Amii Lorin - Kochanka hazardzisty.pdf

(477 KB) Pobierz
Lorin Amii
Kochanka hazardzisty
Wystarczył jeden pocałunek. Pękło to, co mogło ich powstrzymać. Pragnął jej, a co
gorsza, ona w równym stopniu pożądała jego. Hazardzista! - jęknęła Vichy.
Dziewięćdziesiąt dziewięć procent uroku i sto procent opurtunizmu. Już raz w Las
Vegas postawiła wszystko na jednego mężczyznę, i przegrała. Co sprawia, że teraz znowu
zdaje się na ślepy los i rzuca swoje serce, jak rzuca się żeton na zielony stół do gry w kości?
Tego nie wie. Jest za to pewna, że taki mężczyzna jak Ben Larkin może ją bardzo zranić.
Tak długie pocałunki, taki intensywny smak jego ust, tyle kłopotów... Czy zagra o swoje
serce w kasynie miłości w Atlantic City?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wyglądało, jakby ta podróż miała się nigdy nie skończyć. Zanim w końcu dotarła nad
wschodni brzeg Missisipi, Vichy zaczęła się czuć jak więzień we własnym samochodzie.
Rozluźniła nieco kurczowy uścisk na wysłużonej kierownicy i na jej nie umalowanych
ustach pojawił się grymas. Jazda w tym samochodzie, zdecydowała, nie była idealnym
sposobem spędzania najlepszej części każdego tygodnia. Ale mogłoby to nie trwać dłużej,
mogłaby być teraz na Wschodnim Wybrzeżu, do cholery, jeśli mogłaby zawsze znowu je
opuścić.
Autostrada rozwijała się przed nią jak asfaltowa wstążka. Vichy wpatrywała się w
mijające ją samochody, podczas gdy w jej umyśle zaczęły ożywać wspomnienia z minionych
tygodni.
Miała to. Którego dnia podjęła tę decyzję? We wtorek czy w czwartek? Nie mogła
sobie przypomnieć, ale teraz to i tak nie miało znaczenia. Podjęła ją jednak i uczepiła się jej
tak mocno jak teraz kierownicy swojego samochodu. Pojechała prawie wszędzie tam, gdzie
mogła pojechać. Odwiedziła zadymione pokoje hotelowe, bary, brała nocną pracę. Czy to
naprawdę było podniecające? Tak - zdecydowała - naprawdę tak. Milion lat temu w jej
oczach błyszczała ambicja, a marzenia były czyste i jasno wytyczone. Tak było, zanim lata i
przejechane kilometry nie zaczęły odkładać się i przydawać jej ciężaru.
Autostrada ciągnęła się, a Vichy mrugnęła gwałtownie, by strząsnąć łzy, które nagle
pojawiły się w jej oczach. Czymże są łzy, na miłość boską? - skarciła się ostro. Miała
dwadzieścia dziewięć lat, i jeżeli nauczyła się czegokolwiek w życiu, to tego, że łzy nie
pomagają i nic nie znaczą. Zacisnęła palce lewej ręki i gwałtownie otarła wilgoć z policzków.
Czas na kawę - pomyślała - gdy jej błękitne oczy mignęły na chwilę we wstecznym lusterku.
Spojrzała przed siebie i westchnęła z ulgą, gdy w niedalekiej odległości dostrzegła
znajomy, czerwony dach restauracji Howarda Johnsona. Wjechała na wyboisty parking,
automatycznie zerknęła w lusterko i skrzywiła się na widok bladego odbicia. Wysiadła z
samochodu i zamknęła drzwi, odcinając się od ciepła podbitej futrem kurtki. W twarz uderzył
ją ostry, listopadowy wiatr, więc szybko ruszyła w stronę gościnnych świateł
wydobywających się z okien restauracji.
Wewnątrz było cicho, tylko jeden stolik i dwa miejsca przy barze zajmowali goście.
Vichy usiadła przy końcu kontuaru, zamówiła kawę u zmęczonej barmanki i zapaliła
papierosa. Zaciągnęła się mocno. Papierosy były jedną z rzeczy, które powodowały jej
niezadowolenie z samej siebie. Przestała palić pól roku wcześniej tylko po to, by znowu
zacząć dwa tygodnie temu, gdy wszystkie nieszczęścia i niepokoje zwaliły się jej na głowę.
Wzdychając lekko, uśmiechnęła się słabo do barmanki, gdy ta postawiła przed nią filiżankę
kawy. Potem zapatrzyła się w parującą, ciemną toń.
Był czas, gdy zmęczona szła do domu. Dawno miniony czas. Budziła się i stawała
twarzą w twarz z rzeczywistością, nieważne jak przykrą. W tym świecie rozrywki nie
mogłaby zdobyć ani sławy, ani pieniędzy. Odkryła, że ta prawda była jedną z najcięższych
spraw, z jakimi miała do czynienia.
Z westchnieniem podniosła filiżankę. Popijając gorącą kawę, spróbowała wyobrazić
sobie reakcję rodziców na nie zapowiedzianą wizytę. Może powinna zadzwonić i uprzedzić
ich o przyjeździe, ale wtedy musiałaby wyjaśniać szczegółowo wszystko, co dotyczyło jej
życia na Wschodnim Wybrzeżu.
Była zdecydowana nie zostawiać nie dokończonych spraw i nigdy nie wracać.
Nigdy nie wracać. Ta myśl wbiła się w umysł, wytrącając z równowagi przyschnięte
wspomnienie niepowodzenia. Faktem jest, że była tylko jedną z tysięcy, którzy nie odnieśli
sukcesu, nie uwolnili się. Bardzo trudno pozbyć się marzeń.
Otrząsnąwszy się ze zniecierpliwienia, Vichy zapłaciła za kawę i wybiegła do
samochodu. Samochód wydał się jej czymś bardzo bliskim w zapadającym popołudniowym
zmierzchu. Zanim wślizgnęła się za kierownicę, popatrzyła przez chwilę na nisko zawieszone
chmury. Zanim nie rozdzieliły się i nie zmoczyły krajobrazu. Wtedy z jej bladych ust
wydobyło się kolejne westchnienie. Dlaczego taka pogoda nie mogłaby się utrzymać przez
kilka dni?
Dlaczego - pyta - dlaczego? Vichy skarciła się z przebłyskiem humoru. Dlaczego
pada? Na jej ustach pojawił się uśmiech i równocześnie z pierwszą zimną kroplą deszczu,
która dotknęła jej policzka, w głowie zaczął rodzić się bezsensowny pomysł. Spojrzała w
stronę motelu i stoczyła błyskawiczną walkę wewnętrzną - zostać czy jechać. Vichy
nienawidziła prowadzić w deszczu.
Pokusa, by przeczekać ulewę, prawie podkopała jej determinację. Jednak
wyprostowała ramiona, wcisnęła się za kierownicę i zatrzasnęła drzwi.
Przekonując samą siebie, że da radę włożyła kluczyk do stacyjki.
Dwie godziny później cierpły jej ramiona od ściskania kierownicy, bolały ją oczy od
ciągłego wpatrywania się w drogę poprzez strugi deszczu. Zjechała więc na pobocze, gdy z
wszechogarniającym uczuciem ulgi zobaczyła nowo wyglądający motel. Po załatwieniu
formalności w recepcji rzuciła się na plastikowe krzesło w swoim pokoju i głośno jęknęła.
Była mokra, było jej zimno i siedziała nieruchomo, podczas gdy deszcz wybijał monotonny
rytm na parapecie jedynego okna w tym pokoju. To przykuwało jej uwagę. Zegarek na ręku
nie wskazywał jeszcze pory zmierzchu, ale za oknem nie znajdowało się nic, poza
ciemnością. Trzęsąc się Vichy podeszła do okna i pociągnęła za sznurek, zaciągając kwieciste
zasłony.
Odwracając się plecami do deszczu, zdjęła sweter, odpięła spodnie i gdy opadły na
podłogę, wyskoczyła z nich. Położyła rzeczy obok mokrych butów i weszła do łazienki.
Odkręciła kurek z gorącą wodą i stanęła pod prysznicem. Umyła spłukane deszczem włosy,
ale nie wychodziła spod gorącego strumienia, zanim nie przeszły jej dreszcze. Dzięki Bogu, w
łazience były dwa ręczniki - Vichy wytarła się jednym, a drugim osuszyła włosy i okręciła go
w turban na głowie.
Już chciała owinąć się w ręcznik i wyjść z łazienki, gdy przypomniała sobie, że
przecież zasunęła story, więc tak jak stała weszła do małego pokoju. Otworzyła walizkę, którą
przyniesiono z samochodu, wyciągnęła świeżą bieliznę, sweter w łagodnym, różowym
odcieniu i rudawe spodnie.
Gdy podniosła się znad walizki, uchwyciła swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad
toaletką.
Znieruchomiała jak posąg, zaczęła przypatrywać się sobie. Nie wyglądała najgorzej -
metr osiemdziesiąt wzrostu sprawiał, że nie zauważało się wagi ponad siedemdziesięciu
kilogramów. Chociaż na głowie miała zawinięty ręcznik, spod niego wymykał się
ciemnobrązowy kosmyk włosów. Błękitne oczy osadzone były głęboko w owalnej, jasnej
twarzy. Vichy musiała sama przyznać, że jej twarz wygląda o wiele lepiej niż tylko
sympatycznie. Była ciosem dla wydziału wyglądu. Uśmiech wykrzywił jej łagodne usta. Ale
to, że tak właśnie wyglądała, dostarczało jej tylko bólu serca i powodowało, że zaczepiali ją
mężczyźni, z którymi wcale nie miała ochoty się spotykać.
Jeden powiedział nawet, że jest czarująca. Grymas znowu wykrzywił jej usta,
otrząsnęła się więc i odwróciła od lustra. Jakże głupia była. Wyszła za niego za mąz. Chociaż
od czasu gdy ostatni raz go widziała lub słyszała o nim minęło ponad sześć lat, samo
wspomnienie sprawiało, że czuła niesmak.
Tak, to wspomnienie krótkiego i pokręconego związku napełniło ją poczuciem
przegranej.
Wyglądało, jakby odnosiła porażki na wszystkich liniach.
Wzdrygnęła się i przezwyciężając to przykre uczucie zaczęła ubierać się przed
wyjściem na obiad.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin