Artykuł 21 czy paragraf 22.doc

(52 KB) Pobierz
Artykuł 21 czy paragraf 22

Artykuł 21 czy paragraf 22?

Prof. zw. dr hab. med. Andrzej Gregosiewicz

Czym się różni "Paragraf 22" Hellera od artykułu 21 znowelizowanej ostatnio ustawy pn. "Prawo farmaceutyczne" (Dz. U. nr 126, 113 i 141, poz. 1381, 984 i 1181)?

Cóż... niczym. Ten pierwszy - to literacka satyra na cwaniactwo, oportunizm, głupotę i korupcję w wojsku. Ten drugi, to taka sama satyra - tyle, że na współczesną, polską, parlamentarną rzeczywistość.

Formalnie "Prawo farmaceutyczne" jest przykładem ustawy, która w rzetelny sposób zabezpiecza dobro publiczne. Nakazuje bowiem stosowanie rygorystycznych procedur kontrolnych, chroniących polski rynek przed wprowadzeniem do obrotu medykamentów niepewnych, niesprawdzonych, przeterminowanych, fałszywych, nieskutecznych itp.

Ominięcie tych procedur zagrożone jest surowymi karami.

I słusznie. Karze się przemytników majtek, więc co dopiero kogoś, kto naraża ludzkie zdrowie. Jest tylko jeden problem. Co zrobić, gdy głównym przemytnikiem okazuje się być ustawodawca?

Niemożliwe, powiedzą Państwo. Tak, tak samo niemożliwe było otworzenie polskich granic dla alkoholu, zamknięcie dla żelatyny, otworzenie dla jednorękich bandytów itd.

Być może nie są to najlepsze porównania, bo w cytowanych sprawach ścierały się jakieś, przynajmniej pozornie racjonalne, argumenty - za i przeciw. Natomiast w przypadku "Prawa farmaceutycznego" ustawodawca kpi sobie z nas w żywe oczy. Pisze bowiem w artykule 21, że "leki nie posiadające dowodów skuteczności terapeutycznej" należy wprowadzić do obrotu w sposób uproszczony, z pominięciem zasadniczych procedur kontrolnych.

Skąd taki absurdalny zapis? Są dwie możliwości: albo żeby ułatwić przemyt fałszywek (korupcja), albo z głupoty. I tak źle, i tak niedobrze.

Ciekawe, jak mocne musiały być argumenty producentów "nieskutecznych terapeutycznie leków", żeby autorzy ustawy zgodzili się wystąpić w roli przygłupów lub oszustów. Nie wiem. Jakieś argumenty musiały być. Nie wierzę, że było to tylko zauroczenie dźwięcznymi nazwami francuskich, parafarmaceutycznych koncernów (Boiron, Dolisos, Lehning Laboratoires ).

A cóż takiego ci Francuzi produkują, zapytają Państwo. Odpowiedź "nic" może wydawać się mało logiczna, lecz tak jest w istocie. Są to bowiem wytwórcy "leków" homeopatycznych.

Przeczytajcie Państwo jakie przywileje zafundował ww. firmom nasz dzielny ustawodawca.

Cytuję fragmenty artykułu 21:

"Produkty homeopatyczne, które: 1) podawane są doustnie lub zewnętrznie, 2) w oznakowaniu nie zawierają wskazań do stosowania, 3) charakteryzują się odpowiednim stopniem rozcieńczenia... podlegają uproszczonej (sic!) procedurze dopuszczenia do obrotu".

Jak wiadomo, istotą technologii produkcji "leków" homeopatycznych jest, oprócz rozcieńczania, wielokrotne "wstrząsanie" wodnym roztworem "substancji leczniczej". W ten sposób "lek" jest "dynamizowany". Ustawodawca zaakceptował ten magiczny przepis na produkcję "lekarstwa" i pouczył importerów: "Do wniosku (o dopuszczenie leku do obrotu - przyp. aut.) ... należy dołączyć: opis procesu wytwarzania, w tym opis sposobu rozcieńczania i dynamizacji", a także "wykaz substancji, które ulegają usunięciu w czasie procesu wytwarzania".

Zapis ten, pozornie neutralny, potwierdza wyraźnie, że ustawodawca aprobuje gusła rozpowszechniane przez fanów ruchu New Age. Uznaje np., za homeopatami, że "dynamizacja" to realnie istniejące zjawisko, które - "wyzwala niematerialną siłę lekarstwa".

Niech będzie. Wspomnę tylko, że najbliższe znaczeniowo synonimy dynamizacji to mistyfikacja i konfabulacja.

Idźmy dalej i pomyślmy: w jakim celu ustawodawca domaga się od producenta podania wykazu substancji, które zostały usunięte w trakcie wytwarzania lekarstwa? Odpowiedź jest prosta. Ustawodawca akceptuje istnienie kolejnego, magicznego zjawiska - tzw. pamięci wody.

W tym miejscu przypomnę, że naukowy guru europejskich homeopatów J. Benveniste za prace na ten temat otrzymał dwukrotnie od Uniwersytetu Harvarda nagrodę Ig-Nobla. Wyróżnieniem tym obdarza się każdego roku najbardziej kretyńskie doniesienie "naukowe" (ignoble, ang. - haniebny, podły).

Mało tego. Ustawodawca, żeby upewnić się, że dopuszczony do obrotu lek zawiera właściwie "zdynamizowaną", "inteligentną wodę", wymaga od producentów, by przedstawili "Opis sposobu otrzymywania i kontroli roztworu macierzystego oraz potwierdzenie, na podstawie bibliografii, jego homeopatycznego charakteru".

Bibliografia nie stanowi problemu, bowiem od 200 lat ludzkość dysponuje "Organonem racjonalnego leczenia" Hahnemanna, które to dzieło stanowi najbardziej wiarygodną pozycję piśmienniczą, potwierdzającą homeopatyczny charakter stosowanych roztworów. Jedyny problem jaki mają do rozwiązania producenci tych "leków", to ustalenie, w którym momencie rozcieńczania i wstrząsania woda już zapamiętała to, co z niej usunięto i tak się "zdynamizowała", że "dostała" homeopatycznego charakteru. Ja proponuję, by ustawodawca nakazał odebrać od producentów przysięgę, że "lek" ma właściwy charakter.

Jednak, mimo wszystko, może się zdarzyć, że jakiś niedouk zapyta głupio: czy aby te leki rzeczywiście działają? Ustawodawca nie gapa, przewidział takie wątpliwości i rozwiał je jednym zapisem: "Produkty homeopatyczne, określone w ust. 1 i 4, nie wymagają dowodów skuteczności terapeutycznej" (sic!).

Tak, proszę Państwa. W myśl założeń ustawy "Prawo farmaceutyczne" "lek" homeopatyczny nie musi być skuteczny terapeutycznie. No więc jaki musi być? Ustawodawca mówi wyraźnie - "odpowiednio rozcieńczony; to jest nie zawierający więcej niż 1/10.000 części roztworu macierzystego lub nie więcej niż 1/100 najmniejszej dawki substancji czynnej zawartej w produkcie leczniczym". I słusznie. Bo istotą receptury homeopatycznej jest rozbełtanie w dużej ilości wody czegokolwiek.

Np. wyciągu z serca i wątroby dzikiej kaczki. Te rozcieńczone kacze podroby noszą nazwę oscillococcinum CH 200 i są powszechnie stosowane w "leczeniu" grypy. Podaję sposób produkcji "leku": bierzemy ekstrakt z ptasiej padliny, rozcieńczamy go w stosunku 1:100 (1:102 ) i operację taką powtarzamy 200 razy. W ten sposób jedna kacza molekuła przypada na 10400 cząsteczek H2O. Wg znanego fizyka R. Parka z Uniwersytetu w Maryland, w całym Wszechświecie mamy około 10100 cząsteczek (main.amu.edu.pl/~pkisz/medycyna.htm). Wynika z tego, że idea homeopatii opiera się na hipotezie o istnieniu Wszechświatów równoległych, między którymi krążą UFO zajmujące się dystrybucją wysoko rozcieńczonych wątróbek (hepat-cola light).

Ale, pal licho Wszechświat. "Znajomość zasad terapii homeopatycznej" jest jednym z formalnych warunków uzyskania specjalizacji I stopnia z farmacji aptecznej. Zasady te można zgłębić na obowiązkowych kursach, które odbywają się w "jednostkach organizacyjnych szkoleń podyplomowych przy wydziałach farmaceutycznych akademii medycznych i Collegium Medicum UJ". Program specjalizacji ze wskazaniem miejsca kursów można znaleźć pod adresem: www.mcoipz.com.pl/odkm/farmacja.htm.

Przyznam, że fascynują mnie naukowcy z uniwersyteckich "jednostek organizacyjnych", którzy wymagają od przyszłych aptekarzy, by na egzaminie specjalizacyjnym umieli wyjaśnić dlaczego "w miarę ubywania objętości lekarstwa - staje się ono bardziej skuteczne" oraz jakie zjawiska bioenergetyczne lub fizyko-chemiczne warunkują powstanie "pamięci wody". Prawdę mówiąc, znam już nazwiska luminarzy polskiej nauki prowadzących wykłady z homeopatii, lecz nie ośmielę się ich ujawnić. Może zrobią to sami.

Np. w ramach merytorycznej dyskusji, którą można by rozpocząć od rozważenia problemu, czy z punktu widzenia współczesnej nauki sposób uzyskiwania roztworów homeopatycznych jest poprawny metodologicznie? Pytanie to zadałem niedawno prof. Markowi Kosmulskiemu, kierownikowi Katedry Elektrochemii Politechniki Lubelskiej, autorowi znanego dzieła pt. "Chemical Properties of Material Surfaces", wydanego w 2002 r. w Nowym Jorku (hermes.umcs.lublin.pl.users/kosmulski/index.htm) Oto odpowiedź chemika, który jak dotąd nie miał nic wspólnego z homeopatią:

Rzeczywiście roztwory bardzo rozcieńczone można otrzymać jedynie metodą kolejnych rozcieńczeń. Polega ona na tym, że w pierwszym etapie sporządzamy roztwór stosunkowo stężony, powiedzmy 1 gram składnika H w 1 dm3 roztworu (roztwór 1). Następnie odmierzamy, powiedzmy 1 cm3 roztworu 1, uzupełniamy rozpuszczalnikiem do łącznej objętości 1 dm3, mieszamy i otrzymujemy roztwór 2 zawierający 1 mg składnika H w 1 dm3 roztworu. Wartości liczbowe (1 dm3 , 1 cm3 ) użyte w niniejszym przykładzie nie mają wpływu na cały tok rozumowania. Równie dobrze kolejne rozcieńczenia mogą być w stosunku 1:100, 1:639 lub jeszcze innym.

Powtarzając opisaną czynność możemy otrzymać roztwór 3 zawierający 1 ľg składnika w 1 dm3 roztworu, roztwór 4 zawierający 1 ng składnika H w 1 dm3 , itd. To wszystko wydaje się łatwe i proste dopóki nie uwzględnimy paru faktów.

Nie ma absolutnie czystych rozpuszczalników. Nawet najczystsza, redestylowana woda laboratoryjna zawiera w 1 dm3 niemal cały układ okresowy pierwiastków oraz tysiące związków organicznych. O ile więc w roztworach 1 i 2, składnik H jest poza wodą głównym składnikiem roztworu, to w roztworze 3 jest już kilka lub kilkadziesiąt (zależnie od jakości wody użytej do rozcieńczania) innych substancji, których stężenie i potencjał termodynamiczny są większe niż stężenie i potencjał termodynamiczny składnika H. W roztworze 4 takich składników będą już setki, a w roztworze 5 - wiele tysięcy, w tym prawdopodobnie "leczniczy" składnik H.

Innymi słowy, należy zdać sobie sprawę, że w miarę rozcieńczania okaże się, że "teoretycznie" obliczone stężenie składnika H jest wielokrotnie niższe, niż składnika H w samym rozpuszczalniku. Jeśli np. używana w laboratorium woda zawiera 1018 mol/dm3 składnika H, to metodą kolejnych rozcieńczeń w żaden sposób nie da się otrzymać roztworu o stężeniu składnika "leczniczego" H poniżej 1018 mol/dm3. To oczywiście nie ma żadnego znaczenia, bo przy tak małym stężeniu wpływ substancji H na właściwości roztworu jest zaniedbywalnie mały, więc szkoda czasu, aby takie zanieczyszczenia analizować.

Biorąc pod uwagę powyższe wywody można z całą pewnością stwierdzić, że roztworów o stężeniu poniżej 1 ng/dm3 nie da się w żaden kontrolowany sposób otrzymać. Nie da się również takiego stężenia zweryfikować, gdyż leży ono poza zakresem dostępnych metod analitycznych.

Rozcieńczenie 1:10400 (oscillococcinum - CH 200 - przyp. aut.) to oczywiście piramidalna bzdura, którą mógł wymyślić tylko oszust lub kompletny ignorant.

Wiemy już więc ponad wszelką wątpliwość, że tzw. roztworów homeopatycznych nie tylko nie można uzyskać, lecz nawet teoretycznie nie można rozpatrywać, czy jakikolwiek składnik jest w nich zawarty, bądź nie. Bezsensowność rozważań, badań i eksperymentów klinicznych staje się zatem oczywista.

W świetle powyższych stwierdzeń podejmowanie prób "leczenia" przy pomocy "leków" homeopatycznych nie tylko nie jest zgodne "z najlepszą wiedzą lekarza", lecz nosi znamiona przestępstwa.

Lobbystom asystującym legislatorom składam gratulacje za dokonanie rzeczy niemożliwej. Za przekonanie ustawodawcy, by zezwolił na sprzedaż w Polsce "zdynamizowanej", "obdarzonej pamięcią" wody. Byłoby to anegdotą na miarę sprzedaży Pałacu Kultury, gdyby nie smutny fakt, że podmiotem tego dowcipu są nasi pacjenci.

Mam nadzieję, że artykuł ten pomoże posłom lekarzom w sformułowaniu interpelacji zalecającej parlamentowi wykreślenie artykułu 21 z ustawy "Prawo farmaceutyczne".

P.S. Na jednym z zebrań naukowych prof. Rudolf Virchow zapytał zebranych "Jeśli wyleję kufel piwa do Szprewy pod Berlinem, to co z tego piwa zostanie przy ujściu rzeki pod Szpandawą?" I dodał: "Nie godzien być w tej sali żaden z panów, który zajmuje się homeopatią".

Prof. Andrzej Gregosiewicz

Autor, prof. zw. dr hab. med. jest kierownikiem Kliniki Ortopedii Dziecięcej Akademii Medycznej w Lublinie

 

Kryzys sumienia

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin