wielkich firm, którzy swoje pensje
oddawali w całości na cele dobroczynne, bo nie były im potrzebne. Tanner z pewnością nie
zaliczyłby małomiasteczkowej fryzjerki do śmietanki towarzyskiej. Okazałoby się w końcu, że
nie jest dla niego wystarczająco dobra. Emma też nie okazała się wystarczająco dobra, więc nie
zabrał jej ze sobą, gdy opuszczał Wilmore.
Tak przynajmniej głosiły plotki.
A zresztą, nie interesuje jej cała ta historia z Emmą, Tannerem i ich rozwodem. Ma przecież
swoją pracę i salon. Powinna skupić się na zdobywaniu nowych klientek, ale równocześnie nie
może pozwolić, żeby zmarnowały się lata spędzone na studiach. Los podarował jej wspaniałą
możliwość wykorzystania zdobytych wraz z dyplomem umiejętności, podczas pracy w komitecie
interwencyjnym po powodzi, która nawiedziła miasteczko. Kiedy członkowie komitetu
zorientowali się, jak wielkie jeszcze są potrzeby lokalnej społeczności i ile dobrego można zrobić
dla miasta, Bailey ochoczo włączyła się w tę inicjatywę. Wiedziała, że wystarczy zebrać kilka
energicznych osób, które z poświęceniem będą zdobywać pieniądze na realizację projektów.
Miała mnóstwo spraw na głowie, nie powinna zatem tracić czasu na romanse.
Kiedy dołączyła do innych gości w sali, zauważyła, że Tanner patrzy w jej stronę. Nie
odwracał od niej wzroku przez całą kolację. Chyba źle znosił, gdy kobieta nie padała mu do stóp
przy powitaniu – w końcu większość tak właśnie się zachowywała. Kiedy widziała, że idzie w jej
kierunku, robiła zręczne uniki i znikała z jego pola widzenia. W pewnym momencie jednak, gdy
orkiestra zaczęła właśnie grać walca, Bailey znalazła się twarzą w twarz z Tannerem. Nie miała
odwrotu.
265263529.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin