Dakota - serce Stanów Zjednoczonych.pdf

(62 KB) Pobierz
Dakota - serce Stanów Zjednoczonych
Dakota - serce Stanów
Zjednoczonych
2008-12-31 (10:25)
Pomyłka Kolumba w 1492 roku, który natknąwszy się na nieznany ląd w drodze do Japonii przyjął, że są to Indie i
tubylców Indianami właśnie nazwał, zapoczątkowała lawinę zdarzeń.
Biali zyskali nowy, ogromny teren - szansę na rozwój osadnictwa, dostęp do niezmierzonych bogactw. Nie zwlekając
rozpoczęły ekspansję Hiszpania, Anglia, Francja i Rosja. Na przestrzeni wieków XVI – XVIII opanowywały kolejne
tereny kosztem oczywiście rdzennych mieszkańców. Bezpośrednie walki z Indianami, czy też walki między kolonistami,
stopniowo i sukcesywnie trzebiły miejscową ludność. Wojna o niepodległość USA w 1775-1783 i uchwalenie Deklaracji
Niepodległości w 1776r. nadal pogarszały sytuację Indian. Między rokiem 1789 -1812 prawo do decydowania w
sprawach "indiańskich" przejął Departament Wojny, wypełniający instrukcje prezydenta. W 1824r. powstała nowa
organizacja zajmująca się "problemem indiańskim": Biuro do Spraw Indian (BIA), w 1884r o przeniesione do
Departamentu Spraw Wewnętrznych, gdzie istnieje do dziś. Trwał proces amerykanizacji Indian, który w myśl zasady,
że cel uświęca środki, w środkach nie przebierał.
Obok krwawych walk, przesiedleń i niedotrzymanych umów oraz traktatów, Amerykanie stosowali podstępy,
przekupstwa, oszustwa i inne takie. Masakra Siuksów nad Wounded Knee, w grudniu 1890 roku, oficjalnie zakończyła
dramat wojen z tubylcami. W 1887 roku została wydana ustawa, prywatyzująca ziemię w rezerwatach, co
spowodowało, że Indianie do 1892 roku stracili 30 mln akrów na rzecz białych nabywców. Wraz z zakończeniem
systemu podpisywania traktatów od 1871 roku, plemiona przestały istnieć w prawodawstwie amerykańskim jako
samodzielne jednostki polityczne. Po wieloletnich przepychankach i różnorakich próbach uporania się z problemem
rdzennych mieszkańców, w 1924 roku Kongres uchwalił wreszcie ustawę o nadaniu praw obywatelskich wszystkim
tubylcom. Indianie uzyskali prawo wyborcze. W 1934 roku delegaci pięćdziesięciu plemion założyli Narodowy Kongres
Amerykańskich Indian. Obecnie plemiona posiadają własne władze, są suwerenne i samorządne.
Tym razem samochód odpada. Jest fantastycznym środkiem transportu, ale spanie w nim, gdy nocą śnieg nam dach
oprósza, graniczy z masochizmem. Pierwsza noc spędzona w kucki, przy co chwilę włączanym silniku, przekonuje nas,
że tak się nie da. Nie tym razem. Kiciunia idzie w odstawkę, a my szukamy noclegu.
- Idźcie do motelu - mówi rosły, acz niechętny nam Indianin. - Ja nie mam miejsca dla turystów.
- Ale my nie chcemy do motelu - krzywię się płaczliwie - my chcemy spać w domu.
- Nie ma głupich - odpowiada on. - Ja wam odstąpię łóżko, a wy będziecie się krzywić, że ciasno. Do motelu, do motelu
- przegania nas trzymanym w ręku pagajem.
- No nie, no to już lekka przesada. To ja się chcę bratać, współczuć i się wczuwać, a oni mnie w ogóle nie dopuszczają
- żalę się w drodze do miasta.
- Nie bój nic - pociesza mnie Gośka. - W tym rezerwacie bieda aż piszczy. Tam nas przyjmą.
- Coś ty - oburzam się. - To nie są sprzedajni ludzie, oni nie dadzą się przekupić kilkoma dolarami.
- Kilkoma dolarami to nikt się nie da przekupić - kpi w żywe oczy Gośka. - A jak ty żyłabyś miesiącami na zupce, to
fochy by ci szybko przeszły.
- Skąd wiesz, że oni na zupce? Miesiącami?
- Czytam złociutka. Dużo czytam.
Dakota Południowa - stan w środkowo-północnej części Stanów Zjednoczonych, na obszarze Wielkich Równin. Rzeźba
terenu jest na ogół wyżynna, z głęboko wciętymi dolinami rzeki Missouri i jej dopływów. Na zachodzie Góry Czarne
(Black Hills)z najwyższym szczytem Harney Peak (2207 m n.p.m.). Nazwa stanu pochodzi od zamieszkujących tam
Indian Dakota (Siuksów). Siouxowie byli władcami północnych prerii od zawsze. Jeszcze w 1868 roku cała część
Południowej Dakoty według podpisanego traktatu miała należeć do nich. Kilka lat później w Czarnych Górach - świętym
miejscu Siouxów - odkryto złoto i zaczęła się jatka. Biali zbudowali tu kolej, wybili kilka milionów zwierząt i wprowadzili
chaos w rzeczywistość Indian. Doprowadzili do sytuacji, którą mamy obecnie. Bizony są, ale w ilości szczątkowej -
głównie na terenie parku Badlands, a Indianie Sioux prowadzą osiadły tryb życia w rezerwacie Pine Ridge.
- Czy tam stał patrol?
- Nie widziałam...O! jedzie za nami, czyli stał. Co było?
- Jechałam za szybko...kurczę...
Skąd się wziął samochód policyjny w tej głuszy, o tej godzinie - tego nikt nie zgadnie. No, ale trudno. Policjant - miły
jak wszyscy tutaj - wypytał, wziął dokumenty i poszedł na bok. Po chwili wraca. Przerywa nam właśnie zażartą dyskusję
na temat jakiej wysokości będzie kara, i w którym areszcie spędzimy resztę, tak wspaniale rozpoczętego, wyjazdu.
Wiadomość dobra - nie da mandatu, ale mamy uważać. Tu bardzo dużo ludzi ginie w wypadkach samochodowych.
Wiadomość zła, nie bardzo chce nam pozwolić jechać o tej godzinie do Pine Ridge.
- Po co? - pyta uprzejmie. - Jest noc, a tam nic nie ma. Miasteczko to kilka budynków na krzyż, spać tam się nie da. A
po zmroku jest bardzo niebezpiecznie...
Odpowiedź na pytanie: "co mamy teraz zrobić?" jest prosta. Jechać do miasteczka poza rezerwatem. Rezerwat zwiedzić
zaś za dnia.
1
Wjeżdżając na teren rezerwatu Pine Ridge wjeżdża się w rejony, gdzie doczesnym problemem jest nałogowe picie
alkoholu i palenie tytoniu, a ilość spożywanej kawy przewyższa wszelkie możliwe wyobrażenie o niezdrowym trybie
życia. Rezerwat Pine Ridge w Dakocie Południowej jest drugim co do wielkości indiańskim rezerwatem w USA, a
zarazem jednym z najbiedniejszych okręgów w całym kraju. Założony został w 1889 roku, ale w 1942 USA zajęło 5000
mil kwadratowych na poligon wojskowy. Rezerwaty to był pomysł na odseparowanie tubylców od białych osadników.
Początkowo grodzono miejsca, w których znajdowały się tzw. rozmodlone miasta indiańskie i prowadzono tam
intensywną działalność, mającą na celu zasymilowanie Indian lub ich zniszczenie. Rezerwaty, w dzisiejszym tego słowa
znaczeniu, zaczęły powstawać w początkowej fazie amerykańskiej niepodległości. Głównie na zachód od rzeki Missisipi
(terytorium indiańskie). W Pine Ridge mieszka obecnie 14 000 Indian.
Siedzący przede nami Indianie nie są ubrani w skóry i pióra, ale w spodnie, koszule i trampki. Nie mają pomalowanych
twarzy i rozumiemy co mówią, bo mówią po angielsku, a nie w swoim narzeczu. Siedzimy nie wokół ogniska, ale wokół
stołu i nie na podłodze, a na normalnych krzesłach. Nie w tipi tylko w domu. Nie palimy świętej fajki, ale papierosy
Marlboro, Ligot, Menthol. Kawa w kubkach. Czarna. Jak ktoś chce to i z mlekiem i cukrem. Indianie, z którymi siedzimy,
nie rozmawiają o duchach, które krążą w ciemnościach na zewnątrz, ale o tym, że Steve będzie jutro jechał do pracy i
w drodze powrotnej kupi ....
Dakotowie polowali głównie na bizony i inne zwierzęta prerii, zajmowali się też rybołówstwem i zbieractwem. Działały
wśród nich bractwa wojowników. Silna władza obieralnego wodza opierała się na jego bezwzględnym autorytecie.
Najsławniejszym ich wodzem był Czerwona Chmura. Kontrowersyjny wódz, który próbował dostosować swój lud do
zmieniającej się rzeczywistości. Niestety rzeczywistość, którą zgotowali Indianom Amerykanie była niemożliwa do
zaakceptowania. Niemniej wódz robił co mógł. Czerwona Chmura urodził się w 1822 r. w okolicy wideł rzeki Platte.
Zdania Dakotów są na jego temat podzielone. Jedni go cenią, bo był politykiem. Był w Białym Domu, spotkał się z
prezydentem Grantem. Chciał się dogadać... Inni go potępiają, bo był przeciwny powstaniom i walkom. Oddał góry. Na
pewno widział więcej niż przeciętny Indianin, dlatego chciał rozmów. Czerwona Chmura był Indianinem, który zdawał
sobie sprawę, że jego lud nie wygra siłą z Białymi. Rzeczywiście próbował się z nimi jakoś porozumieć. Nie pomogły
jednak ani jego wizyty w Nowym Jorku, ani rozmowy z władzami, ani podpisywanie porozumień. Nawet to, że oficjalnie
potępił powstanie Dakotów w latach 1890-91. Amerykanie jednak w dowód ... szacunku zbudowali mu domek w
rezerwacie Pine Ridge, w którym zmarł 10 grudnia 1909 roku.
Czy rezerwat rzeczywiście jest niebezpieczny? Herald twierdzi, że tak. Dla obcych. Zwłaszcza tych o innym kolorze
skóry.
- Nie ma co demonizować - mówi - ale też nie ma co patrzeć na nas jak na umęczonych świętych. Rezerwaty tutaj są
biedne i pełne młodych, często bezrobotnych ludzi. A bieda i bezrobocie robią swoje. Ale nie tylko to.
- Indianie zawsze mieli swoje zasady - tłumaczy Herald - kodeks, według którego postępowali. Od dziecka im je
wpajano i niezwykle rzadko zdarzało się, by już dorosły człowiek je łamał. Wpływ białego człowieka był destrukcyjny.
Dzieciom, na siłę oddawanym do białych szkół, nagle zaczęto mieszać w głowach. Podważać ich autorytety. Mówić, że
to, co najważniejsze dla ich rodziców, dla nich ma być niczym stos śmiecia. Równocześnie biali nie potrafili zastąpić
starych autorytetów nowymi. Indianie mieli zbyt mocno zakorzenioną duchowość w każdym aspekcie życia, by można
było ją tak bezkarnie wyrugować. Stąd chaos, który nie tak łatwo znowu opanować. Zwłaszcza w dzisiejszych
warunkach.
Oczywiście w ciągu dnia przyjeżdża tu sporo turystów - robią zdjęcia, wałęsają się, kupują pamiątki i jest w porządku.
Ale po zmroku? Po co miałby tu przyjeżdżać ktoś z zewnątrz po zmroku?
- I nie zrozum mnie źle - mówi poważnie mój rozmówca - Indianie są wspaniałymi ludźmi. Większość z nich. Po prostu
zawsze się może trafić ktoś, kto wyłamał się z zasad uczciwego życia. A tu - w tej biedzie o to łatwiej.
Harold jest realistą. Przeniósł się poza rezerwat - tam mieszka i pracuje. W rezerwacie odwiedza rodzinę i znajomych.
Uważa, że dobrze zrobił. Dzięki temu nie martwi się o dzień dzisiejszy. Ale ani myśli oddalać się od swoich. W
rezerwacie czuje się jak u siebie. Tu jest u siebie. Łączy ich kultura, historia, więzy krwi.
Tutejsi Indianie, chociaż poddani wieloletniej indoktrynacji i ostrej selekcji, są bardzo oddani swojej tradycji i religii.
Zwłaszcza religii. Wiara jest dla współczesnego Dakoty niezwykle ważnym elementem życia. Nazywa się Wakan Tanka.
Próby tłumaczenia wiary zawsze powodowały trudności komunikacyjne, ale Cory stara się jak może: - Wakan oznacza:
energia, coś świętego, tajemnica. Wakan Tanka jest Wielkim Duchem, niesklasyfikowanym, niemanifestowanym. To
Kreator, Stwórca, Opiekun, Niszczyciel.
Wiele tu elementów szamanizmu. Postać szamana była i jest bardzo ważna w społeczności wierzącej w kontakt ludzi ze
światem pozagrobowym.
- Szaman, to człowiek, który jest mądry. Jest tym, który zna duchy. Jest tym, który ma moc duchów i komunikuje się z
nimi. Zna ceremonie i pieśni, tłumaczy wizje. Może wyjaśnić czego życzą sobie duchy i co zdarzy się w przyszłości.
Może rozmawiać ze zwierzętami, drzewami i kamieniami. Może rozmawiać ze wszystkim na ziemi. Wiele na terenie
rezerwatu miejsc świętych i świętych przedmiotów - święte drzewo, święty krąg, szałas potów. Święty kosmyk włosów
zmarłego członka rodziny. Aby je zobaczyć - wystarczy przyjechać, aby je zrozumieć - trzeba się tu urodzić. Obok Religii
w rezerwacie panuje Tradycja oparta na Historii.
Miejscem, w którym wyczuwalna jest obecność duchów, nawet dla białoskórego odwiedzającego te tereny, jest
2
Wounded Knee. Aktualnie to osada z około 300 mieszkańcami, ale to co tam najważniejsze, to cmentarz. Od miesięcy
trwała wojna na terenie Dakoty, bo Dakoci w rezerwatach niepokoili mieszkających tu białych osadników swoimi
Tańcami Ducha. W ogóle było ich dużo i Amerykanów to denerwowało. A nuż wybuchnie powstanie? Więc pomalutku
trzebili tubylców. W Wounded Knee - wykorzystując liczebną przewagę - dokonali spektakularnej, krwawej masakry
(kobiet, dzieci i nieuzbrojonych wojowników), symbolicznie kończąc tę wojnę. Dzisiaj cmentarz jest jednym z wielu,
niepozornym miejscem jakże innym od nadętych, amerykańskich miejsc pamięci. Trudno tam trafić bez naprowadzenia
przez tubylca. Ale czy można się dziwić, że Amerykanie chcieliby zapomnieć o niektórych faktach z przeszłości? Sami
Indianie bardzo dbają, by miejsce nie stało się komercyjne - nie zgodzili się na uznanie je za pomnik narodowy, nie
wprowadzają żadnych ulepszeń. Najchętniej usunęliby je z wszelkich przewodników.
- Choć już - nudzi Gośka. - Ile można stać przy grobach?
- Można. Popatrz na ten krzyż, nie jest piękny?
Pomnik upamiętniający masakrę jest zwykłym kawałkiem białego kamienia odpowiednio ukształtowanego i opisanego
jak trzeba. Ogrodzony. Ale wokół sporo mogił i tych starych jeszcze z początków XIX wieku i tych całkiem
współczesnych. W swoich wnętrzach kryją prochy Zagubionego Ptaka czy Tego Który Umie Słuchać. Są ozdobione
rysunkami, przybrane odpowiednio. Trzeba się zatrzymać. I chwilę popatrzeć. Wtedy zobaczy się fantastyczne, ciche i
spokojne miejsce spoczynku Czerwonoskórych. Na maleńkim wzgórzu, którym opiekuje się kilka drzew. Pełno tu wiele
znaczących symboli, barw i kształtów. Nie znaczą jednak nic dla tego, kto nieuważnie tędy przebiegnie. Ten zobaczy
rozsypujące się, mało wyeksponowane miejsce - cmentarzyk jakich wiele, nad którym nie warto dłużej się
zatrzymywać.
I dobrze. Takie miejsca nie są dla szybkobiegaczy. Oni niech biegną dalej. - Zostawić cię tu do wszystkich diabłów?-
Gośka kopie w oponę samochodu.
Nadjeżdża inny wóz - raczej luksusowy i wysiada z niego średniej urody, ale sporej tuszy Indianka. Chce nam
sprzedać ... nie udaje się jej jednak, bo wyciągnąć od którejkolwiek z nas dolara nie jest łatwo. W każdym razie nie na
to. Indianka popatrzywszy na nas spod oka, zostawia nas samym sobie. Gośka już chciałaby mnie pogonić w stronę
wozu, gdy widzimy terenówkę. No, niesamowicie ruchliwe miejsce w tej zapomnianej wsi. Policjant. Uśmiechnięty od
ucha do ucha. A jak się czujemy? A świetnie? A podróżujemy sobie? A tak, tak zwiedzamy? A coś ciekawego jest? No ...
nieeee... kilka grobów na krzyż. Już właściwie odjeżdżamy. A ta Indianka to czego chciała od nas?
No jak on nas widział i skąd wie o handlarce? Jeszcze chwilę nas męczy, a potem odjeżdża. Życzliwy, życząc nam
miłego dnia.
Idę znowu w stronę cmentarza, a Gośka dostaje szału.
W kulturze ogólnoindiańskiej występuje wiele elementów wywodzących się z tradycji Indian Równin. Jednym z
elementów tej kultury jest organizowanie międzyplemiennych widowisk folklorystycznych, w których prezentuje się
tańce wywodzące się z dawnych obrzędów. Widowiska takie, zwane pow-wow, narodziły się w stanie Oklahoma, gdzie
niegdyś istniało Terytorium Indiańskie. Taniec to dla Indian nie tylko rozrywka - to cały ceremoniał. Są odpowiednie
stroje, jest święty krąg, w którym się tańczy. Wokół widzowie - obcy, biali mogą być i oglądać, ale nachalne wciskanie
się nie jest mile widziane. Tak jak i fotografowanie, dotykanie i wypytywanie.
Fascynujące są stroje. I to, że Indianie w tańcu są tak zapamiętali. W tych tańcach jest wszystko: historia plemion,
polowań, walk, narodzin i śmierci. Są ludzie i zwierzęta, słońce, deszcz i wiatr, radości i nieszczęścia. Tańczą wszyscy -
kobiety i mężczyźni, starzy i młodzi. Nikt nie potrafi powiedzieć tańcem tak wiele, jak prawdziwy Indianin.
- Możecie oglądać do woli, tylko nie wchodźcie w środek kręgu - mówi spokojnie Joan. - To naprawdę bardzo święte dla
Indian miejsce.
Joan jest Indianką tylko częściowo, ale to wystarczy. Jej dziadek bardzo zawsze dbał o odpowiednie wychowanie.
Tak naprawdę to miała nam pokazać mustangi i w czasie tej kilkugodzinnej wyprawy rzeczywiście widzimy sporo
dzikich koni. No, ale skoro już tu jesteśmy, to ona nas zawiezie na miejsce Sun Dance. Oczywiście teraz tańców nie ma,
pozostał tylko krąg, drzewo i namioty potów. Ale to szczęście dla nas. Gdyby to był czas Sun Dance, nigdy by nas tu nie
przywiozła. I nie odpowiadała na tysiące pytań.
Taniec słońca (Sun Dance) był charakterystyczną dla Indian Prerii uroczystością religijną, gromadzącą w jednym
miejscu raz na rok, przeważnie w połowie lata, całe plemię. Obejmowała czterodniowe przygotowania i cztery dni
tańców, ucztowania, modlitw i pieśni. W trakcie tej uroczystości wielu młodych mężczyzn torturowało się na znak
męstwa i wejścia w dorosłość. Około dwudziestu plemion prerii dokonywało tego obrzędu, a nie spotykano go tylko u
Paunisów, Wichita i Omaha oraz u kilku południowych plemion Dakotów. Szczególnie dużą wagę do obrzędów Tańca
Słońca przywiązywali Dakotowie, Szejenowie i Arapahowie. Ze względu na samotortury i wizje, rząd USA w 1904 r.
zakazał odprawiania Tańca Słońca i zakaz ten został zniesiony dopiero w 1935r.
- W miejscu, w którym teraz stoimy, Sun Dance odbywa się w lecie, oczywiście raz do roku i bierze w nim udział około
20 tancerzy. Nie tak znowu wielu, skoro są i takie, gdzie jest około 50 i więcej tańczących - objaśnia nas Joan. - Ale i
tak jest to wielkie święto dla tutejszych. Oczywiście od czasu pierwszych tańców zmieniło się wiele. Medycyna poszła
naprzód, emancypacja weszła i wśród Czerwonoskórych. Aktualnie mało który tańczący przebija sobie piersi tak
3
głęboko, jak kiedyś... zwykle tylko skórę. Poza tym zawsze znajdzie się tu jakiś lekarz. Cztery dni postu, potem
wyczerpujący taniec w upalnym słońcu z zadanymi sobie ranami i dodatkowo pocenie się w namiocie urządzonym na
zasadzie sauny - to dużo, jak na jeden organizm. Lekarze są konieczni.
Kobiety biorą udział w ceremonii i mają oddzielny namiot potów (zwykle jest to miejsce koedukacyjne), tańczą, ale
bardzo rzadko samotorturują się. Niegdyś było to zarezerwowane tylko dla mężczyzn, ale postęp...
- Kiedy pytam wujka o możliwość wzięcia udziału w tańcu, oburza się - śmieje się Joan. Kobiety dla Indian są już
wystarczająco święte bez tego obrzędu. Cierpią, oddają swoją krew i pot w czasie porodów, nie muszą więc dodatkowo
tego robić. Mężczyźni muszą. Ale współcześnie znane są i samotorturujące się kobiety. One mają ślady po nacięciach
nie na piersiach, ale na ramionach.
- Mój wuj jest Indianinem starej daty - mówi Joan z czułością - i nieraz dyskutujemy. Czasem próbuję mu wyjaśnić, że
świat poszedł naprzód i nie da się wszystkiego zatrzymać, tak jak było kiedyś. A on tylko kiwa głową i mówi, żebym
poszła lepiej do namiotu się wypocić. Że to mi wróci rozum.
No to Joan idzie. Potem skarży się wujowi, że ledwo żyje i słaba jest jak niemowlę. "Widzisz Joan, widocznie miałaś
sporo grzechów do odpuszczenia. Teraz będzie lepiej" odpowiada na to niezmiennie wujek. A Joan twierdzi, że
rzeczywiście czuje się jakby nieco lepiej.
W Tańcu Słońca mogą brać udział tylko zaproszeni goście. Zwykle są to członkowie rodzin. Zawsze Indianie.
Aktualnie Indianie stanowią ok. 8% populacji USA, a jednymi z największych, ale i najbiedniejszych plemion są Navajo i
Sioux. Bezrobocie u Navajów sięga do 45%, u Siuxów ok. 80%, co bardzo odbija się na warunkach życia. Lepiej mają
się Apacze, Mescalero. Oni mają w posiadaniu 186, 390 hektarów ziemi i utrzymują się, oferując chętnym różnorakie
atrakcje turystyczne. Dzięki temu są jednym z najlepiej usytuowanych plemion.
(Magazyn Polonia - Miesięcznik
Niezależny)
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin