Sarah Morgan - Zimowy wieczór.pdf

(347 KB) Pobierz
394687477 UNPDF
Sarah Morgan
Zimowy wieczór
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sama skomplikowała sobie życie.
Miranda siedziała na skale, pogrążona w niewesołych myślach. Wpatrywała się w
oblodzone jezioro, obojętna na fakt, że palce rąk i nóg drętwieją jej z zimna.
Wokół niej wznosiły się góry otulone śmiertelnym całunem lodu i śniegu, ale
pozostawała obojętna na ich piękno. Ważniejsze było, że mogła się tu schronić przed
błyszczącymi świątecznymi dekoracjami i innymi oznakami powszechnej radości.
Tutaj, w lodowej głuszy Krainy Jezior, Boże Narodzenie oznacza kilka godzin dziennego
światła bez żadnego symbolicznego znaczenia.
Nie powinna płakać.
Minęło sześć miesięcy. Sześć długich miesięcy. To wystarczająco dużo czasu, by przestać
opłakiwać przeszłość i zacząć żyć na nowo. Najwyższa pora, aby się rozgrzeszyć za
niewybaczalną głupotę i naiwność.
Wydawało jej się, że świetnie sobie radzi. Jest niezależna, dobrze zorientowana w
ciemnych stronach ludzkiej natury. Najwyraźniej się myliła. Zaśmiała się gorzko. Została
oszukana i porzucona. Była tak niemądra i łatwowierna! A teraz nienawidzi samej siebie za
to, że dała się nabrać.
Pociągnęła nosem i roztarta lodowate policzki przemarzniętymi palcami. Rozczulanie się
nic nie da. Rzadko sobie pozwalała na momenty słabości. Usiłowała powstrzymać płacz, ale
nie mogła odnaleźć w sobie zawziętej woli walki. Z jej oczu popłynęły łzy.
Na miłość boską! Niecierpliwie otarła je ręką. Co się z nią dzieje? Zazwyczaj się nie
rozkleja. Może Boże Narodzenie sprawiło, że widzi wszystko z innej perspektywy. Cała ta
afirmacja szczęśliwej rodziny! Śmieszne, że ją to wzrusza. Ona przecież dobrze wie, że
prawdziwe rodziny nigdy nie bywają idealne.
Nie chciała mieć rodziny!
Lepiej jej było samej.
Zapomniała o tym, na krótką chwilę straciła zdrowy rozsądek. I to ona, choć lepiej niż
inni zdawała sobie sprawę, że w życiu można liczyć tylko na siebie. Nigdy nie uzależniała się
od innych ludzi. Nigdy. A jednak...
Zacisnęła zęby. Nie będzie o tym myślała. Przeszłość nie ma znaczenia. Czyjej się to
podoba, czy nie, przeszłość nie ma już znaczenia. Liczy się tylko przyszłość. Nie wolno drugi
raz popełnić tego samego błędu.
Wyprostowała się i wyzywająco podniosła głowę.
Czas dorosnąć. Koniec z romantycznymi mrzonkami, trzeba się trzymać ziemi. To będzie
jej noworoczne postanowienie. W życiu nie ma książąt nadjeżdżających na ratunek na białym
koniu. Zwykli ludzie nie wygrywają milionów w totka. Normalne rodziny nie różnią się od
patologicznych i lepiej im się nie przyglądać z bliska. Boże Narodzenie to tylko jeden z
trzystu sześćdziesięciu pięciu dni roku i wkrótce minie.
Nie ma najmniejszego sensu siedzieć na skale na kompletnym pustkowiu i żałować
czegoś, co już nie istnieje. Musi się pozbierać i znaleźć lepsze strony swojej sytuacji.
Coś zimnego musnęło jej rękę. Ze zdziwieniem zauważyła padający śnieg. Po raz
pierwszy uświadomiła sobie, że przemarzła do szpiku kości. Kiedy podniosła głowę, ogarnął
ją nagły niepokój. Szczyty gór spowijała gęsta mgła.
Kiedy wychodziła ze swojego ciasnego, nieprzytulnego, wynajętego niedawno
mieszkanka, pogoda była znakomita.
Gdzie się podziało błękitne niebo i słońce?
W nagłym przypływie paniki uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje.
Tak rozpaczliwie pragnęła się wyrwać na otwartą przestrzeń, zostawić daleko za sobą rzędy
domków z choinkami, ulice z bajkową świąteczną dekoracją, niemiły jej widok radosnych
rodzinnych spotkań, że po prostu wsiadła na odrapany używany rower i jechała tak długo, aż
pozostawiła miasteczko za sobą i znalazła się u stóp majestatycznych gór. Nie znała tej
okolicy, sprowadziła się tu zaledwie tydzień temu.
Zostawiła rower na opustoszałym parkingu i ruszyła szlakiem prosto przed siebie,
zwiedziona złudną obietnicą świeżego powietrza i błękitnego nieba. Tu, pośród szczytów, nic
nie przypominało jej o Bożym Narodzeniu. Nie czuła się jak jedyna na świecie osoba, która
musi samotnie przeżyć święta. Tutaj był to dzień jak każdy inny.
Pomijając fakt, że jej życie znalazło się w punkcie zwrotnym i musi je na nowo
przemyśleć.
Ale czas na refleksje minął. Stanęła się w obliczu bardziej palących problemów. Musi
dotrzeć na parking. Jeśli ma znaleźć drogę powrotną, nie ma ani chwili do stracenia.
Wstała i strząsnęła śnieg z adidasów. Uświadomiła sobie, że jej lekkie sportowe obuwie
jest w najwyższym stopniu nieodpowiednie.
Przez parę minut szła, usiłując odnaleźć szlak, jednak ścieżka zniknęła pod świeżą
warstwą śnieżnego puchu, który z minuty na minutę przykrywał ziemię coraz grubszym
kobiercem. Zdradziecka biel pochłonęła drogę do domu.
Jak mogła być tak nieodpowiedzialna?
Oczywiście, zna odpowiedź. Nie myślała o niczym innym, tylko o własnych kłopotach.
Tymczasem wyrósł przed nią prawdziwy problem – jak przeżyć. Temperatura wyraźnie
spadła, a ona zgubiła się w kompletnej dziczy i nie miała jak wezwać pomocy. Nikt nie wie,
dokąd poszła.
W tym momencie dotarła do niej cała groza sytuacji. Strach ścisnął jej serce i pozbawił
zdolności logicznego myślenia.
Pogoda pogarszała się, a ona nie miała pojęcia, jak przetrwać na bezludziu w zimowych
warunkach.
Jeśli będzie szła przed siebie, równie dobrze może trafić na skraj przepaści, prosto w
objęcia śmierci. Pozostanie w miejscu nie jest żadną alternatywą. Nie ma też ekwipunku
potrzebnego do wykopania jamy w śniegu, nie ma ze sobą nic ciepłego.
Wewnętrzny głos doradzał jej, by po prostu usiąść i się poddać. Ale coś się w niej
poruszyło. Coś jej przypomniało, że nie ma mowy o kapitulacji. Śmierć nie wchodzi w
rachubę. Musi żyć. Musi znaleźć drogę powrotną.
Przeżyje. A kiedy tego dokona, jeszcze raz przemyśli własne życie.
Jake szedł równym krokiem. Nagłe załamanie pogody skwitował uśmieszkiem
rozbawienia. Góry. Są jak kobiety – pomyślał, poprawiając plecak – nieprzewidywalne i
wymagające stałej uwagi i szacunku.
Pod wieloma względami wolał nieprzewidywalną surową pogodę niż słoneczne ciepło i
bezchmurne niebo. Piesze wędrówki i wspinaczka przedstawiały wtedy większe wyzwanie:
walkę ludzkiego rozumu z potęgą przyrody.
Śnieg chrzęścił pod jego butami, powietrze tamowało oddech w piersi, mróz szczypał w
policzki. W oddali słyszał bicie dzwonów na kościelnej wieży.
Boże Narodzenie.
Powinien być szczęśliwy.
Kiedy wychodził, jasno świeciło słońce. Zjadł świątecznego indyka w towarzystwie
swoich serdecznych przyjaciół. Widział, jak ich dzieci z piskiem radości otwierają prezenty
wyciągane spod ozdobionej świecidełkami choinki.
Dom promieniował radością i ciepłem. Alessandro i Christy wreszcie pokonali kryzys,
który zagroził ich małżeństwu.
Czuł ulgę. Cieszył się ich szczęściem. Jednak kiedy zamknął drzwi i odszedł,
pozostawiając za sobą ten sielankowy obrazek, dokuczało mu uczucie pustki. Nic tak
skutecznie nie przypomina człowiekowi o jego samotności jak Boże Narodzenie.
Nie brakowało wokół niego stosownych kandydatek. Nie był próżny, ale dobrze zdawał
sobie sprawę z tego, jak wiele znajomych lekarek i pielęgniarek chciałoby wyzwolić go z
okowów starokawalerstwa. Ale żadna z nich nie była tą wybraną. Oczywiście, umawiał się na
randki. Był zdrowym, młodym mężczyzną i nikt nie oczekiwał od niego, że będzie żył w
celibacie. Jednak niezależnie od tego, ile kobiet przewinęło się przez jego życie w ciągu
minionego roku, kolejne święta spędzał samotnie. Żadna z nich nie znalazła drogi do jego
serca.
Żadna poza Christy, ale ona wyszła za mąż za jego najlepszego przyjaciela i od tej pory
skutecznie wybił ją sobie z głowy. Alessandro ma niebywałe szczęście. Christy jest
nadzwyczajną kobietą, a ich dzieci są takie ładne...
Zaklął pod nosem i przyspieszył kroku.
Co złego w tym, że jest sam? Nic. To święta Bożego Narodzenia z ich rodzinną tradycją
wywoływały niepożądane myśli. Dlatego właśnie wybrał się na długi spacer, zamiast wrócić
do swojego pustego domu. Mógłby pojechać na resztę dnia do szpitala, ale i tak spędzał tam
większość czasu. Trudno prowadzić jakiekolwiek życie towarzyskie, jeśli świątek piątek
człowiek tkwi na posterunku.
Szybki marsz poprawił mu nastrój. Wyliczał sobie w myślach powody, dla których
powinien czuć się szczęśliwy. Jest okazem zdrowia, ma świetną pracę w szpitalu, współpraca
z górskim ochotniczym pogotowiem ratunkowym przynosi mu satysfakcję. Nie powinien
narzekać.
Widoczność stale się pogarszała. Wiedział, że pora zawrócić. Dobrze znał okoliczne
szlaki i miał ze sobą cały potrzebny ekwipunek, ale wyprawy ratownicze nauczyły go
respektu do gór. Nie chciał, by koledzy pędzili mu na ratunek, oderwani od rodzinnej biesiady
przy świątecznym drzewku.
Już miał zawrócić, kiedy jego uwagę przykuło coś pod grubą warstwą śniegu. Kolorowy
błysk. Zmrużył oczy, ale nie mógł niczego wypatrzeć w śnieżnej bieli.
Mógł uznać, że ma do czynienia z wytworem wyobraźni, ale dwanaście lat praktyki w
ratownictwie górskim wyostrzyło jego czujność. Podszedł bliżej i stanął jak wryty.
Nieduża postać, zupełnie przysypana śniegiem, kuliła się w skalnej szczelinie. Dziecko?
Nagle podniosła głowę, a wtedy Jake dojrzał, że to była kobieta. W dodatku bardzo
piękna.
Nie pamiętał, aby kiedykolwiek widział tak niezwykłe, egzotyczne oczy. Ciemne jak
owoc tarniny, ukryte pod długimi rzęsami podkreślającymi bladość skóry. Kosmyki
wilgotnych czarnych włosów otaczały twarz, której owal i wyraziste kości policzkowe
wydały mu się zbliżone do ideału. W tej twarzy przykuwały uwagę usta, pełne i wyraziste.
Ich kształt i intensywny jasnoróżowy kolor mógł doprowadzić do szaleństwa każdego
mężczyznę.
Wyglądała delikatnie i kobieco. Była ostatnią osobą, którą spodziewałby się znaleźć
podczas zamieci w górach.
Śnieg przyklejał się jej do włosów, a całe ciało dygotało. Wystarczyło jedno spojrzenie,
by pojąć grozę sytuacji. Kobieta z pewnością nie była doświadczoną turystką, przygotowaną
do wyprawy w góry. To było ostatnie miejsce, w jakim powinna się teraz znajdować.
Dreszcze są dobrym znakiem, powtarzał sobie, zrzucając plecak i wyciągając z niego
potrzebny ekwipunek. Kiedy ustają, ludzkie ciało nie jest w stanie dłużej wytwarzać ciepła.
Nie potrzebował lekarskiego dyplomu i praktyki ratownika, by zdawać sobie sprawę, że
dziewczyna jest ofiarą hipotermii.
Musi ją rozgrzać, zbadać i zdecydować, czy sam da radę ją sprowadzić, czy będzie
potrzebował pomocy ratowników.
– Co tu robisz sama? Gdzie reszta? – Nie było czasu na wymianę uprzejmości i formalne
prezentacje. Po odpowiedziach dziewczyny będzie mógł ocenić, na ile jest świadoma tego, co
się dzieje.
Czy jej znajomi zostawili ją i poszli po pomoc? Czy nie pomyśleli, że ktoś powinien z nią
zostać? A może i oni są w tarapatach? Przez dłuższy czas nie otrzymał żadnej odpowiedzi i
zaczął się obawiać, że jej stan jest dużo gorszy, niż mu się na początku wydawało.
– Jak masz na imię? – Przykucnął przy dziewczynie i ujął jej twarz w dłonie, zmuszając,
aby na niego spojrzała. – Powiedz, jak ci na imię.
Utkwiła w nim ciemne oczy, a on dostrzegł w ich głębi coś, co zmroziło mu krew w
żyłach. Pustkę i brak nadziei.
– Miranda. – Jej głos wydawał się cieniutki i bezradny, zanikał w zimowym pustkowiu. –
Jestem sama.
– Proszę, usiądź na tym. – Jake rzucił na śnieg grube ochraniacze. – Dobrze izolują.
Ubranie nie będzie nasiąkać wilgocią. Musisz coś zjeść.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin