ROZDZIAŁ 17-21.pdf
(
306 KB
)
Pobierz
ROZDZIAŁ 17-21
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
- Dobrze, chodź dalej, maleńka - - zachęcałam ją.
Odsunęłam od siebie posępne myśli o swoim uzaleŜnieniu
i zwróciłam je na bezpieczniejsze tory ratowania kotka.
Prawdę mówiąc, po prostu nie mogłam myśleć o tym, co
zaszło. W kaŜdym razie jeszcze nie teraz. Za wcześnie. Za
świeŜe. Kicia pojawiła się w samą porę. W dodatku wydała
mi się jakoś znajoma. — No chodź, malutka, chodź do mnie
— przemawiałam do niej cały czas, a jednocześnie zaparłam
się noskiem baleriny o mur, łapiąc za najniŜej połoŜoną ga-
łąź, którą potraktowałam jak linę, by móc wspiąć się nieco
wyŜej i dosięgnąć kotki czyniącej mi nieustannie wyrzuty.
W końcu kotka znalazła się w zasięgu ręki. Patrzyłyśmy
na siebie przez dłuŜszą chwilę, tak Ŝe zaczęłam się zastana-
wiać, czy my się czasem juŜ nie znamy. MoŜe ona wie, Ŝe
właśnie skosztowałam krwi i Ŝe mi bardzo posmakowała?
Czy mój oddech zdradza treść wymiotów? Czy mój wygląd
się zmienił? Czy wyrosły mi kły? (To ostatnie pytanie moŜe
jest głupie, bo przecieŜ dorosłe wampiry teŜ nie mają kłów,
no ale zawsze...).
Kocina znów miauknęła i spróbowała przysunąć się jesz-
cze bliŜej. Wyciągnęłam rękę i mogłam juŜ podrapać ją po
łebku; kotka połoŜyła uszy, zamknęła oczy i zaczęła mru-
czeć z zadowoleniem.
- Wyglądasz jak małe lwiątko — powiedziałam jej.
-Widzisz, o ile jesteś milsza, kiedy nie marudzisz? — Nagle
przetarłam oczy zdumiona. JuŜ wiedziałam, dlaczego wydała
mi się znajoma. — Ukazałaś mi się we śnie — przypomnia-
łam jej, a odrobina szczęścia znalazła do mnie dostęp przez
moje mdłości i lęki. — Jesteś moją kotką!
Kotka otworzyła oczy, ziewnęła szeroko i znów
prychnęła, jakby komentując to, Ŝe tyle czasu zabrało mi
dochodzenie do tego odkrycia. Z pewnym wysiłkiem
wdrapałam się na szeroki parapet muru, gdzie mogłam się
wygodnie usadowić i skąd było blisko do gałęzi, na której
siedziała kotka.
Rozdygotana otarłam usta wierzchem dłoni i potyka-
jąc się, odeszłam z miejsca, gdzie zrobiło mi się niedobrze
(wolałam się nie zastanawiać, czym wymiotowałam i jak to
wygląda). Zatrzymałam się dopiero przy ogromnym dębie,
który rósł tuŜ przy murze i którego potęŜne konary przewie-
szały się równieŜ na zewnątrz. Oparta o pień starałam się ze
wszystkich sił powstrzymać od dalszych wymiotów.
Co mi się stało? Co ja zrobiłam?
W tym momencie usłyszałam miauczenie dochodzące
z wyŜej połoŜonych gałęzi. Takie zrzędliwe, przeciągłe
miauczenie.
Spojrzałam w górę. Na konarze wspierającym się o mur
siedziała mała jasnoruda kotka. Wpatrywała się we mnie
wielkimi oczami i najwyraźniej nie była za mnie zadowo-
lona.
-
Jak się tam dostałaś?
-
Miau — odpowiedziała, prychając, i zaczęła ostroŜ-
nie posuwać się po gałęzi, chcąc widocznie podejść do mnie
bliŜej.
-
Chodź, kici, kici — wabiłam ją.
-
Miiiaaaauuuu — pisnęła ponownie, posuwając się na
przód o długość połowy swej małej łapki.
185
A ona z kocim westchnieniem oderwała się od gałęzi i sko-
czyła na mur, po czym przeszła na swych małych łapkach do
mnie i zaraz umościła się na moich kolanach. Nie pozosta-
wało mi nic innego, jak tylko znów zacząć drapać ją po
łepku, na co reagowała głośnym mruczeniem. Głaskałam
kotkę i jednocześnie próbowałam uspokoić zamęt, jaki
panował w mojej głowie. Powietrze pachniało zbliŜającym
się deszczem, choć noc była wyjątkowo ciepła jak na koniec
października. Odrzuciłam do tyłu głowę, zaczerpnęłam
powietrza głęboko do płuc i wystawiłam się na zbawienne
działanie poświaty księŜycowej, która nawet zza chmur
miała mnie uspokoić.
Spojrzałam na kotkę.
- Wiesz, Neferet mówiła, Ŝe powinno się wysiadywać
w świetle księŜyca. - - Rzuciłam okiem na niebo. - - Le-
piej by było, gdyby te głupie chmury odpłynęły sobie, ale
i tak...
Gdy tylko wymówiłam te słowa, powiew nagłego wiatru,
który zerwał się koło mnie, odegnał chmury przesłaniające
księŜyc.
- O, dziękuję — zawołałam w przestrzeń, nie zwracając
się do nikogo konkretnego. — Co za sprzyjający wiatr. -
Kotka zamruczała niecierpliwie, zwracając mi uwagę, Ŝe
przestałam ją drapać za uszami. — Chyba cię nazwę Nala,
poniewaŜ jesteś jak mała lwiczka — powiedziałam, wzna-
wiając drapanie. - - Wiesz, kiciu, taka jestem zadowolona,
Ŝe cię dzisiaj znalazłam. Po takiej nocy naleŜało mi się coś
dobrego. Nie uwierzyłabyś...
Poczułam bardzo dziwny zapach, który mnie zaintrygo-
wał do tego stopnia, Ŝe urwałam w pół słowa. Co to moŜe
być? Ze zmarszczonym nosem zaczęłam węszyć. To był za-
pach starzyzny, jak po otwarciu domu zamkniętego przez
dłuŜszy czas, moŜe zapach piwniczny. Nie był przyjemny,
ale teŜ nie taki okropny, Ŝeby zapierał dech. Po prostu niety-
powy i niewłaściwy. Zupełnie niepasujący do nocy na otwar-
tej przestrzeni.
Coś jeszcze zwróciło moją uwagę. Wyjrzałam poza falisty
długi mur. I wtedy zobaczyłam postać dziewczyny, lekko ode
mnie odwróconej, jakby niepewnej, dokąd ma pójść. Przy-
dała mi się moja świeŜo nabyta zdolność dobrego widzenia
nawet w nocy, zwłaszcza Ŝe ta część muru pozostawała nie-
oświetlona. Poczułam rosnące napięcie. CzyŜby jedna z Cór
Ciemności przyszła mnie śledzić? Stanowczo nie chciałam
juŜ mieć z nimi do czynienia, jak na dzisiejszą noc wystar-
czy.
Musiałam wydać z siebie jakiś artykułowany jęk, choć
wydawało mi się, Ŝe jęknęłam tylko w myśli, bo dziewczyna
podniosła głowę i popatrzyła dokładnie w to miejsce na mu-
rze, gdzie siedziałam. Wydałam stłumiony okrzyk, poczu-
łam, jak strach łapie mnie za gardło.
To była Elizabeth! Ta sama Elizabeth Bez Nazwiska, któ-
ra podobno umarła. Kiedy mnie zobaczyła, jej oczy, upiornie
czerwone, otworzyły się jeszcze szerzej, krzyknęła niesamo-
witym głosem, zakręciła się na miejscu i z niebywałą pręd-
kością poszybowała w ciemności nocy.
Nala wygięła w łuk grzbiet i syknęła z taką wściekłością,
jakiej trudno by się spodziewać po takim małym zwierząt-
ku.
-
No juŜ dobrze, w porządku — uspokajałam ją, chcąc
jednocześnie i siebie uspokoić. Obie trzęsłyśmy się ze stra-
chu, a Nala jeszcze wydawała niski gardłowy pomruk. — To
nie mógł być duch. Nie, niemoŜliwe. To było jakieś dziwne...
dziecko. Pewnie je wystraszyłam i...
-
Zoey! Zoey! Czy to ty?
Wzdrygnęłam się i omal nie spadłam z muru. Tego juŜ
było za wiele dla Nali. Znów przejmująco syknęła, po czym
zgrabnie zeskoczyła z moich kolan wprost na ziemię. Spani-
kowana do granic wytrzymałości złapałam się za gałąź, by
186
187
całkiem nie stracić równowagi, i wytęŜyłam wzrok, wpatru-
jąc się w ciemności.
-
Kto tam? Kto tam? — wołałam, a serce tłukło mi się
w piersiach jak szalone. Nagle oślepiły mnie strugi światła
dwóch latarek skierowane wprost na mnie.
-
Jasne, Ŝe to ona! Co, ja bym nie rozpoznała głosu swo-
jej najlepszej przyjaciółki? PrzecieŜ znikła nie tak znowu
dawno!
-
Kayla? - - zapytałam, osłaniając drŜącą ręką oczy
przed raŜącym światłem latarek.
-
A nie mówiłem, Ŝe ją znajdziemy? - - odezwał się
chłopak. — Zawsze chcesz się poddać przed czasem.
-
Heath? — CzyŜbym śniła?
-
Aha! Hurra! Znaleźliśmy cię, mała! - - wrzasnął
Heath. Nawet w oślepiającym świetle latarki mogłam do
strzec, jak z małpią zręcznością wspina się po murze.
Z nieopisaną ulgą, Ŝe to on, a nie jakieś kolejne monstrum,
zawołałam do niego:
- UwaŜaj, Heath, bo moŜesz spaść i coś sobie złamać.
- MoŜe nic mu nie będzie, chyba Ŝeby upadł na głowę.
- Coś ty! Ja? W Ŝyciu! — odkrzyknął i podciągnął się
na rękach, tak Ŝe po chwili siedział obok mnie na murze. -
MoŜesz sprawdzić, Zoey, widzisz? Jestem mistrzem świata!
— znów wrzasnął, wyrzucając w górę ręce gestem zwycięz-
cy i szczerząc się jak głupi, rozsiewając wokół siebie zapach
alkoholu.
Nie dziwota, Ŝe nie chciałam się z nim dłuŜej spotykać.
- Daj spokój, przestań. Czy zawsze się będziesz na
bijał ze mnie z powodu mojego niefortunnego zauroczenia
Leonardem? -- Wpatrywałam się w niego, czując się bar
dziej dawną Zoye niŜ w ciągu ostatnich godzin. — Chodzi
raczej o moje niefortunne i byłe zauroczenie tobą. Na szczę-
ście nie trwało długo, a poza tym nie nakręciłeś fajnych fil
mów.
-
No co ty, chyba nie wściekasz się juŜ na mnie z powo-
du Dustina i Drew, co? Zapomnij o nich, to palanty — po
wiedział Heath, rzucając mi spojrzenie jak zrzucony z ko-
lan szczeniak, co dodawało mu wdzięku, kiedy był w ósmej
klasie, ale co juŜ nie działało przynajmniej od dwóch lat. ~
W kaŜdym razie przyszliśmy tu, Ŝeby cię stąd wyciągnąć.
-
Co? potrząsnęłam z niedowierzaniem
głową
i zmruŜyłam oczy. — Zgaście najpierw te latarki, bo nic nie
widzę.
-
Jak je zgasimy, to my nie będziemy nic widzieli -
odpowiedział Heath.
- Dobrze, w takim razie skieruj światło gdzie indziej.
Heath skierował snop światła przed siebie i tak samo zrobiła
Kayla. Teraz mogłam juŜ odjąć dłoń od oczu. Z zadowo-
leniem spostrzegłam, Ŝe ręce przestały mi drŜeć. Mogłam teŜ
juŜ nie mruŜyć oczu. Heath natomiast otworzył szeroko oczy
ze zdumienia, kiedy zobaczył mój Znak.
- Patrz! Jest juŜ całkiem wypełniony kolorami! O rany!
Wygląda jak w telewizorze albo jeszcze lepiej!
Przyjemnie było się przekonać, Ŝe pewne rzeczy pozosta-
ją niezmienne. Heath był jak to Heath — milutki, ale nie
najbystrzejszy egzemplarz w całej paczce.
-
A ja? Ja teŜ tu jestem! Widzisz mnie? -- zawołała
Kayla. -- Niech mi ktoś pomoŜe wdrapać się na górę, tyl
ko ostroŜnie... zaraz, muszę odłoŜyć swoją nową torebkę.
MoŜe lepiej zdejmę buty? Zoey, nie masz pojęcia, co straci
łaś! Taką wyprzedaŜ u Bakersa! NajniŜsze ceny na wszystkie
letnie sandały! Naprawdę! Siedemdziesiąt procent zniŜki. Ja
kupiłam pięć par za...
-
PomóŜ jej wejść — poleciłam Heathowi. - - Tylko to
ją moŜe powstrzymać od gadania.
Właśnie. Niektóre rzeczy pozostają niezmienne. Heath
połoŜył się płasko na murze i wyciągnął ręce do Kayli.
Chichocząc, pozwoliła mu się wciągnąć na samą górę.
188
189
A kiedy tak chichotała podczas wciągania na górę, pomyśla-
łam, a raczej nabrałam absolutnej pewności (takiej jak ta, Ŝe
nigdy nie będę matematyczką), Ŝe Kayli Heath się podoba.
I to jak!
Nagle uwagi Heatha na temat jego zachowania na impre-
zie, na której mnie nie było, nabrały sensu.
-
Jak się ma Jared? - - zapytałam, bezceremonialnie
przerywając jej paplanie.
-
Jared? Chyba dobrze — odpowiedziała, nie patrząc
mi w oczy.
-
Chyba?
Wzruszyła ramionami i wtedy spostrzegłam, Ŝe pod skó-
rzaną kurtką ma skąpą koronkową bluzeczkę z wielkim de-
koltem w cielistym kolorze, co sprawiało wraŜenie, Ŝe odsła-
nia więcej niŜ w rzeczywistości.
- A czyja wiem?... Właściwie tośmy się nie widzieli od
jakichś kilku dni.
Nadal nie patrzyła na mnie, za to patrzyła na Heatha, któ-
rego wzrok specjalnie niczego nie wyraŜał, ale on zawsze
miał takie bezmyślne spojrzenie. Jednym słowem: moja naj-
lepsza przyjaciółka latała za moim chłopakiem. Wkurzyło
mnie to, nagle poŜałowałam, Ŝe noc jest taka ciepła, wolała-
bym, Ŝeby było zimno, toby Kayla odmroziła sobie te swoje
przerośnięte cycki.
Nieoczekiwanie zerwał się północny wiatr, który zaczął
smagać lodowatymi podmuchami.
Z niewinną minką Kayla zapięła szczelnie kurteczkę
i znów zachichotała, tyle Ŝe juŜ nie zalotnie, ale nerwowo.
Zaleciało od niej piwskiem i czymś jeszcze. Czymś, na co
moje zmysły były szczególnie ostatnio wyczulone, tak Ŝe
zdziwiłam się, Ŝe od razu od niej tego nie poczułam.
- Kayla, ty piłaś i paliłaś?!
Wstrząsnęła się i zamrugała, robiąc minę głupiutkiego
króliczka.
Tylko parę. To znaczy, parę piw. No i... tego... Heath
miał malutkiego skręta, a Ŝe naprawdę umierałam ze strachu
przed przyjściem tutaj, wzięłam na odwagę parę sztachów.
- Musiała wziąć coś na wzmocnienie - - poparł ją
Heath. Język mu się plątał jak zwykle, gdy wypowiadał zda
nie dłuŜsze niŜ dwuwyrazowe.
- Od kiedy palisz trawkę? — zapytałam Heatha.
Wyszczerzył się w bezmyślnym uśmiechu.
- Wielkie
rzeczy,
Zo. Tylko raz na jakiś czas funduję
sobie skręta. Są bezpieczniejsze od papierosów.
Nie znoszę, jak nazywa mnie Zo.
-
Heath — starałam się nie tracić cierpliwości. — Nie
są bezpieczniejsze od papierosów. A jeśli nawet, to co to zna
czy? Papierosy są obrzydliwe i palenie zabija. Poza tym traw
kę palą najwięksi frajerzy w budzie. Nie mówiąc juŜ o tym,
Ŝe nie moŜesz sobie pozwolić na to, Ŝeby mieć jeszcze mniej
szarych komórek. — Chciałam dodać: „i plemników", ale nie
posunęłam się tak daleko. Heath z pewnością opacznie by
zrozumiał moją aluzję do jego męskości.
-
A tam!... — powiedziała Kayla.
-
Co mówisz, Kayla?
Nadal otulała się kurteczką. Teraz jej spojrzenie uległo
zmianie, nie było to juŜ spojrzenie naiwnego króliczka, ale
chytrego rozzłoszczonego kota, który zamiatał nerwowo
ogonem. Znałam to. Taką minę demonstrowała wobec tych,
którzy nie naleŜeli do grona jej bliskich koleŜanek. Doprowa-
dzało mnie to do szału i nieraz krzyczałam na nią, Ŝeby nie
była taka wredna. I teraz ona mnie częstuje tym gównem?!
- Powiedziałam: „a tam", bo nie tylko frajerzy palą
trawkę, w kaŜdym razie nie tylko od czasu do czasu. Znasz
tych dwóch biegaczy, którzy grają w Union, Chrisa Forda
i Brada Higeonsa? To nie są Ŝadni frajerzy, tylko naprawdę
seksowni, ekstra goście. Widziałam, jak palili na imprezie
u Katie.
190
191
- Ej, oni wcale nie są tacy seksowni — zaprotestował
Heath.
Kayla nie zwróciła na niego uwagi i dalej mówiła.
-
A Morgan teŜ czasami sięga po trawkę.
-
Nie mów!... Morgan? — Owszem, byłam wkurzona
na Kay, ale smakowita ploteczka to smakowita ploteczka.
-
No... Wiesz, Ŝe przekłuła sobie na kolczyk nie tylko
język, ale i... — wymówiła bezgłośnie słowo „wargi sromo-
we". — Masz pojęcie, jak to musiało boleć?
-
Co? Co ona sobie przekłuła? — dopytywał się Heath.
-
Nic — odpowiedziałyśmy jednocześnie i przez chwi-
lę mogłyśmy jak kiedyś poczuć się niczym dwie najlepsze
przyjaciółki.
-
Kayla, jak zwykle zaczynasz mówić nie na temat.
Gracze z Union zawsze mieli pociąg do narkotyków. JuŜ za
pomniałaś, Ŝe brali sterydy, przez co od szesnastu lat nie mo-
gliśmy ich pokonać?
- Naprzód, Tigersi! Prawda, dokopaliśmy Unionom!
- przypomniał Heath.
Zgromiłam go spojrzeniem.
- A Morgan po prostu zgłupiała, czego najlepszym
dowodem jest to, Ŝe przekłuła sobie... - - Popatrzyłam na
Heatha i zmieniałam zdanie: — ...róŜne miejsca i zaczęła pa-
lić. Bo nikt normalny nie pali.
Kay zastanowiła się chwilę.
-
A ja? — zapytała.
Westchnęłam zrezygnowana.
-
Słuchaj, po prostu nie uwaŜam, Ŝeby to było rozsądne.
- No cóŜ, moŜe nie wiesz wszystkiego najlepiej. -
Błysk pogardy znów zamigotał w jej oczach.
Popatrzyłam na nią, potem na Heatha, a potem znów na
nią.
Złe błyski w jej oczach zgasły na chwilę, by zaraz po-
wrócić. Nie mogłam powstrzymać się od porównania jej ze
Stevie Rae, która (tego byłam absolutnie pewna, mimo Ŝe
znałam ją tak krótko) nigdy, przenigdy nie zaczęłaby latać za
moim chłopakiem, aktualnym czy byłym. Nie myślę teŜ, by
uciekła na mój widok, nawet gdybym zaczęła wyglądać jak
potwór, właśnie wtedy, gdy potrzebowałam jej najbardziej.
-
Chyba powinniście juŜ wracać — powiedziałam do
Kayli.
-
Jak chcesz.
-
Heath, pomóŜ jej zejść na dół.
Heath na ogół nie miał kłopotów z wykonywaniem pro-
stych poleceń, więc i tym razem pomógł jej zejść. Kayla zła-
pała latarkę i popatrzyła na nas z dołu.
-
Pospiesz się, Heath. Jest mi naprawdę zimno. — Ob-
róciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę drogi.
-
Wiesz co... - - zaczął Heath trochę niezręcznie. -
Rzeczywiście zrobiło się nagle zimno.
-
Zaraz przestanie — powiedziałam lekko i prawie nie
zauwaŜyłam, jak zimny wiatr zaraz ucichł.
-
Tego... Zo... Ja tu przyszedłem, Ŝeby cię stąd wyrwać.
-
Nie trzeba.
-
Co? — zapytał Heath.
-
Heath, spójrz na moje czoło.
-
No widzę. Masz taki półksięŜyc. I cały jest wypełnio-
ny kolorem, nie tak jak przedtem.
-
Ale teraz jest. Słuchaj uwaŜnie, Heath. Zostałam Na
znaczona. A zatem moje ciało przechodzi Przemianę, po któ-
rej stanę się wampirem.
Wzrok Heatha zaczął wędrować od Znaku w dół, po ca-
łym moim ciele. Zatrzymał się chwilę na moich cyckach
i potem wędrował dalej, po nogach, które — co dopiero teraz
sobie uprzytomniłam -- były całkiem odsłonięte, bo przy
właŜeniu na mur zadarła mi się spódniczka.
- MoŜe masz rację. Ja rzeczywiście chyba nie wiem
wszystkiego.
192
193
Plik z chomika:
VampikaMarika
Inne pliki z tego folderu:
Cast PC, Cast Kristine - Dom Nocy 09 - Przeznaczona CAŁOŚĆ.pdf
(2490 KB)
Cast PC., Cast Kristine - Dom Nocy 02 - Zdradzona.pdf
(1264 KB)
Dom nocy - Przysięga Smoka.pdf
(985 KB)
Dom Nocy 07 - Spalona.pdf
(1385 KB)
Dom Nocy 11.pdf
(6304 KB)
Inne foldery tego chomika:
1 Kiss of fire
Agatha Christie
Akademia Mroku
Akademia wampirów
Anderson Evangeline
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin