Rogalski Leon - ŚWIAT DUCHÓW.rtf

(867 KB) Pobierz
Rogalski Leon

Rogalski Leon

ŚWIAT DUCHÓW

 

 

Czy wierzyć, czy nie wierzyć przywidzeniom? Przed odpowiedzią, na to zapytanie,, wypada określić, co znaczy przywidzenie? Widziałem, znaczy, moim oczom otwar­tym, na jawie, okazał się przedmiot, podlegający zmysło­wi wzroku. Śniło mi się, znaczy, widziałem nie na jawie, oczyma zamkniętemi, przedmiot, niepodlegający zmysłowi wzroku; przywidziało mi się, znaczy, że widziałem na jawie, otwartemi oczami, przedmiot niepodlegają- cy zmysłowi wzroku. Przywidzenie jest rzeczywisto zjawisko przedmiotu nie zmysłowego. Jeżeli przedmiot,

który w chwili widzenia, zdaje się rzeczywistym i od nas różnym, jest niczem innem tylko czemś działającem we­wnątrz nas, tedy on nie istnieje sam przez się i nie masz wtedy przywidzenia. Zdarza się ono wtedy, kiedy przed nami odbywa się zjawisko istot duchowych, przez nas niewidzialnych, nieulegających zmysłowi wzroku. A więc czy wierzyć w widzenia ? Znaczy czy wierzyć w rzeczy­wistość podobnych istot i w zbliżenie się ich zmysłowe z nami? Gdy śpimy, działanie rzeczy zewnętrznych na nas przerywa się, a 'widząc sen, widzimy bez przedmio­tu, nie używając do tego organów wzroku. Gdyby wi­dzenia we śnie nie były tyle pospolite, gdybyśmy miewać mogli ich nie wiele i to bardzo rzadko, tedy i widzenia we śnie wydawałyby się nam niezwyozajnemi, bo w nich jest coś przeciwnego naturalnemu porządkowi. Zdarzają się sny na jawie, bardzo zbliżające się do tego co nazywa­my widzeniem. Kiekiedy oczy się jeszcze nie zamknęły, jeszcze widzimy wszystkie otaczające * nas przedmioty, a sen już nas opanował i już w widzeniu we śnie, do które­go przeszliśmy nieznacznie, dokonywa się przed nami coś takiego, zupełnie odmiennego od stanu, w jakim znaj­dowaliśmy się przed chwilą, coś dziwnego, zawsze więcej lub mniej nabawiającego strachu; a gdy się przebudzimy, nie dostrzegłszy szybkiego naszego przejścia ze Stanu czu­wania do snu i nawzajem, łatwo pozostać możemy przy myśli, że nas spotkało coś nadprzyrodzonego.

Zmarły A. Drużynin, były główny dyrektor szkól w Moskwie, opowiadał mi następujące zdarzenie.

“Miałem bliską, znajomość, mówił, z doktorem Ber- kowiczem. Raz, było to zimową porą, zaprosił mnie, tu­dzież panią Peretz, do siebie na wieczór; przepędziliśmy ten wieczór bardzo wesoło, a szczególniej był wesołym

*am gospodarz. Wybiła godzina dziesiąta, żona Berkowi-^ <Cza rzekła mu: pójdź zobacż, czy nakrywają do stołu? Cza» dawać wieczerzę. Drzwi z salonu prowadziły wprost do pokoju stołowego. Berkowicz wyszedł i za minutę wrócił.

co, czy prędko?“ zapytała żona.5 Milcząc skinął tylko głową. Spojrzałem na niego ¡ widziałem że blady jak płót­no; wesołość jego zniknęła, przez" resztę wieczora nie wy­rzekł prawie ani słowa. Siedli do! stołu, zjedli wiecze­rzę; pani Peretz wybrała się powracać do' domu. Berko­wicz wyszedł przeprowadzać gościa do powozu. Podsa­dzając do karety, trafił nogami w śnieg, leżący kupami ko­ło pojazdu, przez cały dzień wtedy była straszna zawieru­cha; prawdopodobnie w tćj chwili' przeziębił się. “ Naza­jutrz powiedziano mi, że Berkowicz leży W póścieli i prosi mnie do, siebie; sam chciałem ga odwiedzić, trwożyła mnie bowiem smutha ponurość, którą dostrzegłem w mm wczo* Taj. A oto: co mi odpowiedział, gdy go zapytałem o przy-1 czynę: Nie długo umrę; własnemi oczyma widziałem mo- ję śmierć. Wyszedłszy wczoraj z salonu dó pokoju stołowe­go, żeby dowiedzieć się czy prędko dadz$ wieczerzę, uj­rzałem stół nakryty, a na stole "trumnę, otoczoną świecami, a w trumnie' ja sam leżałem. ’ Bądź przekonany że wkrót­ce mnie pochowacie— i w rzeczy samćj Berkowicz wkrótce umarł.              "TI cti -

j* Być może że w jego ciele znajdował się zaród cho­roby; przeziębienie rozwinęło chorobę, a choroba przy pomocy wyobraźni, przestraszonej widzeniem, sprowadzi­ła śmierć. Ale czcmże było to widzenie? czem na jawie widzenie nieistniejącego' obrazu, jakie zdarza się kiedy we śnie wyraża się albo strapiony stan duszy naszćj, albo chorobliwy rozstrój ciała naszego. Tu było nieco in- h              m              *

»ego, jak senne,. widzenie w ptani^ czuwającym, pocho­dzące f «.4j 9^m4j przyczyny,, jkką pu większej części «prowadza ka^de ipnfi widzenie we śrtie; tu widienienie- o^^zieliło ąig od widzącego widzenie bęz przedmioty tu nie- masz jegzęze widzenją w:item znaczeniu, w jakiem je «kreślili, chocia* jes^ cop,; ijądzwyczajnego, menfdeżącego do flatyralnego porz^dku. ,v1,t              im»[ i<-oi-«o u e,

_.xv Zdarzają się widzenia innego rodzaju, widzenia n» jawie, wjdzeijia okazów, rzeczywiście od nas oddziel­nych i wydających.nię ij§b9 isłniejąę,ępji zesynątf» nas,..sar nąobytnemi, chociaż rzeczywiście nie mogą mieć ani istpie nja, ani.samobytaoścj. \,ja n:*isi> vifs- >s\/' ,riiixi:jt>q oj «ns, Du tego rodzaju, natęży źnane widzenie Karola XI, króla Szwedzkiego, ;.. Co wid/fiai, to ¡jam opisał. Akt ten, stwierdzony podpiąem, ssanego króla i dwóch czy trzech znajdujących pię przy nim świadków. Czytałem go w nie­mieckiej literaękaepi tłumaczeniu, dokonanem na żądanie K. F. Niemajęcterąz przed oczyma, tego tłomączenia, mu­szę trzymać ąię opowiadania Prospera Merimće, które we wezystkiem głównem wierne, ohociaż Metimće, za przy­kładem .i na ppdobieóętwo. swych spóteiomków,; jńft mógł wstrzymać się żeby nie . przystroić prostej p?ftwdy, wy­mysłem kilku malowniczych szczegółów. Opowiem kro­tko i po prostu.              '

Wtenczas kiedy zdapzył się .opisywany tu wypadek, król Karol XI, ojciec Karola XII, mieszkał w starym zam­ku w Sztokholmie; nowy c zisiejazy, założony przez nie­go, nie- był jeszcze ukończony. Pałac ten miał kształt podkowy, na koń.CW jednego skrzydła był gabinet królew-* ski, na końcu drugiego oknami wprost przeciw gabinetu królewskiego znajdowała Bię izba stanów państwa. Była godzina późna, król siedział w swoim gabinecie, przed-

kominem; z nim, podług słów Merimóe, znajdowali się śzambelan Brahe i doktór Baumgarten (w akcie oryginal­nym wymienieni, jak się zdaje, inni).i Król > zamyślony i ponury, wstawszy z miejsca, zaczął, nie mówiąc ani slo- yra, chodzić wzdłuż i nazad po pokoju, i Nagle zatrzymał się; zobaezył .że w oknach przeciwległej sali było'mocne światło, nie mógł to być księżyc, księżyc nie świecił i na- niebie- rozciągały- się chmury; nie mógł być pożar, ja­sność spokojna nie miała czerwoności pożarowej; nie mo-' żna było także myśleć, izby kto ze sług dwaru chodził z pcw chodnią, jedna pochodnia nie dawałaby tak moeuego po« wszechnegó oświetlenia. Czy widzicie?.zapytał król swo­ich towarzyszy. Co to znaczy? Wszyscy zdumielisię^ i nikt wymyślić nie mógł objaśnienia temu co widzi.i'^,Za wołać kasztelana, niech przyniesie klucz od sali. -,,Ka” * sztelan przyszedł; król poszedł z nim przez pałac, w to~ warzystwie innych, którzy nieśli .świece. Wszedłszy da obszernego przedpokoju sali, ujrzeli że cała wybita ki­rem, podedrzwiami sali jaśniała smuga światła. Król* kazał kasztelanowi otworzyć dizwi, lecz widząc że drżący ze strachu nie może trafić kluczem do zamku, wziął klucz % jego ręki i powiedziawszy: Pan Bóg. z nami, sam otwo­rzył śmiało, wszedł do sali; za nim wszyscy inni. ( Uj­rzeli, że salę oświecało mnóstwo świec i że odbywała się: narada stanów państwa. Członkowie w milczeniu siedzieli na ławkach, wzdłuż ściany; wszyscy byli w żałobie. Śród sali, koło stołu okrytego czarnein suknem, zasiadali sę­dziowie także w żałobie; przed prezydentem była otwar­ta księga. Jia tronie naprzeciw wejścia, leżał trup okry­ty purpurą; blisko niego znajdował się młodzieniec, w ko­ronie na głowie, z berłem w ręku; obok niego stał czło­wiek dojrzałego wieku, w starym ubiorze administrato-

rów szwedzkich, na podłodze między stołem leżał pieniek, a przy nim topór. Prezydent uderzył ręką w księgę w tćj chwili, kiedy król wszedł do sali; na ten znak otworzyły aię drzwi boczne, ztąd wyszło kilku ludzi szlachetnej po­staci,- w bogatym ubiorze, ale ręce mieli związane w tył, za nimi szedł kat. Ten kto zdawał się między nimi głó­wnym, spojrzał na trupa leżąeego na tronie; z rany trupa trysnęła krew, jakby dla przekonania o morderstwie; prze­konany śmiało zbliżył się do pieńka, położył na nim gło­wę, kat zamachnął się toporem, głowa ucięta podskoczy-* ła i potoczywszy się przez całą salę, zatrzymała się u nóg króla; kropla krwi padła na jeden jego pantofel. Do tej chwili król stal nieruchomy, patrząc w milczącem zdu­mieniu na to co zaszło; lecz teraz postąpił lulka kroków na przód i głośno zawołał obróciwszy się do tego, kto miał na sobie odzież administratora. Jeżeli pochodzisz od Bo­ga, mów; a jeżeli od kogo innego, zniknij. Wtedy dał się słyszeć głos: “Królu Earolu, ta krew nie przy tobie“ Tu słowa stały^się mniej zrozumiałe. “Jeszcze pięć pano- wań. i'Biada potomkom Wazy!“ Głos umilkł i w tejże chwili wszystkie widma zaczęły blednieć jak mgła i sta­wać sięprzezroczystszemi; wkrótce wszystko znikło, zosta­ła tylko próżna sala, ciemno oświecona świecami, palą- cemi się w ręku króla i towarzyszy. Król wrócił do ga­binetu, nie mógł powątpiewać o rzeczywistości widzenia, którego niezaprzeczonem świadectwem była kropla krwi, zapiekła na jego pantoflu. Pełen jeszcze świeżego wra­żenia, zaraz zapisał ze wszystkiemi szczegółami co wi­dział, stwierdził opisanie swoim podpisem, z nim podpi­sali się wszyscy świadkowie. Akt ten znajduje się w szwedz- kiem archiwum państwa. Pięć panowań upłynęło i bia­da, wyrzeczone nad potomstwem Wazy, spełniło się; po-

tomkowie Wazy utracili koronę Szwecyi. A kara śmier­ci mordercy, trup ha tronie, stary administrator i korono­wany młodzieniec, wskazują wprost naAnkarstroma, na zastrzelonego przezeń Gustawa III, na Karola XIII, by­łego regenta i króla i na ostatniego Wazę Gustawa Adol­fe, za upór straconego z tronu, ale przez wysoki swój charakter, godnego lepszego losu!''

Niezaprzeczone świadectwo stwierdza rzeczywistość tego wypadku i wszystko, cokolwiek prorokował spełniło się; sam zai akt zostanie nazawsze niedocieczonym dla na­szego rozumu.              '!l              ms r

• • > r Tu coś jeszcze niebyłego przybiera nadługo przed wyr* padkiem, rzeczywisty obraz widziany przez kilku, i czem- że jest ten obraz? Nie duch, goszczący niegdyś w żyjącem ciele, żyjący jeszcze i ukazujący się kiedy zjawisko życia materyalnego już ustało. Tu przeciwnie ukazuje się wi­dzialnie obraz czegoś co nie było, a tylko być może; coś symbolicznego, przybiera charakter rzeczywistości; cały obraz czegoś zbiorowego, niemającego żadnćj osobistości; jest to nadpowietrzny obraz, łączący w jednych ramach portrety, odmalowane przez kogoś z osób, których jeszcze nie masz i które przyjdą kiedyś.

Nakoniec, widzenie wewłaściwem znaczeniu, v j. ob­jawienie się duchów, zjawiska, w których istoty bezciele­sne, samoistne, dobrowolnie przedstawiają się oczom na­szym, przy zupełnem działaniu naszych organów zmysło­wych, przy zupełnój wiedzy naszój, że my rzeczywiście widzimy lub słyszymy to co się di.ieje przed naszymi oczy­ma. Opowiem dwa zdarzenia. Podanie mówi że w XVII wieku w Dusseldorf, w zamku książęcym, spełniło się wielkie przestępstwo. Wtedy żoną księcia Julich-Cleve- Bergu, pół-obłąkanego Jana Wilhelma, by\a Jakobina

księżniczka Badeńska. Kochała ona hrabiego Mander; ale przymuszono ją wyjść za księcia. Za namową książę^ cśj siostry Sybilli, okrutnie nienawidzącej Jakóbinę, obwi­niono ostatnią o złamanie wierności małżeńskiej, oddano pod sąd, osadzono w więzieniu; ale wprzód niżeli jej wina, zresztą bardzo wątpliwa, mogła być sądownie udo­wodniona, umarła nagle. n Spiesznie ją pochowano, co wzbudziło podejrzenie że,śmierć jćj była nienormalną i że , sprawczynią śmierci była Sybiłla. ,v.. • J|3jit

Teraz zamek książąt Bergu, scena tych dawnych okrop­ności, zamieniony w akademij malarstwa i je§^ ^tolicą sławnej szkoły Diissełdorfskićj; w niej panuje spokojny duch Bztuk pięknych. Ale podanie o dawnem zabójstwie, spełnionem pod jftgo dachem, zachowało się w narodzie, i nie tylko samp podanie. Zbrodniarka ukarana pęzez gniew niebieski, nawiedza jako ponury cień to miejsce, które było świadkiem jej zbrodni. Jednym pokazuje się ona widzialnie, inni nie widzą jój, lecz tylko słyszą; in­nych znowu jakim znakiem widzialnym za^yiadajnia o swo­jej obecności. Między innemi jfo się zdarzyło .malarzowi Blanek. (Opowiadał mi to jeden z akademickich jego to warzyszy). Siedział przy robocie w długiej sali, gdzie- znajduje się galerya obragów i gdzie zwykle urządza się wystawa malarska; z ni^j z jednćj strony wyjście na pa­radne skrzydło, z drugich zaś drzwi do mniejszśj sali akademii, składającej z innymi pokojami dość długi ich szereg. Zaczynało zmierzchac, malarz zajęty był swoją robotą, przyspieszając ukończyć ją nim zupełnie zmierz­chnie—nagle słyszy że drzwi prowadzące ze skrzydła na galeryę otworzyły się i że mimo niego ktoś przechodzi, a kto nie widać. Z szelestu sukni podobnego do atłaso-

l

wej, wnoąząc, była to kobieta. Idzie przez galery ę do sali, otwiera, idzie dalej przez cały szereg poko­jów i słychać jak wszystkie drzwi jedne po drugich otwierają się i zamykają: nakoniec wszystko ucicha. Blanek zdumiał się; podanie o tułającej się duszy Sybilli przyszło mu na ifiyśl. Ale kiedy dumał nad tem co go spotkało, usłyszał że najodleglejsze drzwi otwo­rzyły się znowu i że do następnych drzwi zbliżają się zno­wu . . . przelękniony rzuca swoję robotę i spiesznie chce wyjść z galeryi drżwiami, prowadzącemi na skrzydło, ażeby nie spotkać się ze strasznym gościem. Zdarzenie to domyślać się każe że zmarła lub niespokojna Sybilla, na* wiedzająca niewidomie swoje mieszkanie dawne, jeszcze nie znosiła starej atłasowej sukni, której szelest ostrzega żyjących o strasznych przechadzkach umarłój. r. 1841 gdy znajdowałem się w Dusseldorf, professor Sohn ma­lował portret mojej żony; co dzień o godzinie 11-ej rano przychodziłem z żoną do jego pracowni, gdzie siedzenie do portretu trwało blisko dwóch godzin. Korytarz, z któ­rego drzwi prowadzą do pracowni, leży na górnem pię­trze akademii; do niegó z niższego piętra, z paradnego skrzydła także idzie korytarz, kończący się wązkiemi, dość krętemi wschodami, łączącemi środkowe piętro z górnem, wschodki przymykają na górze do niewielkiej przerwy, koło której, należy przechodzić do pracowni wielu mala­rzy i która' stanowi w korytarzu górnym pusty prze­dział, tie mający żadnego wyjścia. liaz idąc na czas ozna­czony z żoną do malarza Sohna, szliśmy wązkiemi wscho­dami, ja najprzód, żona za mną. Nagle stanąwszy na ostatnim stopniu, ujrzałem że coś czarnego rzuciło się

o              dein nie na prawo i szybko zniknęło w kącie opisanego

t

wyżej przedziału; przed oczyma mojemi mignęła czarna smuga. Co to ? zapytaliśmy razem, ja żony, a żona mnie.

/ Odpowiedzi żadnej być nie mogło.

Ale żona nietylko widziała, lecz jednocześnie słysza­ła; okoliczność zaś ta szczególniej wraziła się jej w pamięć, że zbliżywszy się do wschodów i chcąc mnie coś powie­dzieć obejrzała się, żeby przekonać się czy nie było kogo w dolnym korytarzu; tam wszędzie było pusto. Kiedy zaś idąc za mną po wschodach, chciała zacząć mówić, przy- słyszalo się jój że ktoś idzie za nią i tak blisko, że lękała się odwrócić głowy, żeby twarzą nie spotkać się z twarzą niegrzecznego towarzysza i prawie czuła jak noga jego spiesznie zajmowała miejsce jej nogi, za każdym j<5j kro­kiem; w tymże czasie dał się jej słyszeć wyraźnie jakby szelest jedwabnćj sukni. Na najwyższym stopniu wscho­dów, wraz ze mną ujrzała czarną smugę, migającą koło nas na przedziale; gdy zaś obejrzała się, nikt za nią nie szedł, w korytarzu było jak dawniej pusto. Tu są opowiedziane z całą historyczną wiernością same szczegóły tego, co nas spotkało; co zaś spotkało, nie wie­my. Opierając się na podaniu, o którem wtedy tylko po raz pierwszy usłyszałem od proTessora -Solina, mo- żnaby pomyśleć, że duch Sybilli zaszczycił nas swoją uwagą i chciał zwrócić na się uwagę naszą; ale w po­dobnych przypadkach pewniej będzie nie czynić żadnych objaśnień.

Inny przykład. Oto co mi opowiadał o sobie zmarły M. N. Murawjew człowiek niepospolitego rozumu, światły i wcale niezabobonny.

“Uczyłem się w Getyndze, tak mówił mnie Mura­wjew (tylko nie pamiętam czy uniwersytet getyngski był wymieniony przez niego, czy też inny); między studenta­

mi znajdował się Anglik Stuart, śmieszny dziwak, z któ­rego towarzysze i ja z innemi nie raz żartowaliśmy.

Raz pochwalił się, że go niczem przestraszyć nie mo­żna; ja poszedłem z nim w zakład, że go przestraszę i to mi się udało; samolubstwo Stuarta było mocno obrażo­ne i obiecał odwetować mnie. Upłynęło odtąd nie mało czasu; Stuart opuścił uniwersytet, ja zapomniałem o ten» co zaszło. Raz po trudnej robocie nad rozwiązaniem matematycznego zagadnienia, położyłem się dość późno <lo łóżka; że wyobraźnia moja nie była niczetn rozo­gniona, świadczy moja sucha, otrzeźwiająca umysł robota. Była już północ, kiedym ją, ukończył; księżyc w pełni świecił w moje okna: w pokoju było bardzo światło. Naprzeciw pościeli, przy przeciwległej ścianie stał mój stolik do pracy; a przed nim duże krzesło; w ścianie na prawo stołu, naprzeciw okna drzwi, które kładąc się spać zamknąłem na klucz wewnątrz; w jednym kącie stała moja szabla. Zasnąłem prędko, ale spałem nie długo; jakby obudzony przez kogoś, podniosłem gło­wę i cóż ujrzałem? Na mojem krześle, przed stołem mo­im siedzi postać człowieka i pilnie wpatruje się we mnie.

Zaraz przyszedł mi na myśl Stuart i obiecana przez niego zemsta:

“To ty, Stuarcie, krzyknąłem, wcale niestraszne» szkoda fatygi, żart twój nie udał się." Ale mniemany Stuart siedział nieporuszony, utkwiwszy we mnie ciemne swe oczy. Rzekłem: “Dosyć Stuarcie, pójdź sobie, chce mi się spać.“ Nie odpowiedział i siedział jak dawniej- Rozgniewałem się. “Mówię że pójdź precz, nie przeszka­dzaj mi,“ rzekłem. On ani słowa i nieporuszony jak da­wniej: “Stuarcie, ja nie żartuję; ostatni raz mówię tobie, pójdź precz;będzie źle.“ Tak krzyknąłem, czując z gnie-

wena, że strach mnie dreszczem przejmuje. Ale gość cią­gle patrzał na mnie i siedział nieporuszony, jak marmu­rowy. t Wtedy w konwulsyjnym strachu wyskoczyłem z pościeli, chwyciłem szablę, rzuciłem się na siedzącego

i              silnie go ciąłem; szabla przeleciała przez ciało jego, jak­by przez powietrze; nieporuszył się i patrzał na mnie jak dawniej. W nieograniczonym strachu, zacząłem cofać się od niego do swego łóżka, padłem na niem, oparłem się na. szabli i jakby urzeczony przez siłę nadprzyrodzoną, przesiedziałem całą noc przed swoim stiasznym gościem, który nieproszony, jak zimna śmierć, patrzał na mnie ■ciemnerni oczyma i przenikał nimi całą duszę moje.

Zaczął się ranek; on wstał powolnym krokiem, zbli­żył się ku drzwiom i zniknął; czy otwierał, czy nie, nie- pamiętam; przebudziwszy się, zbliżyłem się ku nim, zam­knięte wewnątrz.              '1- i- i

Co to było i dzisiaj niewiem; o Stuarcie zaś ani przed­tem, ani potem, zgoła niesłyszałem. ■ hi

Do tego rodzaju zjawisk ściąga się w szczególności nasze pytanie* czy wierzyć, czy nie wierzyć widzeniom? Mnóstwo zdarzeń, dostatatecznie poświadczanych, skła­nia nas do odpowiedzi potwierdzającej; z drugiej strony nieprawdopodobieństwo samych wypadków, wychodzą­cych ze zwyczajnego porządku rzeczy, skłania nas do za­przeczenia. Cóż zatem wybrać? Ani jedno, ani drugie. Chociaż bardzo wiele dowodów za rzeczywistością widzeń ma takąż siłę, jaką mają i wszystkie inne dowody histo­ryczne, na których zasadzie uznajemy za prawdę wypad­ki, które stały się na wiele wieków przed nami; chociaż nie ma powodu brać za niemożliwe tego, czego zupełnie objaśnić nie możemy i za .niebyłe tego, co nie- podlega zmysłom naszym: zjawiska le zawsze pozostaną dla nas

między tak i-nie. W tćj niemożności nabycia o nich prze­konania, wyraża się dla nas prawo samego Stwórcy, któ­ry umieściwszy nas na ziemi, abyśmy do tutejszego, nie zaś do jakiego- innego porządku należeli, oddzielił nas od innego świata- zupełną tajemnicą. Zasłona ta nieprzeni­kniona; niekiedy s«ińa podnosi się nieco przed nami, aby- ii imy- wiedzieli, że za nią. nie pusto; ale siłą naszą nie mo­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin