Wbrew rozsÄ…dkowi 1-10.pdf

(362 KB) Pobierz
Wbrew rozsądkowi 1-10
Wbrewrozsądkowi
Autorka: Celesoan
Tłumaczenie: Marsi, Olcia
Prolog
Bałam się. Bardzo.
Szłam nieprzerwanie, ale nie biegłam. Nie. To zwróciłoby tylko ich uwagę.
Tak czy owak, nie mogłam uciekać. Byli szybsi. Niepoczytalni i niebezpieczni.
Nie było nikogo na drodze. Żadnej pomocy. A moja trasa była jeszcze długa.
Nie odważyłam się obrócić. Słyszałam tylko chrapliwe głosy.
Głosy, które wymawiały moje imię.
Głosy, które sprawiały, że po karku przebiegał zimny dreszcz.
Głosy, które stwarzały w mojej głowie okropne obrazy.
Panika. Lekko przyśpieszyłam kroku.
Ich kroki. Były szybsze. Szybsze niż moje.
Chciałam krzyczeć, ale moje gardło było skrępowane .
Biegłam wolno. Musiałam zbiec w dół ulicy. Tylko w dół ulicy. Proszę.
Doganiali mnie. Potrzebowałam każdej chwili. Byli zbyt szybcy, diabelsko szybcy.
I wtedy...
Światło. Jedyne światło w ciemności. Otuliło mnie...
Nadzieja.
Pomoc. Proszę. Krzyki rozbrzmiewały w mojej głowie. Potrzebowałam całej siły do biegu.
Zbliżałam się do nadziei. Głosy zbliżały się do mnie. Musiałam pracować. Przecież już prawie tam
byłam.
I wtedy go zobaczyłam...
Moją nadzieję.
Moją pomoc.
Moje wyzwolenie.
I znalazłam się tam...
Rozdział1.Napierwszyrzutoka
Zostały jeszcze dwa lata do zakończenia liceum.
Przyjęto nową osobę.
Nie, że to się wcześniej nie zdarzyło i nie zaciekawiło nikogo.
Jednak plotka, która śpieszyła naprzód, sprawiała, że zdawał się być interesujący.
Tydzień temu przyjechał ze swoją rodziną do Forks i w ubiegły piątek Pan Varner, mój nauczyciel
matematyki, zapowiedział jego przybycie.
Zatem dziś, był w centrum zainteresowania wszystkich dziewcząt w przedziale od piętnastu do
dziewiętnastu lat. Był osiemnastolatkiem, o rok starszy ode mnie, co było dla mnie dobre, i należał do
kategorii „najseksowniejszy żywy człowiek”.
O ile wierzono plotkom.
Był to powód, by cieszyć się na poniedziałkowe zajęcia.
Na parkingu moje spojrzenie krótko przebiegło nad autami, jednak nic niezwykłego nie rzuciło mi się
w oczy. Razem z Angelą, moją najlepszą przyjaciółką, szłam na pierwszą lekcję. Jakoś tak się zawsze
składało, że prawie jednocześnie zjawiałyśmy się w szkole.
- Widziałaś już go? - spytała mnie. Zdenerwowanie w jej głosie było słyszalne.
- Ang, jesteśmy tutaj dopiero od kilku minut - zachichotałam. - Kto powiedział, że w ogóle go
ujrzymy?
- No, mam nadzieję, że mamy razem kilka lekcji. - I wtedy zobaczyłam jej maślane spojrzenie. Znałam
ją bardzo dobrze.
Wszędzie, na drodze do naszej klasy, stały dziewczyny, które ciągle się rozglądały.
Jego przybycie było wielkim wydarzeniem. Pytałam siebie coraz częściej czy był tego wszystkiego
wart. Pierwsze dwie lekcje upłynęły bez jakichkolwiek wydarzeń. Nie widziałyśmy go ani na naszych
lekcjach, ani na korytarzach.
- Chętnie zobaczyłabym go chociaż raz - powiedziała rozczarowana Angela.
- Jeszcze kilka godzin przed nami - uspokajałam ją. Kiedy skierowałam mój wzrok na drogę,
zauważyłam w oddali coś, czego nie powinno tutaj być.
Grupa chłopaków szła korytarzem z naprzeciwka. Jednego z nich jeszcze nigdy nie widziałam i
przypuszczałam, że to on musiał być tym nowym. Wtedy się zorientowałam, co mi tak przeszkadzało.
Jego włosy były brązowe, jedyne w swoim rodzaju, z czerwonawym połyskiem, prawie jak...
miedziane.
Angela popchnęła mnie w bok i także go zobaczyła. Kiwnęłam tylko milcząc i dalej na niego
patrzyłam. Miał na sobie czarne spodnie i biało - czarną skórzaną kurtkę. Pod nią znajdował się jasny
t-shirt. Najprawdopodobniej. Skierował głowę na chłopaka, który do niego mówił. Wyszczerzył
leniwie zęby. Nie przeszkadzało mu bycie w centrum zainteresowania.
Zbliżałyśmy się do grupy.
Ktoś po jego drugiej stronie spytał o coś, a ten zwrócił się ku niemu. Teraz mogłam lepiej zobaczyć
jego twarz. I oczy... zielone oczy... wspaniałe zielone oczy... które doskonale kontrastowały z kolorem
włosów.
W tym momencie obrócił jeszcze raz głowę i spojrzał na nas z zaciekawieniem. Poczułam, jak cała
czerwienieję, nie mogłam jednak odwrócić od niego wzroku. Byłam oczarowana przez to spojrzenie.
Uniósł kąciki ust. Ten łobuzerski uśmiech zapierał dech w piersiach.
I wtedy przeszliśmy obok siebie.
Obróciłam się w jego stronę. Chciałam jeszcze raz go zobaczyć. Moje spojrzenie zawisło na tej kurtce.
W poprzek widniał napis "Bad Guy". Musiałam się uśmiechnąć. Nie wiedziałam jak to wyjaśnić, ale te
słowa wydawały się pasować do niego.
Nagle Angela zatrzymała się przy moim ramieniu i stanęłam jak wryta. Na szczęście. Prawie zderzyłam
się z drzwiami.
- Matko, Bella, gdzie ty masz oczy?
- Wszystko ze mną dobrze – odpowiedziałam chichocząc.
- A jednak, on jest taki słodki - marzyła Angela. Usiadłyśmy przy naszym stole w stołówce.
- Widziałaś, jaki jest wielki? Musi mieć jakieś sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu - paplała dalej.
Przy innej okazji tyle by nie gadała, była cichą osobą, ale nie dziś. Musiałam zmuszać się, żeby się nie
śmiać.
- Nie zauważyłam.
- A jak on na ciebie patrzył...
- Co?
- Nie mów, że tego nie zauważyłaś.
- Ang, tak samo patrzył na ciebie...
- Och, nie, kochanie - przerywała mi. - Jego wzrok był skierowany cały czas na ciebie.
- To jest przecież niedorzeczne - powiedziałam, chociaż podobała mi się ta myśl.
Pomimo wszystkich osób w szkole, tylko ja przyciągnęłam jego uwagę.
Akurat. A nocą jest tutaj zimniej, niż na dworze.
- Bello, wiem przecież, co widziałam - nadal zostawała przy swoim.
- Co z tego? Nie chcę wiedzieć na ile dziewczyn się dzisiaj gapił.
- Mimo to może zaprosi cie do kina - powiedziała zaniepokojona.
Angela była autentycznie niemożliwa. Musiałam się zaśmiać i potrząsnęłam tylko głową.
- Daj spokój, Ang.
Podczas lekcji ściągała mnie ciągle na ziemię z moich rozmyślań tylko po to, abym odpowiadała na
pytania nauczyciela. Wtedy zawsze szczerzyła się do mnie, ponieważ wiedziała dokładnie o czym
albo, inaczej mówiąc, o kim myślałam. Byłam zaskoczona, że nasze spotkanie na korytarzu tak
zaprzątało mi umysł. Cały czas miałam przed sobą jego oczy. Nie chciało mnie to po prostu opuścić.
Minęło przedpołudnie. Ostatnią godzinę, przed przerwą śniadaniową, ja i Angela miałyśmy
oddzielnie, więc poszłam sama do stołówki. Z przyzwyczajenia wyglądałam za nią, a ona siedziała już
na naszym zwykłym miejscu i skinęła na mnie, moje spojrzenie powędrowało po reszcie sali.
Nigdzie go nie było.
Podeszłam do Angeli, by odłożyć moja torbę. Jessica, Mike i Ben siedzieli razem z nami. Pozdrowiłam
wszystkich krótko i poszłam w stronę, gdzie wydawali jedzenie. Złapałam tacę i stanęłam w kolejce.
Błądziłam daleko myślami i dopiero, kiedy podeszłam do kasy, zobaczyłam, co wzięłam. Zapłaciłam i
odebrałam swoją tacę. Zamiast iść dalej, jak wszyscy inni, skierowałam się z przyzwyczajenia w drugą
stronę i zobaczyłam przede mną czarno - białą kurtkę.
Wiedziałam dobrze, że to ta kurtka, którą miałam przed oczami przez całe przedpołudnie.
Spojrzałam w górę.
Stał tam on, podobny do boga, z przebiegłym, łobuzerskim uśmiechem. Policzki znowu zalał mi
rumieniec. Rany boskie, jakie to było męczące.
Chciałam szybko stamtąd odejść, ale moje nogi były nieposłuszne. Jego spojrzenie trzymało mnie w
miejscu.
Wyciągnął w moją stronę rękę , więc pomyślałam, że chce się przedstawić. Chciałam odstawić tacę,
jednak zanim zareagowałam, przyłożył mi rękę do policzka.
Zjechał powoli w stronę mojego gardła... obojczyka... i chciał jeszcze dalej.
Z jakiej racji on to robi?
Czułam, jak moja złość rosła, a w oczach zbierają się łzy. Zawsze tak było, kiedy się wściekałam.
Hańbiąca cecha.
I wtedy kilka rzeczy zdarzyło się niemal jednocześnie.
Usłyszałam brzęczący hałas, którego nie umiałam sklasyfikować, jakby klaśnięcie, któremu
towarzyszył ból w mojej ręce, a głowa osoby stojącej naprzeciwko przekręciła się z widniejącym
zaskoczeniem i zszokowaniem na twarzy i trzymała się za policzek.
W tym momencie intensywność jego spojrzenia zmalała, a mój mózg nie potrzebował dwóch sekund,
żeby zrozumieć, co się stało.
Powoli upuściłam tacę, a on zabrał rękę z policzka.
Nie chciałam, żeby ktoś zobaczył mnie, jak płaczę, więc uciekłam do rzadko używanej łazienki
damskiej za salą gimnastyczną. Tam dałam upust mojej złości.
- Co za zarozumiały idiota! Co mu odbiło?! – Łzy pociekły mi po policzkach. - Dotknął mnie przed
wszystkimi! Jakbyśmy się znali, jakbyśmy mieli ze sobą kontakt!
Chodziłam rozdrażniona w tę i z powrotem, aż gniew powoli opadł. Tylko łzy nie chciały przestać
płynąć. Próbowałam się uspokoić. Oparłam plecy o ścianę i osunęłam się w dół. Nie wiedziałam ile
minęło czasu. Podczas gdy nadal go przeklinałam, drzwi powoli się otworzyły.
- Bella? Jesteś tu? – spytała Angela.
- Tutaj, z tej strony – powiedziałam z dławiącym głosem.
- Och, Bello. Wszędzie cię szukałam. Kochanie, jak się czujesz? Źle wyglądasz – odpowiedziała i
przyglądała mi się.
- Tak sobie. Muszę się całkowicie uspokoić. – Próbowałam się przyjaźnie uśmiechnąć.
- Bella, tak mi przykro – zaczęła i pokiwała przepraszająco głową.
- Angela, nie możesz się za to winić.
- Nie zwróciłam uwagi. To wszystko stało się tak szybko - mówiła dalej, jakbym nic nie powiedziała - i
wtedy on ją złapał i po prostu poszedł. Nawet go nie zatrzymałam...
- Stój, poczekaj- przerwałam jej.
- Nigdzie nie idę. O czym mówisz? - Popatrzyła na mnie zrozpaczona i potrząsnęła głową.
- Tak mi przykro, Bella.
- Czemu?
- Chciałam cię wypatrzeć, ale on podszedł do nas do stołu. Myślał, że macie razem biologie i wziął ze
sobą twoją torbę. Powinnam go zatrzymać, jednak byłam zbyt mocno zaskoczona. To się stało tak
szybko...
- Co ma?! - zawyłam i zerwałam się z ziemi. Złość powróciła. - Czy on zupełnie zgłupiał?! Zabiję go,
zabiję tego nędznego gówniarza własnoręcznie!
Powróciły łzy.
- Chyba wierzy, że na wszystko może sobie pozwolić! Czy ten policzek nie był dość wyraźny?! -
Zgłoś jeśli naruszono regulamin