Historia pijaństwa polskiego - Obyczaje.doc

(1437 KB) Pobierz

Sarmackie zmagania z Bachusem

 

Historia pijaństwa polskiego

 

Czasy staropolskie słyną z kultury bachicznej. Szczególnie w

sferach zamożnej szlachty pito dużo i pod każdym

nadarzającym się pretekstem, postrzegając samo “wychylanie”

kielicha za przyjemną rozrywkę. Po trunki sięgano z okazji

chrzcin, imienin, odwiedzin, ślubów, pogrzebów, świąt... Żadna

biesiada nie mogła odbyć się bez udziału pełnych pucharów,

toastów i bardziej lub mniej umiarkowanej pijatyki.

 

ANNA PACHOCKA

 

Co pijano? Na co dzień pragnienie gaszono najczęściej piwem,

spożywanym nie tylko przez dorosłych, ale i przez dzieci. Początkowo

był to trunek niskoprocentowy zawierający od 2% do 3% alkoholu.

Później, po przyjęciu od Niemców receptur z użyciem słodu i chmielu,

nauczono się warzyć piwo zbliżone do dzisiejszego. Używano go

zresztą nie tylko w formie napoju, ale też sporządzano z niego wielce

wtedy popularne polewki piwne (piwo gotowane z dodatkiem przypraw

i zabielane śmietaną) zwykle serwowane we dworach na śniadanie.

Wody właściwie nie pijano, gdyż uznawano ją za źródło chorób.

 

Drugim święcącym wówczas tryumfy trunkiem był miód pitny

przyprawiany ziołami lub korzeniami (nazwą tą określano wszelkie

sprowadzane przyprawy). Do połowy XVII wieku stanowił on jeden z

podstawowych napojów alkoholowych. Szczególnym uznaniem cieszył

się tak zwany lipiec, uchodzący za rarytas jeszcze pod koniec XVIII

wieku i osiągający bardzo wysoką cenę. Z miodu połączonego z

owocami wiśni, malin czy derenia wytwarzano tak zwane wiśniaki,

maliniaki i dereniaki.

 

Za “pański” napój uchodziło wino -znane na ziemiach polskich już od

X-XI stulecia. Jego popularność zaczęła wzrastać od wieku XVI.

Uznawane za trunek “zbytkowy” pojawiało się początkowo u bardzo

zamożnych ludzi i to podczas specjalnych okazji. Dopiero XVIII wiek

przyniósł znaczne zwiększenie jego spożycia rozpowszechniając je

wśród całej szlachty. Gustowano zwłaszcza w węgierskim tokaju

zwanym “królem win i winem królów”. Rozmiłowani w nim bogacze

wysyłali na Węgry swoich przedstawicieli, którzy wykupywali nieraz

całe roczniki rzeczonego trunku, czasem jeszcze przed zakończeniem

 

winobrania. Ceniono również niemieckie riezlingi. Wina francuskie

zostały docenione dopiero w XIX wieku. Wcześniej poczęstowawszy

gościa nawet najlepszym bordo można się było spotkać z przyganą w

guście: “Mości dobrodzieju ja do szabli nie do szpady stworzony”.

 

Nie gardzono również wódką. Była ona słabsza od dzisiejszej –

zawartość alkoholu w okowicie (spirytusie) wynosiła około 70%, w

prostej wódce do 35%, a w tak zwanej “prostce” – 15-20%. Na bazie

prostej wódki wyrabiano domowymi sposobami różnorakie nalewki

zaprawiane ziołami, korzeniami, owocami. W ten sposób powstawały

słynne orzechówki, kminkówki, anyżówki – niezastąpione wyposażenie

domowych apteczek (zamykana szafka, w której przechowywano

drogie przysmaki takie jak rodzynki, korzenie, migdały, kawę i

napitki). W apteczkach bogatych dworów można było znaleźć też

wódkę gdańską, czyli mocną anyżówkę doprawioną cienkimi blaszkami

prawdziwego złota. Z tego bogatego asortymentu dla własnych

potrzeb wybierano nierzadko prostą gorzałkę. Zauważali to bywający u

nas cudzoziemcy. Fryzyjczyk Ulryk Werdum notował w drugiej połowie

XVII wieku: “Polacy bardzo lubią wódkę którą po polsku zwą gorzałka

(…). Nawet najarystokratyczniejsi Polacy wożą ją z sobą w swych

puzderkach i muszą się jej napić prawie co godziny”. Prostej gorzałki

nie należało jednak podawać na żadnych spotkaniach towarzyskich.

 

Przeciętny szlachcic, jak oceniają historycy, wypijał rocznie około 20

litrów wódki, 700 litrów piwa i znaczne ilości win i miodów. Nie dziwi

więc spostrzeżenie lekarza niemieckiego Johanna Josepha Kauscha

piszącego w XVIII wieku: “pijaństwo robi w Polsce niesłychaną renomę

(…) nektar węgierski pozostaje nadal najważniejszą narodową

namiętnością. Trudno sobie wyobrazić ile kwart [kwarta to około litr –

przyp. A.P.] wina Polacy potrafią wypić: dziesięć, dwanaście i więcej

kwart wypijają niektórzy jednego popołudnia. Nie uważa się tutaj za

nieprzyzwoitość upić się do nieprzytomności.” Faktem jest, że

nadużywanie alkoholu było w okresie staropolskim, a szczególnie w

czasach saskich, społecznie aprobowane. Jak zaznacza znany badacz

kultury staropolskiej Zbigniew Kuchowicz -abstynentów wówczas nie

spotykano. Na co dzień nie nadużywano alkoholu, choć nie można

powiedzieć, by go unikano. Poranek rozpoczynano często polewką

piwną, co więcej, poprzedzaną niejednokrotnie kieliszkiem wódki.

Przed obiadem lubiano zajrzeć do “apteczki” na kieliszek nalewki

wzmacniającej apetyt i dobre samopoczucie. Do obiadu pito piwo, a i

przed snem nie gardzono szklaneczką krupniku (rodzaj alkoholu) czy

innego trunku.

 

Prawdziwe pijaństwo zaczynało się jednak wraz z wkroczeniem w próg

domu gości. “Zwłaszcza przy stole Polak lubi popisać się swoim

bogactwem i korzystać z niego – pisał w drugiej połowie XVIII wieku

ksiądz Hubert Vautrin dodając -głównie jednak wykwint stołu zasadza

się na trunkach, które też przede wszystkim pociągają biesiadników”.

 

Oficjalne bankiety odbywały się jeszcze według sztywno określonych

reguł. Na początku do picia podawano słabsze wina bądź piwo. Dzbany

z węgrzynem pojawiały się na stołach dopiero w połowie spotkania lub

po zaserwowaniu drugiego dania, w chwili gdy gospodarz rozpoczynał

picie toastów. Wychylony przez niego kielich (kielichy toastowe

mieściły w sobie 0,5l i więcej wina) przechodził następnie z rąk do

rąk. Wypadało wypić zdrowie każdego z gości rozpoczynając od

najdostojniejszych. W przypadku liczniejszych zgromadzeń

ograniczano się do uhonorowania kielichem najznamienitszych

kompanów, innych ucztujących wymieniając w toastach grupowych.

Przytaczany wcześniej Vautrin notuje: “Piją wszyscy ze wspólnego

pucharu, zmienianego po każdym toaście. Zaledwie puchar, który nie

omija nikogo, został opróżniony, ukazuje się następny, w którym

zmoczyło się już z dziesięć par wąsów. Należy go napełnić i wypić

stojąc, by nie urazić gospodarza albo osoby, której zdrowie się

spełnia, a która również przyjmuje toast na stojąco. W ten sposób

trzeba kolejno wstawać, siadać, wstawać, siadać i znów wstawać i

siadać aż do samego końca uczty.” W pozycji siedzącej pozostać mogli

jedynie ludzie chorzy lub wiekowi. Odmówienie wypicia kielicha przez

cały omawiany okres uchodziło za grubiaństwo.

 

Od połowy XVII wieku nasiliła się tendencja organizowania znacznie

hałaśliwszych, wręcz awanturniczych imprez, na których przymuszanie

do picia było egzekwowane ze szczególną żarliwością. Podany kielich

należało wychylić do dna, w innym przypadku był ponownie

uzupełniany. Barwnie przedstawia taką sytuację Jędrzej Kitowicz w

książce Opis obyczajów za panowania Augusta III: “U niektórych

panów lokaje, hajducy (…) mieli rozkaz raz na zawsze podczas uczty

pilnować, kto nie wypił, aby mu dolano; na ten koniec służebni

domowi jedni się porozsadzali z flaszami dokoła stołu, drudzy z tymi

pod stół powłazili. Jeżeli nie wypijający kielicha swego, broniąc się od

dolewki sąsiada, wyniósł go w górę albo za siebie uchylił, pachołek na

to czatujący sprawnie mu go dolał; jeżeli skrył go pod stół, to samo

zrobił mu siedzący pod stołem służka. I tak ów niedołężny pijak, który

nie mógł duszkiem wygarnąć kielicha, kręcił się jak wąż tam i sam, w

górę i na dół z kielichem, a wszędzie mu go dolewano, aż póki do dna

trunku przybywającego nie wymęczył (…).” Trudno się też było

wymknąć z takiego spotkania niepostrzeżenie – i tu uciekinierów

ścigali słudzy gospodarza przyjęcia. Ten powiadomiony przybywał z

resztą gości, by wypić z odchodzącym strzemiennego. A że należało

wypić kielich w podzięce gospodarzowi, gospodyni, znakomitej

kompani… pijaństwo zaczynało się na nowo “i jeżeli przez cały czas

uczty nie zwalił się z nóg, to na pożegnaniu został bez zmysłów”

dodaje Kitowicz. Nie poprzestawano zresztą jedynie na wypijaniu

kolejnych toastów.

 

Podochocone towarzystwo przystępowało często do zabaw – naturalnie

z udziałem trunków. Jedna z nich polegała na wypiciu wybranej szklanicy za trzema pociągnięciami. Po pierwszym hauście należało

pogłaskać się raz jednym palcem po jednym wąsie, po czym po

drugim, tymże palcem przeciągnąć od nosa do brody i z powrotem,

dalej uderzyć nim w stół z wierzchu raz, od spodu raz, tupnąć w

podłogę raz i wymówić pierwsze słowo: “piwo”. Za drugim łykiem

liczbę gestów należało podwoić a na koniec wypowiedzieć słowo:

“dobre”. Za trzecim, po wykonaniu potrójnej liczby gestów, oddając

szklanicę, dodawano: “nalej”. Jeśli pomylono się w którymkolwiek

momencie rozpoczynano wszystko od początku dopełniając rzeczone

naczynie. Do zabaw używano również różnorakich, specjalnie

wykonanych kielichów, których zawartość można było wypić jedynie w

określony sposób (np. przechylając się mocno do tyłu). Były i takie

których w ogóle nie dało się opróżnić w całości (ryc.2). Inne, zwane

“kulawkami” nie posiadały stopy, stąd musiały być ciągle w ruchu

(ryc.3). Pito również z trzewików panieńskich (bezpośrednio lub, w

mniej drastycznej wersji, ze wstawionych do nich kieliszków), a nawet

z butów dygnitarskich. Nadużywanie trunków kończyło się dla

niektórych tragicznie. Wielu “chorowało” już podczas trwania uczty.

Nikogo to, o dziwo, nie gorszyło – “chorujący” człowiek odchodził od

stołu, by oporządzić swe ubranie, po czym, jeśli tylko był w stanie,

wracał do towarzystwa. Co gorsze, podchmieleni biesiadnicy wzniecali

często burdy pijackie. Porywczość Polaków była powszechnie znana.

Obrażony szlachcic bez wahania sięgał po broń. Dobrze jeśli kończyło

się tylko na pojedynku panów – gorzej gdy włączali się do niego

służba i towarzysze. Wtedy można było zastać scenę odmalowaną w

XVII wieku przez Wacława Potockiego:

 

 

“Po wczorajszym bankiecie wynidę z pokoju,

Aż w izbie pełno krwie, szkła, obu końców gnoju;

Temu księdza, owemu balwierza prowadzą,

Ci jednają, a drudzy dopiero się wadzą,

Ten okradziony biada bez czapki, bez szable,

Ten się potłukł, ten bluje (…)”

 

 

Co znamienne takie zakończenie spotkania nie było odbierane jako

niewłaściwe, więcej, stawało się tematem anegdot i śmiechu. Nie

aprobowano natomiast wypuszczenia gości w stanie trzeźwym.

Gospodarz który się takiego czynu dopuścił tracił reputację i

poważanie w towarzystwie, uznawano go za skąpca. Kitowicz we

wspomnianej książce pisał: “To było największym zamiarem owego

traktamentu i ukontentowaniem gospodarza, kiedy słyszał nazajutrz

od służących, jako żaden z gości trzeźwo nie odszedł, jako jeden,

potoczywszy się, wszystkie schody tocząc się kłębem przemierzył;

jako drugiego zniesiono do stancji jak nieżywego; jak ów zbił sobie róg

głowy o ścianę; jak tamci dwaj, skłóciwszy się pyski sobie powycinali;

jako nareszcie ten jegomość, chybiwszy krokiem, upadł w błoto, a do

tego ząb sobie o kamień wybił.” Zaiste interesujące poczucie

gościnności.

 

Charakterystycznym obrazem tamtych czasów były też pijatyki

sejmikowe. Zjeżdżającą na nie szlachtę pojono dużymi ilościami

alkoholu. Mocno podchmieleni obywatele byli łatwiejsi do przekonania

 

o słuszności koncepcji reprezentowanej przez możnego sponsora całej

pijatyki. Większość obecnych po wstępnym ugoszczeniu i dokonaniu

obowiązków sejmikowych, spijała się do nieprzytomności, zasypiając

następnie gdzie popadło, jak podaje Kitowicz “gdzie kogo nogi

taczające się zaniosły i powaliły”. Często po przebudzeniu okazywało

się, że zmitygowany sejmikowicz nie posiada już pełnego

przyodziewku, czy innych dóbr. Straty wynagradzano mu jednak tylko

w przypadku, gdy wygrało stronnictwo jego możnego dobrodzieja.

W dobie saskiej pijaństwo było już mocno ugruntowane w

obyczajowości szlacheckiej. Kult “mocnej głowy” stał się tak

powszechny, iż mężczyzn przewyższających innych umiejętnością

pochłaniania ogromnych ilości trunków zaczęto traktować jak

bohaterów. Do takich niezrównanych opojów należał Adam

Małachowski, krajczy koronny, którego Kitowicz nazywa “zabójcą

ludzkiego zdrowia”. Miał on szczególny zwyczaj witania każdego

pierwszy raz odwiedzającego go gościa kielichem wina. I nic by może

w tym nie było szczególnego, gdyby nie to, że kielich ów mieścił w

sobie pół garnca napoju (tj. około 2l) – a trzeba go było wypić

duszkiem. Jeśli się to komu nie udało – kielich dopełniano, i tak aż do

skutku, lub całkowitego upicia delikwenta. Sam Małachowski używał

owego “cacka” z przyjemnością podczas bankietów i wotów, i

mniemał, że niewielu jest ludzi na świecie, którzy mogliby mu

dorównać w pijaństwie.

 

Prawdziwym oryginałem był Borejko, kasztelan zawichoski, gustujący

w pijatykach z duchownymi. Zamykał się z takim towarzystwem na 3

do 5 dni w osobnych pokojach, odpowiednio je wcześniej

wyposażywszy, i urządzał swojego rodzaju “klasztor”. Nie zaniedbując

żadnych modlitw ni mszy braciszkowie wraz z rzeczonym pobożnisiem

opróżniali przygotowane zapasy.

 

W ziemi lubelskiej słynny był Konrad Badowski piastujący urząd

pisarza ziemskiego. Kiedy podczas uczty już dobrze napity miał

trudności z koordynacją ruchów stawał pod ścianą i liczył na pomoc

współbiesiadników. Ci, znając jego zwyczaje, podchodzili do niego i

wlewali mu wprost do ust kolejne toasty. W takim położeniu ów

dzielny szlachcic był w stanie przetrzymać całe towarzystwo.

 

Nie wszyscy w państwie polskim byli opojami. Niemal wszyscy jednak

przez długie stulecia ulegali modzie na upijanie się podczas uczt.

Pijaństwo niosło ze sobą wiele “guzów i plastrów” co zauważał już Jan

Kochanowski. Prowadziło do zwad, bijatyk, utraty pieniędzy i zdrowia

(można było wrócić z biesiady bez nosa lub ucha, o czym donoszą nam

pamiętnikarze). Przysparzało prymitywnej zabawy, ale i kłopotów –

łatwo było przy ograniczonej świadomości umysłu zdradzić jakiś

sekret. Przestrzegali przed nim moraliści i pisarze. Dopóki jednak

aprobowali je najważniejsi ludzie w kraju – król, magnaci – trwało w

rozkwicie. Przełomem stało się dopiero panowanie Stanisława Augusta

Poniatowskiego, który pijaństwem się brzydził. Postawa władcy i jego

najbliższej rodziny wpływała na społeczeństwo. Warstwy wyższe

odchodziły stopniowo od tak rażących cudzoziemców obyczajów w

zakresie nadużywania trunków. Przewartościowaniu ulegał model

gościnności. Wkrótce państwo polskie miało zniknąć z map i trzeba

było mieć doprawdy “trzeźwą” głowę, by nie zatracić istoty polskości,

kiedy samo państwo już zatracono.

 

Anna Pachocka

 

 

 

 

 

 

Pliki pochodzą z chomika Gizbern największej składnicy ebooków. Ponad 15 000 pozycji o różnej tematyce. Zachęcam do pobierania.

 

http://chomikuj.pl/Chomik.aspx?id=Gizbern

 

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin