F.doc

(65 KB) Pobierz

R O Z D Z I A Ł VI Bezkrólewie. Opinia publiczna potępia Ossolińskiego. Zjazd war­szawski i nominacja regimentarzy. Polityka kanclerza. Sejm elekcyjny. Katastrofa piławiecka. Ossoliński przeprowadza elek­cję Jana Kazimierza. Pierwsze kroki nowego króla. Poselstwa do Chmielnickiego. Beznadziejność układów z Kozakami. Oblę­żenie Zbaraża. Optymizm Ossolińskiego. Ostatnie plany wojny tureckiej. śmierć kanclerza. Ossoliński jako mą.ż stanu, jego

zalety i wady.

Na czas bezkrólewia rządy przechodziły nominalnie w ręce prymasa. Jednakże arcybiskup Łubieński, stary i schorowany, pozbawiony zresztą większych talentów, nie był człowiekiem, który mógłby w tak ciężkiej chwili po­kierować nawą państwową, wymagającą silnej ręki. Toteż ster rządów przeszedł całkowicie w ręce Ossolińskiego. Po śmierci-Władysława IV został kanclerz sam jeden na stra­conej placówce, lecz z całą energią postanowił bronić zagro­żonej ojczyzny, upadającej "sprawy" i - siebie. Bo opinia publiczna, zamiast zająć się obroną państwa, ~poczęxa się doszukiwać przyczyn nieszczęścia, znajdując je nie w ca­łym wadliwym systemie naszych rządów na Ukrainie, lecz w zamysłach wojny tureckiej Władysława IV. Przypom­niano sobie zeszłoroczną podróż kanclerza na Ukrainę i po­częto szerzyć domysły, że bunt Chmielnickiego spowodo­~rany został rozkazem króla, który w ten sposób wykorzy­stać chciał sytuację i zmobilizować wojsko rzekomo przeciw Kozakom, by je poprowadzić na Turcję. Ponieważ król nie żył, cała zawziętość szlachecka zwróciła się przeciw kancle­rzowi, jako rzekomemu inspiratorowi niefortunnych pro­jektów. Na wzburzonym rumowisku został kanclerz sam jeden - musiał się więc bronić.

Przede wszystkim nie mógł Ossoliń ski dopuścić, by woj­sko znalazło się w rękach jego przeciwników politycznych i osobistych. Według zwyczaju w braku hetmanów koron­nych naczelne dowództwo nad armią obejmował hetman

litewski (tak było po śmierci Żółkiewskiego) , lecz Janusz Radziwiłł był kalwinistą i przeciwnikiem politycznym Ossolińskiego; głos publiczny .domagał się oddania buławy wojewodzie ruskiemu, Jeremiemu Wiśniowieckiemu, ale tego obawiał się kanclerz ,jeszcze bardziej, jako wroga oso­bistego i szefa stronnictwa, domagającego się zdecydowa­nej walki z Kozakami. Niebezpieczeństwa te potrafił kan­clerz ominąć. Zwoławszy zjazd szlachty mazowieckiej, za­mienił go, wbrew prawu, w rodzaj konwokacji i zdołał przeforsować szereg uchwał, jakie miał prawo powziąć je­dynie sejm. Zjazd ten na wyraźne żądanie Ossolińskiego mianował trzech regimentarzy wojskowych, (czasowych do­wódców do powrotu z niewoli hetmanów), których później Kozacy przezwali żartobliwie Pierzyną, Łaciną i Dzieciną (byli to Dominik Zasławski, Mikołaj Ostroróg i Aleksander Koniecpolski) .

Nominacje te były jakby z nieprawdziwego zdarzenia, lecz Ossoliński wiedział co robi. Już sarno oddanie wojska m ręce triumwiratu dawało do myślenia, iż nie będzie ono stanowiło jednolitej spójni, a mianowanie naczelnym regi­mentarzem Dominika Zasławskiego wskazywało, iż kiero­wać wojskiem będzie kto inny i nie uczyni nic, toby się sprzeciwiło polityce kanclerza. A polityka ta była dal­szym ciągiem wielkiego planu zmarłego. króla: postanowi) kanclerz za wszelką cenę zażegnać burzę kozacką, za po­średnictwem Kisiela ułagodzić Chmielnickiego, wezwać po­mocy cara i całą siłę polsko-kozacko-moskiewską pchnąć na Krym.

Istotnie, Chmielnicki opuszczony przez Tatarów, którzy wrócili z łupem na Krym, niepewny wyniku powstania lu­dowego, okazywał, a raczej udawał, tendencje pojednawcze. Toteż sejm konwokacyjny, jaki się zebrał w lipcu, uspoko­jony obietnicami pokojowymi Kisiela, nie myślał o obronie kraju, lecz z całą pasją rzucił się na kanclerza jako na "autora wojny", zwłaszcza, że chwilową powściągliwość Chmielnickiego tłumaczono sobie jako zmowę z Ossoliń­


skitu. Ten ostatni z niebywałym spokojem wytrzymywał ataki opozycji, powierzając obronę swą prymasowi, a do­piero ostatniego dnia, gdy posłowie byli już zmęczeni walką słowną i spieszyli się do domu, wysunął najważniejszą sprawę - obrony państwa. Jedynie dzięki uporowi posłów kijowskich zgodzono się na zaciąg chorągwi powiatowych w celach raczej demonstracyjnych, by wywrzeć na Koza­. kadr wrażenie i skłonić ich do ustępstw, natomiast w myśl

życzenia kanclerza żatwierdził sejm nominacje trzech nie­fortunnych regimentarzy, przydając im do pomocy 32 ko­misarzy z senatu i izby poselskiej. Stawało się rzeczą jasną, że pod tak wielogłowym dowództwem najlepsze nawet woj­sko zamieni się w bezładną ;gromadę.

Rezultat tych fatalnych decyzji nie dał na siebie długo czekać. Prędko wyszło na jaw, że Chmielnicki nie myśli na­prawdę o rokowaniach pokojowych, lecz łudzi Rzeczpospo­litą, oczekując na powrót Tatarów. Trzeba było wojsko zbierać i ruszać w pole dopóki siły nieprzyjacielskie nie wzrosną. Rezultat spotkania wojsk regimentarskich z Koza­kami łatwy był do przewidzenia. Po kilku dniach drobnych utarczek pod Piławcami cała armia regimentarska, na. wi­dok przybyłych Tatarów, rozleciała się na cztery strony świata., pozostawiając nieprzyjacielowi olbrzymie zapasy wio jenne. Większość żołnierzy uciekła do Lwowa, gdzie sa­morzutnie obrała hetmanem Wiśniowieckiego, a tymcza­sem Chmielnicki, odniósłszy zwycięstwo bez walki, ruszył w głąb kraju.

u' chwili gdy Chmielnicki oblegał Lwóv, w Warszawie zbierał się sejm elekcyjny, wykazując zupełny brak charak­teru. Za tak bezprzykładną hańbę, jak klęska piławiecka, nie pociągnięto do odpowiedzialności ani regimentarzy ani ićh moralnego opiekuna - kanclerza, ale zajęto się niemal wyłącznie sprawą elekcji. W tym kierunku pchał obrady Ossoliński, dowodząc, że im prędzej będzie król, tym łatwiej dojdzie się do porozumienia z Kozakami, którzy nic sobie nie robią z Rzeczypospolitej, lecz poważają majestat królew­

ski. Bał się kanclerz sądu, więc chciał się czym prędzej schować za powagę tronu. Wytrawny gracz parlamentarny jeszcze raz ruszył do walki, ktarą przeprowadził zwy­cięsko.

Oprócz Rakoczego kandydatury swoje do tronu wysunęli dwaj bracia królewscy - Jan Kazimierz i Karol Ferdy­nand. Z właściwą sobie przenikliwością spostrzegł Ossoliń­ski, że pierwszy z nich, chwićjny i niezdecydowany, łatwiej da sobą powodować niź stanowczy Karol, toteż całym swym autorytetem poparł Jana Kazimierza. Rzecz prosta, że stronnictwo przeciwne, na czele z Wiśniowi totkim i pod­kanclerzyrn Leszczyńskim, stanęło po stronie królewicza Karola.

Walka była długa i groziła rozdwojeniem elekcji. Gdy jednak Chmielnicki przysłał spod oblężonego Zamośćia oświadczenie, że radzi obrać Jana IKazimierza, a Ossoliński w prywatnej rozmowie wyperswadował młodszemu króle­wićzowi, iż elekcja jego grozi nową wojną kozacką - Karol Ferdynand dla dobra kraju wycofał swą kandydaturę. Zwy­cięstwo kanclerza było kompletne - ster rządów pozostał nadal w jego ręlcaeh.

Pierwsze kroki nowego króla, inspirowanego przez kanc­lerza, skierowane były ku zgodzie z Kozakami. Wiśnio­wiecki, szef stronriciwa wojennego, usunięty został od do­wództw-a, którym go sejm obdarzył pod presją wojska, a do Chmielnickiego wysłane zostało oficjalne poselstwo pod przewodnictwem Kisiela, mające usankcjonować dokonany przewrót, mianować Chmielnickiego hetmanem zaporoskim i skłonić go do wspólnej walki ze światem muzułmańskim. Chmielnicki jednak tak daleko iść nie zamierzał. Cofnął się spod Zamościa, bo go chwilowo opuścili Tatarzy; poselstwo przyjął, bo pragnął uznania przez króla swej władzy, ażby się podnieść w oczach mas ludowych - oświadczył jednak wyraźnie, że "na Turków i Tatarów ręki nie podniesie". Fala powodzenia niosła go coraz wyżej; a zbuntowany lud pchał do dalszej walki z Rzeczpospolitą. Powiedział więc


z tatą otwartością, że trzeba z nim byto paktować tycze­śniej, gdy byt slaby, a nie teraz, po Korsuniu, a zwłaszcza po Pilaw-ach. Ostatecznie godzi) się na zawieszenie broni do wiosny ( 1649) . .

Dla każdego żołnierza jasną byto rzeczą, że hetman ko­zacki czeka "by trawa urasta", a wraz z nią zjawiły się po­siłki tatarskie. Czas ten można byto wyzyskać na mobili­zację odpowiednich sil polskich. Tak się jednak nie stało. Sejm koronacyjńy, uśpiony pokojowymi tendencjami dworu, nie wierzy) w możliwość wojny, więc też nie zajmo­wał się obroną kraju, pragnąc jedynie odbyć sąd nad ucie­kinierami pilawieckimi, czemu kanclerz z colą stanowczo­ścią się sprzeciwi). Ledwie pod presją podkanclerzego Lesz­czyńskiego uchwalane zostały ustawy, uprawniające króla do robienia nowych zaciągów wojskowych i zwołania w ra­zie potrzeby pospolitego ruszenia. Wśród powszechnej nie­chęci do kanclerza i nowego monarchy zakończy) sejm swe obrady. "Król panuje - mówiono - a kanclerz rządzi państwem".

Istotnie w tym czasie Jan Kazimierz całkowicie szedł za zdaniem Ossolińskiego, ten ostatni zaś, wierny dawnemu planowi, nie widział "realnej rzeczywistości". Mimo ostrze­żeń Kisiela, który wcześniej zda) sobie sprawę z sytuacji, nie wierzy) kanclerz, by nie można byto dogadać się z Koza­karm. W tym celu sklonil króla da wystania na Ukrainę no­ty ego posła, Śmiarowskiego, by ten wszedł w poufne układy ze starszyzną kozacką i sklonil ją do ugody. Tymczasem, wbrew upoważnieniom sejmu i radom senatu, zaciągi woj­skowe szły bardzo leniwie, gdyż kanclerz nie wierzy) wciąż w możliwość wybuchu wojny, a pospolitego ruszenia nie mial zamiaru zwoływać, obawiając się, by zbrojne tłumy szlacheckie nie urządziły frondy przeciw królowi.

Dopiero gdy do Warszawy dobiegła wieść, że Chmielnicki skaza) na śmierć Śmiarowskiego za knowania ze starszyzną kozacką, a jednocześnie przednie oddziały kozackie ro-zpo­częly na VVolyniu i Podolu szarpaninę z wojskiem nowo­

mianowanych regimentarzy Firleja i Lanckorońskiego ­nie pozostawało nic innego, jak zebrać znajdujące się w po~­bliżu oddziały i wyruszyć na plac boju. Zaledwie na kate­goryczne żądanie Leszczyńskiego wydane zostały pierwsze i drugie wici na pospolite ruszenie (do trzecich wici nie do­szło), i w koucu czerwca wyruszy) król do Lublina, ocze­kując tam na wojsko. 'Tymczasem regimentarze cofali się przed przeważającą silą kozacką i doszli do Zbaraża, gdzie w kilka tysięcy ludzi polączyl się z nimi Wiśniowiecki; postanowiono okopać się pod Zbarażem, by wstrzymać na sobie sity nieprzyjacielskie do chwili przybycia króla. W pierwszych dniach lipca nadciągnęła olbrzymia armia tatarsko-kozacka (przybył chan z ćalą ordą), oblegając 15.000-ny obóz zbaraski. Plan regimentarzy polega) na po­wtórzeniu manewru z roku 1633, kiedy to oblężony Smo­leńsk tak długo wstrzyma) sity moskiewskie, aż nadciągną) król z odsieczą. ,

Niestety, Jan Kazimierz nie byt Wladyslawem IV, a przede wszystkim nie posiada) odpowiednich sil. Mimo to, gdy do Lublina nadeszła wieść o oblężeniu Zbaraża, pora­dzi) kanclerz królowi, by natychmiast ruszy) ku nieprzyja­cielowi. Zastrzeżenia oficerów, że z tak niewielką liczbą wojska nic może się król hazardować, niepoprawny opty­mista zbagatelizował, dowodząc, że do walki między mo­narchą i jego podwładnymi nie dojdzie, gdyż Chmielnicki będzie prosi) króla a przebaczenie, a "bunt, ,jak śnieg, od promieni pańskiego majestatu stopnieje i u nóg królew­skich się rozpłynie".

Jan Kazimierz zaakceptował tę radę; napisał do hetmana litewskiego Radziwilla, by szedł na Kijów, i mianowawszy głównodowodzącym swą armią Ossolińskiego, ruszy) na południe: W drodze wydano trzecie wici na pospolite ru­szenie; teraz już nie oponowa) przeciw temu kanclerz, są­dząc słusznie, że szlachta w porę nie nadejdzie. Sity kró­lewskie po przybyciu okolicznej szlachty belzkiej wzrosty zaledwie do 20.000 ludzi, mimo to król i kanclerz nie chcieli

czekać na pospolite ruszenie i szli pod Zbaraż. Armia, pro­wadzona fatalnie, nie miała ani ubezpieczenia, ani rozpo­znania, a w obecność całej ordy pod Zbarażem nie chciano wierzyć.

Tymczasem Chmielnicki zrobił to, co uczyniłby na jego miejscu każdy .dobry dowódca. Zastawiwszy pod Zbarażem część wojska, dostateczną do blokady` oblężonych, sam z doborowymi- oddziałami i całą ordą ruszył przeciw kró­lówi, którego dopadł 15 sierpnia pod Zborowem w chwili przeprawy przez Strypę. Jan Kazimierz wykazał dużą przy­tomność umysłu i zdolności, jakich się po nim nie spodzie­wano, lecz armia polska została oskrzydlona i tylko zapa­dający zmrok uchronił ją od zupełnej klęski. Nastała noc okropna w swej niepewności, jednocześnie najstraszniej­sza noc w życiu kanclerza, który dźwigał na .sobie całe brzemię odpowiedzialności z;a to co się stało.

Wśród rozmyślań przyszedł mu szczęśliwy pomysł na­wiązania pertraktacji z chanem. Islam Girej, któremu bar­dziej zależało na utrzymaniu w Polsce anarchii niż stwo­rzeniu silnego państwa kszac.kiega, zgodżił się na pośred­nictwo pokojowe między królem a Kozakami. Chmielnicki, zagrożony odejściem Tatarów i przestrasźony marszem wojsk litewskich na Kijów (właśnie nadeszła wieść o roz­biciu drugiej armii kozackiej przez Radziwiłła pod Łojo­wem) , zgodził się na pertraktacje. W rezultacie doprowa­dził Ossoliński do zawarcia pokoju, mocą którego chan, jako gwarant, otrzymywał 200.000 talarów okupu za króla i drugie tyle za oblężeńców zbaraskich, Chmielnicki zaś prawo utrzymania 40.000 Kozaków, okupacji Ukrainy i dy­sponowania starostwem czehryńskim.

Traktat zborowski był hańbą dla Rzeczypospolitej, ale też był jedynym wyjściem z sytuacji, w jakiej się znalazł Jan Kazimierz pod Zborowem. Jednakże Ossoliński nie mógł liczyć na niczyją wdzięczność; wiedział, że nikt o tym nie będzie pamiętał, że on to właśnie w najkrytyczniejszej chwili uratował króla i armię, natomiast wszyscy zwalą nań

winę za ostatnie niepowodzenia. Dlatego też nie pozwalał rozgłaszać prawdziwej treści traktatu zborowskiego, nato­miast zredagował natychmiast relację o kampanii, którą przedstawił jako triumf króla, który wziął na żołd chana i upokorzył Chmielnickiego'. Relację tę zaraz oddrukowano i rozesłano po całej Europie.

Nie mylił się kanclerz, przypuszczając, że opinia pu­~bliczna zwróci się przeciw niemw-jako sprąwcy nieszczęść. Sytuaćja pogorszyła się jeszcze, gdy w uniwersałach na sejmiki oskarżył szlachtę, iż ona to ponosi winę za niepo­wodzenia, ponieważ nie przybyła do obozu i nie chciała walczyć - co było wierutną nieprawdą. Oburzenie było powszechne - nazwano kanclerza szkodnikiem i zdrajcą. Pisano przeciw niemu całą masę paszkwilów, z których naj­groźniejszym było. pisemko ulotne pt. "Compendium rad pana kanclerza", wytykające Ossolińskiemu wszystko co szlachta miała mu do zarzucenia, począwszy od zamysłów wojennych Władysława IV, a kończąc na nieszczęsnej eks­pedycji zborowskiej. Twierdzono publicznie, że kanclerz działał w porozumieniu z Chmielnickim i dopuścił się żdrady państwa. Nie oszczędzano też Jana Kazimierza, któ­rego pomawiano, że wespół z kanclerzem dąży do wpro­wadzenia absolutyzmu.~Zebrana w Warszawie szlachta ma­zowiecka zajęła tak groźną postawę, że Ossoliński, bojąc się o życie, otoczył pałac swój wojskiem.

Wreszcie w końcu listopada zebrał się sejm, który miał ratyfikować traktat zborowski. Był to ostatni i zarazem najcięższy sejm w życiu kanclerza. Napastowany przez posłów, drażniony owacjami na cześć Wiśniowieckiego, którego witano jak bohatera, trącił Ossoliński równowagę. Doszło wreszcie do tego, że ten zimny i nieugięty minister stracił panowanie nad sobą i na posiedzeniu senatu urzą­dził straszliwą awanturę Wiśniowieckiemu. Zajście to stroń­czyło się niefortunnie, gdyż król niespodziewanie wziął stronę księcia Jeremiego, wymawiając kanclerzowi nięod­powiednie zachowanie się. Jan Kązimierz, zdając. sobie


sprawę z niepopularności Ossolińskiego, postanowił poświę­cić go dla ratowania sprawy. Chcąc ująć sobie Wiśniowiec­kiego, za którym stał cały sejm, mianował go król wodzem naczelnym; inni oponenci zostali też odpowiednio ugła­skani, toteż sejm skończył się pomyślnie dla kryla, był jednak porażką osobistą dla Ossolińskiego.

Jednakże żelazny kanclerz nie ustępował i szedł dalej po, linii, którą uważał za najzbawienniejszą dla interesów kraju, linii wytkniętej przez Władysława IV. Rozumiał on, że wa­runki zborowskie są nie do utrzymania, że ligę kozacko­tatarską trzeba rozbić, a można to zrobić tylko na drodze wojny zewnętrznej, oczywiście wojny z Turcją. Sytuacja zdawała się tym razem sprzyjać. W Turcji wybuchły za­mieszki, z których postanowiły skorzystać podbite przez nią narody; książę siedmiogrodzki szykował się do wy­prawy oręż-nej przeciwko sułtanowi; chan przysłał do Warszawy gońca z zawiadomieniem, że zrywa z Portą Otomańską; w styczniu 1650 r. przybyło do Warszawy poselstwo bułgarskie z doniesieniem o szykującym się powstaniu narodów słowiańskich na Bałkanach i prośbą o pomoc.

W takich warunkach szykującej się jakby powszechnej koalicji przeciw Turcji należało wywrzeć odpowiedni nacisk na Kozaków, by energię ich skierować na Morze Czarne. Sytuację tę rozumiał nie tylko sam kanclerz - plany wojny z Turcją poparli teraz najzagorzalsi niegdyś jej przeciwnicy, a więc i podkanclerzy Leszczyński i pogodzony wreszcie z Ossolińskim Wiśniowiecki. Tajna rada senatu obiecała pomoc Bułgarom, o ile Wenecja przystąpi do wojny. Posła bułgarskiego odprawił Ossoliński z listami do Wenecji, proponując tej ostatniej ligę zaczepno-odporną i wysłanie posła do Chmielnickiego celem wciągnięcia go do wspólnej akcji. Wenecja na propozycje te przystała skwapliwie; agenci jej znaleźli się na Ukrainie, nawiązując kontakt z Kozakami. Wszystko zdawało się być na dobrej drodze. W takiej sytuacji postanowił kanclerz udać się osobiście do

Włoch, by wyjednać w Rzymie i Wenecji subsydia na za­mierzoną wojnę,

Od pewnego jednak czasu czul się niedobrze. W niedzielę 7 sierpnia 1650 r. na poźegnalnej audiencji u króla miał powiedzieć: "Jutro albo wyjadę do Włoch, albo umrę". Nazajutrz przyszedł atak apoplektyczny. O- świcie 9 sierp­nia 1650 r. życie zakończył, a wraz z nim runęła w prze­paść nie spełniona misja walki z Półksiężycem, którą w wiele lat później miał podjąć na nowo król Jan III.

Ciało kanclerskie ubrano w mundur kawalera orderu Nie­pokalanego Poczęcia, tego orderu, który niegdyś ściągnął nań nienawiść mas szlacheckich. W tydzień później, wśród strasznej burzy "jakby sąd Pański następował", przewie­ziono kanclerza do rodzinnego Klimontowa, gdzie pocho­wańo go w kościele dominikanów, który kosztem własnym wystawił. Nieliczne .grono przyjaciół przybyło na pogrzeb potężnego niegdyś ministra, co przez lat wiele losy całego państwa w rękach swych dzierżył.

Śmierć Ossolińskiego nie wywarła większego wrażenia w kraju - więcej było takich, którzy się cieszyli ze zgonu potężnego kanclerza, niż takich, którzy by go żałowali. Nim minęło kilka lat, zapomniano zupełnie o człowieku, który tak długo miał przemożny wpływ w państwie. Do­piero historiografia nowsza, bez uprzedzenia badająca dzieje nasze, dostrzegła w Ossolińskim jednego z najwy­bitniejszych męiów stanu dawnej Rzplitej.

Bo też dzieje nasze mają to do siebie, że wydały więcej wodzów niż mężów stanu i dyplomatów o szerokich hory­zontach politycznych; temu należy przypisać, że wojny wygrywane militarnie nie przynosiły odpowiednich korzyści politycznych - niech za przykład służą choćby Grunwald i Wiedeń. Rzadkie były wypadki, kiedy w jednej osobie łączyły się, jak w Zamoyskim, zdolności polityczne i woj­skowe.

Jerzy Ossoliński należy bezsprzecznie do najwybitniej­

 

 

szych umysłów politycznych, jakie wydały nasze dzieje. Górując wykształceniem. i wyrobieniem politycznym nad otoczeniem szlacheckim, zdawał sobie kanclerz sprawę; w czym leży przyszłość państwa. Rozumiał znaczenie sprawy bałtyckiej, doceniał. konieczność oparcie się Pol­śki o Morze Czarne i zlikwidowanie. niebezpieczeństwa tatarskięgo, widział wadliwość ustroju państwa w związku z obniżeniem powagi królewskiej, z tróską patrzył na sze­rzącą się anarchię szląchecką. Wszystkie niemal koncepcje Ośsolińskiego były korzystne dla państwa - ćzemu więc przypisać, że żadna z nich nie zostałą wprowadzona w ży­cie; że działalność kanclerza przyniosła w sumie więcej skutków ujemnych niż dodatnich?

Oto dlatego, że dobra treść pómysłów kanćlerskich miała

z reguły złe wykonanie. Grał tu pewną rolę ów przysło­wiowy ,;łut szczęścia", którego Ossolińskiemu brakowało, lecz były również przyczyny natury bardziej subiektywnej, wywodzące się z charakteru i wynikające z wychowania kanclerza. Spędziwszy całą młodość za granicą i przesiąk­nąwszy wpływami obcymi, czuł się kanclerz obco w kraju, nie rozumiał szlachty polskiej, gardził nią i stronił od niej. Znajomości psychiki zbiorowiska polskiego nie miał się już nigdy nauczyć - stąd stałe konflikty, niespodzianki, roz­czarowania. Zdeklarowany monarchista, był Ossoliński mi­nistrem nie Rzeczypospolitej, lecz króla, narażał się stale na nienawiść "obrońców wolności szlacheckiej", z którymi nie umiał postępować i których nie potrafił zjednać dla swych zamierzeń. Nie wrośnięty w masę szlachecką, obcą mu i nienawistną, nie zdołał' stworzyć dokoła siebie stronnictwa politycznego, .na jakim mógłby się oprzeć. Służąc. tronowi i pragnąc wydźwignąć jego znaczenie, nie umiał Ossoliński wytworzyć dlań sprzyjającej atmosfery, lecz przeciwnie, nieumiejętnym postępowaniem pogłębiał często przepaść między królem i szlachtą. Rolą kanclerza było pośrednicze­nie między monarchą i narodem - niestety, Ossoliński do roli tej nie nadawał się. W każdym państwie o ustroju mniej lub więcej absolutystycznym byłby oddał nieocenione usługi - w anarchizującej Polsce działalność jego krępo­wana była na każdym kroku, a z narzuconych mu więzów nie zawsze umiał się wydobyć.

Był w charakterze Ossolińskiego pewien rys, zasadniczo dodatni, który jednak pociągał za sobą często nierealne po­sunięcia. Była to stanowczość, przechodząca czasem w upór, a nawet fanatyzm, potęgujący się pod koniec życia. Jak przywiązanie kanclerza do katolicyzmu graniczyło czasem z fanatyzmem, tak fanatyczne były niektóre jego koncepcje polityczne. Zaznaczyło się to zwłaszcza w sprawie kozacko­tureckiej. Uznawszy konieczność rozpoczęcia walki ze świa­tem muzułmańskim i rzucenia do niej mas kozackich, nie zdawał sobie sprawy, że ,po zwycięstwach Chmielnickiego


zamiar ten był już nierealny, że wypadków dziejowych przekreślić się nie da. To przywiązanie do zamierzonego celu pociągnęło za sobą bezbronność kraju, wciągnęło Jana Kazimierza w matnię zborowską, jaka omal nie zakończyła się katastrofą państwową. Przeciwnicy kanclerza, mający na oku niebezpieczeństwo kozackie, znacznie realniej pa­trzyli na sprawę, chociaż nie mieli takich dalekosiężnych programów politycznych.

W rezultacie nie był Ossoliński szczęśliwym politykiem, ale był jednym z tych, którzy dostrzegali grożące państwu niebeżpieczeństwa, jednym z tych mężów stanu, których życie i czyny mają w sobie walor nigdy nie przebrzmiałej aktualności polskiej.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin