Angelsen Trine - Córka morza 30 Na dobre i złe dni.pdf

(734 KB) Pobierz
419445261 UNPDF
TRINE ANGELSEN
NA DOBRE I ZŁE DNI
419445261.002.png
Rozdział 1
Oniemiała ze zgrozy Elizabeth wpatrywała się w lensmana. Z trudem usiłowała
zrozumieć sens tego, co powiedział. Mówił o jakiejś katastrofie na morzu i o tym, że utonęło
ponad stu mężczyzn. Ale po co jej to mówił? Co to miało wspólnego z nią? Naturalnie, to
straszna tragedia, Jensa jednak nie było wśród tych, którzy zginęli. To niemożliwe. Już raz go
straciła. Potem Kristian zginął w Trolljordslaget. Jens nie mógł opuścić jej po raz drugi!
Ile bólu i cierpienia jest w stanie znieść człowiek? Słyszała o matkach, które
odprowadziły do grobu nawet pięcioro- sześcioro dzieci. Jak zdołały to przeżyć? Czy
kiedykolwiek potem doszły do siebie? Elizabeth słyszała, że lensman coś mówi, poczuła jego
wielką dłoń na swoim ramieniu i zdała sobie sprawę, że ktoś jeszcze stanął w drzwiach i też
słuchał. Ale skąd dochodził ów rozpaczliwy krzyk? Upłynęło kilka sekund, zanim się
zorientowała, że to ona krzyczy. Wtedy rzuciła się na lensmana, chwyciła go za poły płaszcza
i mocno nim potrząsnęła. Miała ochotę gryźć, drapać, bić, lecz czyjeś silne ręce ją
powstrzymały.
- Spokojnie, Elizabeth. Spokojnie.
Jego głos był głęboki i opanowany, ale nic to nie pomogło. Krzyk wyrywał się z jej
wnętrza niczym wycie, które rodziło się gdzieś w dole brzucha. Jej policzki stały się wilgotne
i poczuła słony smak w kącikach ust. Łzy!
- Tylko nie Jens! - szlochała. - Powiedz, że to nieprawda! Nie zniosę tego! Nie wolno
ci go zabierać, słyszysz?!
Przychodzisz tu raz za razem i opowiadasz rzeczy, o których nie chcę wiedzieć!
Zjawiła się Helene, objęła ją swymi pulchnymi ramionami, przytuliła do piersi i
gładziła po włosach.
- No, no, moje dziecko. Wszystko będzie dobrze. Tylko się już uspokój.
Elizabeth próbowała powstrzymać spazmy. Nigdy przedtem nie czuła takiej
bezsilności, takiego smutku, a zarazem tak ogromnej pustki jak teraz. Nic jej nie obchodziło.
Ogarnęła ją całkowita rezygnacja.
- Pomyśl o Williamie - szepnęła Helene. - Jeszcze on ci pozostał. Nie pozwól, żeby cię
zobaczył w tym stanie. No i masz też Signe. Nie zapominaj, ile ona straciła.
Powoli do Elizabeth docierał sens tych słów. Ostrożnie wyswobodziła się z objęć
Helene i rozejrzała dokoła. Zobaczyła dzieci, które wpatrywały się w nią wielkimi oczami,
trzymając się kurczowo za ręce. Dolna warga Signe lekko drżała.
- Gdzie jest tata? - szepnęła dziewczynka zachrypniętym głosem.
419445261.003.png
- On... - Elizabeth musiała otrzeć łzy, żeby lepiej widzieć, a potem odchrząknęła. -
Będziemy się modlić do Boga, żeby miał tatę w opiece. - Wstrzymała oddech na kilka
sekund, bo nie była w stanie mówić dalej. Zaraz jednak zebrała się w sobie i spytała: -
Pamiętacie tę straszną burzę? Dzieci skinęły jednocześnie.
- Rozpętała się w Storvaagen i na morzu też. Wiele statków się przewróciło i wielu
rybaków utonęło.
- Ilu? - zapytał William. Jak miała powiedzieć małemu chłopcu, że zginęło ich ponad
stu? Potrafił liczyć tylko do pięciu.
- Zbyt wielu - odparła i przykucnęła przed dziećmi.
- Tata był wśród nich, prawda? - Signe nie spytała, tylko stwierdziła.
- Tego jeszcze nie wiemy. - W chwili gdy Elizabeth wypowiedziała te słowa, nagle
zapłonęła w niej nikła nadzieja. William przeniósł wzrok na kogoś, kto stał za nią.
- Może i Lars nie żyje. Albo Cornelius Arnoldy. Elizabeth poderwała się gwałtownie.
O tym nie pomyślała! Przerażona, utkwiła spojrzenie w lensmanie.
- Dlaczego właściwie tu przyszedłeś? - spytała. - Znasz jakieś nazwiska? Czy jest
wśród nich ktoś z naszych? Przełknął ślinę i przyjrzał się swoim butom. Potem znów podniósł
wzrok.
- Nie, nie mam żadnych nazwisk. Chciałem was tylko uprzedzić o tej katastrofie.
Chodzę od domu do domu, do rodzin, których mężczyźni wypłynęli w morze. Uznałem, że
powinienem wszystkich przygotować. Jeśli się czegoś dowiem, naturalnie zaraz was
powiadomię, ale może się zdarzyć, że wy wcześniej dostaniecie wiadomość. Może list... Albo
trzy. - Spróbował się uśmiechnąć, ale nie całkiem mu to wyszło.
Elizabeth wydmuchała nos w chusteczkę, którą znalazła w kieszeni. Musiała wziąć się
w garść, chociażby ze względu na dzieci. Poza tym nie tylko ona jedna będzie teraz miała o
kogo się martwić. W tym domu jeszcze dwie inne kobiety wysłały w morze swoich
mężczyzn.
- Może wejdziesz na chwilę? - spytała już spokojniej. Urzędnik pokręcił głową.
- Dziękuję, ale muszę iść dalej. Ukłonił się i podał im dłoń na pożegnanie.
Uścisnęły ją po kolei i życzyły mu powodzenia na dalszą drogę, po czym wróciły do
kuchni, milczące i zatopione we własnych bolesnych myślach. Wzrokiem wędrowały za
okno, ku brzegowi. Gdzie teraz byli ich mężczyźni? Czy żyli? Czas pokaże.
Stopniowo docierało do nich więcej informacji. Niektórzy twierdzili, że zginęło około
stu dwudziestu rybaków, inni że nawet stu pięćdziesięciu, ale nikt nie był niczego pewien.
Tylko Bóg znał dokładną liczbę zaginionych.
419445261.004.png
- Teraz rozumiem sens tego, co widziałam w Wigilię - odezwała się któregoś dnia
Elizabeth, prasując pościel. Żelazko powoli i pewnie sunęło po materiale. Od czasu do czasu
podnosiła je i sprawdzała, czy jest dostatecznie gorące, po czym wymieniała na inne, którym
najpierw na próbę przesuwała po ścierce, żeby nie zostawić brudnych śladów na poszewkach.
- Co mówiłaś? - spytała Helene.
- Miałam wizję. To było wtedy, kiedy wyszłam za potrzebą tuż przed czytaniem
Ewangelii. Pamiętasz?
Helene skinęła głową w zamyśleniu. Podeszła bliżej, jak gdyby się bała, że nie usłyszy
całej historii, jeżeli będzie stała za daleko, a między jej brwiami utworzyła się głęboka
bruzda.
- Nie rozumiałam, dlaczego tylu ludzi jest na dworze tak późnym popołudniem.
Ciągnęli długim szeregiem. Jechali wozami konnymi. Niektórzy szli obok. Przyszło mi na
myśl, że poszaleli. Albo że może ja zapomniałam o czymś, co się wydarzyło. Wiesz, zebrało
się wtedy tyle spraw. Święta i w ogóle. - Uśmiechnęła się szybko. - Właściwie poczułam się
trochę głupio. Ale po chwili uświadomiłam sobie, co to takiego. Na jednym z wozów leżała
czarna trumna. To był kondukt żałobny! Helene cofnęła się o krok i położyła rękę na piersi.
- Co ty mówisz?! Elizabeth spuściła wzrok.
- To zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Po prostu rozpłynęło się w powietrzu.
Wtedy zrozumiałam, że to był znak. Ktoś miał umrzeć. - Zniżyła głos. - Ale nie wiedziałam,
że zginie ich ponad stu.
- Powiedziałaś o tym Jensowi?
- Nie. - Elizabeth pokręciła głową. - Miał niedługo wyruszyć w morze i nie chciałam
go niepokoić przed podróżą. W żadnym razie nie mogłam tego zrobić. Jesteś pierwszą osobą,
której o tym mówię. Ale nie powtarzaj tego nikomu. Po co? Tobie też bym o tym nie
wspomniała, musiałam się jednak komuś zwierzyć. To zwykle pomaga. I rzeczywiście, teraz
czuję, jakby spadł mi z ramion wielki ciężar. - Znowu spojrzała na Helene. Twarz przyjaciółki
ściągnęła się z przerażenia.
- Skoro ten orszak zobaczyłaś właśnie ty, to może oznaczać, że zginie wielu tych,
których znałaś. -Głos Helene zabrzmiał raczej jak szept. Elizabeth objęła przyjaciółkę
ramionami.
- Kochana, wcale nie musi tak być. Możliwe, że widziałam wszystkie kobiety, które
owdowiały. Wdowy po rybakach z całych Lofotów. Ale nasi mężczyźni mogli przeżyć. Jens
często mawiał, że teraz, kiedy się znów pobraliśmy, nigdy już mnie nie opuści. I nigdy nie
umrze.
419445261.005.png
- Nie on o tym decyduje. A co z Larsem, Olavem, Jakobem, Danielem... - Głos Helene
się załamał, przycisnęła opuszki palców do oczu.
- Wiem o tym - odparła Elizabeth spokojnie. Otrząsnęła się już z szoku. - O nich też
myślałam. Cóż jednak możemy zrobić? Jedyne, co nam pozostaje, to czekać. Za tydzień
przyjdzie poczta. Może się czegoś dowiemy?
Helene skinęła głową i wyjrzała przez okno. Dzieci bawiły się na śniegu niedaleko
obory. Już się uspokoiły. Dorośli przecież powiedzieli, że ich ojcowie pewnie się uratowali.
No, może nie powiedzieli tego wprost, ale wierzyli, że Bóg nad nimi czuwa. Ciągle się o to
modlili i powtarzali, że Pan Bóg wszystko słyszy i widzi. W takim razie na pewno usłyszy te
modlitwy. A już sporo się ich uzbierało, bo modlili się co wieczór przed pójściem spać.
- Myślisz, że Panu Bogu i aniołom nie znudziło się nas słuchać? - spytał któregoś
wieczoru William, gdy Elizabeth siedziała z dziećmi w sypialni.
- Nie, nigdy im się nie znudzi - odparła. - Dawno temu, kiedy Pan Jezus jeszcze żył na
Ziemi, mieszkał w małej wsi daleko, daleko stąd - zaczęła opowiadać. - Któregoś letniego
dnia siedział na dworze i rozmawiał z ludźmi. Rozumiecie, znał mnóstwo historii.
- Więcej niż Arnolda?
- Tak, dużo więcej.
- O huldrach i morskich potworach też? - zdziwił się William.
- Hm, sądzę, że o nich nie opowiadał. Mówił raczej o tym, co jest dobre, a co złe, i że
ludzie powinni wierzyć w Boga, to wtedy będzie dobrze na świecie. Ale wracając do mojej
opowieści... Kiedy tak siedział i rozmawiał z ludźmi, podeszło kilkoro dzieci i też chciało
posłuchać. Dorośli odsunęli je jednak i powiedzieli, żeby poszły się bawić i nie przeszkadzały
Jezusowi, ale On się rozgniewał i rzekł: „Pozwólcie tym maluczkim przyjść do mnie,
albowiem do nich należy Królestwo Niebieskie".
- Co to znaczy? - spytał William i spojrzał na matkę ze zmarszczonymi brwiami.
- To znaczy, że Bóg i Jezus zawsze chcą słuchać, co dzieci mają do powiedzenia.
Signe zagryzła wargę.
- Wydaje mi się, że nauczyciel w szkole opowiadał kiedyś podobną historię, ale to nie
było dokładnie tak, jak ty mówisz. Elizabeth się uśmiechnęła.
- Można o tym mówić na wiele sposobów. Najważniejsze, żebyście zrozumiały.
- A ja bardziej wierzę w to, co powiedziała nam Elizabeth - stwierdziła Kathinka,
pociągając za jeden ze swych loków.
Pozostałe dzieci przytaknęły na znak, że też tak uważają. Dzieci są tak cudownie
nieskomplikowane, pomyślała Elizabeth, składając fartuch.
419445261.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin