Na odsiecz Wiedniowi.doc

(64 KB) Pobierz

 

NA ODSIECZ WIEDNIOWI

 

Mirosław Nagielski
 

Batalia wiedeńska z 1683 roku dla wielu Polaków jest symbolem chwały polskiego oręża i ważnym elementem narodowej dumy. Wszak odsiecz wojsk Rzeczypospolitej i geniusz militarny Jana III Sobieskiego miały uratować nie tylko stolicę cesarstwa, ale całą chrześcijańską Europę przed turecką nawałą. Jednak historycy nadal toczą spory o liczebność walczących armii, wkład strony polskiej w pokonanie sił Kara Mustafy czy wreszcie osobę głównodowodzącego siłami niemiecko-austriacko-polskimi. W tle pozostają inne sporne kwestie: autorstwo planu generalnej rozprawy z armią turecką, podział łupów po zdobyciu obozu wezyra czy rezultaty całej kampanii wiedeńskiej.

Najistotniejsza jest odpowiedź na pytanie, czy bez kontyngentu polskiego możliwe było uratowanie Wiednia, obleganego przez Turków od 16 lipca 1683 roku. Siły cesarskie pod wodzą ks. Karola Lotaryńskiego koncentrowały się bardzo wolno i były osłabione wiosennymi walkami na Węgrzech. W rewii, która odbyła się 6 maja w głównym obozie pod Kittsee, wzięło udział 20 848 żołnierzy piechoty, 11 158 jazdy oraz 72 działa i 18 moździerzy. Do tego trzeba dodać 3 tys. jazdy pospolitego ruszenia węgierskiego pod wodzą hr. Esterhazyego. Jednak wojska cesarskie poniosły spore straty podczas walk pod Nowymi Zamkami oraz w wyniku dezercji. Pod koniec czerwca siły ks. Karola stopniały do 12,5 tys. piechoty i 9,5 tys. jazdy. Do tego część piechoty musiała wzmocnić obsadę zamków (m.in. Györ).
Cesarz Leopold I Habsburg wiązał wielkie nadzieje z posiłkami ściąganymi z Rzeszy. Musiał się jednak liczyć z kontrakcją Francji Ludwika XIV nad Renem, dlatego np. pod Wiedeń nie wyruszyły oddziały księcia Hanoweru (ok. 18 tys. ludzi). Z garnizonów nadreńskich ściągnął Leopold I zaledwie 4 tys. piechoty i ok. 3,5 tys. jazdy. W obliczu śmiertelnego zagrożenia Habsburgów wsparła większość książąt elektorów Rzeszy. Książę bawarski Maksymilian Emanuel zobowiązał się do wystawienia korpusu złożonego z 4,8 tys. piechoty i 3,4 tys. jazdy, ale faktycznie Bawarczycy zebrali 9 tys. ludzi pod komendą doświadczonego gen. Christopha Hannibala von Degenfelda. Kontyngent frankoński, dowodzony przez ks. Friedricha von Waldecka, liczył aż 5,9 tys. piechoty i ok. 1450 jazdy. Zawiódł elektor brandenburski Fryderyk Wilhelm, który żądał zbyt wygórowanej ceny za swe usługi. Z liczniejszych kontyngentów warto wymienić jeszcze saski (10 tys. ludzi, w tym prawie 7 tys. piechoty) elektora Jana Jerzego III, dowodzony przez weterana Joachima RŁdigera von Goltza. Część tych sił nie dotarła na miejsce koncentracji pod Tulln, obsadzając zagrożone twierdze i rejony narażone na wypady lotnej ordy tatarskiej.
W sumie armia Rzeszy okazała się o wiele mniejsza od zakładanej: książęta wystawili ok. 28–29 tys. żołnierzy. Ta pomoc kosztowała zresztą cesarza o wiele drożej (zarówno w wymiarze politycznym, jak i finansowym) niż posiłki z Rzeczypospolitej. Większość sił przybyłych z Niemiec stanowiła piechota, gdyż słusznie zakładano, że aby odblokować Wiedeń, trzeba będzie odrzucić janczarów tureckich spod murów miasta. Łącznie cesarz dysponował ponad 50 tys. żołnierzy, w tym zaledwie 17 tys. jazdy. Wystarczało to, by odrzucić armię Kara Mustafy spod habsburskiej stolicy, ale o jej rozbiciu można było jedynie pomarzyć.
Wojska Rzeczypospolitej, a właściwie armia koronna, którą prowadzili król Jan III Sobieski i hetman polny koronny Mikołaj Sieniawski, zdążające pod Wiedeń z Krakowa, liczyły 21 tys. ludzi: 10 350 żołnierzy jazdy (105 chorągwi i oddział Kozaków zaporoskich płk. Apostoła), 2800 dragonii, 7 tys. piechoty i 28 dział. Rdzeniem i siłą uderzeniową armii polskiej była husaria (23 chorągwie liczące 2965 koni, czyli – po odliczeniu tzw. ślepych porcji – ok. 2670 żołnierzy), która miała zadać decydujący cios siłom Kara Mustafy. Przybycie polskiego korpusu znacząco wzmocniło jazdę cesarsko-niemiecką. W sumie armia koalicyjna zbliżająca się pod Wiedeń liczyła ok. 67–68 tys. Polacy stanowili zatem prawie 1/3 sił walczących z Turkami pamiętnego 12 września 1683 roku.

SOBIESKI – WÓDZ NACZELNY
Sprawa dowództwa nie budzi dzisiaj takich kontrowersji jak w minionych stuleciach. Naturalnie przypadło ono Janowi III Sobieskiemu, pogromcy Turków spod Chocimia (zwanemu przez nich Lwem Lechistanu), jako jedynemu obecnemu na polu walki władcy. Potwierdził to sam Leopold I w liście do polskiego monarchy z 3 września, przekazując mu wraz z komendą nad siłami sprzymierzonych buławę marszałkowską. I choć wielu autorów opisów kampanii wiedeńskiej widziało naczelnego wodza w Karolu Lotaryńskim, to narada w Stettelsdorfie (3 września) oraz późniejsze decyzje Sobieskiego wskazują, że to on ostatecznie zaakceptował plan operacji. Książę Karol w jednym z listów z 15 września (3 dni po bitwie) napisał: Król Polski zyskał sobie w tym starciu nieśmiertelną sławę, dla tak wielkiego przedsięwzięcia bowiem przybył ze swego królestwa i postąpił jak wielki król i wielki wódz. Ja zaś działałem tylko wydając dyspozycje, które były przyjmowane i wykonywane. Również książę Anhaltu Jan Jerzy bezpośrednio po batalii zanotował: Król Polski sprawował naczelne dowództwo i był wszędzie, gdzie największy ogień. Oczywiście Sobieski zdawał sobie sprawę z animozji pomiędzy elektorami, książętami Rzeszy i dowódcami cesarskimi. Akceptowany przez wszystkich z racji olbrzymiego doświadczenia w walkach z Turkami i zwycięskiej sławy, mógł rozładowywać napięcia i niepotrzebne spory.
Historiografię polską i niemiecką dzieliła także sprawa autorstwa planu działań przeciwko Turkom, a zwłaszcza wyboru kierunku decydującego uderzenia, które jedni przypisywali Janowi III Sobieskiemu, a drudzy Karolowi Lotaryńskiemu. Tymczasem wobec bardzo trudnej sytuacji w oblężonym Wiedniu dla obu najważniejszym celem było jak najszybsze dotarcie do miasta. Wśród liderów sprzymierzonych nie było jednomyślności w tej materii. Część dowódców cesarskich chciała uderzyć poniżej Wiednia, w okolicy Bratysławy, przeciąć linie komunikacyjne armii tureckiej i zmusić Kara Mustafę do odstąpienia od oblężenia. Inni, z Her-manem von Baden na czele, proponowali podjęcie działań manewrowych w pobliżu stolicy Austrii. W obu przypadkach nie prowadziło to do likwidacji tureckiego zgrupowania, które mogło uchylić się od walnego starcia i wycofać na Györ i Budę. Wypada zgodzić się z Janem Wimmerem, autorem najobszerniejszej monografii bitwy, że obaj wodzowie jednocześnie i niezależnie od siebie doszli do tych samych wniosków: jedynie przeprawienie wojsk przez Dunaj i uderzenie od zachodu powyżej Wiednia pozwoli na szybkie nawiązanie kontaktu z siłami tureckimi i zmusi je do wydania walnej bitwy sprzymierzonym.
Wzorowo przeprowadzona koncentracja sił sprzymierzonych pod Tulln dowodzi, że dowódcy poszczególnych ugrupowań armii chrzescijańskiej współdziałali harmonijnie, a rozkazy Jana III Sobieskiego nie budziły zastrzeżeń. Zasługą Sobieskiego było to, że zrezygnował z przejrzystego dla nieprzyjaciela zgrupowania wojsk cesarsko-niemieckich w centrum, a jazdy polskiej rozdzielonej na dwie grupy na obu skrzydłach. Początkowo centrum stanowiły oddziały cesarskie Karola Lotaryńskiego, a lewe skrzydło kontyngenty książąt Rzeszy. Zapewne już podczas narady w Stettelsdorf doszło do zmian w szyku sprzymierzonych i lewe skrzydło zajęły siły cesarskie Karola Lotaryńskiego. Wynikało to głównie z tego, że cesarscy generałowie chcieli za wszelką cenę dotrzeć pierwsi do Wiednia (może miała to być rekompensata za nieobecność na polu walki cesarza Leopolda I). Najkrótsza droga do miasta, choć najeżona umocnieniami tureckimi na wzgórzach ciągnących się od Nussdorfu, znajdowała się właśnie na ich odcinku. Oczywiście prawe, honorowe, skrzydło zajęły siły polskie z głównodowodzącym wojskami koalicji.

BŁĘDY KARA MUSTAFY
Błędem strony tureckiej było niedocenianie siły wojsk sprzymierzonych. Wezyr Kara Mustafa sceptycznie przyjmował wieści o nadciągającej polskiej odsieczy prowadzonej przez Sobieskiego. Wprawdzie przywódca sojuszniczych oddziałów węgierskich Imre Thököly już pod koniec sierpnia donosił o marszu armii polskiej przez Morawy, ale Turcy nie przypuszczali, że pod Wiedniem stawi się sam Lew Lechistanu na czele ciężkozbrojnej jazdy, tak dobrze im znanej z walk z lat 1673–1676. Dlatego Kara Mustafa, choć zdecydował się odwołać korpus Ibrahima paszy spod Györ (ok. 13,5 tys. żołnierzy), nie wycofał piechoty znajdującej się w okopach wokół Wiednia, pragnąc rzucić przeciwko siłom sprzymierzonym głównie jazdę. Zakładając, że główne uderzenie niewiernych pójdzie wzdłuż Dunaju, większość doborowych jednostek janczarów i jazdy pod komendą bejlerbeja Dyarbakiru Kara Mehmeda wysłał jako straż przednią w kierunku Klosterneuburga, a pozycje wokół Nussbergu zajęły siły Ibrahima paszy liczące aż 23 tys. żołnierzy. Natomiast na wprost stanowisk polskiego prawego skrzydła, które miało się przedzierać przez Las Wiedeński, stanęła reszta jazdy tureckiej (ok. 15 tys.) pod wodzą sędziwego Abazy Sary Husejna paszy. Osłaniała ona obozy tureckie rozciągające się od Hernals przez Breitensee do Penzing. Przeciwko armii sprzymierzonych Turcy zgromadzili w sumie ok. 63–65 tys. żołnierzy, przede wszystkim jazdy. Wyolbrzymione pogłoski o sile sprzymierzonych, kłótnie dowódców, porażka korpusu tureckiego Kor Husejna paszy pod Bisambergiem osłabiły morale i dyscyplinę wojsk tureckich. Zwiastunem klęski było nagminne opuszczanie obozu tureckiego przez kupców i handlarzy, którzy już w przeddzień batalii zaczęli się wycofywać za Wiedenkę, kierując w głąb Węgier.

POLACY PRZEWAŻYLI SZALĘ ZWYCIĘSTWA
Nadchodził czas decydujących rozstrzygnięć. Rano 12 września rozpoczęły się gwałtowne walki o odblokowanie Wiednia. Toczyły się one głównie na lewym skrzydle, gdzie komendę nad siłami cesarskimi sprawował książę Karol Lotaryński. Po odparciu ataku oddziałów Ibrahima paszy na pozycje cesarskie ok. godz. 6 na Kahlenbergu odbyła się narada wojenna z udziałem obu wodzów, księcia Waldecka oraz innych dowódców poszczególnych ugrupowań wojsk sprzymierzonych. Sobieski wyraził zgodę na atak ks. Karola, wydając jednocześnie dyspozycje dla Waldecka, dowódcy ugrupowania w centrum, tworzonego przez kontyngenty Rzeszy.
Na lewym skrzydle krwawe walki toczyły się zwłaszcza o opanowanie Nussdorfu, który wreszcie został zajęty przez oddziały cesarskie. Ok. godz 13 książę Karol zarządził przerwę w działaniach, by siły niemieckie Waldecka oraz pozostające w tyle chorągwie polskie mogły wyrównać front. Tymczasem Polacy po zajęciu Schafbergu rozpoczęli powolny marsz na Dornbach.
Turcy popełnili duży błąd, koncentrując większość oddziałów na swej prawej flance dla obrony przed atakującymi oddziałami księcia Karola. Ustępując z pozycji na linii Potzleinsdorf–Dornbach, oddali inicjatywę Polakom, którzy bez większych problemów zajęli pozycje wyjściowe do generalnej szarży na obozy tureckie.
Jan III Sobieski dokładnie lustrował teren przyszłej batalii, obawiając się rowów i nasypów bronionych przez janczarów w dolinie Wahringerbach. Zgodnie z kanonem staropolskiej sztuki wojennej zdecydował się na rozpoznanie terenu walką i wysyłał na pozycje tureckie chorągiew husarską królewicza Aleksandra pod komendą por. Zygmunta Zbierzchowskiego. Po rozbiciu pierwszej linii tureckich umocnień husarze utknęli na następnych i zawrócili na pozycje wyjściowe. Straty były poważne, gdyż zginęło 19 towarzyszy oraz 35 pocztowych, co stanowiło ponad 1/3 stanu oddziału. Poległ także podskarbi nadworny koronny Andrzej Modrzewski. Atak wykazał jednak, że szarża na stanowiska tureckie całej jazdy, jaką dysponował Sobieski, jest możliwa. Zapewne z rozkazu naczelnego wodza także hetman polny koronny Mikołaj Sieniawski wykonał podobne rozpoznanie stanowisk tureckich, wysyłając rotę husarii wojewody krakowskiego Szczęsnego Potockiego pod dowództwem Skarbka, do której przyłączył się starosta halicki Stanisław Potocki na czele własnej chorągwi pancernej. Mimo poważnych strat od ognia janczarów (zginał m.in. Stanisław Potocki) chorągwie szczęśliwie wróciły na pozycje wyjściowe.
Zbliżała się godz. 17, gdy Sobieski obserwujący pole bitwy z Schafbergu, widząc, iż książę Karol z posiłkami saskimi rozpoczął kolejny atak w kierunku Hernals, zdecydował o rozstrzygnięciu bitwy jeszcze tego dnia atakiem husarii i idącej za nią jazdy pancernej i rajtarii niemieckiej. Obawiał się, że Turcy nie wytrzymają kolejnego uderzenia piechoty cesarskiej i zdecydują się na wycofanie sił za Wiedenkę, uchylając się od walnej batalii. Ponaddwudziestotysięczna masa kawalerii runęła na ugrupowanie tureckie Abazy Sary Husejna paszy. Husaria i pędzące za nią choragwie pancerne stratowały piechotę przeciwnika, która rozpierzchła się w panice. Droga do głównego obozu wezyra Kara Mustafy stanęła otworem. Ok. godz. 18 Sobieski był już w namiotach wezyrskich, gdyż Kara Mustafa, widząc klęskę swego lewego skrzydła, salwował się ucieczką, pozostawiając w obozie olbrzymie łupy. Wprawdzie źródła tureckie podkreślają, że mimo ucieczki wodza niemal pół godziny trwała krwawa walka o opanowanie namiotów Kara Mustafy, ale nic nie mogło uratować Turków od klęski.
Straty sprzymierzonych były niewielkie i wahały się od 1,5 do 2 tys. zabitych. Z tego prawie połowę stanowili Polacy, którzy stracili wielu oficerów jazdy prowadzących swe oddziały na pozycje tureckie. Zginął m.in. dowódca arkebuzerii królewskiej Jan Górzyński i starosta nowomiejski Stanisław Opaliński.
Rozbicie sił tureckich na lewym skrzydle niewątpliwie przyspieszyło klęskę armii Kara Mustafy, który nie mógł wycofać oddziałów piechoty znajdujących się w okopach wokół Wiednia. Największe straty Turcy ponieśli w piechocie i ciężkiej artylerii, gdyż ich jazda rzuciła się do ucieczki, pozostawiając na pastwę losu oddziały piesze. Historycy szacują, że Kara Mustafa utracił 10–15 proc. całości sił biorących udział w oblężeniu miasta.
Łupy zdobyte w obozach tureckich były olbrzymie. Polakom przypadł obóz samego Kara Mustafy, co wzbudziło zawiść żołnierzy cesarskich i niemieckich. Zgodnie z obyczajem wojennym naczelny wódz miał największy udział w łupach, ale Sobieski okazał wielką hojność, ofiarowując bogate prezenty z koni i rzędów cesarzowi oraz dowódcom wojsk cesarskich i posiłków z Rzeszy. Polacy pozostawili także w wiedeńskim cekhauzie większość armat zdobytych na Turkach Niemniej zdobycz była godna Lwa Lechistanu. Król pisał do żony Marysieńki z namiotów wezyrskich: Kilka samych sajdaków rubinami i szafirami sadzonych stoją się kilku tysięcy czerwonych złotych. Nie rzekniesz mnie tak, moja duszo, jako więc tatarskie żony mawiać zwykły mężom bez zdobyczy powracającym, "żeś ty nie junak, kiedyś się bez zdobyczy powrócił", bo ten, co zdobywa, w przedzie być musi. Mam i konia wezyrskiego ze wszystkim siedzeniem [...], złotych szabel pełno po wojsku i innych wojennych rynsztunków.

ZMARNOWANE ZWYCIĘSTWO
Jednak wiedeński triumf i wielkie łupy nie oznaczały realizacji ambitnych planów politycznych, jakie snuł Sobieski, idąc na ratunek Wiedniowi i całemu chrześcijaństwu. Już afront pod Schwechat (15 września) w trakcie spotkania z cesarzem Leopoldem I, który nie sięgnął ręką do kapelusza, by odpowiedzieć na ukłon syna Sobieskiego Jakuba, powinien ostudzić zapały polskiego monarchy w sprawie małżeństwa Jakuba z córką cesarza. Solą w oku dla dworu cesarskiego były kontakty Sobieskiego z powstańcami węgierskimi Imre Thökölya, lecz rozboje korpusu litewskiego dowodzonego przez hetmana wielkiego Kazimierza Jana Sapiehę uniemożliwiły mediację pomiędzy powstańcami a Leopoldem I. Z działań, które sprzymierzeni podjęli po batalii wiedeńskiej na Węgrzech, profity wyniosła jedynie strona austriacka: rozbicie sił tureckich pod Parkanami (9 października 1683), zajęcie Esztergomu i otwarcie drogi na Budę, czy wreszcie spacyfikowanie Górnych Węgier i osaczenie oddziałów Thökölya pozbawionych pomocy tureckiej.
Polski monarcha mógł się spodziewać, że znaczący, jeśli nie decydujący, udział polskiego rycerstwa w kampanii nie zostanie zignorowany przez cesarza, a zapłata będzie jedynie odłożona w czasie. Ponieważ większość społeczeństwa szlacheckiej Rzeczypospolitej akceptowała wojnę z Portą, a egzulanci podolscy (uchodźcy z terenów zajętych przez Turków w 1672 roku) naciskali na odzyskanie Kamieńca i utraconych majątków, Sobieski zdecydował się na zacieśnienie więzów z Habsburgami. 5 marca 1684 roku w Linzu podpisano traktat o przystąpieniu Rzeczypospolitej do antytureckiej Ligi Świętej. Historycy do dziś spierają się o celowość tego kroku (niektórzy pisali nawet o "jarzmie Ligi"), gdyż udział w tym przymierzu aż do śmierci głównego aktora batalii wiedeńskiej poważnie ograniczał możliwość manewru Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej. Wydaje się, że Sobieski otwarcie wchodząc do obozu habsburskiego, chciał przede wszystkim zrealizować swe plany dynastyczne. Liczył także, że dzięki współpracy z cesarzem uda się odzyskać Podole i opanować Mołdawię dla syna Jakuba.
Wiktoria wiedeńska mogła być także punktem zwrotnym w stosunkach wewnętrznych w Rzeczypospolitej – katalizatorem zmian ustrojowych w kierunku wzmocnienia władzy monarszej i ograniczenia liberum veto na sejmach walnych. Skończyło się jedynie na planach. Podsumowując dokonania oręża i dyplomacji polskiej w latach 1684–1696: żaden z królewskich celów z 1683 roku nie został zrealizowany. Rzeczpospolita nie opanowała ani księstw naddunajskich, ani Kamieńca, a Sobieski nie zdołał zniszczyć opozycji magnackiej i przeprowadzić reform. Jedynie częściowo powiodły się jego plany dynastyczne: udało się ożenić Jakuba z Jadwigą Elżbietą, księżniczką neuburską, a córkę Teresę Kunegundę wydać za elektora bawarskiego Maksymiliana Emanuela. Sobiescy zostali zatem zaakceptowani przez rody panujące ówczesnej Europy (choć te z "niższej półki"), lecz o założeniu dynastii w Rzeczypospolitej trudno było marzyć.

DWIE TARCZE CHRZEŚCIJAŃSTWA
Wydaje się, że analizując politykę Sobieskiego w tym czasie historycy zbytnio bagatelizują religijny motyw jego działania. Listy (z pamiętną trawestacją słów Cezara: Venimus, Vidimus, Deus vicit – Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył) i hojne dary dla papieża Innocentego XI, które król wysłał tuż po triumfie spod Wiednia do Rzymu, nie były tylko elementem propagandy. Filar opozycji w Wielkopolsce Krzysztof Grzymułtowski, sceptyczny wobec układu polsko-austriackiego, pisał w liście do podskarbiego wielkiego litewskiego Benedykta Sapiehy: Obaczymyż, jeżeli tak ochotnie przybiegną Niemcy nam do pomocy, jako Król JMĆ z samego nabożeństwa do chrystianizmu biegł pod Wiedeń. Grzymułtowski miał rację: dla Sobieskiego wyprawa wiedeńska to przede wszystkim misja ratowania zagrożonego przez islam chrześcijaństwa, a nie pomoc dla Habsburgów, z którymi aż do załamania planów bałtyckich nie miał ściślejszych związków. Swój punkt widzenia jasno wyłożył monarcha, pisząc do papieża z Gliwic 24 sierpnia 1683 roku, już w trakcie marszu pod Wiedeń: Albowiem jeśli chodzi o dobro Kościoła i chrześcijaństwa, jesteśmy i będziemy zawsze zobowiązani, ja i całe moje Królestwo, przelać ostatnią kroplę krwi naszej, jako że moje Królestwo i ja jesteśmy dwoma tarczami chrześcijaństwa.
Przeważyły jednak argumenty pragmatyczne, przede wszystkim ten, że po pokonaniu austriackich Habsburgów potęga turecka znowu skieruje się ku Rzeczypospolitej. Za wyprawą pod Wiedeń przemawiało także to, że działania miały toczyć się na ziemiach cesarstwa, za pieniądze sprzymierzonych, a Polacy mieli walczyć u boku sił całej Rzeszy. Lubo Wiedeń zginie, lubo się obroni, wszystko to nam nie na rękę będzie; bo lepiej w cudzej ziemi, o cudzym chlebie ,w asystencyjej wszystkich sił Imperii, nie tylko samego cesarza, wojować; aniżeli samym się bronić i o swym chlebie – stwierdził król w liście do hetmana Sieniawskiego. Słowa te trafiały do przeciętnego szlachcica, dla którego finansowanie jakichkolwiek zbrojeń wiązało się z płaceniem podatków.
Zwycięstwo pod Wiedniem było oczywiście wspólnym dziełem żołnierzy wojsk sprzymierzonych: polskich, cesarskich i niemieckich. Żaden z członów armii odsieczowej nie mógł w pojedynkę pokonać armii Kara Mustafy i odblokować Wiednia. Tylko zgodne współdziałanie sprzymierzonych pod świetnym dowództwem polskiego monarchy mogło dać oczekiwane efekty. I choć przez kilka godzin ciężar walki z Turkami spoczywał na ugrupowaniu Karola Lotaryńskiego, to decydujący cios siłom tureckim zadało polskie prawe skrzydło. Także strona przeciwna w Janie III i polskim rycerstwie polskim upatrywała sprawców swej klęski.
Niestety, chwała, jaką okryły się w batalii wiedeńskiej chorągwie polskie, mocno ucierpiała w następnych latach zmagań z Turcją, przede wszystkim podczas nieudanych wypraw mołdawskich. W dobie wielkiej wojny północnej, okazało się, że wobec armii państw ościennych wojsko polskie pozostaje daleko w tyle.
 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin