POKONAĆ CZAS
Caroline Anderson
Pokonać czas
Tytuł oryginału:
More Than Time
Pierwsze wydanie:
Mills & Boon Limited 1992
Przełożyła:
Agnieszka Wasowska
W tym roku pogoda spłatała wszystkim nieprzyjemny primaaprilisowy żart.
Lizzi wyjrzała rano przez okno i zobaczyła, że wszystko pokryte było grubą warstwą śniegu. Jadąc do pracy, uprzytomniła sobie, że czeka ją ciężki tydzień. Te pogodowe anomalie na pewno spowodują wiele wypadków samochodowych i w szpitalu będzie mnóstwo pracy. Najbardziej będą przeciążone oddziały ortopedyczne, ale i u nich na chirurgii z pewnością będzie co robić. Zastanawiała się właśnie, gdzie znajdą miejsce dla wszystkich nowo przyjętych pacjentów, kiedy nagle poczuła, że traci panowanie nad kierownicą. Jej mały samochód zupełnie wymknął się spod kontroli, skręcił gwałtownie w bok i wjechał na zaparkowany obok pojazd.
Przez moment patrzyła przed siebie, a potem wysiadła, żeby zobaczyć co się stało.
– Do diabła! – zaklęła pod nosem.
Zderzak i jeden reflektor nadawały się do wymiany, ale w tej chwili nie było to największe zmartwienie. Z przerażeniem popatrzyła na ciemnozielonego daimlera, na którym właśnie przed chwilą się zatrzymała. Obeszła go dookoła i zajrzała do środka. Na skórzanych siedzeniach było pełno śmieci i Lizzi pomyślała, że ktokolwiek jest właścicielem tego pięknego auta, zupełnie nie zasługuje na nie. Jej własne metro, choć kupione w sierpniu, cały czas wyglądało jak nowe. No, powiedzmy, że wyglądało tak jeszcze kilka minut temu!
Z ciężkim westchnieniem usiadła za kierownicą, ostrożnie cofnęła samochód i zatrzymała się przy krawężniku. Potem sięgnęła po notes i zapisała na kartce numer swojego telefonu. Ponieważ nie dostrzegła za przednią szybą daimlera przepustki dla personelu, napisała kilka słów o skutkach, jakie niesie za sobą parkowanie pojazdów w niedozwolonych miejscach.
Włożyła kartkę za wycieraczkę i skierowała się w stronę wejścia do szpitala.
Było już zbyt późno, żeby napić się kawy w świetlicy, więc poszła prosto na oddział.
Już przy wejściu zauważyła sporo nowych twarzy. Dostrzegła też, że wielu pacjentów przeniesiono na inne sale. Z niezadowoleniem zmarszczyła brwi. Wolała, żeby jej podopieczni możliwie długo pozostawali w jednym pokoju, gdyż znacznie skracało to okres rekonwalescencji. Zbyt częste zmiany wprowadzały niepotrzebny zamęt i opóźniały proces powrotu do zdrowia.
Weszła do szatni. Zdjęła płaszcz i podwinęła rękawy fartucha. Przelotnie spojrzała w lustro i z niezadowoleniem dostrzegła, że jej jasne włosy były zupełnie mokre. Kilka niesfornych kosmyków wysunęło się z koka, miękko okalając szyję. Zdecydowanym ruchem poprawiła je i włożyła czepek. Ciągle myśląc o zmianach, jakie poczyniono przez weekend na oddziale, otworzyła drzwi oddziałowej kuchni.
To, co zobaczyła, sprawiło, że natychmiast zapomniała o nurtujących ją problemach. W pokoju było dwóch mężczyzn. Jeden z nich uśmiechnął się do niej i uniósł dzbanek, który trzymał w ręku.
– Cześć. Napijesz się kawy, Lizzi?
– Poproszę. Co się stało, Oliver? Wyglądasz, jakby przejechała cię ciężarówka!
