Z naczelnym.doc

(33 KB) Pobierz
Z naczelnym

  Z naczelnym

 

 

Nie! Absolutnie się nie zgadzam.- Powiedziałem to takim głosem, że wszyscy aż podskoczyli. Patrzyli na mnie, jakbym dopiero, co pojawił się w sali. Posiadam zadziwiający dar. Ludzie o mnie zapominają lub po prostu nie widzą mnie. To znaczy widzą, nie jestem wampirem, ale nie chcą przyswoić sobie myśli, że jestem realny. Może, dlatego że nigdy nie podnoszę głosu, chodzę bardzo cicho, mimo że w glanach. A może, dlatego że nie zwracam na ludzi uwagi i tym samym oni na mnie. Nigdy nie byłem outsiderem, ale wystarczyła dobra książka, bym zapomniał o bożym świecie. Rozmowa dotyczyła kolejnego numeru gazetki szkolnej, w której jestem zastępcą naczelnego. Całą redakcję tworzyło pięć osób: ja, Marek, Tomek, Magda i Konrad - naczelny.

- Dlaczego? - Konrad zawsze liczył się z moim zdaniem, ale wiedział też, że jestem za bardzo wymagający.
- Bo to ordynarnie trywialne.
- Ad absurdum. Co jest tak trywialnego w wywiadach?
- W samych wywiadach - nic, ale w naszej budzie przepytaliśmy już wszystkich interesujących ludzi...
Nasz spór trwał jeszcze dobrych 10 minut. Każdą sekundę, w jakiej nie musiałem nic mówić, wykorzystywałem, by podziwiać Konrada. Jego doskonały kształt uszu, ust, jego oczy patrzące na mnie z tym, tak nieodgadnionym wyrazem. Tak... Konrad podobał mi się jak diabli. Był inteligentny, wysportowany i tak przeuroczo zarozumiały. Uwielbiałem, gdy mówił coś o mnie i o sobie (naturalnie nie jako o parze - to ja zawsze dodawałem to w swoich myślach), starał się tak dobierać słowa, by nie znieważyć mnie. Mnie - tego, który należał do MENSY tego, który był postrachem wszystkich katechetów, polonistów i anglistów. Dlaczego? Ujmę to tak, najczęściej używaną przeze mnie frazą jest: "polemizowałbym". Jestem przeraźliwie inteligentny i wyczuwam inteligencje na odległość. Dnia, którego poznałem Konrada wiedziałem, że znalazłem bratnią duszę. Człowieka równie pewnego siebie, znającego swoją wartość. Żyjącego w myśl zasady, że chcieć to móc. Ubóstwiałem go! Boże, jak ja go pragnąłem! Po zebraniu wracaliśmy razem do domu, jak zwykle rozmawialiśmy, o czym tylko się dało. Nigdy nie mieliśmy problemu, by znaleźć jakiś temat. Jak zwykle rozstaliśmy się w dobrych humorach pomimo wcześniejszego sporu (stanęło na moim - nie będzie więcej wywiadów!), jak zwykle on poszedł w lewo, ja w prawo. Włączyłem walkmana, ze słuchawek popłynęło, tak wspaniale brzmiące Depeche Mode - rozkosz dla mych uszu. I nagle coś sobie przypomniałem, miałem dać Konradowi książkę, o którą mnie prosił. Ponieważ rozstaliśmy się niedawno pomyślałem, że dogonię go. Poszedłem jednak tak, żeby przeciąć mu drogę. I faktycznie zobaczyłem go, jak idzie w moim kierunku, był w odległości około 8 - 12 metrów (dokładnie na wysokości kiosku z prasą), ale mnie nie widział - szczerze mówiąc nie zdziwiło mnie to wcale. Nagle zatrzymał się, rozejrzał nerwowo - ulica była pusta, podszedł do kiosku. Zdziwiło mnie to, więc zbliżyłem się do niego - oczywiście mnie nie usłyszał, zerknąłem przez jego ramie i co widzę!? Mój Konrad oprócz Wyborczej, kupił też świerszczyka gejowskiego - w duszy mi zagrało. Myśl, myśl - jak to rozegrać, żeby go nie przestraszyć i dać do zrozumienia, że go pragnę, a że w szachy gram dobrze, to szybko przeanalizowałem wszystkie dostępne ruchy i...
- Dla mnie to samo. - Powiedziałem to za jego pleców do ekspedientki. Chłopak, aż podskoczył. Zaczynał się tłumaczyć, że to dla kolegi, a nagle przerwał, popatrzył na mnie i zapytał się:
- A po co tobie...? Ty...? A ja...?
- Chodź.
Poszliśmy do herbaciarni i pogadaliśmy jak chłopak z chłopakiem, jak przyjaciel z przyjacielem, jak gej z gejem.
- I co teraz?
- W wersji hetero pewnie wyglądałoby to tak: jakieś kino, kwiatek, mały prezencik...
- A my?
- A nam się nie chce. Może przejdziemy do meritum...
Zapewniam cię drogi Czytelniku, przeszliśmy do meritum: Weszliśmy do jego domu, starych nie było w chacie, mieli wrócić dopiero koło 22,00. Mieliśmy jakieś 5 godzin.
Pierwszy pocałunek był nieco niezdarny, kolejne o niebo lepsze. Jego język wędrował po moich zębach w poszukiwaniu szczęścia. Trzymałem jedną ręką delikatnie za jego włosy, drugą głaszcząc ramię. Odepchnął mnie. Stał, patrząc mi głęboko w oczy. Obszedł mnie i zaczął całować mnie po szyi, wgryzał się w kark. Wsadził rękę pod moją koszulę i zaczął szczypać moje sutki. Położył głowę na moim ramieniu. Zacząłem lizać mu ucho, wsadziłem sam koniuszek języka w małżowinę i zataczałem nieregularne kręgi. Obróciłem się i zdjąłem z niego bluzę, on uczynił ze mną to samo. Rozpiąłem mu spodnie - on podobnie. Widziałem zarys jego penisa, miał wzwód. Klęknąłem przed nim i poczułem ten zapach. Piżmowy, męski tak doskonale inny od "waniliowej" kobiety. Zdarłem z niego slipy. I oto penis mojego kochanka stał przed mną w całej okazałości, ale co to u samego szczytu prącia konradowski penis miał kolczyk. Popatrzyłem na właściciela.
- Jak widzisz jest kilka spraw, o których nie wszyscy mogą wiedzieć.
Lizałem, a właściwie oblizywałem go u nasady, powoli przechodziłem wyżej i wyżej, aż poczułem stal chirurgiczną na języku. Był ciepły, czułem jego fakturę na podniebieniu... Pos
zliśmy do łazienki, weszliśmy pod prysznic, woda zmoczyła nasze rozgrzane ciała i, tylko na chwilę, ostudziła. Całowaliśmy się łapczywie i nieco niezdarnie, byliśmy przeładowani podnieceniem. Tym razem on delektował się moim darem natury... zaczął od jąder... delikatnie pieścił mój odbyt i połykał penisa. Cały drżałem... wyszliśmy spod strumienia wody i wytarliśmy się do sucha. Poszliśmy do jego pokoju, tam w otoczeniu gitar, wzmacniaczy, perkusji oddawaliśmy się boskim uciechom.
Położył mnie na łóżku, obrócił na plecy i... przyłożył twarz od moich pośladków... rozchylił je i intensywnie zaczął językiem drażnić mój zwieracz. Przeszywały mnie fale rozkoszy. Odwróciłem się na plecy i zarzuciłem nogi na jego ramiona. Zaczął we mnie wchodzić... ból... niewyobrażalny ból... ale czego nie robi się dla przyjemności, która nastąpiła w kilka chwil potem. Poruszał się we mnie początkowo wolno, delikatnie, ale z każdą chwilą czułem go głębiej i głębiej, i szybciej, i szybciej... i przyjemniej. Widziałem rozkosz na jego twarzy, by pogłębić ten stan zacząłem pieścić jego sutki. Były już bardzo twarde, takie małe, męskie... coś wspaniałego. Chwilo trwaj wiecznie - pomyślałem i w tej samej chwili dostałem orgazmu. Sperma poleciała mi na brzuch, czuć było ją w powietrzu. Zaciskałem zwieracz, żeby dostarczyć mojemu kochankowi jak najwięcej rozkoszy. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w spazmatyczne jęki Konrada. Nagle kilka szybkich ruchów i jęk. Jęk w pełni wyrażający przyjemność, jaką ludzie od wieków czerpali z seksu. Mój kochanek wyszedł ze mnie i położył się koło mnie, zaczęliśmy się całować, całować jak tylko dwoje mężczyzn może się całować - gorąco, namiętnie... twardo. Nazajutrz obaj mieliśmy spuchnięte usta, ale nikt nie zauważył...

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin