Conrad Linda - Miłosna magia.pdf

(559 KB) Pobierz
Between Strangers
Linda Conrad
Miłosna magia
Tytuł oryginału : Between Strangers
0
212165728.004.png 212165728.005.png 212165728.006.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Niewiarygodne. Wydawało się, że przejechanie następnych
dwudziestu mil zajmie mu ponad trzy godziny. I zajęłoby, gdyby nie utknął
w zaspie, a policja stanowa nie zamknęła wszystkich bocznych dróg, podo-
bnie jak między stanowej.
Lance Biały Orzeł Steele podkręcił ogrzewanie w swoim nowo
nabytym samochodzie z napędem na cztery koła.
Marzył o termosie gorącej kawy. Przypuszczał, że wybraną
dwupasmówką sprawnie ominie zamknięty odcinek autostrady między
stanowej.
Nie przewidział, że błądzenie w oślepiającej zamieci po oblodzonych
drogach lokalnych zajmie mu sześć razy więcej czasu.
W końcu jednak zaczął się zbliżać do celu.
Pomyślał, o ranczu i o tych, którzy tam na niego czekali. Chociaż
spóźniony, zdąży na wigilijną kolację.
Przez kilka frustrujących chwil, tam w O'Hare, Lance obawiał się, że
ominą go święta na ranczu.
Przyjechał z Nowego Orleanu i zamierzał złapać połączenie lotnicze
do Wielkich Wodospadów.
Niestety, zaraz po jego przyjeździe wszystkie loty zawieszono z
powodu burz śnieżnych.
Co gorsza, tak samo było na całym Środkowym Zachodzie, a prognozy
nie rokowały poprawy sytuacji. Nad Wielkimi Równinami kłębiły się trzy
niże niosące obfite opady śniegu.
1
212165728.007.png
Na lotnisku w O'Hare koczowały tłumy pogodzone z koniecznością
pozostania tam przez kilka dni, ale Lance koniecznie chciał spędzić święta w
domu.
Dotykiem wyczuwał w kieszeni zimowej kurtki małe pudełeczko z
pierścionkiem.
Wszystko się uda. Czuł to. Jego życie w końcu potoczy się właściwym
torem.
Z łatwością przekonał właściciela agencji wynajmu samochodów, by
sprzedał mu mało używanego suva, wydostał się z zatłoczonego lotniska i
ruszył w drogę. Formalności związane z zakupem samochodu miał załatwić
po świętach.
Śnieg sypał coraz mocniej, ograniczając widoczność. Lance mógł
tylko włączyć wycieraczki, co i tak niewiele pomogło.
Nigdy jeszcze nie przeżył śnieżycy o tak wyjątkowym natężeniu. A
przecież już od dziesięciu lat jeździł po kraju, uczestnicząc w zawodach
rodeo, i nieraz spotkał się z niepogodą.
Kantem dłoni przetarł zamgloną szybę. Odmrażacz i dmuchawa
pracowały na okrągło i Lance dziękował Opatrzności za to, że siedzi w
ciepłym wnętrzu i nie musi znosić wściekłych porywów lodowatego wichru.
W ostatniej chwili zobaczyli ominął o włos masywny, ciemny kształt.
– Niech to diabli! – zaklął, kierując samochód na sąsiedni pas.
Mijając ciemny kształt, zauważył, że to człowiek, skulony pod
naporem wiatru i dźwigający duży pakunek owinięty w koc.
W lusterku wstecznym Lance dostrzegł samochód na poboczu drogi i
w okamgnieniu zrozumiał, że jego pechowy kierowca wkrótce zamarznie na
śmierć.
2
212165728.001.png
Przez sześć godzin jazdy nie spotkał żywej duszy. I chociaż bardzo się
spieszył, nie mógł pozostawić wędrowca własnemu losowi.
Ludzie powinni się wspierać. Gdyby to jego zasypało, miałby nadzieję,
że ktoś zatrzyma się, by mu pomóc.
Nieźle znał się na samochodach, może więc uda mu się uruchomić
zepsuty wóz. I wkrótce będzie znów w drodze do domu.
Zatrzymał się i wysiadł, nie wyłączając silnika. Arktyczny wicher
targał nim, a lód skrzypiał pod nogami.
Przytrzymał kapelusz, próbując w padającym śniegu dojrzeć
samotnego wędrowca. W końcu rozróżnił zbliżającą się, niewyraźną
sylwetkę.
Zdumiał się, widząc, że to kobieta.
Jej głowę okrywał bury szal. Dźwigała tobół owinięty w stary,
wojskowy koc. Podeszła bliżej i w końcu pochwycił jej spojrzenie.
Miała piwne oczy, błyszczące w burzowej szarości, szczupłą twarz i
spierzchnięte wargi. Pokryte śniegiem ubranie przemakało z minuty na
minutę. Pozbawiona makijażu skóra była gładka, a twarz okalało kilka zło-
cistych loków. Wyglądała jak cierpiący anioł.
Skąd się wzięła sama, na odludziu, w takiej śnieżycy? A może to
narkomanka?
Ostrożność nie zawadzi.
– Co z samochodem? – zawołał, starając się przekrzyczeć wichurę.
Wciąż jeszcze oddychała ciężko po zmaganiach z wiatrem i z powodu
dźwiganego ciężaru.
– Nie mam pojęcia... – wydyszała. – Gaz jest, a akumulator był świeżo
naładowany na stacji w Minneapolis. Stanął mi na środku drogi.
3
212165728.002.png
Zepchnęłam go na bok, ale nie zdołałam ponownie uruchomić. Silnik nie
działa.
– Proszę wsiąść do mojego samochodu, zanim zmarznie pani na kość.
Wezmę kluczyki i zajrzę do pani auta.
Kiedy podeszła bliżej, w jej oczach pojawiła się nieufność i wahanie.
– Mam... – wykrztusiła, wyciągając kluczyki i poprawiając swój tobół.
Mogłaby chyba na chwilę go odłożyć?
Lance zawrócił do swojego auta stojącego na środku pustej drogi i
otworzył tylne drzwi.
– Proszę to wrzucić na siedzenie i szybko wsiadać! Rzuciła mu szybkie
spojrzenie i potrząsnęła głową.
– Muszę ją trzymać przy sobie, aż się rozgrzeje.
Odwinęła brzeg koca i Lance zobaczył czubek wełnianej czapeczki
prawie całkowicie zakrywającej jasne loczki.
O mało nie upadł, chcąc usadowić kobietę z dzieckiem na przednim
siedzeniu w zasięgu ogrzewania.
Jakie złe duchy zdołały je przygnać w ten zapomniany przez Boga i
ludzi zakątek w taką okropną pogodę?
Choć lekko spłoszona i nieufna w stosunku do nieznajomego, Marcy
Griffin mogła tylko wdrapać się na przednie siedzenie terenowego auta.
Jeszcze kwadrans i mała przemarznie zupełnie i dostanie zapalenia
płuc. Nieznajomy mógł się okazać nie wiadomo kim i Marcy nie ufała mu,
ale nie miała wyboru.
Mężczyzna w kowbojskim kapeluszu zatrzasnął drzwi, żeby nie
uciekało ciepło, i poszedł obejrzeć jej samochód.
Dziecko wciąż spało spokojnie.
Gdyby tylko Angie zdołała przespać tę ciężką próbę.
4
212165728.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin