Głos Dobrego Pasterza (Jana 10,1-5).doc

(77 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Głos Dobrego Pasterza (Jana 10,1-5)

 

 

 

 

          Erlo Stegen

 

         Chciałbym przeczytać Słowo z Ewangelii Jana z rozdziału dziesiątego, wersety 1-5, gdzie jest mowa o Dobrym Pasterzu i jego owcach. "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, kto nie wchodzi przez drzwi do owczarni, lecz w inny sposób się tam dostaje, ten jest złodziejem i zbójcą. Kto zaś wchodzi przez drzwi jest pasterzem owiec. Temu odźwierny otwiera i owce słuchają jego głosu i po imieniu woła owce swoje, i wyprowadza je. Gdy wszystkie swoje wypuści, idzie przed nimi, owce zaś idą za nim, gdyż znają jego głos. Za obcym natomiast mnie pójdą, lecz uciekną od niego, ponieważ nie znają głosu obcych." Werset 14: "Ja jestem dobry pasterz i znam swoje owce, i moje mnie znają..." Oraz wiersz 27: "Owce moje głosu mojego słuchają i Ja znam je, a one idą za mną."

 

Gdy hinduski chrześcijanin Sadhu Sundar Singh był kiedyś w Anglii, spotkał pewnego profesora. Został zapytany: "Proszę mi powiedzieć, Sadhu Singh, był pan kiedyś hinduistą, a teraz jest pan chrześcijaninem. Właściwie co pana skłoniło do tego, żeby zostać chrześcijaninem? Czy stwierdził pan, że chrześcijańskie dogmaty, nauki i przykazania są lepsze i prawdziwsze niż hinduistyczne?" Sadhu odpowiedział: "Nie, panie profesorze, nie chodzi o to. Stałem się chrześcijaninem, ponieważ znalazłem Pana Jezusa." "Tak, rozumiem.", powiedział profesor, "Pozwoli pan jednak, że będziemy praktyczni: Czy nie uważa pan, że nauki chrześcijańskie są lepsze niż hinduistyczne i dlatego stał się pan chrześcijaninem?" Na to Sadhu Singh odrzekł: "Panie profesorze, jestem chrześcijaninem, ponieważ znalazłem Pana Jezusa!" Profesor kontynuował: "Tak, rozumiem to, ale proszę pomyśleć racjonalnie." Niestety profesor nie rozumiał tego!

 

W życiu chrześcijańskim nie chodzi o dogmaty i nauki, ale jest ono związkiem z osobą, z Panem Jezusem. Dlatego jestem chrześcijaninem! Pan Jezus stwierdził tutaj w swoim Słowie, że życie chrześcijańskie to związek owcy ze swoim pasterzem.

 

Przed paru laty byłem w Szwajcarii. W niedzielny poranek nie miałem żadnego wykładu, więc poszedłem do kościoła. Gdy siedziałem na nabożeństwie, pastor opowiedział nam w swoim kazaniu następującą historię. Właśnie wrócił do Szwajcarii z Bliskiego Wschodu. Podróżował tam wraz z grupą pastorów. Jechali od kraju do kraju, aż w końcu znaleźli się w Turcji. Usłyszeli, że są tam pasterze, którzy nie zmienili zwyczajów od setek lat. Zainteresowało ich to bardzo, więc wyruszyli w drogę i pojechali w góry, aby ich zobaczyć. Gdy wreszcie dotarli na miejsce, okazało się, że w tej części Turcji pasterze łączyli się zawsze po czterech lub pięciu. Mieli jednak tylko jedną zagrodę na wszystkie owce. Ogrodzenie zbudowano z trzy-, czterometrowych pali, tak wysokich, aby żaden dziki zwierz nie dostał się do środka. Pale umieszczono gęsto obok siebie. Drzwi były bardzo wąskie tak, że tylko jedna osoba mogła przez nie przejść.

 

Pierwszy pasterz przychodził rano i stawał w tych drzwiach. Było dokładnie tyle miejsca, że mogła się przecisnąć tylko jedna owca. Pasterz głęboko pochylając się, dotykał ręką każdej owcy, która przechodziła - to był bezpośredni kontakt. Mógł natychmiast wyczuć, jeśli z jakąś owcą coś było nie w porządku. Tak więc pierwszy pasterz stawał w drzwiach i wołał swe zwierzęta. Żadna obca owca nie poruszała się. Tylko jego owce przychodziły natychmiast; gdy słyszały wołanie pana, wychodziły na zewnątrz.

 

Potem przychodził drugi pasterz i robił to samo. Wołał raz, a jego owce strzygły uszami, odwracały głowy i przychodziły. Inne stały cichutko lub leżały - w ogóle nie ruszały się.

 

Gdy pojawił się trzeci pasterz, pastor powiedział do niego: "Co pan mówi? Jak pan woła swoje owce? Mógłby mi pan to powiedzieć?" Pastor był dobrym aktorem i zręcznie naśladował innych. Pasterz powtórzył mu kilka razy to, co mówi do swoich owiec. Teraz pastor zapytał: "Przepraszam, czy pozwoli pan, że teraz ja zawołam pańskie owce?" Ustawił się w drzwiach i zawołał. Żadna owca nawet się nie poruszyła. Krzyknął więc znów głośniej, niestety bez rezultatu. Zwrócił się do pasterza: "Niech pan podejdzie." Pasterz wszedł w drzwi i zawołał tylko raz. Owce podeszły natychmiast. Pastor pokręcił głową ze zdumienia. Nie mógł tego zrozumieć. Chciał jednak spróbować jeszcze raz. Zapytał: "Proszę mi powiedzieć, co pan będzie teraz robił?" "Pójdę przed moimi owcami, zawołam je, a one będą szły za mną."

 

"Dobrze", odrzekł pastor, "przed chwilą nie zawołałem zbyt dokładnie. Chodźmy na bok i proszę mi powtórzyć kilkakrotnie tak, żeby teraz nie skończyło się tak jak poprzednim razem. Pewnie nie powiedziałem tego poprawnie." Pasterz powtórzył mu to dokładnie. Pastor wołając owce powtarzał to teraz dokładnie z takim samym akcentem, ale one się nie ruszyły. Żadna owca nie poszła za nim, nie poruszyła się. Wołał znowu i znowu, żadna się nie ruszyła. W końcu skinął na pasterza: "Niech pan tu przyjdzie!" Pasterz wypowiedział dokładnie te same słowa i owce ruszyły za nim.

 

Pomyślimy zapewne, że pastor nie miał starego kapelusza na głowie i brudnego płaszcza na sobie, i nie pachniał odpowiednio, tak jak powinien. Można kiedyś tego spróbować. Pomimo to owce rozpoznają go po jego głosie. Czy nie jest dziwne, że u zwierząt jest tak proste i naturalne to, co zdaje się być wielkim problemem u nas chrześcijan? Na całym świecie spotyka się chrześcijan, którzy pytają: Jak rozpoznać głos Pana? Niestety, świadczy to o smutnym położeniu chrześcijaństwa.

 

Pan Jezus mówi, że Jego owce znają Jego głos i idą za nim. Gdybyśmy to chcieli odwrócić i przestawić, moglibyśmy doznać szoku. Niektórzy ludzie są tak chorzy, że potrzebują leczenia szokowego. Bardzo często my chrześcijanie też tego potrzebujemy, aby obudzić się ze snu.

 

Pan nasz mówi: Moje owce znają mój głos! A więc kim są jego owce? To ci, którzy znają Jego głos. Ale Pan Jezus idzie jeszcze dalej i mówi: Jeśli przyjdzie ktoś obcy, one uciekną od niego. Jeśli jednak pójdziecie do pracowników Królestwa Bożego i do duchownych, usłyszycie, iż problemem jest to, że chrześcijanie nie uciekają przed obcym, wprost przeciwnie: tłumnie idą do niego i są zafascynowani. Jak to wytłumaczyć? Nie jest to zdrowa sytuacja w chrześcijańskim świecie. Zdumiewają mnie zawsze Czarni. Nauczyłem się od nich już tak wiele i dziękuję Panu za przywilej, że mogę Jemu służyć z wieloma ludźmi, którzy nie są biali i nie są Europejczykami. Od tych, którzy są biedni, w sprawach tego świata, można się wiele nauczyć, ponieważ to, co jest głupstwem i niczym wobec świata, wybrał Bóg.

 

W duszpasterstwie próbujemy, natychmiast po [duchowych] urodzinach, prowadzić nowonarodzonych chrześcijan do Pana; już podczas nawrócenia prowadzimy ich do Pana. Łatwo się to mówi, ale po nawróceniu chodzi o to, aby oni mieli uszy do słuchania, co mówi Pasterz.

 

W Afryce są problemy, których nie ma tu, w Europie. U Zulusów na przykład jest tak: Im mężczyzna ma więcej żon, tym wyższy jest jego status. Niektórzy mają rzeczywiście wiele małżonek. Taki człowiek się nawraca, zostaje chrześcijaninem. Potem przychodzi i pyta: "Co mam teraz zrobić?" Mówimy mu: "Czy jesteś teraz chrześcijaninem? Dobrze, to znaczy, że jesteś teraz owcą Pana Jezusa. On jest Pasterzem. On powiedział: "Moje owce słuchają mojego głosu." Co Pan Jezus mówi tobie?" Na to odpowiadają: "Pan Jezus niczego mi jeszcze nie powiedział, dlatego przychodzę do was, abyście mi to powiedzieli." "Nie, zgrzeszyłbym, gdybym zajął pierwsze miejsce, to, które należy się Jezusowi. On jest pasterzem; ja jestem na dalszym planie. Jezus Chrystus jest pierwszy i także ostatni. On ma pierwsze i ostatnie słowo i to, co On powie, obowiązuje. Wróć z powrotem do swojego pokoju, do swojego szałasu, zamknij drzwi, módl się i pytaj Pana Jezusa, co chce Ci powiedzieć! Dopiero potem proszę przyjdź do mnie i powiedz, co Pan Jezus ci rzekł. Wtedy to sprawdzimy." Powinniśmy wszystko oceniać. Ale nie można czegoś sprawdzać, jeśli to nie istnieje. Wpierw musi coś zaistnieć.

 

Pierwsza wizja, o której chcę powiedzieć, miała miejsce w naszej misji. Dawniej, gdy ludzie mówili o wizjach, kompletnie nie wiedziałem, co to jest. Widziałem tylko to, co jest w Biblii, ale nie to, co dzieje się jeszcze dzisiaj. Gdyby wtedy jakiś człowiek mówił o wizjach lub snach, zapytałbym go, co zjadł przed snem - może smażonych kartofli? Ale po przebudzeniu zdarzyło się coś. Gdy wychodziliśmy z nabożeństwa, podszedł rozsądny młody człowiek i zapytał: "Gdzie się podziały te dwa napisy, które były tutaj na ścianie?" "Nie było nic takiego." - odparłem. "Były na pewno!" - stwierdził. "Nie" - upierałem się. "Ależ tak" - powiedział - "To były dwa słowa. Pierwsze po angielsku: test (próbować), a drugie po zulusku sprawdzać." Jeszcze raz odrzekłem: "Z całą pewnością nie!" Dalej widniała tam pobielona ściana. Nie było w niej nawet jednego gwoździa, ani nie wisiał choćby kawałek taśmy klejącej. Chłopak pokiwał głową: "Nie rozumiem tego. Mogę ci dokładnie opisać, jak te słowa były napisane i jak wyglądały." Poszedłem potem do swojego pokoju, wziąłem moją angielską Biblię i otworzyłem. Nie wiedziałem, gdzie czytam, ale moje oczy padły na te słowa: Test and prove everything ("Wszystkiego doświadczajcie ...", 1 Tes 5,18). Próbujcie i doświadczajcie wszystko. Od tego czasu naszym motto było sprawdzanie wszystkiego. Obrazowo mówiąc, powiesiliśmy sobie te słowa na szyi. Ważę się nawet powiedzieć, że jeśli w jakimś przebudzeniu nie ma to miejsca, wchodzi tam diabeł i wszystko zaczyna iść na opak. Pan powiedział: "Czuwajcie i módlcie się!" (Mk 14,38). W chrześcijaństwie mówi się dużo o modlitwie: musimy się więcej modlić! Pan Jezus wie jednak, o co chodzi i o czym mówi. Modlitwę postawił na drugim miejscu, na pierwszym zaś "czuwajcie". To ma swoje znaczenie.

 

W Misji próbujemy kształtować w ludziach świadomość, że chrześcijaństwo nie składa się z reguł, nauk, przepisów i przykazań, lecz to, że jest ono osobistym związkiem z Panem Jezusem, z którym chodzimy. Ponadto zwracamy uwagę i na to, że ma On cugle naszego życia w swoich rękach i prowadzi nas przez swojego Ducha. "Bo ci, których Duch Boży prowadzi są dziećmi Bożymi" (Rz 8,14). Dokładnie tak samo jest w zborze, ponieważ nie jest on organizacją, lecz organizmem. Nie wolno nam tego przeoczyć.

 

Powróćmy do tych nowonarodzonych Murzynów. Gdy przychodzi jakiś człowiek z problemem, wskazujemy mu na Pana i mówimy: "Idź sam do Pana Jezusa w swojej komorze. On musi ci to powiedzieć." Jeśli ta osoba wraca i mówi: "On mi nic nie powiedział", to pytamy: "Czy wszystko jest w porządku między tobą i twoim Panem? Czy wszystko gra? Dlaczego Go nie słyszysz? Może istnieje jakaś blokada?" Pan Jezus spotykał przecież ludzi, którzy nie potrafili słuchać, bo byli głusi. W nich był zły duch. Gdy Jezus wyrzucił go, człowiek już słyszał. Czy coś nie gra w twoim życiu? Tak więc zwracamy się do tego człowieka: "Chodź, pomodlimy się z tobą i poprosimy Pana Jezusa, żeby ci odpowiedział. Ale jeśli jest jakiś brud, to trzeba się umyć. Może jest tu jakiś inny duch, np. pycha albo coś innego. To musi zostać wyrzucone, żeby Pan otworzył twoje uszy." Po jakimś czasie ten człowiek wraca ponownie i mówi: "Tak, znalazłem coś w sobie." To jest blokada. Przecz z nią! Weź ją do Krzyża, do kosztownego Strumienia, który jeszcze dziś ma moc, aby zmyć wszystko i oczyścić do najgłębszych głębi serca.

 

Opowiem teraz o tym, co się zdarzyło pewnemu człowiekowi. Miał dwie żony. Był twardym facetem i nie chciał mieć nic do czynienia z Ewangelią. Gdy zwiastowaliśmy tam Ewangelię, tamtejsi ludzie mówili: "Nawróćcie tego człowieka! Jak on się nawróci, to my też się nawrócimy!" On był twardy jak skała, ale Bóg sprawił to, że się nawrócił. Potem przyszedł do mnie i powiedział: "Mam dwie żony. Opowiem ci, jak do tego doszło. Pierwsza żona była spełnieniem woli moich rodziców. Oni kochali tę dziewczynę. Poślubiłem ją z posłuszeństwa." U Zulusów jest tak ciągle jeszcze, że dzieci są posłuszne rodzicom. Rozmówca kontynuował dalej: "Po wielu latach było mi bardzo ciężko żyć z żoną, której nie kochałem. Powiedziałem sobie, że teraz nadszedł czas, by poszukać sobie kobiety, którą mi serce podpowie i będę lubił." Tak więc wziął sobie drugą żonę, ale zaczął zaniedbywać tę pierwszą. Teraz pytał: "I co ja mam robić?" Odpowiedziałem mu: "Nie jestem twoim sercem i nie czuję tego, co ty czujesz. Nie jestem też Bogiem. Gdybym był Bogiem, mógłbym ci powiedzieć, co masz robić. Ale mogę cię odesłać do niego. Idź i zapytaj Jego." Człowiek ten wrócił po jakimś czasie. Zapytałem go, co Bóg mu powiedział, a on odparł: Bóg pokazał mi, że bardzo zgrzeszyłem, zaniedbując moją pierwszą żonę i jej dzieci. Pokazał mi też, żebym z nią wszystko doprowadził do porządku, a po drugie, że każdą mam traktować w taki sam sposób. Gdy wysyłam pieniądze, to wysyłam je do pierwszej żony i ona je dzieli. Nie wolno mi żadnej wyróżniać."

 

Jak to sprawdzić w oparciu o Biblię? Co Biblia mówi na ten temat? Czasami jest trudno sprawdzać. Są sytuacje, w których nie wiadomo od razu, co robić. Ale Pan Jezus dał nam receptę. On mówi: "... z owocu poznaje się drzewo" (Mt 12, 33). Oczywiście istnieją sytuacje, w których nie wiadomo, co robić. Rozstrzygający jest jedynie owoc. Czasami można go zobaczyć od razu, czasem trzeba jednak poczekać, aż się objawi.

 

Powiedziałem do tego człowieka: "Jeśli czujesz, że to jest głos Pasterza, bądź posłuszny! Potem zobaczymy, jaki owoc wyrośnie na tej gałęzi." Co się stało? Z powodu tego człowieka na tamtym terenie wybuchło przebudzenie. Poganie mówili: "Jeśli Bóg białych potrafi zrobić tak, że mężczyzna, który nie kochał swojej żony, teraz ją kocha i traktuje tak samo jak drugą, to jest to prawdziwa religia. Ten Bóg jest żywym Bogiem. Żaden inny czegoś takiego nie potrafi zrobić." Owoc okazał się dobry.

 

Wiecie dlaczego owce znają tak dobrze głos pasterza? Ponieważ przebywają w jego obecności całymi dniami. On jest częścią ich życia. Są ze swoim pasterzem od rana do nocy. Jeśli nie opuszczalibyśmy naszego Pasterza tak często, zapewne nie przychodziłoby nam z takim trudem słyszeć jego głos. Owce mają jednak wiele kłopotów, bo dzisiaj mają tego pasterza, jutro następnego, a potem znów jakiegoś innego. Jeżeli jednak będą miały tylko tego JEDYNEGO Pasterza i trwały przy nim, to poznają go dobrze i zapamiętają Jego głos. Jeśli chcemy słyszeć głos Pana, musimy pozostawać w Nim, wyrzec się cielesności i chodzić w Duchu - trwać w Nim. Musimy także baczyć na to, aby zauważać, gdy On mówi i nauczyć się rozpoznawać głos.

 

Był w moim życiu taki czas, kiedy Pan mówił do mnie poważnie o tym Słowie, które dziś rozważamy, a ja jako kaznodzieja przez wiele lat byłem upokarzany. Nie znałem głosu mojego Pana. Od czasu do czasu coś z niego rozumiałem, ale miałem z tym wielkie trudności, aż w końcu powiedziałem: "Panie, nie mogę już tak dalej, naucz mnie poznawać Twój głos!"

 

Pewnego dnia pojechałem autem do znajomego pastora. Parę tygodni wcześniej mieliśmy zaślubiny. Pastor udzielił ślubu parze młodych, ale coś tam nie było jasne z metryką ślubu. Ci młodzi zapytali mnie, czy nie mógłbym pojechać do niego i uregulować tę kwestię. Zgodziłem się. Gdy dojechałem na miejsce, usłyszałem nagle głos; "Idź do tego pastora i załatw tę sprawę!" Natychmiast pojawił się następny głos: "Nie, zrobisz to kiedy indziej. Dzisiaj nie masz na to czasu!" Uświadomiłem sobie, że jeden głos mówi, żeby iść do tego człowieka, a drugi, żeby tego nie robić. Jeśli jeden głos był od Boga, to drugi musi być od diabła, który zaprzecza. Co mam teraz robić? Powiedziałem: "Panie, co pochodzi od Ciebie? Który głos należy do Ciebie?" i modliłem się: "Panie Jezu, proszę Cię teraz, pokaż mi całkiem wyraźnie, który to jest Twój głos? Chciałbym to sprawdzić i dojść do sedna sprawy. Co Ty mówisz Panie Jezu! Nie chcę Ciebie kusić, bo to jest straszny grzech, ale chciałbym poznać Twój głos, ponieważ Twoje owce znają Twój Głos!" Kontynuowałem: "Panie Jezu, posłucham pierwszego głosu i pójdę do tego człowieka. Jeśli to nie Ty mówiłeś, spraw, żebym go nie spotkał, a jeśli go już spotkam to, żebym nie załatwił sprawy. Daj, żebym jasno rozpoznał, że to nie był Twój głos." Przecież Pan Jezus nie powiedziałby mi: "Idź do tego człowieka", a jego nie byłoby w domu.

 

Gdy podjechałem do domu, on był przed drzwiami, a przed domem stał właśnie wóz meblowy. "Erlo, kto ci powiedział, że dzisiaj się przeprowadzam? Wóz meblowy jest już zapakowany. Wyjeżdżam za dziesięć minut." Rozradowałem się w moim sercu, podziękowałem Panu i powiedziałem mu: "Panie, Ty jesteś cudowny! A więc to Twój głos na mnie napierał." Do pastora zwróciłem się: "Przyjechałem w sprawie metryki ślubu młodej pary. Coś tam jest nie w porządku." Odparł: "Pójdę do domu i załatwię to." Za trzy minuty wszystko było załatwione. Powiedziałem: "Panie, dziękuję Ci!" Wróciłem wspomnieniem do pierwszego głosu i modliłem się dalej: "Panie, chciałbym być prowadzony przez Ciebie, iść Twoimi śladami!"

 

Po paru dniach zdarzyło się to samo. Znów pojawiły się dwa głosy. Co teraz? Znów sięgnąłem do sedna i przypomniałem sobie, jak to było poprzednim razem. Drugi głos bardzo nalegał i powiedział: "Używaj swojego rozumu: Nie masz czasu!" Próbowałem znowu rozróżnić te głosy i sprawdzałem to wewnętrznie na kolanach, duchowo w modlitwie.

 

Można przecież modlić się nie zamykając oczu. Można być na kolanach, stojąc. Chodzi o duchową postawę. Litera zabija, a Duch jest tym, który ożywia. O tym Biblia też mówi. Jeśli jest tam napisane: "Obmyjcie swoje ręce", to nie oznacza to, żeby myć te cielesne ręce. Jeśli powiada się, że Słowo Boże jest jak młot, to nie potrzebujemy mieć przed oczyma młotka. Słowo ma swoje duchowe znaczenie. Duch ożywia.

 

Tak więc stale sprawdzać! Drodzy przyjaciele, jeśli to zrobicie, to jak sądzę, zanim miną dwa tygodnie, będziecie mogli czuć, jaki jest głos waszego Pasterza. Jeśli tylko poważnie będziecie szukać Oblicza Pana i powiecie: "Panie, Ty powiedziałeś, że Twoje owce znają Twój głos i naśladują Cię. Podaruj nam to." Usiłujemy to wpoić chrześcijanom w przebudzeniu w Afryce i cudownie jest widzieć, jak Pan do nich mówi.

 

Zdarzało się niejednokrotnie, że mówiłem: "Może to zwykły przypadek, że tak dobrze poszło. Może jednak ten inny głos ma rację." Dlatego modliłem się: "Panie, teraz proszę, nie chcę Cię kusić, ale będę posłuszny temu głosowi. Poślij innych, aby sprawdzili to." Pewnego dnia czułem, że nie powinienem wyjeżdżać, chociaż byłem do tego wewnętrznie przynaglany. Gdy potem jeden z współpracowników powiedział: "Nie jedź!", zniecierpliwiłem się i poirytowałem. To jest już znak ostrzegawczy. Powiedziane jest bowiem: "Pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, strzec będzie serc waszych i myśli waszych w Chrystusie Jezusie" (Flp 4,7). Gdy ten pokój jest zmącony, to jest to sygnał ostrzegawczy, wielkie czerwone światło, którego nie wolno nam przeoczyć. Gdy tracimy cierpliwość i denerwujemy się, to nie są to cechy Pana Jezusa, lecz szatana.

 

Gdy bardzo się nam spieszy, tracimy cierpliwość, coś nas przymusza, denerwujemy się, to jest niebezpieczny sygnał tak, że winniśmy się zapytać: Co zakłóca ten Boży pokój w moim życiu? Oznacza to: STÓJ! Musimy zatrzymać się i sprawdzić: Gdzie się nie powiodło? Co zrobiliśmy źle? Nigdy nie widzieliśmy zdenerwowanego Pana Jezusa. Nigdy nie był zagniewany i złym humorze, nawet wtedy, gdy dookoła się kotłowało, a apostołowie krzyczeli: "Giniemy!" On wtedy spał. Oczywiście jest też inny sen, gdy Jonasz spał na dole pod pokładem statku. Ja mówię jednak o Bożym pokoju i o życiu Jezusa. Być chrześcijaninem nie polega na wzorowaniu się, lecz na tym, że Jezus przeżywa swoje życie w nas i przez nas, a także kieruje nami i prowadzi nas.

 

Pomyślałem: "Zostanę tutaj!" Byłem jednak jakoś stale przymuszany, żeby tam pojechać, żeby wyruszyć. Prosiłem: "Panie, nie chcę zgrzeszyć. Chcę to sprawdzić, dojść do sedna sprawy!" Wyjechałem. Gdy wróciłem, niektórzy współpracownicy zwrócili się do mnie: "Wiesz, był tu ten i ten? Bardzo chciał cię zobaczyć!" Och, jak mi się zrobiło przykro! Całymi miesiącami miałem pragnienie, żeby się z nim spotkać i porozmawiać. "Tak, on tu był!" Jechał setki mil, żeby mnie znaleźć, a mnie nie było! "O, Panie!" To było jak policzek, którego nie mogłem zapomnieć. "Panie, przebacz mi! Byłem nieposłuszny!"

 

Drodzy przyjaciele, wiecie, co okultyzm przynosi ze sobą w życiu. Gdy chrześcijanin idzie do czarownika albo do wróżki, to jasne jest, że potem powodzi się mu coraz gorzej. Pismo Święte mówi: "Nieposłuszeństwo jest takim samym grzechem jak czary" (1 Sm 15,23). Jeśli tak jest rzeczywiście, to można zrozumieć, dlaczego chrześcijaństwo tak dzisiaj wygląda, i że nie jesteśmy tym, kim powinniśmy być. My chrześcijanie powinniśmy postawić świat na głowie, a dzieje się na odwrót. Czy może tak być, że jesteśmy pod przekleństwem diabła? W jaki sposób? Przecież nie poszedłem do czarownicy! Byłem jednak nieposłuszny! Pan Jezus mówi, a ja nie słucham! A jak to jest z matką, która mówi do dziecka, a ono nie zwraca na to uwagi i nie słucha? Pan Jezus zwraca się do nas i wyciąga swoje ramiona, a my nie przychodzimy do niego, ale po prostu odchodzimy i żyjemy według swojego planu - mamy swoje prawa. Nie ma tutaj tego żywego, ciepłego związku z Panem Jezusem, tego obcowania z Nim, gdy On do nas mówi.

 

Pozostanę nadal przy naszych czarnych chrześcijanach. Opowiem o małym przeżyciu, które jest dla nas miłe i drogie. Jechaliśmy pewnego dnia z pięcioma współpracownikami dużym amerykańskim samochodem drogą, po której nigdy wcześniej nie jeździliśmy. Godzinami wspinaliśmy się na górki i zjeżdżaliśmy w doliny, a było bardzo gorąco. Wyjechaliśmy wcześnie rano. Dano nam chleb i jedzenie, ale nic do picia. Zapomnieliśmy o tym. W końcu prawie umieraliśmy z pragnienia. Nie widzieliśmy żadnej rzeki. Niektórzy pytali, czy nie mamy czegoś do picia. Niestety nie, a było przecież tak gorąco i sucho i żadnej wody. Nagle odezwał się jeden ze współpracowników: "Nie mógłbyś stanąć?" Jechałem chyba setką. Droga była nierówna. Spieszyliśmy się, żeby dojechać na zgromadzenie. Nadepnąłem hamulec i stanęliśmy. W Afryce Południowej jeździmy po lewej, a kierownica jest po prawej. Osoba po lewej otworzyła drzwi. Niecały metr od auta była rura wodociągowa z kranem. Osoba ta wyciągnęła rękę, odkręciła kurek i woda popłynęła. Zdziwiony zapytałem: "Byłeś już tu kiedyś?" "Nie!" "To skąd wiedziałeś o tym kranie?" "Przecież ja nie hamowałem. Ty hamowałeś." "Tak, ale kto ci o tym powiedział?" "Mój Pasterz!" "Jak ci to powiedział?" "Poczułem, że mam ci powiedzieć, żebyś stanął." Uklęknęliśmy i uwielbiliśmy naszego Pana. Po latach, gdy wspomniałem o tym podczas wykładu, podszedł jakiś człowiek i zapytał: "Powiedz, czy tam rzeczywiście jest ten kran, czy może to było zupełnie inaczej?" Nigdy o tym nie pomyślałem. Niestety, nigdy już potem nie jechałem tą drogą. Jeśliby Pan kiedyś to dał, to chciałbym tam pojechać, żeby zobaczyć czy, on tam rzeczywiście jest, czy Pan przygotował go dla nas tylko na tamten dzień.

 

Teraz coś o duchowym sensie słuchania. Kiedyś paru współpracowników wyjechało do Transkei, aby poprowadzić tam nabożeństwa. Ja akurat miałem odwiedziny gości z Kapsztadu. Leży on 1600 km od Sizabantu, a ja nie widziałem ich od kilku lat. Przyjechali do mnie specjalnie. Z tego powodu powiedziałem do odjeżdżających współpracowników, że nie pojadę, bo muszę zostać z gośćmi. Usłyszałem: "Dobrze!" i tak odjechali. Rozpoczęli nabożeństwa w czwartek albo piątek, my natomiast zostaliśmy w Sizabantu. Gdy potem byłem z grupą współpracowników na modlitwie, nagle jeden z nich rzekł: "Słuchaj, czuję, że Bóg potrzebuje nas w Transkei - i to już dzisiaj." Zapytałem: "Czujesz tak?" "Tak!": odpowiedział. Znam wartość jego słów.

 

Mówiłem tutaj już o sprawdzaniu, a czynimy tak od początku przebudzenia. Gdy ktoś otrzymuje jakieś objawienie, gdy Pan robi coś wielkiego w jego życiu, daje mu wizję, albo sen, wtedy mówimy: "Zapisz, kiedy to było: datę, dzień godzinę i przynieś nam." My to bierzemy, przechowujemy i sprawdzamy, czy się wypełni czy nie. Jeśli się nie wypełni, to było to fałszywe. Jeśli tak, to jest to prawdą. Nie trwa to długo i wiadomo bardzo dokładnie, jaka jest wartość snów albo wizji i o co chodzi. Często zdarza się tak, że ci, którzy się mylą są najbardziej gorliwi. Trzeba się tego strzec. Wtedy nie zaszkodzi się nikomu. Jeśli komuś zostaje coś pokazane na temat jakiejś osoby, to mówimy mu: Przynieś to tutaj, a my sprawdzimy i zobaczymy, czy to jest od Pana. Jeśli tak, to się wypełni. Pan nie jest jak chorągiewka i nie zmienia swoich zamysłów. W tych sytuacjach poznaje się też ludzi i wartość tego, co oni mówią. Co do niektórych wiadomo, że jeśli ta osoba coś mówi, to trzeba się strzec! Bo jak posłuchasz, zejdziesz na manowce. Ale u niektórych wszystko się sprawdza. W ten sposób okazują się oni prawdziwymi sługami Bożymi. Biskup powinien być przecież człowiekiem, który nie dopiero co uwierzył, lecz który okazał się wypróbowanym sługą Bożym. Takie osoby mam w wysokim poważaniu.

 

Do tej osoby, która teraz powiedziała o swoim odczuciu, powiedziałem: "Dobrze, jeśli tak czujesz i masz co do tego pewność, to możemy jechać." Pomodliłem się i zapytałem: "Panie, co Ty powiesz na to?" Wydało mi się, jakby Bóg mówił: "Tak, wyjedź!" Jego Duch musi dać naszemu duchowi świadectwo. Nie możemy pewnego dnia stanąć przed Bogiem i obwinić kogoś innego. Każdy musi zdać sprawę za siebie samego. Nie możemy powiedzieć: Ten człowiek wprowadził mnie w błąd. To jest sprawa osobista każdego!

