Clayton Donna - Szamanka.pdf

(557 KB) Pobierz
The doctor's medicine woman
DONNA CLAYTON
Szamanka
The Doctor's Medicine Woman
132748705.001.png 132748705.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Postanowiliśmy ostatecznie wyrazić zgodę na adop-
cję...
Travis Wescott, który stawił się właśnie przed Radą Star-
szych plemienia Kolheeków, w zasadzie tracił już nadzieję,
że kiedykolwiek usłyszy te słowa. Dzięki temu doświadczył
teraz, czym jest czysta, dziecięca niemal radość.
- Jest jednak pewna drobna... - smagła kobieta o szero-
kiej, powściągliwej twarzy zawiesiła na moment głos - prze-
szkoda.
Najgorsze myśli natychmiast skurczyły mu żołądek.
- Przeszkoda? - powtórzył zawiedziony. Zmarszczył
brwi i lekko pokręcił głową. - Jaka przeszkoda?
Tak bardzo starał się udowodnić tym ludziom, że jest
poważny i odpowiedzialny. W ciągu dwóch miesięcy cztery
razy przemierzył odległość między Filadelfią a rezerwatem
na północy stanu Vermont, by stanąć przed Radą Starszych
w swojej sprawie. Musiał ich przekonać, że brak żony nie
przeszkodzi mu być dobrym ojcem dla pięcioletnich
bliźniaków: Jareda i Josha. I kiedy już ucieszył się, że nare-
szcie dotarł do celu, pojawia się jakiś nowy kłopot, kolejna
trudność do pokonania. Czy i tę górę uda mu się zdobyć?
- Doktorze Wescott - głos zabrał kolejny członek Rady,
która składała się z szóstki kobiet i mężczyzn - może prze-
szkoda nie jest najwłaściwszym słowem. Powinniśmy raczej
powiedzieć: zastrzeżenie. Proszę wziąć pod uwagę, że mamy
na myśli wyłącznie dobro chłopców.
- Dla mnie też to jest najważniejsze. - Travis mówił ci-
cho, kryjąc irytację i lęk przed rozczarowaniem. Sprawa
adopcji bliźniaków stała się dla niego istotniejsza, niż się tego
spodziewał. - Jeśli chodzi o to, że jestem kawalerem, to wy-
jaśniałem już...
- To nie ma znaczenia - rzekł Najstarszy Rady.
Travisowi nie mieściło się w głowie, że ani instytucje
rządowe, ani stanowe nie mają w takim wypadku nic do
powiedzenia. Wiedział już, że Kolheekowie całkowicie kon-
trolują adopcję sierot pochodzących z ich małego plemienia,
w którym z kolei najwyższą decyzyjną władzą jest właśnie
Rada Starszych.
- Brak u twojego boku kobiety, która stałaby się dla nich
matką, nie jest dla nas rozstrzygającym faktem.
Takie zdefiniowanie jego sytuacji wzbudziło w Travisie
poczucie winy. Uważał, że będzie w stanie zastąpić bliź-
niakom oboje rodziców. Był pewny, że niczego im przy nim
nie zabraknie. A jeśli owo zastrzeżenie, ów warunek, który
zaskoczył go tak znienacka, nie miał nic wspólnego z jego
stanem cywilnym, to chyba należy domniemywać, że Rada
podziela jego opinię. O co więc chodzi tym razem? Co dają
mu do zrozumienia?
Spokój, nakazał sobie w myślach. Miesiące negocjacji
z Indianami nauczyły go, że nie ma sensu ich poganiać. Swo-
je plany i opinie wyjawiają i tak w wybranym przez siebie
czasie.
- Przedstawił nam pan swoje argumenty - odezwała się
z kolei starsza kobieta. - Wierzymy, że kocha pan tych chło-
pców i że się pan o nich odpowiednio zatroszczy. Nie bez
znaczenia był też dla naszej decyzji fakt, że pan sam jest
półkrwi Kolheekiem. Pokazał pan swoje serce i zaangażowa-
nie, kiedy dwa lata temu chłopcy wymagali pomocy lekar-
skiej. Gdyby nie pan, ich serca przestałyby już bić, doktorze
Wescott. Wszystko to wiemy.
- Wkrótce chłopcy skończą sześć lat - włączył się znów
mężczyzna. - Znaczy to, że z każdym dniem i miesiącem,
nie mówiąc już o latach, maleje ich szansa na znalezienie
zastępczego domu. Jest bowiem smutną prawdą, że najwięcej
próśb o adopcje dotyczy niemowlaków, a nie dorastających
dzieci. A zatem chcemy oddać panu Jareda i Josha, wierząc,
że stworzycie szczęśliwą rodzinę. Nie spotkalibyśmy się tu
dzisiaj, gdybyśmy byli innego zdania.
- O co zatem chodzi? - Travis patrzył im prosto w oczy
i nie potrafił ukryć zniecierpliwienia. - W czym problem?
Zastraszanie Rady w jakikolwiek sposób było z góry ska-
zane na przegraną. Starsi mieli za sobą długie, bogate życie.
Poznali trud, ból i smutki, jakie nigdy nie staną się jego
udziałem. Doświadczyli szczęścia i radości brzmiącej donoś-
nym śmiechem. Znali również spokój i wyciszenie. Siedziała
przed nim szóstka kobiet i mężczyzn, dostojników plemie-
nia, najstarszych i najmądrzejszych, bo tylko takim wolno
zasiadać w Radzie. Dumne twarze i wyprostowane plecy,
błysk ciemnych, głęboko osadzonych oczu, odbijały jak lu-
stra wielość i rozmaitość przebytych przez nich ścieżek.
- Trudno to dobrze wyrazić - mówiła kobieta - ale nie-
pokoi nas, że chłopcy znajdą się tak daleko od rezerwatu, od
domu, od swojego plemienia.
Travis skrzywił się. To zdanie nieco go przestraszyło.
- Przecież od początku wiedzieliście, że mieszkam
w Pensylwanii. Nie spodziewacie się chyba, że przeniosę się
nagle do Vermont. A może do rezerwatu? Prowadzę praktykę
lekarską w Filadelfii...
Kobieta pokręciła głową, uciszając rosnącą w nim panikę.
- Martwi nas, że stracą kontakt z tradycją, ze swoimi
korzeniami. Z przeszłością przodków - wyjaśniała. Jej głos
zmiękł, kiedy dodała: - Doktorze Wescott, przecież w tych
rzeczach jest pan całkowitym ignorantem.
Zdawał sobie sprawę, że nie miała zamiaru go obrazić,
a jednak najeżył się i poczuł ostro skrytykowany. Określenie
„ignorant" zupełnie do niego nie pasowało. Był zdolnym
lekarzem i cenionym współautorem podręcznika, z którego
korzystano na całym świecie. Zabiegano o jego udział w se-
minariach i konferencjach. Nie wspominając już o tym, że
wiedza i determinacja pozwoliły mu niejednokrotnie ratować
ludzkie życie. Myślał o tym wszystkim bez pychy, ale i bez
fałszywej skromności.
A jednak, jeśli ma pozostać uczciwy, musi przystać na
krytykę starej Indianki. To prawda, pojęcia nie ma o dziedzic-
twie rodowitych Amerykanów. Jego matka, Lila, wywodząca
się z plemienia Kolheeków, opuściła rezerwat jako nastolat-
ka, i poślubiła jego ojca. Przyjęła dobrowolnie kulturę męża,
jego religię i sposób życia. Swoim dwóm synom nie wspo-
mniała ani słowem na temat swego pochodzenia. Nie wróciła
do rezerwatu nawet po bolesnym rozwodzie. A zatem Travis
dojrzewał, będąc dumnym młodym Amerykaninem.
- Kocham tych chłopców. - Cieszył się, że głos mu się
nie załamał pod wpływem przepełniającej go emocji.
Najmniejsze ryzyko stracenia bliźniaków było stresem nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin