Banana Yoshimoto - Tsugumi.pdf

(583 KB) Pobierz
285808185 UNPDF
Yoshimoto Banana
Tsugumi
(Tsugumi)
Przełożyła Gabriela Rzepecka
S&C
EXLIBRIS
Skrzynka duchów
Trzeba przyznać, że Tsugumi była okropna.
Opuściłam moje rodzinne miasteczko, gdzie wszystko spokojnie kręciło
się wokół rybołówstwa i turystyki. Pojechałam na uniwersytet do Tokio. Tu
też żyje się całkiem fajnie.
Nazywam się Maria Shirakawa. Noszę imię Matki Boskiej.
Ale nie jestem szczególnie do niej podobna. Mimo to wszyscy moi nowo
poznani znajomi uważają mnie za wielkoduszną i opanowaną.
Jestem człowiekiem z krwi i kości, i to całkiem niecierpliwym. Choć
zdarza się, że i mnie to zastanawia. Tokijczycy złoszczą się o wszystko: że
deszcz pada, że odwołano wykład, że pies nasikał... Być może rzeczywiście
trochę się od nich różnię. Jak tylko wzbierze we mnie złość, zaraz opada,
niczym cofające się fale, które wsiąkają w piasek. Tak to jest, jak się
wychowało na wsi – przekonywałam samą siebie. Ostatnio jednak ten
wstrętny wykładowca nie przyjął ode mnie pracy, bo minimalnie
przekroczyłam termin. To właśnie wtedy, nagle, gdy wracałam wściekła do
domu, gapiąc się na zachodzące słońce, zrozumiałam.
To przez Tsugumi..., a raczej dzięki Tsugumi!
Każdy człowiek wścieka się o coś przynajmniej raz dziennie.
Zauważyłam, że ja w takich chwilach, zupełnie nieświadomie, jak jakąś
sutrę*, powtarzam sobie w duszy zawsze to samo: To nic w porównaniu z
Tsugumi. Przy Tsugumi uświadomiłam sobie chyba, że takie wściekanie się
do niczego nie prowadzi. I gdy tak gapiłam się na lśniące pomarańczowo
niebo, zachciało mi się płakać.
Nie wiedzieć czemu, pomyślałam nagle: Miłość sprawia wrażenie, jakby
płynęła bez końca, zupełnie jak woda iv wodociągach. Można odkręcić
kurek i lać, a z pewnością jej nie zabraknie.
Ta historia to moje wspomnienia z wakacji, podczas których po raz
ostatni wróciłam nad morze do miasteczka mojego dzieciństwa. Mieszkańcy
tradycyjnego Zajazdu Rodziny Yamamoto, o których opowiem,
przeprowadzili się i już pewnie nigdy z nimi nie zamieszkam. Dlatego mogę
jedynie wracać tam myślami, do chwil spędzonych z Tsugumi.
Tsugumi od urodzenia była beznadziejnie słaba. Wiele jej organów miało
wady. Lekarze orzekli, że nie pożyje długo, i rodzina przygotowana była na
najgorsze. Dlatego wszyscy wokoło rozpieszczali Tsugumi, jak mogli. Matka,
usiłując choć trochę wydłużyć życie córki, przeznaczała całą energię na
jeżdżenie po całej Japonii od szpitala do szpitala. W efekcie takiego
dorastania, jakby kroczek po kroczku, Tsugumi stała się niesłychanie
zuchwała. A fakt, że była w stanie prowadzić w miarę normalne życie, tylko
to potęgował. Tsugumi była złośliwa, wulgarna, przykra, samolubna,
rozpuszczona i niesłychanie wprost cwana. Tryumfowała niczym diabeł, gdy
idealnie w naj-
* Sutra – w buddyzmie jedna z części narracyjnych kanonicznej
literatury buddyjskiej Cprzyp. tłum.).
gorszym możliwym momencie, podle i prosto w twarz waliła obecnym
wszystko to, czego najbardziej nie chcieli usłyszeć.
Mieszkałam z matką w domku gościnnym przy Zajeździe Rodziny
Yamamoto – przy domu Tsugumi.
Mój ojciec przechodził ciężki okres. Chcąc ożenić się z moją mamą, starał
się o rozwód ze swoją poprzednią małżonką, z którą od dawna żył w
separacji. Wydawać by się mogło, że taka sytuacja – przyjazdy i odjazdy,
tam i z powrotem – musiała być dla nich ciężka, ale oni żyli marzeniami o
dniu, kiedy szczęśliwie zamieszkamy we trójkę w Tokio, i było im całkiem
dobrze.
Yamamotowie to rodzina, w którą weszła po ślubie młodsza siostra
mamy, ciotka Masako. Moja mama utrzymywała się, pomagając im w
kuchni zajazdu. W skład tej rodziny wchodziły cztery osoby: zarządzający
zajazdem wuj Tadashi, ciotka Masako i ich dwie córki: Tsugumi i jej starsza
siostra Yoko.
Na liście najbardziej udręczonych charakterem Tsugumi pierwsze trzy
miejsca należałoby przyznać ciotce Masako, Yoko i mnie. Wuj trzymał się
od niej z daleka. Prawdę mówiąc, wymienianie tutaj mojego imienia jest
arogancją, gdyż zdobywczynie pierwszych dwóch miejsc, opiekując się przez
lata Tsugumi, stały się tak łagodne, że należałoby je w tej sytuacji wpisać w
poczet aniołów.
Dodam jeszcze, że różnica wieku pomiędzy każdą z nas wynosiła rok: ja
byłam o rok starsza od Tsugumi, a Yoko ode mnie. Nigdy jednak nie
odczułam tego, że Tsugumi jest młodsza.
Mam wrażenie, że ona z wiekiem stawała się coraz gorsza. Okrucieństwo
Tsugumi nasilało się szczególnie wtedy, gdy jej stan się pogarszał i musiała
zostać w łóżku. Aby mogła sobie w spokoju zdrowieć, dostała na własność
śliczny dwuosobowy pokój na trzecim piętrze zajazdu. Pokój ten miał
najładniejszy widok – na morze. Piękne to było morze: w południe
połyskiwało w słońcu, w deszczowe dni burzyło się we mgle, a w nocy
migotały na nim światła statków łowiących kalmary.
Jako osoba zupełnie zdrowa, nie potrafię nawet sobie wyobrazić
frustracji odczuwanej każdego dnia, gdy nie jest się pewnym, czy to
przypadkiem nie jest ten ostatni. Myślę jednak, że gdybym to ja musiała
spędzać tyle czasu w tamtym pokoju, chciałabym tylko cieszyć się widokiem
morza i zapachem morskiej wody. Ale Tsugumi najwidoczniej była zupełnie
inna. Rwała kotary, zamykała szczelnie okiennice, wywracała jedzenie,
wszystkie książki z półki rozwalała po podłodze, przez cały rok pokój
wyglądał jak z Egzorcysty, na jego widok nawet członkowie jej łagodnie
usposobionej rodziny wydawali jęk rozpaczy. Kiedyś naprawdę
zafascynowała się czarną magią i tłumacząc, że to „moi czarni wyrobnicy",
trzymała w pokoju całą masę ślimaków, żab i krabów (te ostatnie wpisane
były na stałe w pejzaż okolicy). Podkładała je w pokojach gości, co
powodowało skargi. Doprowadzała tym do łez ciotkę, Yoko, a nawet wuja.
Jej zachowanie ich wykańczało. Nawet w takich chwilach Tsugumi śmiała
się szyderczo: „Co jest?! A jakbym tak jeszcze dziś wieczorem wyciągnęła
kopyta?! Ale byłoby wam łyso! Nie ryczcie więc!". Jej drwiąco uśmiechnięta
twarz wyglądała tajemniczo niczym oblicze Maitreyi*.
Tak, Tsugumi była piękna.
Miała długie czarne włosy, jasną delikatną karnację i ogromne oczy z
gęstymi, długimi rzęsami, rzucały one delikatne cienie, ilekroć spuszczała
wzrok. Jej drobne
* Maitreya – piąta reinkarnacja Buddy, Budda przyszłości mający się
odrodzić i poprowadzić wszelkie istoty uwięzione w niekończącym się cyklu
reinkarnacji do nirwany. Dla wyznawców New Age jest tym, kim dla
chrześcijan Chrystus. W sztuce wizerunki Maitreyi mają piękne, spokojne
oblicze Cprzyp. tłum.).
ręce i nogi, przez których skórę prześwitywały żyłki, były szczupłe i
długie, cała postać filigranowa. Wyglądała prześlicznie, jak cudna,
stworzona przez bogów laleczka. Od czasów gimnazjum Tsugumi podrywała
kolegów i przytulona do nich spacerowała po plaży. Zmieniała ich jak
rękawiczki. W tak małym miasteczku powinno to wywoływać przykre plotki,
ale wszyscy byli zdania, że łagodność i uroda Tsugumi są po prostu
obezwładniające. Faktycznie, na zewnątrz sprawiała wrażenie zupełnie
innej osoby, niż była w rzeczywistości, miała piękne opakowanie. Dobrze, że
nie brała się przynajmniej za gości w zajeździe. W przeciwnym razie Zajazd
Rodziny Yamamoto skończyłby jako dom publiczny.
Wieczór. Tsugumi spacerująca z chłopakiem po otaczającym plażę
wysokim nabrzeżu, z którego widać zapadającą w mroku zatokę. Nisko na
wieczornym niebie tańczą ptaki, cicho nadpływa szum lśniących fal.
Opustoszała plaża, po której biega jedynie pies, rozciąga się rozległa i biała
jak pustynia. Kilka łódek kołysanych wiatrem unosi się na wodzie. W oddali
sylwetki wysp zachodzą mgłą, chmury toną w delikatnie połyskującej
czerwienią wodzie.
Tsugumi spaceruje powoli, powolutku.
Chłopiec z troską podaje jej rękę. Tsugumi ze spuszczonym wzrokiem
bierze w swoją delikatną rączkę jego dłoń, unosi głowę i uśmiecha się do
niego delikatnie. Jej policzki lśnią w blasku zachodzącego słońca, jej
uśmiech jest ulotny jak zmieniające się z każdą chwilą, olśniewające
wieczorne niebo. Białe ząbki, delikatna szyja, wpatrzone w niego ogromne
oczy – cała jej postać przeplata się z piaskiem, wiatrem, szumem fal, jakby
zaraz miała się rozmyć i zniknąć. W przypadku Tsugumi rzeczywiście nie
byłoby w tym nic zaskakującego.
Biała spódnica Tsugumi łopocze na wietrze.
Niezła jest, aż tak potrafi się zmienić... – przeklinałam ją, ale ilekroć
obserwowałam takie sceny, zawsze zbierało mi się na płacz. Nawet dla
mnie, choć powinnam mieć w pamięci prawdziwe oblicze Tsugumi, był to
poruszający do głębi, smutny widok ściskający serce.
Prawdziwymi przyjaciółkami stałyśmy się z Tsugumi przy okazji
pewnego wydarzenia. Naturalnie, jako dzieci też bawiłyśmy się razem. Jeśli
tylko umiało się znieść jej znęcanie się i złośliwości, zabawa z Tsugumi była
naprawdę interesująca. W jej wyobraźni małe rybackie miasteczko było
światem bez granic. Nawet zwykłe ziarenko piasku stanowiło fragment
tajemnicy. Tsugumi była mądra i chętnie się uczyła. Miała całkiem dobre
stopnie jak na kogoś, kto ciągle bywał nieobecny z powodu choroby.
Wyszukiwała i czytała książki ze wszystkich możliwych dziedzin, miała więc
sporą wiedzę. Była też inteligentna, osoba mało inteligentna nie potrafiłaby
Zgłoś jeśli naruszono regulamin