– Ty to wiesz, co powiedzieć mężczyźnie, żeby poprawić mu samopoczucie!
– Nie jestem tu po to, żeby poprawiać panu samopoczucie, doktorze Henderson. Od tego jest żona.
– Muszę jej o tym przypomnieć. Zastanawiam się tylko, kiedy znajdę na to czas.
Oliver nalał kawę do filiżanek.
– Ross?
Spojrzała na nieznajomego. Był wysoki, wyższy nawet od Olivera, i bardzo ładnie zbudowany. Miał silne dłonie, szczupłe palce i pokryte ciemnymi włosami ręce. Był ubrany w zielony strój z bloku operacyjnego i antystatyczne buty.
Choć wyglądał na zmęczonego, promieniowała z niego jakaś siła, energia, dzięki której sprawiał wrażenie młodszego, niż był w rzeczywistości. Tym, co najbardziej rzucało się w oczy w jego wyglądzie była bujna czupryna gęstych, szpakowatych włosów. Sprawiały wrażenie, jakby przed chwilą wzburzyła je kobieca dłoń.
Chyba czytał w jej myślach, bo nagle przeczesał je palcami i podniósł na nią wzrok. Ciepłe, szaro zielone oczy zdawały się przeszywać ją spojrzeniem na wylot. Nagle poczuła się jak mała, bezbronna dziewczynka.
– Ach, przepraszam! Jeszcze chyba nie mieliście okazji się poznać. Lizzi, to jest Ross Hamilton, chirurg, który od dziś będzie z nami pracować. A to Lizzi Lovejoy, nasz oddziałowy tytan pracy.
– Bardzo mi miło, siostro.
Ujęła wyciągniętą w jej stronę dłoń.
– Witamy w naszym domu wariatów, panie Hamilton.
Uśmiechnął się lekko i Lizzi zdała sobie sprawę, że był znacznie młodszy, niż na początku sądziła.
Postarzały go siwe włosy i malujące się na twarzy zmęczenie.
Miał cienie pod oczami, a głębokie bruzdy wokół ust świadczyły, że przez ostatnie lata pracował ponad siły.
Podziękowała za kawę i ruszyła w stronę drzwi.
– Muszę zobaczyć kilku pacjentów na sali pooperacyjnej.
– OK. Spotkamy się na lunchu – odparł Oliver. Doktor Hamilton podszedł do niej i stanął tak blisko, że musiała unieść głowę, żeby na niego popatrzeć.
– Przepraszam, że muszę teraz wyjść, ale całą noc spędziłem na bloku operacyjnym. Spotkamy się później.
Poczuła zakłopotanie. Dlaczego miałby się z nią spotykać? Wzrok Lizzi spoczął na jego kilkudniowym zaroście i ogarnął ją dziwny niepokój. Zaczerwieniła się i bezwiednie zwilżyła wargi końcem języka.
Doktor Hamilton z trudnością oderwał wzrok od ust Lizzi i spojrzał jej prosto w oczy.
– Tak, później – zdołała z siebie wykrztusić. – W porządku.
Ciągle stał obok niej, jakby jeszcze na coś czekał.
– Przepraszam – powiedział, a jego twarz rozjaśnił ciepły uśmiech. Ujął ją za ramiona, delikatnie przesunął i przeszedł obok.
Lizzi zdała sobie sprawę, że stała jak słup soli blokując mu wyjście. Popatrzyła za nim, jak wolnym, ale pewnym krokiem przemierzał szpitalny korytarz.
– Jeszcze kawy? – zapytał Oliver, przyglądając się jej z uwagą.
– Nie, dziękuję – odparła wracając do rzeczywistości. – Mieliście ciężką noc, prawda?
– Istne piekło! Ten śnieg naprawdę sprawił nam dużo kłopotów. Siedzę tu od piątej po południu. Ross zadzwonił o szóstej, pytając, czy nie potrzebujemy pomocy.
– To ładnie z jego strony.
– Tak. To bardzo dobry chirurg. Mamy szczęście, że do nas trafił. Dopiero niedawno się tu sprowadził. Wczoraj przywiózł resztę rzeczy, właśnie kiedy zaczął padać śnieg. Ma nowy samochód i mówi, że jechał nim znacznie szybciej, niż powinien.
Lizzi skrzywiła się. Samochody to ostatnia rzecz, o której chciała teraz myśleć.
– No więc co mamy nowego?
Przeszli do pokoju lekarza dyżurnego, gdzie odbywały się odprawy.
– Dzień dobry wszystkim – powitała zebranych i zajęła swoje miejsce. – Przepraszam za spóźnienie. Doktor Henderson właśnie informował mnie o zmianach na oddziale.
Jean Hobbs, pielęgniarka z nocnej zmiany, otworzyła zeszyt i omówiła po kolei stan wszystkich pacjentów.
Lizzi zwróciła szczególną uwagę na trzech ostatnich. Pierwszy nazywał się Roger Widlake i trafił na oddział z powodu rozległych obrażeń wewnętrznych, odniesionych na skutek wypadku samochodowego.
– Na przyszły raz z pewnością będzie jechał ostrożniej – stwierdziła Jean.
– Dlaczego nie leży na intensywnej terapii?
– Nie ma miejsca – wtrącił Oliver. – Położyliśmy go na sali pooperacyjnej. Zabieg wykonywał doktor Hamilton i będzie chciał przekazać ci na jego temat kilka uwag.
A więc dlatego chciał się z nią spotkać. Lizzi poczuła się rozczarowana.
– Jak on się teraz czuje?
– Trudno powiedzieć. Operacja skończyła się niedawno i jest jeszcze za wcześnie, żeby coś powiedzieć. Będziemy musieli uważnie go obserwować.
Przytaknęła. Postanowiła wyznaczyć do tego Sarah, swoją najlepszą pielęgniarkę.
Następnym pacjentem była kobieta, Jennifer Adams, która trafiła z podobnych przyczyn, chociaż jej obrażenia były mniej groźne. Podczas hamowania nadziała się na kierownicę, ale oprócz złamanej miednicy i kilku siniaków nic jej się nie stało.
Kolejny chory nazywał się Michael Holden. Był to młody, dwudziestoletni chłopak, który podczas dachowania wyleciał z samochodu i wpadł pod koła pojazdu nadjeżdżającego z przeciwka. Był w bardzo ciężkim stanie i Lizzi kategorycznie stwierdziła, że powinien znaleźć się na sali intensywnej terapii.
– Przeniesiemy go, gdy tylko zwolni się jakieś łóżko. Mają przewieźć dwóch pacjentów do Adden Brookes, więc nie powinno z tym być większego kłopotu. To chyba wszystko. Teraz wy trochę popracujcie! – Jean zamknęła zeszyt i wstała.
Ładnie się zaczyna tydzień, pomyślała Lizzi. Przydzieliła obowiązki młodszym pielęgniarkom i poszła z Oliverem obejrzeć nowych pacjentów.
Jennifer Adams bardzo się nad sobą użalała i Oliver zapisał jej silniejszy niż dotychczas środek przeciwbólowy.
Michael Holden oddychał z trudem, a jego twarz była blada i spocona.
– Są jakieś zmiany? – Oliver spojrzał na czuwającą przy Michaelu pielęgniarkę.
– Oddycha nieregularnie i chyba jest w szoku bólowym. Ciągle nie reaguje, jak się do niego mówi, ale był taki niespokojny, że musieliśmy go przywiązać do łóżka.
Oliver wziął do ręki kartę gorączkową i starannie ją przestudiował, a potem popatrzył na monitor.
– Ma małe szanse, żeby przeżyć. Jest strasznie zmasakrowany.
– Dziwię się, że ma złamanych tylko kilka żeber – powiedziała Lizzi.
– Nie sądzę. Zaraz radiolog przyniesie jego zdjęcia. Wezwaliśmy też ortopedów. Wydaje mi się, że ma uszkodzony staw biodrowy, ale to się dopiero okaże.
Spojrzał na zegarek i westchnął.
– Będę się zbierał. Dasz sobie radę?
– Spróbuję. A co z Rogerem Widlake’em?
– Ross powinien niedługo zejść. Powie ci wszystko, co trzeba. Do zobaczenia jutro.
Pożegnała Olivera i zwolniła pielęgniarkę, prosząc ją, aby przysłała do niej Lucy Hallett.
Po chwili otworzyły się drzwi i Lizzi ujrzała Rossa. Podszedł do niej i wziął do ręki kartę gorączkową Michaela.
– Jak on się czuje?
– Nie najlepiej.
– Wątpię, czy się z tego wygrzebie. Bardzo długo był pod narkozą i wygląda na to, że jest w szoku. Odchylił brzeg koca i spojrzał na zawartość rurki drenażowej.
– Krwawienie z nerki.
– Z nerki? Ma tylko jedną?
– Tak. Lewą musieliśmy usunąć. Była całkiem zmiażdżona.
– Trzeba będzie jeszcze raz go operować?
Ross wzruszył ramionami.
– Bardzo możliwe. Teraz pozostaje nam tylko obserwacja. Krwawienie może ustać samo. Nie wiem, czy zniósłby kolejne znieczulenie. Ma we krwi tyle alkoholu, że mógłby się nie obudzić.
– Był pijany?
– Do nieprzytomności. Czeka go niezła przeprawa z policją.
– To po co w takim razie siadał za kierownicą?
– Dobre pytanie. Spowodował wypadek, w którym zostały zranione cztery osoby.
– To drań! Nie zasługuje na to, żeby wyzdrowieć.
W tym momencie na monitorze rejestrującym czynność serca zapaliła się czerwona lampka i rozległ się alarm.
– No tak! Tego nam jeszcze brakowało. Podaj szybko rurkę intubacyjną!
Ross zaczął robić masaż serca, podczas gdy Lizzi delikatnie wprowadziła do tchawicy Michaela rurkę do podawania tlenu. W pokoju nagle zrobiło się tłoczno. Ktoś przejął od niej worek pompujący powietrze i ściskał go rytmicznie w przerwach pomiędzy kolejnymi uciskami na mostek. Ktoś inny spytał Rossa, czy przygotować defibrylator.
– Nie, czynność serca ustała. Poddał się, albo po prostu pękł mu jakiś tętniak. Podłączymy go do respiratora, może jeszcze się uda.
Wydał kilka krótkich, zwięzłych poleceń, które natychmiast wykonano. Podano Michaelowi niezbędne leki, ale nie było widać żadnej reakcji. Ross zdecydował się podać adrenalinę prosto do serca, ale to również nie przyniosło efektu. Linia EKG na monitorze uparcie pozostawała płaska.
Po kilku minutach, które ciągnęły się w nieskończoność, wyprostował się z westchnieniem.
– Obawiam się, że nic więcej nie możemy zrobić. Musiała mu pęknąć aorta. Dziękuję wszystkim za współpracę.
Kiedy zostali sami, Lizzi ciężko usiadła na krześle.
– Widocznie tak miało być – westchnęła.
– Być może.
– Nie wierzy pan w przeznaczenie?
– Zadaniem każdego lekarza jest walka o ludzkie życie. Nawet jeśli jest to życie zupełnie nieodpowiedzialnego człowieka.
Lizzi zaczerwieniła się.
– Przepraszam. Po prostu nie potrafię znaleźć żadnego usprawiedliwienia dla kogoś, kto po pijanemu prowadzi samochód.
Ross wyprostował się z lekkim uśmiechem.
– Z formalnego punktu widzenia ma pani rację. Tylko że ja próbowałem już ocalić życie niejednemu takiemu lekkoduchowi i chciałbym, aby wreszcie któraś z tych prób zakończyła się sukcesem. Choć dla tego biedaka rzeczywiście chyba lepiej się stało. Bóg raczy wiedzieć, jak wyglądałoby jego życie po tym wypadku.
– Czy zawiadomiono jego rodzinę?
– Nie wiem. Rano nikt z nim nie przyjechał.
Wyszli z pokoju i natknęli się na Lucy Hallett, która właśnie zmierzała w ich kierunku.
– Są tutaj państwo Holden. Pytają, jak czuje się ich syn.
Ross i Lizzi spojrzeli na siebie w milczeniu.
– Ja się tym zajmę – powiedział Ross. – Pani niech doprowadzi go jakoś do porządku – zwrócił się do Lizzi.
Lucy uniosła ze zdziwieniem brwi.
– Co się stało?
– Zatrzymał się. Prawdopodobnie pękł mu pourazowy tętniak aorty. Czy rodzice wiedzą, w jakim był stanie?
– Wątpię. To ja ich informowałam, a przecież nie miałam pojęcia, że jest z nim tak źle. Koniecznie chcieli go zobaczyć. Z trudem udało mi się ich powstrzymać.
Lizzi wróciła do pokoju Michaela, usunęła mu rurkę intubacyjną, obmyła go i poprawiła pościel. Właśnie kiedy kończyła sprzątać, przyszedł Ross z państwem Holden.
Postanowiła zostawić ich samych. Informowanie rodzin o zgonach to był jedyny obowiązek, którego naprawdę nie lubiła wykonywać. Być może było to z jej strony tchórzostwo, ale w tym przypadku wcale nie miała ochoty z nim walczyć. Poszła do dyżurki, by załatwić kilka formalności związanych ze śmiercią Michaela.
Właśnie kończyła wypełniać akt zgonu, kiedy rozległo się pukanie i Ross uchylił drzwi.
– Mogę wejść?
– Oczywiście.
Wyprostowała się i odsunęła papiery na bok.
– Czym mogę służyć?
– Mogłaby pani zaoferować mi filiżankę kawy, a potem porozmawialibyśmy na temat Rogera Widlake’a. Inaczej na pewno zasnę.
– Pan Widlake już został przeniesiony na oddział intensywnej terapii – odpowiedziała z uśmiechem.
– Doskonale. A zatem zapraszam się na kawę!
Opadł ciężko na stojące przy biurku krzesło i potarł ręką czoło. Chociaż był ogolony i ubrany w garnitur, ciągle wyglądał na bardzo zmęczonego.
– Zobaczę, co się da zrobić. Jadł pan śniadanie?
– Nie zdążyłem. Musiałem się zająć rodzicami Michaela.
Lizzi poczuła się winna.
– Przepraszam, że zostawiłam pana samego. To ja powinnam była z nimi porozmawiać.
Uśmiechnął się lekko.
– Nic się nie stało. Wiem, że sprawiłoby to pani przykrość, chociaż uważa pani, że dostał to, na co zasługiwał.
– Ja...
Czy naprawdę była taka pamiętliwa? Czy naprawdę nie mogłaby porozmawiać z rodzicami pacjenta tylko dlatego, że w jej opinii był on winny?
Ross uśmiechnął się ze zrozumieniem.
– Proszę się nie martwić. Ja też miałem pewne trudności. Ciężko jest wytłumaczyć komuś, że jego ukochane dziecko nie tylko nie żyje, ale jeszcze przed śmiercią spowodowało wypadek, w którym kilka osób zostało rannych. I tak poszło łatwiej, niż się spodziewałem. Jego ojciec od razu zapytał, czy Michael był pijany i wydaje mi się, że rozumował podobnie jak pani. Jest policjantem.
– Nie wiedziałam.
...
irinam