Davidson Avram - Mój chłopak zwie się Jello.doc

(42 KB) Pobierz

Avram Davidson       

Mój chłopak zwie się Jello

 

Moda, nic tylko moda. Podczas gdy wirus X znajduje się w połowie swej drogi po medycznym zodiaku, konował (celowo nie mówię "lekarz", a co więcej, korci mnie, żeby użyć bardziej trafnego określenia "pigularz") konował, powiadam, twierdzi, że złapałem wirusa Y. W Marynarce będą to nadal bez wątpienia nazywać Gorączką Kataralną. Mówią, że mało kto cierpiał na wyrostek robaczkowy, dopóki nie wyskoczył z tym Edward VII parę tygodni po swojej koronacji i w ten sposób zrobiło się to modne. Ten tutaj (medyk) szprycuje mnie zastrzykami z jakiegoś świństwa w ampułkach. Kilka wieków temu stosowałby lewatywę z ziół... Gdzie to ja czytałem o tym starym sposobie na migdałki ("ropne zapalenie gardła" mówi mój słownik)? "Weź siedem ziół z siedmiu pól i siedem hufnali od siedmiu kowali". O rany, co za galopada myśli. Jak nic, malaria.

    Tak, raczej malaria niż syf. Syfa to się życzy wydawcom... Dziwny ludek, ci wydawcy. Jak kobieta, to zaraz się nazywa Lulu Annabelle Smith albo Minnie Lundquist Bloom, a jak mężczyzna, to z brwi wyrastają mu małe różki. Chyba wszyscy muszą być kwakrami, bo ich listy zaczynają się niezmiennie od "Drogi Richardzie Doe" albo "Drogi Johnie Roe", jakby słowo pan było dla nich synonimem Próżności... to znaczy, jeśli w ogóle odpisują; a tymczasem Gospodyni Moos co tydzień zagląda po czynsz. Jeśli kiedykolwiek miałbym syna (trudno o coś bardziej nieprawdopodobnego) wykazującego choć najmniejsze skłonności do poświęcenia się karierze pisarza, natychmiast oddałbym go do terminu u sprzedawcy ryb albo u Mistrza Kominiarskiego. Nie pisz o Seksie, mówią wydawcy, i nie pisz o Religii ani o Historii. Ale jeśli już piszesz o Historii, to nie zapomnij dodać trochę Religii i Seksu. A jak ktoś przyśle opowiadanie o żyjącym w celibacie ateiście, to myślicie, że kupią?

    Przed domem dwie dziewczynki grają w łapki. Prawa dłoń, lewa dłoń, ręce na krzyż na piersi, lewa dłoń, prawa dłoń... w głowie się kręci od patrzenia. I podśpiewują przy tym:

Mój chłopak zwie się Jello

    Pochodzi z Cincinello,

    Na nosie pryszcz ma wielki,

    Trzy palce jak serdelki;

    I tutaj już się kończy

    Wierszyk mój niewielki.

   

    Jest w tym jakaś ujmująca, surrealistyczna właściwość, która mnie intryguje. Zawsze uważałem, że małe dziewczynki są czarujące. Co za skandal, że wyrastają na d u ż e dziewczyny i zatruwają nam życie ile się da albo jeszcze więcej. Durni ci krytycy o głowach pełnych sprośnych myśli, przedstawiający biednego Dodgsona jako zboczonego potwora za to tylko, że kochał Alicję i był zdolny pójść za nią do Krainy Czarów. Przypuszczam, że bardziej by im odpowiadało, gdyby objął parafię na wsi i został drugim Pastorem Quiverfulem. Doskonale normalna i doskonale okropna egzystencja; taka, która pozostawiałaby nas wszystkich wciąż po t e j stronie lustra.

    Cokolwiek było w tych ampułkach, zdaje się, że nie za bardzo mi pomogło. Podejrzewam, że osławione Proszki starego Dovera nie miały najmniejszego zgubnego wpływu na zarazki, bakterie i wirusy (od virilis?), ale przynajmniej człowiek dobrze się po nich wypocił (ipekakuana) i miał lekki szumek w głowie bez ryzyka uzależnienia (opium). Ale są już niemodne, a więc kręcimy się w kółko utartym torem czyichś myśli jak walcująca japońska mysz. Znałem jedną Japonkę, która - o nie, wróć to tempo. Myśl o czymś innym. Porozmawiaj z tymi dziewczynkami...

    No tak, to był uroczy przerywnik. Dyskutowaliśmy (zupełnie poważnie, bo ja nigdy nie zniżam się do poziomu dzieci) o niewygodach, jakie niesie ze sobą choroba, o złym samopoczuciu wynikającym z upału; zgodziliśmy się co do tego, że dobry deszcz przyniósłby ochłodę. Potem ich uwaga zaczęła słabnąć i położyłem się z powrotem do łóżka. Wkrótce może nadejść panna Thurl. Pani Moos (świetne nazwisko; brak jej tylko rogów) powiedziała wnosząc miskę jakichś pomyj, którymi medyk kazał mi zastąpić jadło: Później Wpadnie Moja Siostra I Przyniesie Panu Parę Ładnych Kwiatków. Panna Thurl, jak sądzę, spędza większość czasu na roznoszeniu kwiatów. Na soboty i niedziele przyłącza się do kompanii wyrośniętych skautów i skautek, z którymi chadza na piesze wycieczki; wraca opalona i spocona z ładunkiem okazów roślin i pomniejszej fauny. Muszę jednak przyznać pannie Thurl, że nie jest papla. Jej szwagier, Moos-byk, siedziałby tu od rana do wieczora, gdybym tylko był w stanie to ścierpieć. Wkłada głupie cytaty w usta innych ludzi. Będzie mówił o pogodzie, ja nie odezwę się ani słowem, a on potem powie: No Tak, Ma Pan Rację, Nie Jest Upalnie, Ale Parno.

    Rozmyślając o tym dostrzegam pośród upału kropelkę i widzę, że pada. To powinno przynieść ochłodę. Jak przyjemnie. Szkoda, że deszcz zmywa ślady ostatniej gry dziewczynek. Grały w nią na chodniku kamykami i kawałkami szkła, wyrysowawszy kredą klasy. Śpiewały i skakały tam i z powrotem po klasach przesuwając nogą kamyki i szkiełka - a może były to gliniane skorupki? Jeśli w ogóle mam zrobić doktorat, muszę napisać monografię. Będę porównywać kredowe klasy z symbolami Tolteków, atrybutami masońskimi i znakami, jakie świątobliwi Hindusi smarują sobie na ciałach popiołem drzewnym i perfumowanym krowim łajnem. To właśnie uchodzi za erudycję.

    Pomimo orzeźwiającego deszczu czuję się strasznie. Być może gdyby nie padało, czułbym się jeszcze gorzej.

    Przed chwilą była panna Thurl. Na stoliku pod przeciwległą ścianą wielka misa ułożonego kwiecia. Przemyślnie ułożonego, powinienem dodać; ale wprowadziła jeszcze kilka drobnych poprawek, nucąc sobie pod nosem. Ta melodia kojarzy mi się z czymś nieuchwytnym i jakoś mnie rozprasza. Potem panna Thurl wygłosiła jedną ze swych nieczęstych uwag. Powiedziała, że potrzebna mi żona, która by o mnie zadbała. Krew ścięła mi się w żyłach. Lodowaty pot (cytując Katullusa, tego wstrętnego priapistę) zrosił me członki. Jęknąłem. Panna Thurl od razu wyszła, mrucząc coś o filiżance herbaty. Gdybym nie był tak osłabiony, związałbym w sznur prześcieradła i czmychnął, gdzie pieprz rośnie. Ale jestem strasznie słaby.

    Nie przystoi płakać mężczyźnie...

    Znowu przyszła. Dosłownie wlała mi herbatę do gardła. Miała dziwny smak. Szafran? Bergamota? Korzeń mandragory? Wieku panny Thurl nie da się określić. Czesze się z przedziałkiem pośrodku i upina włosy w kok. Wieczna... wieczna...

    Dzięki wszystkim bogom, jacy mogą istnieć, że w tej właśnie chwili wszedł pan Ayellow. Drugi lokator (z góry), zieleniarz, przyzwoity gość, trochę popędliwy. Życzył mi szybkiego powrotu do zdrowia. Uskarżał się na własne dolegliwości, na kłopoty ze stopami... Słuchałem jednym uchem takie tam paplanie - mając nadzieję, że panna Thurl pójdzie sobie... Palce... coś o palcach u nóg. Spuchły, trzy, bardzo bolesne. Coś mi zaświtało: spytałem, jak się wymawia jego nazwisko. A-j-e-1-1-0. Dziwne, nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Ciekawe, czym się mógł narazić tym dziewczynkom? Może pogonił je sprzed swojego sklepiku? Na jego nosie widnieje wyraźna czerwonawa plamka. Do jutra będzie miał pryszcza jak na konkurs.

    Na szczęście wyszedł razem z panną Thurl. Muszę to przemyśleć. Muszę zachować spokój. A kysz, ty gorączkowe otumanienie. Jedno jest pewne: czarodzieje są wśród nas. To znaczy czarodziejki. Te małe sprowadziły deszcz. I rzuciły niewinny urok na biednego Ajello. Starsza ugodziła mnie jednak w najczulsze miejsce. Gdybym miał krowę, na pewno nie dawałaby już mleka. Czy powinienem walczyć? A może się poddać? Kto wie, co się kryje za tymi oczętami koloru mchu, jakie myśli kłębią się w tej małej główce pokrytej bujnymi lokami? Życie z państwem Moos jest - nawet samo w sobie - tak przerażające, że aż trudno o tym myśleć. Dlaczego nie zastawia swych sideł na Ajello? Dlaczego to ja mam być wybrany na mlecznobiałą ofiarę małżeńskiego poświęcenia? Nie ma sensu pytać. Niewielu mężczyzn się uchowało, kiedy już kobieta rzuciła na nich zaklęcie. Alopata też nie ma w swej małej czarnej torbie niczego, co by pomogło.

    Błogosławiony związek słów! Alopata - Homeopata - homoios, podobny, taki sam; pathos, uczucie, cierpienie - similia similibus curantur...

    Dziewczynki znowu bawią się pod moim oknem klaszcząc w ręce i śpiewając. Coś o chłopcu, co ma na imię Tony, zajada makarony, u paska nóż ma duży i żonkę jak pączek róży, i żyć sobie będzie beztrosko, bo nic jego szczęścia nie zburzy... to musi być ten rzeźnik z przeciwka; jest zawsze miły dla dzieci... Siły, siły! To tylko chwila - wyjąć z portfela dwie monety i rzucić je przez okno. Jaka mała dziewczynka oprze się pokusie podniesienia dziesięciocentówki, która upadła jej pod nogi? "Nakreśl srebrem krzyż na mojej dłoni, jasny panie" - co? A teraz pójdę opowiedzieć im swoją historię...

    Już mi lepiej. Coś mi się wydaje, że przez jakiś czas nie będę musiał znosić widoku panny Thurl. Otworzyła drzwi, drzwi frontowe, a kiedy dziewczynki zaczęły nową zwrotkę, zatrzasnęła te drzwi dosyć energicznie.

    Żal mi Ajello, ale każdy sobie rzepkę skrobie.

    Słuchajcie, jak wyśpiewują, Boże pobłogosław ich małe serduszka! Kocham te małe dziewczynki. Jakież mają słodkie, niewinne głosiki.

Mój chłopak wnet zdrów będzie,

    Pieniążków mu przybędzie,

    Próżne babskie staranie,

    Za męża go nie dostanie.

    Dwa i dwa to cztery,

    a jeden w pamięci zostanie.

   

    Zastrzyk finansowy chyba mi nie zaszkodzi. Muszę spytać Ajello, gdzie leży Cincinello.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin