Rozdział 5
Mgła uniosła się znad moich myśli następnej nocy. Gdy oprzytomniałam, zobaczyłam Tristana wyciągniętego obok mnie na łóżku. Wspierał się na łokciu, a ciemnoblond włosy opadały mu na oczy, kiedy na mnie patrzył. Nikły uśmiech igrał na jego bladoróżowych ustach, ale w niebieskich oczach czaił się niepokój. Bał się i nie bez powodu. Przeżyliśmy jeden dzień, lecz wciąż czekała nas konfrontacja z Sabatem.
Tristan uniósł dłoń, by dotknąć mojego policzka, ale odsunęłam się gwałtownie od jego palców i zmarszczyłam czoło.
- Pomyślałem, że zechcesz, aby ktoś dotrzymał ci towarzystwa - powiedział łagodnie. Jego otwarta dłoń unosiła się w powietrzu w pobliżu mojej twarzy, czekając na przyzwolenie ponownego jej dotknięcia. Przez sekundę i zerze żałowałam, że nie mogę przyjąć tej pieszczoty. Kotary nadal pozostawały zaciągnięte, a w pokoju panowała cisza jak w marmurowym mauzoleum w lutym, poza sezonem turystycznym. Ale kilka ulotnych, rozkosznych chwil w ramionach Tristana nie rozwiałoby naszych obaw, związanych z Sabatem.
- Nie - odrzekłam, a słowo to legło między nami jak martwa ryba.
Opuścił rękę i oplótł długimi palcami mój nadgarstek, i wtedy podniosłam się i usiadłam.
- Chciałem ci podziękować... za to, co powiedziałaś wczoraj. - Jego słowa były podszyte wahaniem. Rozumiałam, ile go kosztowało wypowiedzenie ich. Pamiętałam, jak to jest być osobą młodą i słabą. Nikt nie lubi poczucia, że jest się dłużnikiem kogoś, kto ma nad tobą władzę, wykorzystywaną w pewnych okazjach.
- Nie chcę twoich podziękowań – odpowiedziałam opryskliwie. Kładąc stopy na podłodze, przeciągnęłam palcami po włosach, odgarniając z twarzy długi, rudy kosmyk. Nie była mi potrzebna jego wdzięczność, skoro oboje musieliśmy ujść cało z Wenecji. - Wracaj do swojej pani.
- Ona stwierdziła, że mam się zatroszczyć o ciebie - powiedział, rozciągając się na łóżku. Obróciłam się, by na niego spojrzeć, ale to, co ujrzałam, tylko pogłębiło marsa na moim czole. Tristan leżał obnażony do pasa, z nieznacznym uśmieszkiem na ładnej twarzy. Ubrany był w skórzane spodnie, stopy miał bose. Stanowił ciekawą mieszankę - czegoś nieprzyzwoitego z odrobiną uroku. Wyciągnął ku mnie rękę, a jego spojrzenie zmiękło. Wyglądał dość podniecająco, lecz mnie nie skusił. Znajdowałam się w Wenecji i właśnie czekało mnie spotkanie z Sabatem, do którego wkradła się naturi. Tym razem nie było szans uniknąć spotkania, bez względu na to, jak bardzo tego pragnęłam.
- Wynoś się stąd, Tristanie - westchnęłam. - Powiedz pozostałym, że będę gotowa za kilka minut.
Nie czekałam, aż wstanie, tylko chwyciłam torbę i poszłam do łazienki, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Po wzięciu szybkiego prysznica poszukałam w torbie czystych ubrań, ale tych zaczynało mi powoli brakować. Nie pomyślałam zawczasu o przygotowaniu zapasu odzieży na dłużej niż kilka dni. Sądziłam, że przekażę całą sprawę w czyjeś ręce wkrótce po przybyciu do Egiptu, zamiast błąkać się po całym świecie, uciekając przed naturi.
Z kwaśną miną zdecydowałam się ostatecznie na czarny top. Do tego włożyłam znowu czarne spodnie ze skóry, które nosiłam poprzedniego dnia, i nowe skórzane buty na wysokich, dziesięciocentymetrowych obcasach. Nie nadawały się zbytnio do walki, ale wydawałam się w nich wyższa i bardziej dystyngowana. Tej nocy liczyłam, że dzięki blefowaniu obejdzie się bez starć.
Zaczesałam wilgotne włosy i upięłam je z tyłu głowy parą srebrnych spinek. W takiej fryzurze włosy nie spadały mi na oczy, a przy tym zachowałam wyrafinowany i stylowy wygląd. Raz jeszcze zerknęłam w lustro i stłumiłam westchnienie. Wprawdzie wyglądałam dobrze, ale brakowało mi pewności siebie, niezbędnej do odegrania tej całej farsy.
Pochyliłam się do przodu i uchwyciłam obiema dłońmi umywalkę z czarnego marmuru. Jak, do licha, miałam sobie z tym wszystkim poradzić? Jakaś naturi przebywała w pobliżu siedziby Sabatu, Jabari mógł mną manipulować niby piekielnym orężem, a ja powoli zebrałam w swoim otoczeniu kontyngent istot, które skupiły się przy mnie dla ocalenia własnej skóry. Przyobiecałam łowcy wampirów, że w Wenecji nic złego mu się nie stanie, ale stopniowo stawało się jasne, że również Sadira i Tristan oczekują mli" mnie skutecznej ochrony.
Nie mogłam pokonać Sabatu. Choć byłam w stanie bronić się przed nim przez jakiś czas, w końcu Jabari starłby mnie na krwawą miazgę. W konfrontacji z Macaire'em i Elizabeth też nie miałam większych szans. Jak mogłam okazać się taka nieostrożna i obiecać tym nieszczęsnym istotom ochronę, skoro z ledwością potrafiłam zadbać u własne bezpieczeństwo?
A jednak ktoś musiał powstrzymać Sabat. Obawy, jakie żywiłam w Londynie, znalazły potwierdzenie wraz z pojawieniem się naturi w pobliżu jego siedziby. Zbyt często naturi wiedzieli, i to dokładnie, gdzie mnie szukać. Wiedzieli, jak mnie wytropić, a przecież tylko Sabat znał miejsce mojego pobytu. Ktoś z Sabatu próbował mnie zabić i ten ktoś wyszukał najemnego zabójcę z grona naturi.
Pukanie do drzwi łazienki przerwało te ponure przemyślenia. Zmusiłam się do oderwania palców od umywalki i wyprostowania się.
- Wejdź.
Mój głos brzmiał mocno i pewnie, choć wcale się tak nie czułam.
Drzwi otwarły się i ukazał się w nich Danaus, jeszcze bardziej pochmurny niż zazwyczaj. Znów miał na sobie czarną koszulę i czarne spodnie, tym razem jednak pozostawił gdzieś ochraniacze na nadgarstki, noże i miecz przypasywany do pleców. Właściwie był teraz nieuzbrojony. Oczywiście mógł zniszczyć nas wszystkich, nie kiwając nawet palcem, chyba jednak czuł się trochę nieswojo bez wypróbowanej broni pod ręką.
- Gotowa?
- A czy miałoby to jakieś znaczenie, gdybym odpowiedziała, że nie?
- Nie.
- W takim razie, owszem, jestem gotowa. Wprost nie mogę się doczekać! - rzuciłam beztrosko, przywołując usta wyjątkowo nieszczery uśmiech.
Ostry, chrapliwy śmiech wyrwał się Danausowi z gardła, co zaskoczyło nas oboje. Zdaje się, że napięcie zaczynało dawać nam się we znaki. Powoli puszczały nam nerwy. Kręcąc głową i uśmiechając się niepewnie, ominęła go i zaczęłam kroczyć przez sypialnię, kiedy nagle wyczułam raptowną zmianę jego nastroju. Ten przypływ skrajnego gniewu i strachu był tak ostry, że zwinęłam palce na kształt szponów i rozchyliłam wargi, odsłaniając ostre kły. Odwróciłam się w oczekiwaniu na atak, ale wciąż nie było w pobliżu nikogo poza Danausem.
- Co jest? - zapytałam, nadal omiatając wzrokiem pokój w poszukiwaniu przeciwnika, który mógł skryć się w mroku. Ktoś odsłonił już kotary, a za oknem ukazały się; światła laguny i łuna nad placem Świętego Marka na tle nocnego nieba.
- Twoje plecy - odpowiedział chrapliwym i stłumionym głosem. Wyprostowałam się i natychmiast uspokoiłam. Zapomniałam, że Danaus nie widział dotąd blizn na moich plecach. Włożyłam ten kusy top z celowym zamiarem zaprezentowania ich zgromadzeniu, co jednak wypadło mi z głowy, kiedy przedefilowałam przed łowcą.
Obróciłam się tak, aby mógł się im lepiej przyjrzeć, i zatrzymałam na środku pokoju.
- Myślałam, że Nerian ci opowiedział - odrzekłam. To imię zagościło na krótko w moich ustach, gdy obraz owe-: go naturi przemknął mi przez myśli. Mój dawny oprawca już nie żył, ale jego wspomnienie wciąż mnie zadręczało.
Usłyszałam, że Danaus zbliża się, powoli i ostrożnie, jak gdyby obawiał się, że mogę się na niego rzucić.
- Owszem, opowiadał, jednak nie sądziłem, że wampiry mają blizny. Myślałem, że zaleczyłaś je wszystkie bez śladu - powiedział, ściszając głos niemal do szeptu. Danaus trzymał Neriana w niewoli przez tydzień, nim w końcu ja sama zgładziłam tego naturi. W owym czasie Danaus miał sposobność wyciągnięcia różnorakich ciekawych informacji od mojego wroga. Na myśl o tym poczułam się przy Danausie skrępowana, lękając się tego, czego dowiedział się o mnie i o tym, co zaszło w chwilach mojej największej słabości. Obnosiłam się z bliznami, lecz pamięć o innych upokarzających cierpieniach, jakich doznawałam przez tamte dwa tygodnie, pragnęłam zachować tylko dla siebie.
- Jeśli nie posilimy się wkrótce po odniesieniu ran od broni naturi, nasze ciała nie goją się do końca - powiedziałam sztywno, próbując odgonić od siebie napływ wspomnień. - Chcę w taki sposób przypomnieć Sabatowi, z kim mają do czynienia.
Opuszkami palców delikatnie przeciągnął po moich plecach, dotykając niektórych szram. Drgnęłam pod wpływem tego dotyku, ale się nie poruszyłam. Jego wzburzenie przenikało przez moją nagą skórę niczym ciepły oddech, działając niemalże kojąco, pomimo drastycznego tematu nizinowy.
- Niektóre z nich przypominają pewne symbole - stwierdził zaskoczony. - Wypisali ci je na plecach.
- Nigdy nie poznałam znaczenia tych symboli. Na pewno nie znaczą nic dobrego.
Danaus milczał przez chwilę, targany mieszanymi odczuciami; jego wzburzenie zaczęło ustępować. Przypatrywał się znakom, natężając przy tym myśli, jak gdyby usiłował skojarzyć te symbole z odpowiednimi słowami.
- Oznaczają: „Kopnij mnie".
Odwróciłam się gwałtownie, rozdziawiając usta w niemym szoku. Łowca wpatrywał się we mnie, a kąciki jego ust poruszyły się. Przez krótki, krystalicznie czysty moment rozbawienie pojawiło się w jego kobaltowymi oczach. Wielkie nieba, ten ponury łowca wampirów miał jednak swoiste poczucie humoru.
Zaśmiałam się, a ów radosny dźwięk przemknął moje ciało, od gardła do palców stóp. Kręcąc głową, złapałam się za brzuch, kiedy odgłos śmiechu wypełnił cały pokoi i Danaus także cicho zachichotał, co słysząc, zatoczyłam się w kolejnym wybuchu śmiechu jak pijany mnich, próbujący ustać na nogach w pomieszczeniu, które tańczy mu przed oczami. Upłynęła ponad minuta, zanim zdołałam w końcu się wyprostować i opanować kolejny atak śmiechu.
- Dlaczego ktoś spośród naturi znalazł się w siedzibie Sabatu? - zapytał Danaus, gdy wreszcie przestaliśmy się zaśmiewać. W jego głosie nie było surowego oskarżycielskiego tonu, ani nawet cienia zarzutu. Nieomal słyszała się w tym zdaniu inne, niewypowiedziane pytanie:” I co teraz zrobimy?”
- Sabat zawarł pewnie jakiś układ. Sądzę, że to powód, dla którego naturi tak łatwo nas odnajdują - powiedziałam, przysiadając na skraju łóżka.
- Może. Ale jeszcze nas nie załatwili.
- Ostatnim razem Rowe mnie złapał - przypomniałam mu, usiłując usunąć gorycz z tonu mojego głosu, Rowe uprowadził mnie do Stonehenge, abym była świadkiem ofiary towarzyszącej złamaniu pieczęci, i zaproponował przejście na jego stronę. Odrzuciłam tę propozycję i uważałam, że postąpiłam słusznie. A jednak wraz z pojawieniem się naturi w Wielkiej Sali Sabatu zaczęłam w topowątpiewać.
- Za każdym razem, kiedy atakują, jesteśmy coraz bliżej tego, by powstrzymać Rowe'a - odparł Danaus.
- Ale nieustannie nas zaskakuje.
- Już nie. - Danaus stanął przede mną, wobec czego musiałam usiąść prosto, żeby móc na niego spojrzeć. – Teraz wiemy, że naturi zależy na tobie. Możemy ich wypatrywać. Nawet jeżeli zawarli jakiś układ z Sabatem, to jest ich tam niewielu. Jesteśmy tu bezpieczniejsi niż gdziekolwiek indziej.
Miałam na końcu języka argument, że czeka nas stawienie się przed Sabatem. Wcale nie byliśmy bezpieczni. Po prostu wisiał nad nami inny rodzaj zagrożenia.
Danaus ukląkł przede mną, obejmując jedną z wielkich, mocnych dłoni mój szczupły nadgarstek.
- Nie dopuszczę, żeby Rowe cię tknął. Już więcej ciebie nie porwie. Ten naturi nie może cię pojmać -przyrzekł, co sprowadziło na moje usta drżący uśmiech. Wcześniej, w brudnym londyńskim zaułku, pokryty krwią naturi i odłamkami szkła, złożył mi podobną obietnicę. Mogłam wyczuć jego wzburzenie, kiedy trzymał mnie za przegub dłoni. Obwiniał się za to, co przydarzyło mi się w Warowni. Czuł się zły i zawstydzony tym, że nie dotrzymał danego słowa. Ja jednak nie miałam do niego pretensji. Nikt wówczas nie zdołałby powstrzymać Rowe'a.
Wolną dłonią ujęłam jego twarz, pocierając kciukiem mocną kość policzkową. Ból i frustracja Danausa uderzyły mnie, osłabiając uśmiech, do którego się zmuszałam. Jakim cudem doszło do tego wszystkiego? Chroniliśmy się teraz wzajemnie przed zagrożeniami, które wyzierały ze wszystkich stron, podczas gdy oficjalnie powinniśmy próbować się nawzajem zgładzić.
- Danausie, nie oczekuję od ciebie, że dotrzymasz takiej obietnicy. Musiałbyś strzec mnie przez cały czas. Poza tym to krok w naszych relacjach, na który jeszcze nie jestem gotowa - zażartowałam, starając się ulżyć mu trochę, zrzucić ciężar przygniatający jego pierś. Ku mojemu zdumieniu, Danaus się nie poruszył. Na ogół, kiedy z niego podkpiwałam, warczał i odchodził urażony. Teraz jednak tylko uścisnął mój nadgarstek i nieznacznie pokręcił głową, ustami muskając przelotnie wnętrze mojej dłoni.
- Dotrzymam słowa. Naturi cię nie dopadną.
- Dziękuję - powiedziałam cicho, opuszczając rękę na kolano. Dotychczas nikt nigdy nie poprzysiągł tak otwarcie, że będzie mnie chronić. Inni występowali w mojej obronie, ale miałam poczucie, jakbym była czyjąś własnością, której należy strzec, a nie żywą istotą.
Danaus wstał i odstąpił o krok.
- Powinniśmy się zbierać - powiedział i wyciągnął rękę, aby pomóc mi się podnieść.
- Czy uważasz, że inne rasy wiedzą o tym układzie? - spytałam, wsuwając chłodną rękę w jego ciepłą dłoń. W takim kontekście pojawienie się czarownicy i wilkołaka z przedstawicielem Przymierza Światła Dnia nabierało zupełnie nowego, przerażającego znaczenia.
- Miejmy nadzieję, że nie - odpowiedział, stawiając mnie na nogi. - Mogę toczyć tylko jedną wojnę naraz.
I mogłam już zgadnąć, po której stronie by się opowiedział, gdyby inne rasy wszczęły wojnę z nocnymi wędrowcami.
sabri7