 

Gdy ktoś przychodzi na rozmowę duszpasterską i pyta, co ma robić, na przykład czy ma poślubić jakąś dziewczynę, czy nie, a ja powiedziałbym: "Tak, ożeń się!", potem zaś pojawiłyby się kłótnie i awantury, to padnie zarzut: "Erlo tak powiedział!" Może to jest nawet od Boga, ale ja zadziałałem zbyt pośpiesznie. Powinienem był milczeć i powiedzieć: "Co Pan ci pokazuje?" Jeśli człowiek, który przyszedł, powie: "Wiem z całą pewnością, że to jest Boża droga", to na to mógłbym odpowiedzieć: "Tak, ja też tak czuję" - ale nie wcześniej, bo zadziałałbym nierozważnie i sprawy potoczyłyby się źle.

 

Jeśli jednak człowiek powiada: "Czuję coś takiego", musi udać się na modlitwę i zapytać: "Panie, co ty powiesz na to?" To jest decydujące. On ma ostatnie słowo! Ja natomiast jeśli nie mam pewności, muszę być ostrożny.

 

Tak więc pomodliłem się: "Panie, co Ty powiesz na to?" Wydało mi się, jakby było zapalone zielone światło, a innymi słowy, że Pan powiedział: "Tak!" Wyjechaliśmy. Podróż trwała 8 godzin. Opuściliśmy Sizabantu o czwartej i przyjechaliśmy tam w nocy o dwunastej. Gdy już tam dojechaliśmy i światła samochodu padły na namiot, zobaczyliśmy wybiegających współpracowników. Gdy zorientowali się, że to my przyjechaliśmy, prawie płakali z radości i niemal tańczyli, a przy tym radowali się i chwalili Pana: "Panie, o jakże jesteś wielki i wierny!" Siedząc jeszcze w aucie, pytaliśmy ich: "Cóż takiego się stało?" Opowiedzieli więc nam swoje przeżycie.

 

W piątek - a teraz była godzina dwunasta w niedzielną noc - jeden z białych współpracowników z kilkoma czarnymi braćmi wyruszył z głośnikiem. Pojechali przez obce tereny i ogłaszali, że w poniedziałek ten i ten kaznodzieja przyjedzie tutaj i będzie miał kazanie. "Możecie przyjść. Niech przyjdą chorzy - odbędzie się nad nimi modlitwa." My w Sizabantu nie wiedzieliśmy nic o tym. Tamci współpracownicy nie poinformowali nas. Poczuli się wewnętrznie przynagleni, aby to zrobić i tak też uczynili. Nas nie było tam jeszcze, a poniedziałek miał dopiero nadejść. Gdy przyjechali z powrotem, padli na kolana i modlili się: "Panie, porusz ich tam w Sizabantu, jeśli to Ty byłeś i przymusiłeś nas i rozkazałeś, abyśmy to zrobili. Poślij Panie Twoich posłańców!" Możecie teraz zrozumieć ich łzy radości, kiedy nas zobaczyli. Kazanie było jednak umówione na poniedziałkowy wieczór, a my byliśmy już o północy w niedzielę na miejscu. Po wielogodzinnej podróży poszliśmy wreszcie do łóżek, nie spaliśmy jednak długo, co zdarza się nam często. Wstaliśmy, jak tylko wstało słońce. Przyszedł do mnie ten wspomniany współpracownik i powiedział: "Jesteśmy tutaj obok pałacu króla; on jest naszym sąsiadem. Mieszkamy na jego dziedzińcu. Chodź ze mną. Chciałbym cię mu przedstawić!" "Dobrze, pójdę z tobą" - odparłem.

 

Gdy doszliśmy na miejsce, na placu zgromadziło się całe plemię. Zapytałem: "Co tu się dzieje?" Ktoś wyjaśnił: "Dzisiaj ma przyjechać minister z rządu i ma przemawiać do tego ludu." Gdy tam przyszliśmy, król przysłał posłańca i powiedział nam: "Niech tych dwóch ludzi zasiądzie przed całym plemieniem obok ministra." Zaoponowałem: "Nie mogę przecież wystąpić w takim ubraniu przed całym plemieniem!" Mój współpracownik na to: "Nie można już nic zrobić, musimy tam usiąść." Przyniesiono krzesła i tym sposobem siedzieliśmy na tym zgromadzeniu.

 

W noc poprzedzającą nasz przyjazd bardzo mocno padało. Niektóre mosty zostały zmyte. Teraz musieliśmy czekać na przyjazd ministra. Za jakiś czas przybył, przysłany przez policję, katolicki ksiądz i przyniósł list. Sekretarz króla otworzył list i przeczytał, że minister nie przyjedzie, gdyż na drodze, którą miał jechać, woda zniszczyła mosty. List przeczytano całemu plemieniu. Wtedy król przemówił: "Jest tutaj Erlo Stegen. On jest kaznodzieją. Niech przemówi do nas - teraz rano." Była to najcudowniejsza okazja. Tysiące ludzi było tak otwartych, tak skłonnych do przyjęcia Ewangelii. Spijali każde słowo, które wychodziło z moich ust. Wspaniała okazja do zwiastowania Ewangelii! Biały brat - Anglik - zakończył modlitwą. Gdy już skończył się modlić, powiedział coś, czego nie mogłem zrozumieć: "Dziś wieczorem mamy kazanie w dużym namiocie. Serdecznie zapraszamy wszystkich!" Z przodu siedział niewidomy. Anglik zwrócił się do niego: "Ty ślepy człowieku też możesz przyjść. Oni się będą o ciebie modlić i będziesz mógł być uzdrowiony!" "Jak możesz coś takiego mówić?" - powiedziałem do niego. Odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Dogonił mnie. Powtórzyłem: "Jo, coś ty narobił? Jak możesz mówić coś takiego?" W sercu modliłem się: "Panie, daj, żeby on przyszedł dopiero wieczorem, ale nie teraz! Wszyscy ludzie to słyszeli. Jeśli przyjdzie teraz, my się będziemy modlili, a on nie przejrzy, to co wtedy?"

 

Poszedłem do małego namiotu i tam zostałem. Nagle przyszedł Jo i powiedział: "Erlo, wyjdź! Przyszedł ten niewidomy. Powinieneś się nad nim pomodlić!" Odrzekłem: "Nie, Jo, będę się modlił o niego dziś wieczór po nabożeństwie." Jo replikował: "Nie, nie można tak. Musisz to zrobić teraz. Przyjechał z daleka. Towarzyszą mu inni. Przywieźli go na koniu. Ma przed sobą wielogodzinną jazdę i nie może czekać do wieczora." Upierałem się: "Jo, nie mogę się nad nim modlić, jeśli nie uporządkował jeszcze swojego życia. Czy już się nawrócił, przyjął Jezusa i oczyścił swoje życie?" "Tak, zrobił to przy mnie." Zostałem doprowadzony do ostateczności. Co teraz? Zwróciłem się do Jo: "Jeśli to ty zrobiłeś, to zawołaj innych współpracowników. Oni też muszą przyjść." Potem przyprowadzili niewidomego. I co się stało? Pan otworzył jego oczy! Odszedł sam. Ludzie jeszcze byli zebrani na tamtym miejscu. On nie powiedział ani słowa, ale wszystkie oczy były zwrócone na niego.

 

Czy możecie sobie wyobrazić co się stało potem? Od tej chwili rozpoczęło się nabożeństwo i trwało od rana aż do wieczora. Ludzie przychodzili grupami. Gdy jedna grupa opuszczała nabożeństwo, przychodzili następni. Każdy przybywał, aby się oddać Panu Jezusowi. Oczyszczali swoje życie, nawracali się. Wieczorem zgromadziły się setki. Namiot był za mały. Duch Boży zstąpił na zebranych ludzi. Gdy w takim czasie nawraca się 95%, to nie jest to nic nadzwyczajnego. Często nikt nie opuszcza takiego miejsca, nie oddawszy się osobiście Panu Jezusowi.

 

A teraz o jeszcze jednym przeżyciu: Zaproszono mnie na pogrzeb. Miało to być na terenie, na którym nigdy jeszcze nie byliśmy. Wygłaszałem kazanie, ale szło strasznie ciężko, po prostu Słowo nie trafiało do słuchaczy. Gdy później składano zwłoki do grobu i przysypywano je ziemią, a ludzie nie wrzucili jej jeszcze zbyt wiele, nagle poczułem: "Erlo, wskocz teraz do grobu i udeptuj ziemię!" Pomyślałem - "Czy ja wariuję? Jestem chyba niespełna zmysłów. O czymś takim nie czytałem jeszcze w żadnej książce o misjonarzach. Nie słyszałem jeszcze o czymś takim. Nie mogę czegoś takiego zrobić. Panie, co się potem stanie?" Takie myśli tłoczyły się we mnie. "Skąd się wzięły we mnie takie okropne myśli? Co sobie ludzie pomyślą, kiedy wskoczę do grobu i zacznę ubijać ziemię nogami? Nie, nie mogę!" I gdy tak w moim sercu walczyły ze sobą te myśli, trzech czarnych mężczyzn wskoczyło do grobu i zaczęło ugniatać ziemię. Moje serce się roztopiło i zapłakałem: "Panie, co stałoby się, gdybym to zrobił? Co by się stało?" - Może na tym miejscu zaczęłoby się przebudzenie. Niestety ta możliwość przepadła. Gdy coś mija, to nie ma już sposobności naprawy. Okazji do tego na tamtym terenie nie otrzymałem już nigdy ponownie.

 

Zdarzyło się tak innym razem. Gdy grzebany jest Zulus, do grobu wskakuje i ugniata ziemię najbliższa mu osoba. Nikomu innemu nie wolno tego zrobić, bo to oznacza śmierć. Gdy już skończyłem kazanie, poczułem się zmuszony wewnętrznie wskoczyć do grobu i zrobiłem to! Ludzie nie słuchali kazania, ale gdy ugniatałem ziemię w grobie, trafiło to w ich serca! Zawołali: "Ten człowiek głosi prawdę!" Potem zaczęło się tam przebudzenie!

 

Tak, najważniejsze jest posłuszeństwo! Pan zna serca. On wie, jacy są ludzie. On wie, jak do nich trafić. Potrzeba dobrego i czułego słuchu, aby natychmiast rozpoznać głos Dobrego Pasterza! On mówi: "Owce moje głosu mojego słuchają i Ja je znam." Może zna także ciebie, ponieważ ty słuchasz Jego głosu i posłusznie naśladujesz Pana. Amen.

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin