Stevenson Robert - Katriona.pdf

(1042 KB) Pobierz
1012456674.004.png
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przy cisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
ROBERT LOUIS
STEVENSON
KATRIONA
2
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
3
CZĘŚĆ PIERWSZA
LORD PROKURATOR
4
I. Z ŻEBRAKA STAJĘ SIĘ PANICZEM
Dnia 25 sierpnia 1751 roku, około godziny drugiej po południu, ja, Dawid Balfour, wyszedłem z
British Linen Company w towarzystwie tragarza niosącego worek z pieniędzmi, podczas gdy kilku, i
to niepoślednich, przedstawicieli tego domu handlowego odprowadzało mnie do drzwi, kłaniając się
uniżenie. Przed dwoma zaledwie dniami, a nawet nie dalej jak poprzedniego ranka, byłem odzianym
w łachmany, włóczącym się po drogach żebrakiem, parę szylingów składało się na cały mój majątek,
1012456674.005.png 1012456674.006.png 1012456674.007.png
towarzyszył mi ścigany zdrajca, na moją zaś głowę wyznaczono cenę za zbrodnię, o której po całym
kraju rozbrzmiewały wieści. A oto dzisiaj doszedłem moich praw, stałem się dziedzicem ziemskiej
posiadłości, idący obok mnie tragarz niósł moje złoto, w kieszeni miałem listy polecające i, jak to
powiadają, wiatr dął prosto w moje żagle.
Dwie jednak okoliczności stawały na przekór tym powodzeniom. Pierwszą była bardzo trudna i
niebezpieczna sprawa, jaką miałem załatwić, drugą – miejsce, w którym się znajdowałem. Wszak
obracałem się dotychczas wyłącznie wśród górskich wertepów, piasków nad-morskich wybrzeży
oraz zacisznych wiejskich ustroni; ciemne miasto o wysokich domach, zgiełk i ruch panujący
wszędzie dokoła stanowiły dla mnie nowy, zadziwiający świat. Onie-
śmielało mnie zwłaszcza poruszanie się wśród ciżby jego obywateli. Syn Rankeillora był
małego wzrostu, szczupły w ramionach i w pasie, z trudem więc mieściłem się w jego odzie-
ży i zdawałem sobie sprawę, że krocząc przed tragarzem domu handlowego narażę się niewątpliwie
na śmiech przechodniów, a co gorzej, mój nielicujący z zamożnością wygląd może ich skłonić do
zainteresowania się moją osobą. Toteż postanowiłem zaopatrzyć się we własne suknie, a tymczasem
szedłem obok tragarza, trzymając go pod rękę, jak byśmy byli parą przyjaciół.
U jednego z kupców w Luckenbooth wystroiłem się jak należy. Niezbyt wykwintnie, nie chciałem
bowiem uchodzić za parweniusza, ale godnie i chędogo, tak aby wzbudzać szacunek u służby.
Stamtąd udałem się do płatnerza i wybrałem sobie skromną szpadę dostosowaną do mego stanu. Tak
uzbrojony zyskałem na kontenansie, chociaż zważywszy, iż nader kiepsko umiałem nią władać, można
by ją uznać za jeszcze jedno grożące mi niebezpieczeństwo. Tragarz, człek z tytułu swego zawodu
doświadczony, pochwalił mój wybór.
– Nic jaskrawego – mówił – prosty, przyzwoity przyodziewek. A rapirek przystoi nosić
szlachcicowi. Ale będąc na pańskim miejscu korzystniej wydałbym moje grosiwo. – I zaczął
mnie namawiać do kupienia „nadzwyczajnie trwałych”, wełnianych gaci, wyrabianych przez jakąś
jego kuzynkę, zamieszkałą tuż za bramą miasta zwaną Cowgate.
Miałem jednak pilniejsze sprawy na głowie. Znajdowałem się w Edynburgu, starym, mrocznym
mieście będącym gmatwaniną uliczek, zaułków, przejść, dziedzińców i przeróż-
nych zakamarków, w których, jak króliki w norach, gnieździło się mrowie jego mieszkańców.
Żaden obcy przybysz nie zdołałby tam odnaleźć przyjaciela, a tym bardziej nieznajomego.
Nawet gdyby mu się udało dotrzeć do właściwego zaułka, ludzie mieszkali tak stłoczeni w tych
wysokich domach, że dzień cały mógłby upłynąć, zanim by natrafił na właściwe drzwi.
Zwykło się więc wynajmować chłopca (zwano ich „caddie”), który służył za przewodnika,
prowadził, dokąd zażądałeś, a gdy załatwiłeś swoje sprawy, odprowadzał do kwatery. Ci 5
chłopcy, spełniający zawsze te same posługi i których obowiązkiem było znać każdy dom i każdą
1012456674.001.png
osobę zamieszkałą w mieście, stali się z czasem jakby bractwem szpiegów. Wiedziałem z opowiadań
pana Campbella, że byli w stałym kontakcie i że objawiali uporczywą ciekawość względem swego
każdorazowego pracodawcy; jednym słowem, byli okiem i uchem policji.
W sytuacji, w jakiej się znajdowałem, puszczenie na moje tropy takiego ogara byłoby zaiste
dowodem nieroztropności. Musiałem nieodzownie odwiedzić trzy osoby: mego krewniaka pana
Balfoura z Pilrig, Stewarta, prawnika i pełnomocnika Stewartów z Appin, tudzież Wil-liama Granta z
Prestongrange, lorda prokuratora Szkocji. Wizyta u pana Balfoura nie narażała nikogo; mieszkał na
wsi i uznałem, że potrafię sam do niego dotrzeć za pomocą moich obu nóg i obrotnego języka w
gębie. Pozostałe natomiast wizyty zapowiadały się zgoła inaczej.
Zgłoszenie się u pełnomocnika mieszkańców Appin, w czasie gdy wszędzie aż wrzało o dokonanym
na ich ziemiach morderstwie, było już samo w sobie niebezpiecznym przedsięwzię-
ciem, a co gorsza trudnym do pogodzenia z wizytą u lorda prokuratora. Z tym ostatnim czekała mnie,
w najlepszym razie, nader ciężka przeprawa. Audiencja zaś u niego wkrótce po rozmowie z
pełnomocnikiem Stewartów z Appin nie usposobiłaby go zapewne przychylnie do mojej osoby i
mogłaby doprowadzić do zguby mego przyjaciela Alana. Ponadto te wszystkie moje zabiegi
wywołałyby wrażenie, że oddając przysługi obu przeciwnym obozom, siedzę niejako na dwóch
stołkach, co nie przysporzyłoby mi zaszczytu. Postanowiłem więc uporać się niezwłocznie z panem
Stewartem oraz całą jakobicką stroną moich kłopotów i skorzystać w tym celu z przewodnictwa
idącego obok mnie tragarza. Zaledwie jednak podałem mu adres, zaczął kropić deszcz – niezbyt
dokuczliwy, lecz miałem moją nową odzież na względzie – schroniliśmy się więc w sklepionej
bramie prowadzącej do zaułka.
Wszystko, co mnie otaczało, było mi zupełnie obce, podszedłem więc nieco w głąb wą-
skiego, brukowanego, chyżo w dół opadającego zaułka. Po obu jego stronach wznosiły się niezwykle
wysokie domy, a każde następne ich piętro wystawało coraz dalej na zewnątrz, tak że ponad nimi
widoczny był zaledwie wąziutki, jak wstążka, skrawek nieba. Z tego, co mo-głem dostrzec w oknach,
oraz sądząc z postawy wchodzących i wychodzących osób, wywnioskowałem, że w tych domach
mieszkają ludzie zamożni. Wszystko to podniecało moją ciekawość jak bajka.
Podczas gdy tak się gapiłem, rozległ się nagle za mną miarowy tupot nóg i szczęk stali.
Odwróciwszy się szybko, ujrzałem kilku uzbrojonych żołnierzy, a wśród nich wysokiego mężczyznę
w płaszczu. Szedł nieco pochylony, jakby uniżenie, poruszając dłońmi nieco przymilnym gestem, a na
jego przystojnej twarzy malowała się natrętna przebiegłość. Zdawało mi się, że spojrzał na mnie
ukradkiem – ale bystro. Ta procesja podeszła w zaułku do drzwi, które otworzył lokaj w bogatej
liberii. Dwóch żołnierzy wprowadziło więźnia do do-mu, reszta zaś, oparta o swoje muszkiety,
pozostała za progiem.
Jak to zwykle bywa, gdy się coś dzieje na ulicach wielkiego miasta, zebrała się koło nich gromadka
dzieci i gawiedzi. Rozeszła się jednak wkrótce i pozostały tylko trzy osoby. Jedną z nich była młoda
dziewczyna, ubrana po pańsku, w toczku z tartanu o barwach klanu Drummond. Towarzyszyło jej
dwóch odzianych w łachmany rękodajnych, jakich tuzinami widywałem podczas moich wędrówek w
1012456674.002.png
Górnej Szkocji. Cała ta trójka rozmawiała żywo po szkocku, a ja słuchałem z przyjemnością tej
mowy, przypominającej mi Alana. I aczkolwiek deszcz ustał i mój tragarz pociągał mnie za rękaw,
dając mi znać, że czas już ruszyć w dalszą drogę, nasłuchiwałem nadal, a nawet podszedłem bliżej do
nich. Panienka fukała ostro, oni zaś tłumaczyli się i kłaniali pokornie, nie wątpiłem więc, że
pochodziła z wielmożnego domu.
Nie przestając rozprawiać cała trójka przeszukiwała swoje kieszenie i z tego, co mogłem
wymiarkować, wynikało, że posiadali razem nie więcej jak ćwierć pensa. Wszyscy ci górale są tacy
sami – pomyślałem z uśmiechem – prześcigają się w dwornościach, a nie mają grosza przy duszy.
Wtedy właśnie dziewczyna nagle się odwróciła i ujrzałem jej twarz po raz pierwszy.
6
Nie ma nic bardziej zadziwiającego od wrażenia, jakie twarz młodej kobiety potrafi wywrzeć na
mężczyźnie; pozostaje wyryta w jego pamięci, nie wiedzieć dlaczego. Rzekłbyś, tego tylko widoku
pożądał. Miała prześliczne, jasne oczy, lśniące jak gwiazdy i one przede wszystkim to sprawiły.
Najlepiej jednak pamiętam jej nieco rozchylone wargi, w chwili gdy zwróciła się ku mnie. Dla takich
czy innych powodów stałem gapiąc się na nią jak głupiec.
Ona zaś, jako że nie wiedziała, iż ktoś tak blisko niej się znajduje, spojrzała na mnie nieco dłużej,
okazując cokolwiek więcej zdziwienia, niż zezwala na to grzeczność.
Czyżby raziła ją moja nowa odzież? Taka myśl powstała w mojej prostackiej głowie i
zaczerwieniłem się po same uszy; co widząc doszła zapewne do odpowiedniej o mnie konkluzji, gdyż
kazała obu swym sługom odejść dalej w głąb zaułka, gdzie znowu zaczęli się kłócić, lecz nie mogłem
już nic dosłyszeć.
Nieraz mi się już zdarzyło podziwiać dziewczynę, choć nigdy chyba tak nagle i tak gwał-
townie, i nieśmiałość raczej niż dufność cechowała zazwyczaj moje w takich wypadkach po-
stępowanie, obawiałem się bowiem kpin niewieścich. Zdawałoby się zatem, że skwapliwiej niż
kiedykolwiek powinienem był zastosować ostrożną taktykę; wszak spotkałem tę młodą lady na ulicy,
podążającą jakby w ślad za więźniem i w towarzystwie dwóch obdartych i nieokrzesanych górali.
Tym razem jednak innego rodzaju uczucie wchodziło w grę; ta dziewczyna posądzała mnie
niewątpliwie o podsłuchiwanie jej sekretów. A czując wytworne szatki na grzbiecie i szpadę u boku,
nie mogłem się z czymś podobnym pogodzić. Świeżo upieczony panicz nie mógł znieść takiego
poniżenia, a już na pewno nie ze strony tej panienki.
Podszedłem więc do niej i zdejmując kapelusz ukłoniłem się z całą gracją, na jaką potrafi-
łem się zdobyć.
– Dostojna pani – rzekłem – sądzę, że gwoli obrony pani o mnie mniemania winienem jej
powiedzieć, że nie znam szkockiego języka. Przysłuchiwałem się pani rozmowie, to prawda, mam
bowiem przyjaciół w Górnej Szkocji i miły mi jest dźwięk tej mowy, lecz jeśli chodzi o pani
prywatne sprawy, gdyby pani mówiła po grecku, łacniej bym potrafił coś wyrozumieć.
1012456674.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin