Rafał Wojaczek - tomik poezji Sezon (m76).doc

(192 KB) Pobierz
MIT RODZINNY

W sieci zebrał  Mandragora76

 

 

 

 

 

 

MIT RODZINNY

To jest kiełbasa

To jest moja matka jadalna

 

Ona wisi na niklowym haku

i pachnie kominem

 

Ona jest tania zresztą nigdy się nie drożyła

była wyrozumiała i znała możliwości

 

Ja jestem synem mojej matki

i pewnego młodzieńca

który nie był ostrożny

a pewnie był złośliwy

a może tylko nie wiedział

matka wtedy była zamroczona

a potem było jej żal

 

Teraz ja jestem głodny

a moja matka wisi

 

Więc wpatruję się w wystawę

i czuję

jak mi cieknie

ślina i sperma

 

Wiem za chwilę już nie będę się wahał

wejdę i poproszę

tę właśnie

 

To jest kiełbasa

To jest moja matka jadalna

A to jest mój głód dziecinny

 

1965

 

 

 

EROTYK

Nie umiem pisać wiersza

By był taki jak to ciało

ciało

Nie umiem myśleć

 

Ciało jest czarne

Ciało śmierdzi

Ja nie jestem malarzem

Umiem tylko kopnąć w brzuch

 

Na ulicy gonią psy

Hycle

Obdzierają mnie ze skóry

 

 

 

DLA CIEBIE PISZĘ MIŁOŚĆ

dla Ciebie piszę miłość

ja bez nazwiska

zwierzę bezsenne

 

piszę przerażony

sam wobec Ciebie

której na imię Być

ja mięso modlitwy

której Ty jesteś ptakiem

 

z warg spływa

kropla alkoholu

w niej wszystkie słońca i gwiazdy

jedyne słońce tej pory

 

z warg spływa

kropla krwi

i gdzie Twój język

który by koił ból

wynikły z przegryzionego

słowa kocham

 

 

 

MARTWY SEZON

Zjechałem tu nie w porę

Sezon jeszcze nie otwarty

a już miejscowi mówią

że tu się nic nie zacznie

 

Wczoraj

widziałem wyniesiono w kubełku

pana profesora taki był mały

Tak, tu się ludzie kurczą

oszczędność jedzeniu

i deskach na trumnę

 

Pan profesor

Pan profesor to była cała epoka

Ciągnął za sobą nogę

to był ślad

po ostatniej kochance pana profesora

miała na imię Andrzej

Tak, tu już nic się nie zacznie

 

Tak, zjechałem tu nie w porę

kto żyw

ten umiera pospiesznie

jedną wolną już salę

zamieniono na składzik

pewnie już niedługo

założą tu klamki

 

Tak, to już jest koniec

Myją korytarz

Pastują podłogi

 

 

 

NASZA PANI

Wszyscy pójdziemy na jej pogrzeb

bo jest pewne że umrze przed wszystkimi nami

 

Cmentarz jest położony bardzo malowniczo

i my ją ułożymy bardzo malowniczo

 

Który to już z kolei cmentarz

i ta brama z wystylizowanym napisem

 

Więc przykryjemy ją szczelnie ziemią

dla niepoznaki miejsce założymy darnią

 

Powiemy sobie dobrze jest jak jest

i odejdziemy do swych obowiązków

 

 

 

KTÓRA ZMĘCZONA ŚPI

 

która zmęczona śpi

a ciało jej jest noc

dzień uśpiony w jej ciele

 

co to jest

że się nie odróżniam

od jej ciała

 

świt stop szlachetny

księżyca i słońca

dojrzewa do nocy

w jej śnie gorącym

 

co to jest

że z jej snu

nie mogę wyjąć mojego snu

 

mój sen w jej zaciśniętych dłoniach

zarazem jej oddech

a także iskra

co spina

śpiące ciało z ptakiem

 

która zmęczona śpi

mój sen zakwita w jej śnie

ofiarowana niegdyś

młoda róża

 

22 IV 1966, w południe

 

 

 

LUDZIE KŁADĄ SIĘ SPAĆ

Ludzie kładą się spać

Przed snem dobrze zjeść jabłko

 

Ja książę Akwitanii

wspinam się na drzewo

w najlepszym wyjściowym ubraniu

 

Podglądam sąsiadkę

rozbierają się do snu

 

Dżuma zniosła sądy wartościujące powiada

inny Francuz też szalony

 

Lewa pierś sąsiadki

jest nieco większa od prawej

Zwichnięta symetria

to właśnie to

 

Potem spadłem z drzewa

 

 

 

MÓWIĘ DO CIEBIE CICHO

Mówię do ciebie cicho tak cicho jakbym świecił

I kwitną gwiazdy na łące mojej krwi

Mówię tak cicho aż mój cień jest biały

 

Jestem chłodną wyspą dla twojego ciała

które upada w noc gorącą kroplą

Mówię do ciebie tak cicho jak przez sen

płonie twój pot na mojej skórze

 

Mówię do ciebie tak cicho jak ptak

o świcie słońce upuszcza w twoje oczy

Mówię do ciebie tak cicho

jak łza rzeźbi zmarszczkę

 

Mówię do ciebie tak cicho

jak ty do mnie

 

11/12 VI 1966

 

 

 

OKNO

Głowa jest zimna Gwiazda chłodzi przełyk

tylko okno płonie we krwi

 

Lubię być obcy pod Twoim oknem

jakby na pół urodzony.

 

Myślę o Twoim brzuchu

ręce chowam za siebie

 

Teraz sprawdzam rysy swojej twarzy

jakbym je ustalał

z Twoimi wargami

 

Śmierć jest obojnakiem

 

 

 

GWIAZDA PRZECIEKŁA DO STÓP (...)

II

Gwiazda przeciekła do stóp I tak muszę iść

twarz pali a podbrzusze jak otwarte okno

 

Kiedy śpisz wiesz o czym ja myślę

 

Lecz czy śpiącą można zbudzić grzecznie

 

 

w sierpniu 1966

 

 

 

KOCHANKA POWIESZONEGO

Kochanka powieszonego

patrzy mu do oczu

przygląda się sobie

w jego śnie.

 

Kochanka powieszonego

w kucki przy jego głowie

rodzi małe

z czarną twarzą.

 

kochanka powieszonego

z czarną twarzą

z bólu

dziecko wpół rozrywa

 

Kochanka powieszonego

własną pierś ssie

Paznokciami

po sobie.

 

Kochanka powieszonego

umiera w jego śnie.

 

23 II 1966

 

 

 

BOJE SIĘ CIEBIE ŚLEPY WIERSZU (...)

Boję się ciebie, ślepy wierszu

Boję się białego snu

Tak cię piszę, biały wierszu

a każda litera jest cyfrą lęku

 

Tak smakuję Jej ciało

nieobecne, odległe o wiorstę snu

Szron snu na wargach

i szorstkie podniebienie

jak szorstka skóra gwiazdy...

 

7/8 VII 1966

 

 

 

ON

Przyszedł

Niewiele miał do powiedzenia

Pokazał ostrze i uśmiechnął się

Wszystkim nam

nagle

zrobiło się

niedobrze

 

Usiadł na ławeczce zerwał stokrotkę

Powąchał

i przytwierdził ją do klapy

Kiedy roześmiał się

ze strachu zaczęło śmierdzieć

 

Ale on miał słabą głowę

Pierwszy nie wytrzymał i wstał

Odszedł na stronę

a my zaczęliśmy oddychać

 

A potem poszedł już całkiem

i nie wrócił

 

 

 

PEWNA SYTUACJA

Najwyraźniej obcięto mi dłonie

Piszę

Patyczkiem przywiązanym do prawego kikuta

Maczam ów patyczek w brunatnym atramencie

Jestem także bez głowy

Znamion mojej płci

Nóżki ktoś subtelny umył i schował

Tak jestem

W wannie się wyleguję

W ciepłej krwi moich zwierząt

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin