Dolna dzielnica #2 Nieswieta magia - KANE STACIA.txt

(531 KB) Pobierz
KANE STACIA





Dolna dzielnica #2 Nieswietamagia





STACIA KANE





ROZDZIAL 1





Pod ziemia duchy byly silniejsze. Zadna czarownica nie schodzila tam dobrowolnie bez koscielnego dekretu, chyba ze pragnela smierci. Chess miala wprawdzie poparcie Kosciola, ale to wcale nie sprawilo, ze miala wieksza ochote przejsc przez drzwi, widoczne za plecami chudego mezczyzny z kubkiem w reku. Byly tam drzwi i schody. W dol do piwnicy, pod ziemie.Przeszyl ja dreszcz. I to wcale nie na widok kwadratowej, pomarszczonej twarzy mezczyzny ani z powodu tajemniczej energii, ktora wyczuwala w tej brudnej norze. Po prostu cos jej mowilo, ze to sie nie skonczy dobrze.

Rzadko kiedy jej sprawy konczyly sie dobrze.

Mogla zapuszkowac drani juz za to, ze mieli podziemia. Kosciol oglosil, ze sa nielegalne, a Kosciola nalezalo sluchac, Ale potrzebowala czegos wiecej - miesieczne dochodzenie wymagalo bardziej zadowalajacych rezultatow. Przykleila wiec do ust cos, co mialo przypominac usmiech, i wreczyla chudzielcowi zdjecie, uwazajac, by nie dotknac jego brudnych palcow.

Zdjecie przedstawialo Gary'ego Andersona, znajomego Demaskatora, ale chudzielec nie mogl tego wiedziec. Przynajmniej taka miala nadzieje.

-To moj brat - powiedziala. Bylaby bardziej przekonujaca, gdyby udalo jej sie uronic choc jedna lze, ale nie pozwalaly na to cepty, ktore wziela wczesniej. Na haju trudno bylo cokolwiek czuc, a co dopiero cos tak intensywnego, zeby mogla sie rozplakac. Do diabla, to wlasnie byl jeden z powodow, dla ktorych brala to swinstwo. No nie?

Chudzielec z trudem skupil zaropiale oczy na fotografii i pokiwal glowa.

-Taa... jakbym widzial sobowtora - wymamrotal, drapiac sie po koscistej piersi przez dziure w podartym zielonym swetrze. Niemal ja uderzyl, kiedy nagle podsunal jej kubek pod nos. - Masz, pij!

-Dzieki, ale...

-Nie, nie, malenka. Lyknij sobie, albo nie idziesz na dol. Jasne? Wszyscy musza. - Jego popekane usta rozciagnely sie w ponurym usmiechu, ktory przypominal tlusta gliste pelzajaca po twarzy. Zobaczyla polamane szare zeby. - Inaczej magia nie dziala.

Cholera. Kto wie, co jest w tym pieprzonym kubku? Nawet jesli to nieszkodliwa "herbatka" - w co watpila - naczynie wygladalo tak, jakby nie widzialo wody co najmniej od Nawiedzonego Tygodnia. Niemal widziala rojace sie na brzegu zarazki.

Premia za to zlecenie wyniesie pare tysiecy, przypomniala sobie, biorac kubek z suchej, koscistej dloni.

Chudzielec nie spuszczal z niej oczu. Wlala zawartosc kubka do gardla, wytrzymujac jego spojrzenie.

Przez ulamek sekundy cale pomieszczenie przechylilo sie na bok jak kolejka w wesolym miasteczku. Mikstura smakowala jak gorzkie ziola, klej, morska woda i scieki zmieszane ze soba. Byla najbardziej obrzydliwa rzecza, jaka Chess kiedykolwiek miala w ustach, a to juz cos znaczylo.

Sila woli przelknela to swinstwo i zostala nagrodzona kolejnym krzywym usmiechem. Cos sie za nim krylo... Nie, nie miala czasu sie nad tym zastanawiac. Mezczyzna pociagnal ja za rekaw i popchnal w strone ciemnych schodow. Uslyszala odglos swoich stop uderzajacych o stopnie, gdy ruszyla w dol do wilgotnej jaskini.

Pozostali juz tam byli. Siedzieli w kole pod plonacymi pochodniami, wokol odrapanego drewnianego stolu. Z jednego konca blatu zwisal niebieski jedwabny szal poplamiony krwia lub winem. A moze zawartoscia zoladka. ktory przegral walke z herbatka.

Nie mogla teraz o tym rozmyslac, nawet gdyby ja to obchodzilo. Szybko podeszla do stolu, do drewnianego krzesla z prostym oparciem, ktore ktos dla niej wysunal.

Ten ktos wygladal jak parodia czlowieka. Niska istota nieokreslonej plci, ubrana w scisniety paskiem worek na smieci. Na twarzy miala bialy makijaz. Swidrujace, pozbawione zrenic oczy otoczone byly ciezkimi, czarnymi obwodkami. Glos istoty przypominal suchy szept i brzmial jak noz przecinajacy gruby karton.

-Usiadz, malenka - wychrypial. - Czarownica zaraz przyjdzie.

"Czarownica" byla madame Lupita, wczesniej znana jako Irene Lowe... Jak tylko zdobedzie dowody, madame bedzie czekalo bliskie spotkanie ze stryczkiem. Wystarcza zeznania Chess i to, co zarejestruje ukryty w staniku minidyktafon. Kosciol nie tolerowal nielegalnego wywolywania duchow ani zadnej podobnej dzialalnosci. Nawet jesli byly to tylko sztuczki, zeby wyciagnac pieniadze od naiwniakow, o co podejrzewano Lupite.

Podejrzewano? Do diabla! To, co mialo sie tu wydarzyc, bylo zupelnie oczywiste. Zwlaszcza gdy naprzeciwko Chess otworzyly sie czarne drzwi i do srodka wparowala korpulentna kobieta.

Jej twarz byla biala, a oczy otoczone czarnymi kreskami - krzykliwa parodia makijazu Starszych Kosciola. Ale na tym podobienstwo sie konczylo. Madame Lupita miala na sobie blyszczacy srebrny kaftan, z namalowanymi znakami runicznymi i magicznymi symbolami. Do kaftana przyczepila mnostwo zelaznych breloczkow, zbyt malych, by mogly stanowic prawdziwa ochrone. Chess przypuszczala, ze mialy po prostu robic odpowiednie wrazenie, podobnie jak ciezki naszyjnik z bursztynow oprawionych w zelazo, ktory dostrzegla na krotkiej, grubej szyi kobiety, czy dopasowany srebrny turban na jej glowie.

Jakiekolwiek bylo ich zadanie, wyglad Lupity najwyrazniej spelnial oczekiwania zgromadzonych wokol stolu osob. Chess bardziej poczula, niz uslyszala ich zadowolone westchnienia. Najwyrazniej wszyscy byli przekonani, ze przychodzac tutaj, postapili slusznie. Dla tych, ktorych nie bylo stac na koscielnego lacznika, zeby sie skontaktowac z duchami bliskich, takie amatorskie seanse stanowily odpowiedz na modlitwy, ktorych nie wolno im bylo wznosic.

Szkoda tylko, ze byly nielegalne. Wlasnie dlatego tu przyszla. A przy okazji, pomagajac Czarnemu Oddzialowi, miala okazje troche dorobic.

Szkoda, ze wszystko bylo sfingowane. Gdyby Lupita i jej podobni rzeczywiscie byli na tyle potezni, by wywolywac duchy, Kosciol juz dawno by ich odnalazl - w ramach testow, ktore kazde dziecko na swiecie przechodzilo w wieku czternastu lat - wyszkolil i zatrudnil. Wielu z nich mialo co prawda jakas szczatkowa moc. Tyle, zeby przeszyc powietrze lekkim drzeniem i nabrac klientow. Wiekszosc ludzi nie miala pojecia, jak wyglada prawdziwa energia i prawdziwa magia.

Ale Chess wiedziala. Znala to uczucie. Kochala je niemal tak samo, jak chlodny spokoj, ktory dawaly pigulki, mgliste poczucie szczescia po dreamie czy blyszczace, musujace doznania po okazjonalnej kresce speedu. Wszystko to znala i kochala, bo wszystko, co pozwalalo sie oderwac od rzeczywistosci, stanowilo blogoslawienstwo w swiecie, w ktorym wszelkie blogoslawienstwa byly zabronione.

Oczywiscie prochy tez byly nielegalne. Ale to jej nie powstrzymywalo przed braniem. A jej dilerow - Bumpa i Lexa - przed sprzedaza. To tylko znaczylo, ze musieli byc bardziej ostrozni.

A co do ostroznosci... Madame Lupita usadowila sie przy stole i klasnela w dlonie. Za plecami Chess cos zabrzeczalo. Nie odwrocila sie, ale wyraznie slyszala delikatne uderzenia skrzydel. Psychopompa. Madame Lupita na pewno wiedziala, jak zorganizowac dobry show.

-Wezcie sie za rece - rozkazala glebokim, czystym glosem. - Zadnych sztuczek. Albo bedziecie mieli zlaczone dlonie, albo sie nie pojawia.

Po lewej siedzial bardzo chudy, mlody mezczyzna. Palce mial spocone, a twarz mokra od lez. Przygladal sie zdjeciu, ktore lezalo przed nim na stole. Chess nie mogla dostrzec postaci. Po prawej miala kobiete w srednim wieku, ubrana w tania jedwabna sukienke. Jej dlon drzala w reku Chess.

Lupita wyciagnela reke i chwycila zdjecie lezace przed kobieta.

-Jak ma na imie?

-A... Annabeth. Annabeth Whitman.

Lupita pochylila glowe. Pozostali zrobili to samo, lacznie z Chess, ktora skorzystala z okazji, by rozejrzec sie po pokoju spod przymknietych powiek.

Psychopompa usadowila sie na grzedzie za lewym ramieniem Upity - wrona, jej czarne piora lsnily w blasku ognia. Po prawej Chess dostrzegla na scianie kilka rzedow czaszek. Miala wrazenie, ze sie do niej usmiechaja. W wiekszosci nalezaly do malych zwierzat, kotow i szczurow, rzadko psow. Po lewej zauwazyla scienne malowidlo, przedstawiajace wznoszace sie do nieba widma o makabrycznych dlugich rekach i pajakowatych palcach.

Na czole Chess pojawily sie kropelki potu. Splynely po jej policzku. Czy pare minut temu tez bylo tu tak goraco? Nikt inny sie nie pocil, wiec dlaczego ona byla cala mokra?

Oczywiscie nikt inny nie wlozyl golfu z dlugimi rekawami, i to mimo panujacego na zewnatrz chlodu. Chess nie miala wyjscia. Kazdy centymetr jej ciala na rekach i piersiach zdobily tatuaze - znak, ze jest pracownikiem Kosciola. W magicznych symbolach skupiona byla moc, ostrzegaly ja i chronily. Teraz zaczely laskotac, ale nie wiedziala, czy z powodu goraca, jej wlasnych nerwow czy drgania aury. Nic wielkiego. Miala racje. Lupita nie posiadala mocy, by przywolac ducha.

I dobrze, bo nie zadala sobie trudu, zeby jakos ochronic swoich "gosci". Nie uzyla zadnego z symboli ochronnych, nawet nie usypala na podlodze okregu z soli. A tego pracownicy Kosciola uczyli sie na pierwszym roku szkolenia.

Chess zastanawiala sie, co zobacza. Pewnie hologramy. Technologia poszla tak daleko do przodu, ze odroznienie prawdziwych duchow od sfingowanych graniczylo z cudem, przynajmniej jezeli nie mialo sie wrodzonych umiejetnosci. A jezeli Lupita regularnie sciagala tyle kasy, pewnie bylo ja stac na urzadzenia z najwyzszej polki.

Mogla tez siegnac po jakas staroswiecka sztuczke, ktorej szarlatani uzywali jeszcze przed Nawiedzonym Tygodniem. Przycmione swiatla, dziwna i ohydna herbata o lekko halucynogennym dzialaniu, sila sugestii. Lustra, blyszczace tkaniny i desperacka wiara klientow tez robily swoje.

Przynajmniej nic im nie grozilo. Prawdziwy duch... byl koszmarem. Prawdziwy duch, ktory znalazl sie poza kontrola Kosciola, nie mial w zwyczaju ucinac so...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin