R408. Valentine Zena - Cudowne Boże Narodzenie.pdf

(658 KB) Pobierz
Valentine Zena - Cudowne Bo¿e Narodzenie
ZENA VALENTINE
Cudowne
Bo Ŝ e Narodzenie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Hamish Chandler nigdy w Ŝyciu nie czuł się bardziej bezradny.
I bezuŜyteczny.
Młoda kobieta leŜała na wysokim szpitalnym łóŜku z lekko
podniesionym wezgłowiem. Jej ciemne włosy były matowe, a
opalona skóra odcinała się na tle białej pościeli.
- Ona jest... a raczej była fotoreporterką - poinformowała go
pani Billings. - Jeździ konno, dobrze gra w golfa i tenisa. Uprawia
równieŜ narciarstwo. - Po chwili pani Billings zarumieniła się
lekko i dodała: - 1 z pewnością złamała niejedno męskie serce.
W tym stanie - z siniakami i zadrapaniami pokrywającymi pół
twarzy - wątpliwe, by jej się to udało, pomyślał Hamish Chandler.
Nie sprawiała jednak wraŜenia wychudzonej, prawdopodobnie
dlatego, Ŝe była bardzo wysportowana. Nawet po trzech
tygodniach spędzonych w łóŜku szpitalnym wyglądała krzepko.
Spała, a Hamish nie zamierzał jej budzić. Sen był dla niej
błogosławieństwem. - - Bardzo pana proszę... - niemal błagała go
wczoraj pani Billings z oczami błyszczącymi od łez. -
Podejrzewam, Ŝe nie jest szczególnie religijna, ale zwaŜywszy na
to, Ŝe otarła się o śmierć...
Z pewnością nie było w tym zbyt wiele przesady, skoro po
trzech tygodniach rekonwalescencji była w takim stanie. LeŜała
CUDOWNE BO ś E NARODZENIE
bez ruchu, z dłońmi bezwładnie spoczywającymi na poduszce.
Hamish usiadł obok na krześle; był dziwnie wzruszony, owład-
nięty pragnieniem, by ją pocieszyć i złagodzić ból.
Odwiedziny u chorych w szpitalu naleŜały do jego duszpa-
sterskich obowiązków. Ale wizyta u tej kobiety niewiele miała z
tym wspólnego. Przyszedł tu jedynie na prośbę pani Billings.
- Skąd pani ją zna?-zapytał gospodynię.
Przez wiele lat pani Billings była dlań czymś więcej niŜ
gospodynią. Stała przy nim w smutku i Ŝałobie, a teraz pomagała
mu wychowywać córki.
Pani Billings powiedziała mu, Ŝe B.J. Dolliver, ranna kobieta
leŜąca na szpitalnym łoŜu, była koleŜanką ze studiów jej sio-
strzenicy, Debory.
- Wiem o niej wszystko, choć widziałam ją tylko parę razy,
gdy przyjeŜdŜała z Denle na wakacje. Ale mam wraŜenie, Ŝe znam
ją od dziecka. Zresztą po ukończeniu college'u trudno było ją
stracić z oczu - dodała z odrobiną zaŜenowania.
B.J. Dolliver, jak wynikało ze wzmianek w bulwarowej prasie,
w wieku dwudziestu siedmiu lat zdobyła tyle samo nagród
fotograficznych co męŜczyzn.
- Debora jest pielęgniarką - tłumaczyła pani Billings - ale
B.J. nie chce w szpitalu nikogo widzieć. Nawet rodziny. Jej
matka, co prawda, nie Ŝyje, ale ojciec mieszka gdzieś na Za-
chodnim WybrzeŜu. Deb podejrzewa, Ŝe córka nawet go nie
poinformowała o wypadku. - Gospodyni przymruŜyła oczy. -
Moja siostrzenica sądzi; Ŝe bardzo krępuje ją pokiereszowana
twarz... Deb, oczywiście, mogłaby bez uprzedzenia wejść do
jej pokoju, ale zna B.J. i wie, Ŝe naleŜy respektować jej prywat-
ność.
Następnie pani Billings opisała spotkanie B.J. Dolliver ze
CUDOWNE BO ś E NARODZENIE
4
śmiercią, gdy sportowy wóz, którym jechała, spadł ze skały oraz
tragiczne w skutkach obraŜenia. Zdaniem lekarzy - juŜ nigdy nie
będzie samodzielnie chodzić.
- Ona szaleje z wściekłości - mówiła pani Billings. - Deb
twierdzi, Ŝe pielęgniarki boją się nawet do niej zaglądać.
- Trudno się jej dziwić - skonstatował Hamish i spytał: -
Właściwie dlaczego mam ją odwiedzić?
Po dłuŜszej chwili wahania gospodyni odpowiedziała z głę-
bokim westchnieniem:
- Obawiam się, Ŝe... będzie chciała ze sobą skończyć, gdy
dowie się, Ŝe nie moŜe chodzić. Deb twierdzi, Ŝe B J. Doili ver nie
potrafi Ŝyć, nie posługując się całym swym ciałem. - Ostatnie
słowa wypowiedziała jednym tchem, jakby w obawie, Ŝe nie zdoła
dokończyć zdania. - Szczerze mówiąc - dodała po chwili - zawsze
trochę jej współczułam... Wydawała mi się taka... samotna. Jej
rodzice rozwiedli się, gdy była małym dzieckiem, a matka wkrótce
potem zmarła Została wychowana przez ojca, Patricka Dollivera,
właściciela sieci sklepów ze sprzętem sportowym. Przez całe dzie-
ciństwo i młodość próbowała mu udowodnić, Ŝe jest tak samo
dobra jak jego bohaterscy sportowcy - zadrwiła gospodyni. - A to
w gruncie rzeczy niewiele go obchodziło...
Tak więc wielebny Hamish Chandler, pastor kościoła św.
Trójcy w Kolstad w Minnesocie, potocznie zwanego kościołem
Kolstad, z powrotem skupił uwagę na kobiecie leŜącej na łóŜku.
Zastanawiał się, dlaczego to wyjątkowe zadanie stanęło na jego
drodze akurat dzisiaj - w drugą bolesną rocznicę śmierci ukochanej
Ŝony.
Siedział przy łóŜku w krępującej ciszy, nie mogąc oczu ode-
rwać od oszpeconej twarzy śpiącej kobiety.
- Uszkodzenie kręgosłupa - powiedziała mu pani Billings,
5
CUDOWNE BO ś E NARODZENIE
najwyraźniej cytując Deborę. - Miednica połamana na kawałki, nie
nadająca się do złoŜenia, złamany prawy bark, zmiaŜdŜone ramię,
rany na twarzy...
Omiótł spojrzeniem te rany - bliznę na policzku, gojące się
skaleczenia na brodzie; potem spojrzał na lewą rękę bezwładnie
leŜącą na pościeli. Z niektórych miejsc zdjęto juŜ szwy, gdzie-
niegdzie zostawiono małe przecięcia, by samodzielnie się zrosły.
Popatrzył na wenflon i kroplówkę przymocowaną do jej pra-
wego nadgarstka oraz na wyciąg, na którym spoczywała noga. W
tej chwili nie mógł jej sobie wyobrazić w charakterze sprawnej,
wysportowanej reporterki, przyzwyczajonej do wspinania się i
skakania ze sprzętem, by na gorąco zatrzymać w kadrze świat i
ludzi.
SkrzyŜował dłonie na kolanach w przypływie nagłego smutku.
To bujne, aktywne, ruchliwe Ŝycie niemal zostało zatrzymane...
Niemal. Ale przecieŜ nie do końca. Kobieta Ŝyła i powoli wracała
do zdrowia.
W młodości widział, niestety, gorsze stany... O wiele gorsze.
Nim skończył piętnaście lat, przywykł do faktu, Ŝe ludzie bywają
ranni, okaleczeni, a nawet zabijani podczas walki o przetrwanie.
Dzięki Bogu, ta ciemna przeszłość była juŜ za nim...
Co właściwie jej powie? Co moŜna było powiedzieć? Czuł się
dziwnie bezradny...
RóŜowy błysk odwrócił jego uwagę od chorej. Do pokoju we-
szła pielęgniarka w róŜowym fartuchu przerzuconym przez ramię.
Uśmiechnęła się do niego z zawodową uprzejmością, podeszła do
łóŜka i uniosła bezwładną dłoń chorej, by sprawdzić puls.
Pacjentka otworzyła oczy; malował się w nich strach i zmie-
szanie. Ciałem jej wstrząsnął skurcz.
- Nie... - Cichy jęk wydobył się z jej ust; przymknęła Oczy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin