Warlam Szalamow - Opowiadaia kolymskie - tom III - Lewy Brzeg.txt

(491 KB) Pobierz
OPOWIADANIA KOŁYMSKIE
Tom I PIERWSZA MIERĆ
Tom II ARTYSTA   ŁOPATY
Tom III LEWY BRZEG
Warłam Szałamow
OPOWIADANIA KOŁYMSKIE
LEWY BRZEG
Przełożył Juliusz Baczyński
Przedmowa Michał Heller Zamiast posłowia Piętno" Gustawa Herlinga-Grudzińskiego
Sšdecka Biblioteka Publiczna
2000097561
Wypożyczalnia
Wydawnictwo ATEKST Gdańsk 1991
Copyright Š by Iraida Pawlowna Sirotinskaja Copyright Š for the Polish translation by Juliusz Baczyński Copyright Š for the Polish edition by Wydawnictwo ATEXT
Tytuł oryginału:
Pierwsze pełne wydanie w języku polskim
Projekt okładki: Zygmunt Chmielewski Redakcja: Małgorzata Jaworska Korekta: Katarzyna Budna, Jolanta Gadomska Edytor: Daniel Trapkowski
ISBN 83-85156-07-0
Wydawnictwo ATEXT, 80-557 Gdańsk, ul. Załogowa 6, tel. 43-00-01 w.26 Skład: ATEXT, Maria Chojnicka Druk: ATEXT Nakład: 3.000 egz.
Procurator Judei
Pištego grudnia tysišc dziewięćset czterdziestego siódmego roku do zatoki Nagajewo wszedł parowiec Kim" z ładunkiem ludzi. To był już ostatni rejs, nawigacja kończyła się. Magadan powitał goci czterdziestostopniowymi mrozami. Zresztš, parowiec nie przywiózł goci, lecz prawdziwych gospodarzy tej ziemi - więniów.
Przybyło całe naczalstwo, wszyscy zjawili się w porcie. Parowiec Kim" spotykały wszystkie znajdujšce się w miecie samochody ciężarowe. Żołnierze z formacji kadrowych otoczyli molo i rozpoczšł się wyładunek.
Na telefoniczne wezwanie wszystkie wolne ciężarówki w kopalniach położonych w odległoci pięciuset kilometrów od zatoki ruszyły puste do Magadanu.
Martwych pozostawiano na brzegu i zwożono na cmentarz, do bratnich mogił, nie przywišzujšc żadnych metek, sporzšdzajšc jedynie protokół koniecznoci ekshumacji zwłok w póniejszym czasie.
Najciężej chorych, ale jeszcze żyjšcych, rozwożono po szpitalach dla więniów w Magadanie, Ole, Armani i Dukcze.
Chorych, których stan oceniano jako redni, odwożono do Centralnego Szpitala dla Więniów - na lewy brzeg Kołymy. Szpital dopiero co przeniósł się tam z 23 kilometra. Gdyby parowiec Kim" przybył rok wczeniej - nie trzeba by było jechać te 500 kilometrów.
Kierownik oddziału chirurgii Kubancew, wieżo przybyły z wojska, z frontu, wstrzšnięty był widokiem tych ludzi, tych strasznych ran. W każdym samochodzie, który przyjechał z Magadanu, znajdowały się trupy zmarłych w drodze. Chirurg rozumiał, że to mieli
5
być ci lżejsi", nadajšcy się do transportu, bo najbardziej chorych pozostawiono na miejscu. Powtarzał on słowa generała Radiszczewa, które udało mu się gdzie tam przeczytać zaraz po wojnie. Frontowe dowiadczenia żołnierza nie potrafiš człowieka przygotować do widoku mierci w łagrach".
Kubancew tracił zimnš krew. Nie wiedział, jaki wydać rozkaz, od czego zaczšć. Kołyma zwaliła na frontowego chirurga zbyt wielki ciężar. Trzeba było jednak co robić. Sanitariusze zabierali chorych z ciężarówek i nosili na noszach na oddział chirurgii. Nosze stały tam ciasno ustawione na wszystkich korytarzach. Zapachy potrafimy pamiętać jak wiersze, jak ludzkie twarze. Woń tej łagrowej ropy pozostała na zawsze w zapachowo-smakowej pamięci Kubancewa. Wspominał jš potem przez całe życie. Wydawałoby się, że woń ropy jest wszędzie jednakowa i wszędzie jednakowa jest również mierć. Tak nie jest. Przez całe życie Kubancewowi wydawało się, że to pachnš rany tych jego pierwszych kołymskich chorych. Kubancew palił, palił i czuł, że traci panowanie nad sobš, że nie wie, co ma polecić sanitariuszom, felczerom, lekarzom.
 Aleksieju Aleksiejewiczu  usłyszał nagle głos obok siebie. Był to Braude, chirurg-więzień, były kierownik tego samego oddziału, dopiero co usunięty z tego stanowiska na podstawie rozkazu wyższego naczalstwa, gdyż był więniem, a do tego z niemieckim nazwiskiem.
 Pan pozwoli, że ja pokieruję. Ja to wszystko znam. Jestem tu dziesięć lat.
Zdenerwowany Kubancew ustšpił mu miejsca i robota zawrzała. Operacje wykonywali jednoczenie trzej chirurdzy - asystowali im felczerzy. Inni dawali zastrzyki, wydawali sercowcom lekarstwa.
 Amputacje, tylko amputacje  mamrotał Braude. Lubił chirurgię, i, według jego własnych słów, cierpiał, jeżeli w jego życiu zdarzał się dzień bez operacji, bez jednego cięcia.
 Teraz to nudzić się nie będziemy  cieszył się Braude.  A Kubancew, chociaż niezły chłop, to jednak stracił się. Frontowy chirurg! U nich tam cały czas instrukcje, schematy, rozkazy, a tu, proszę, samo życie, Kołyma!
Ale Braude nie był złym człowiekiem. Usunięty bez żadnego powodu ze swego stanowiska, wcale nie znienawidził swojego następcy,
6
nie robił mu wiństw. Na odwrót - widział zagubienie Kubancewa i wyczuwał, że tamten jest mu głęboko wdzięczny. Jakkolwiek by nie było, człowiek ma rodzinę, żonę, syna w szkole. Oficerowie otrzymujš przydziały żywnociowe, wysokš pensję, wielkie ruble. A co ma Braude? Dziesięć lat wyroku za sobš i bardzo niepewnš przyszłoć. Braude pochodził z Saratowa, był uczniem sławnego Krauzego i sam się obiecujšco zapowiadał. Ale trzydziesty siódmy rok zupełnie zniszczył jego przyszłoć. Czyż więc będzie się mcić na Kubancewie za swoje niepowodzenia...?
I Braude wydawał polecenia, operował, wymylał. Żył, zapominajšc o sobie, i chociaż w chwilach zadumy często nienawidził samego siebie za to, że tak mało dba o własne sprawy - nie potrafił się zmienić.
Dzi jednak zadecydował: odejdę ze szpitala. Wyjadę na kontynent".
Niedługo koniec bajki, a my nie znamy poczštku.
Pištego grudnia tysišc dziewięćset czterdziestego siódmego roku do zatoki Nagajewo wszedł parowiec Kim" z ładunkiem ludzi - trzema tysišcami więniów. W drodze więniowie wszczęli bunt i naczalstwo podjęło decyzję zalania wszystkich ładowni wodš. Wszystko to przeprowadzono przy czterdziestostopniowym mrozie. Co to takiego odmrożenia III-IV stopnia, jak mówił Braude, czy obmrożenia, jak się wyrażał Kubancew - włanie wtedy mógł je poznać, pierwszego dnia swojej kołymskiej pracy dla wysługi lat.
Wszystko to należy zapomnieć, i Kubancew, człowiek zdyscyplinowany i posiadajšcy silnš wolę, tak włanie postšpił. Zmusił siebie do zapomnienia.
Po siedemnastu latach wspominał każdego felczera sporód więniów, ich imiona i nazwiska, każdš siostrę medycznš, pamiętał, kto z kim żył", przypominajšc sobie szpitalne romanse. Pamiętał stopień każdego naczelnika, zwłaszcza tych najpodlejszych. O jednym tylko nie pamiętał - o parowcu Kim" z trzema tysišcami poodmrażanych ludzi.
Jest takie opowiadanie Anatola France'a - Procurator Judei. I w nim Poncjusz Piłat nie może po siedemnastu latach przypomnieć sobie Chrystusa.
7
Ból
To - straszna historia, tak dziwna, że nie może jej zrozumieć nikt, kto nie był w łagrze, kto nie zna mrocznych głębin wiata kryminalistów, królestwa błatniaków. Łagier jest dnem życia. Przestępczy wiat - to nie jest dno dna. To jest zupełnie, zupełnie co innego, co nieludzkiego.
Istnieje takie banalne zdanie: historia powtarza się dwukrotnie -pierwszy raz jako tragedia, drugi raz jako farsa.
Nieprawda. Jest jeszcze trzecia projekcja tych samych zdarzeń, wariant tego samego tematu, utworzony we wklęsłym zwierciadle podziemnego wiata. Temat niewyobrażalny, a jednak realny, istniejšcy naprawdę, żyjšcy obok nas.
W tym wklęsłym zwierciadle uczuć i postępków widniejš jak najbardziej prawdziwe szubienice w kopalnianych rozprawach", honorowych sšdach" błatniaków. Zabawiajš się tam w wojnę, powtarzane sš jej spektakle i leje się prawdziwa krew.
Istnieje wiat sił wyższych, wiat bogów Homera, schodzšcych do nas, ażeby dać się poznać i swoim przykładem doskonalić ludzki rodzaj. Co prawda bogowie się spóniajš. Homer chwalił Achajów, a my zachwycamy się Hektorem - moralny klimat nieco się zmienił. Czasami bogowie wzywajš człowieka do nieba, ażeby jego, uczestnika wielkich widowisk", uczynić widzem. Wszystko to poeta już dawno odkrył. Istnieje wiat i istniejš podziemia piekieł, skšd czasami ludzie wracajš, nie ginšc w nich na zawsze. Ale po cóż wracajš? Serca ich sš napełnione wiecznym strachem, pełne grozy wiata ciemnoci, który wcale nie jest poza grobem.
Ten wiat jest bardziej realny niż Homerowe niebo.
8
Szełgunow kotwiczył się" na punkcie tranzytowym we Władywostoku - oberwany, brudny, głodny, nie dobity jeszcze przez konwojentów za uchylanie się od pracy. Trzeba było żyć, a statki, podobnie jak wagoniki do pieców gazowych w Owięcimiu, wywoziły ludzi za morze, parowiec za parowcem, etap za etapem. Za morzem, skšd nikt nie powracał, Szełgunow już zdšżył być w zeszłym roku, w przyszpitalnej dolinie mierci", i doczekał się odesłania z powrotem na kontynent" - do złota Szełgunowowskich koci nie chciano brać.
Obecnie niebezpieczeństwo znów się przybliżyło, cała niepewnoć życia aresztanta odczuwana była przez Szełgunowa coraz to wyraniej. I nie było wyjcia z tej niepewnoci, z tej beznadziei.
Punkt tranzytowy - to olbrzymie osiedle, poprzecinane we wszystkich kierunkach regularnymi kwadratami zon, omotane drutem i znajdujšce się pod obstrzałem setek wieżyczek strażniczych, owietlone, wręcz przewietlone tysišcami jupiterów, olepiajšcych słabe aresztanckie oczy.
Nary tego ogromnego punktu tranzytowego - wrót Kołymy -to nagle pustoszały, to znów zapełniały się umęczonymi, brudnymi ludmi - nowymi etapami z wolnoci.
Parowce powracały, punkt wypluwał nowš porcję ludzi, wypróżniał się i znów napełniał.
W tej zonie, gdzie mieszkał Szełgunow - największej zonie punktu tranzytowego - opróżniano wszystkie baraki oprócz dziewištego. Mieszkali w nim błatniacy. Hulał w nim sam Król - herszt. Nadzorcy tam się nie pokazywali, każdego dnia obsługa łagru zabierała spod wejcia trupy dochodzšcych swych praw" u Króla.
Do tego baraku kucharze tachali z kuchni swoje najlepsze dania, a najlepsze rzeczy - szmatki" - pochodzšce ze wszystkich etapów obowišzkowo były grane" w dziewištym, królewskim baraku.
Szełgunow, który w prostej ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin