Carlyle Liz - MacLachlan Family 01 - Diabelskie sztuczki.pdf

(2738 KB) Pobierz
LIZ CARLYLE
DIABELSKIE SZTUCZKI
Rozdział 1
Dziwne wydarzenia w Bedford Place
Nie należał do mężczyzn tego rodzaju, jaki zwykle wybierała. Przyglądała
mu się badawczo ponad stołem do rulety. Był miody, owszem; młodszy niż ci,
których wolała. Ciekawe, czy już zaczął się golić. Różany rumieniec
niewinności wciąż barwił policzki urodziwego Anglika, a jego kości policzkowe
były wyrzeźbione równie delikatnie jak jej własne.
Ale on nie był niewinny. A jeżeli był delikatny, to cóż, tant pis.
Krupier pochylił się nad stołem.
- Mesdames et messieurs - powiedział z kiepskim francuskim akcentem -
faites vos jeux, s'il vous plait ! Machnęła ręką, by rozpędzić dym cygara
palonego nieopodal, i postawiła zakład narożny, czubkiem idealnie
wypielęgnowanego palca przesuwając po suknie trzy sztony. Chwilę później
dżentelmen, siedzący między nią a młodzieńcem, wstał, na odchodnym
zbierając swoją wygraną. Nastąpiło wzajemne poklepywanie się po plecach i
wymiana serdeczności. Bien . Młodzieniec był teraz sam. W przyćmionym
świetle uniosła nieco czarną woalkę, zasłaniającą jej oczy, i posłała mu szczerze
zainteresowane spojrzenie. Przesunął stosik sztonów na czarne, numer
dwadzieścia dwa, i odpowiedział na jej spojrzenie, unosząc lekko brew.
- Koniec zakładów - zaintonował krupier. - Les jeux sont faits !
Eleganckim ruchem zakręcił kołem rulety i puścił kulkę w ruch.
Podskakiwała i turkotała wesoło, przerywając szmer rozmów. Potem rozległo
się "stuk! trzask!" i kulka wskoczyła na czarne, dwadzieścia dwa.
Krupier popchnął wygraną w jego stronę, zanim jeszcze kolo przestało się
kręcić. Anglik pozbierał sztony i przesunął się na jej koniec stołu.
- Bonsoir - zamruczała gardłowo. - Kolor czarny jest dziś dla pana bardzo
szczęśliwy, monsieur .
Jego bladoniebieskie oczy pobiegły w dół po jej czarnej sukni.
- Ośmielę się mieć nadzieję, że to początek dobrej passy?
Popatrzyła na niego przez delikatną siateczkę i spuściła rzęsy.
- Zawsze można mieć nadzieję, sir.
Anglik zaśmiał się, ukazując drobne białe zęby.
- Nie wydaje mi się, abym panią znał, mademoiselle - powiedział. - Czy
jest pani u Luftona po raz pierwszy?
Wzruszyła ramieniem.
- Jeden salon gry jest tak podobny do drugiego, n’est-ce pas ?
Jego spojrzenie się rozpaliło. Głupiec pomyślał, że jest kurtyzaną. To
zrozumiałe, skoro siedziała sama i bez męskiej eskorty w jaskini grzechu.
- Lord Francis Tenby - powiedział, wyciągając rękę. - A pani…?
- Madame Noire - odparła, wychylając się daleko do przodu, by podać mu
dłoń w rękawiczce. - To musi być przeznaczenie, czyż nie?
- Ha ha! - Zapuścił spojrzenie w jej śmiały dekolt. - Czarna Dama,
doprawdy! Moja droga, czy posiada pani imię?
- Ci, z którymi jestem w bliskich stosunkach, nazywają mnie Cerise -
powiedziała gardłowo i sugestywnie.
- Cerise - powtórzył jak echo Anglik. - Jakież egzotyczne. Co sprowadza
panią do Londynu, moja droga?
I znów wzruszenie ramieniem. Nieśmiałe spojrzenie z ukosa.
- Ach, te pytania! - powiedziała. - Zajmujemy miejsce przy stole, sir, a ja
umieram z pragnienia.
Natychmiast zerwał się na równe nogi.
- Co mógłbym pani przynieść, madami - zapytał. - I czy wolno mi
zaprowadzić panią w spokojniejsze miejsce?
- Szampana - mruknęła. Potem wstała, skinęła głową i podeszła do
stolika, który wskazał. Stolika w rogu. Bardzo dyskretnego. Bardzo
odpowiedniego.
Powrócił w okamgnieniu, a za nim nadszedł służący z tacą i dwoma
kieliszkami.
- Ma foi! - mruknęła, rozglądając się wokół, gdy oddalił się służący. -
Musiałam zostawić torebkę na stole do rulety. Czy byłby pan tak uprzejmy, sir?
Zawrócił, a ona otworzyła małą fiolkę. Zręcznym ruchem przesunęła ją
nad jego kieliszkiem. Maleńkie kryształki spłynęły w dół na spotkanie z
musującymi bąbelkami.
Powrócił akurat w chwili, kiedy rzucała pospieszne spojrzenie na zegarek
przypięty do podszewki szala. Synchronizacja była kluczową sprawą.
Uśmiechnął się sugestywnie, a ona zapraszająco podniosła swój kieliszek,
- Za nową przyjaźń - mruknęła, tak cicho, że musiał nachylić się bliżej.
- W rzeczy samej! Za nową przyjaźń. - Wypił łyk szampana i zmarszczył
czoło.
Łatwo było jednak odwrócić jego uwagę. Przez następne dziesięć minut
dźwięczał jej lekki, srebrzysty śmiech, a mądre słowa płynęły wprost do uszu
lorda Francisa Tenby'ego, w którego pięknej głowie nie było ni krzty rozumu.
Pojawiły się pytania, takie jak zwykle. Opowiadała swoje
wypraktykowane kłamstwa. Wdowieństwo. Samotność. Bogaty opiekun, który
sprowadził ją tu tego wieczora, pokłócił się z nią, a potem tak okrutnie porzucił
dla innej. No cóż, c'est la vie, zasugerowała znów wzruszając ramionami. W
morzu pływają jeszcze inne ryby.
Oczywiście niczego nie proponowała. On to zrobił. Oni zawsze to robią.
A ona zgodziła się, po raz kolejny rzucając okiem na zegarek. Dwadzieścia
minut. Wstali. Nieco pobladł, ale otrząsnął się i podał jej ramię. Położyła dłoń
na jego rękawie i razem wyszli z jaskini hazardu w wilgotny, rozświetlony
gazowymi latarniami półmrok St. James. Przejeżdżająca akurat dorożka
zatrzymała się, jak gdyby to było zaplanowane. Musiała się zatrzymać.
Lord Francis podał dorożkarzowi swój adres, prawie potykając się, gdy
wsiadał za nią. W słabym świetle lampy w dorożce mogła dostrzec, że jego
twarz już zaczęła oblewać się potem. Pochyliła się, oferując mu wspaniały
widok na swój dekolt.
- Mon coeur - mruknęła, kładąc dłoń na jego różowym policzku. -
Wyglądasz na cierpiącego.
- Nic mi nie jeszt - odparł, trzymając się prosto z wyraźnym wysiłkiem. -
Wszysztko topsze. Ale chczę zobaczyć… - Zupełnie stracił wątek.
Zsunęła z ramion jedwabny szal i nachyliła się jeszcze bliżej.
- Co, mon cher?- wyszeptała. - Co chcesz zobaczyć?
Potrząsnął głową, jak gdyby chciał rozpędzić mgłę.
- Twoje… twoje oczy - powiedział wreszcie. - Chczę zobaczyć twoje
oczy. I twarz. Twój ka… ka… kapelusz. Woalka. Precz.
- Ach, tego nie mogę zrobić - wyszeptała, zaczynając zsuwać lewy rękaw.
- Ale mogę pokazać ci coś innego, lordzie Francisie. Powiedz mi, czy chciałbyś
zobaczyć moją pierś?
- Piersz? - łypnął na nią pijanym okiem.
Kolejny cal tkaniny przesunął się w dół.
- Kawałek piersi, tak - odparła. - Spójrz tutaj, lordzie Francisie. Tak,
właśnie tu. Skup się, kochany. Skup się. Czy widzisz to?
Popełnił fatalny błąd, nachylając się bliżej.
- Tat… tat… tatuaż? - powiedział, przechylając głową na bok. - Czarty.
Nie, czarny… anioł? - Nagle lord Francis przewrócił oczami, jego szczęka
opadła bezwładnie, a głowa uderzyła o podłogę powozu, tak że leżał teraz przed
nią z rozdziawionymi ustami, niczym martwy karp w Billingsgate 1 .
Dla jego własnego bezpieczeństwa uniosła mu podbródek i popchnęła go
tak, że oparł się o wyściełaną ławkę. Padł bezwładnie na skórzane obicie, kiedy
ona przetrząsała mu kieszenie. Portfel. Klucz. Tabakierka - srebrna, nie złota;
pal ją diabli. Zegarek, łańcuszek, dewizka. W wewnętrznej kieszeni list. Od
kochanki? Od wroga? Och, do licha. Nie miała czasu na szantaże!
Upchnęła list z powrotem i zamiast niego wyszarpnęła szafirową szpilkę
ze śnieżnobiałych fałd krawata lorda.
Kiedy skończyła, popatrzyła na niego z zadowoleniem.
- Och, mam nadzieję, że było ci przyjemnie, lordzie Francisie - mruknęła.
- Mnie z pewnością było.
Lord Francis, wciąż z rozdziawionymi ustami, wydobył z głębi gardła
niski, chrapliwy odgłos.
- Jakże miło to słyszeć - odparła. - I ośmielam się stwierdzić, że twojej
ślicznej, ciężarnej, właśnie pozbawionej pracy pokojówce wkrótce też będzie
milo.
Wrzuciła swój łup do torebki, dwukrotnie zastukała w dach dorożki, po
czym otworzyła drzwiczki. Dorożka zwolniła, żeby skręcić w Brook Street.
Czarny Anioł wyskoczył i wtopił się w szary półmrok Mayfair. Głowa lorda
Francisa podskakiwała, w miarę jak dorożka z turkotem toczyła się w noc.
1 Billingsgate - targ rybny w Londynie [wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki].
Zgłoś jeśli naruszono regulamin