Fiodor Dostojewski - Gracz.pdf

(535 KB) Pobierz
(1742 \227 Notatnik)
1742
tytuł: "GRACZ" POWIEŚĆ (z notatek młodzieńca)
autor: FIODOR DOSTOJEWSKI
PRZEŁOśYŁ WŁADYSŁAW BRONIEWSKI
tytuł oryginału: "źIGROK"
Okładkę i obwolutę projektował TADEUSZ PIETRZYK
Opracowanie typograficzne WACŁAW WYSZYŃSKI
(c) Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut
Wydawniczy, Warszawa 1955, 1957, 1964. ISBN 8306008898
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wróciłem wreszcie po dwutygodniowej nieobecności. Cale nasze towarzystwo juŜ od trzech dni było w
Ruletenburgu.1 Myślałem, Ŝe Bóg wie jak na mnie czekają, jednak omyliłem się. Generał miał minę
niezwykle swobodną, rozmawiał ze mną wyniośle i odesłał mnie do siostry. Było oczywiste, Ŝe dostali
skądś pieniędzy. Zdawało mi się nawet, Ŝe generał spogląda na mnie z pewnym zawstydzeniem. Maria
Filipowna była niezwykle zakłopotana i mówiła ze mną uprzejmie; pieniądze jednak wzięła, przeliczyła i
wysłuchała całego mojego sprawozdania. Na obiedzie mieli'być Mieziencow, Francuzik i jeszcze jakiś
Anglik; jak tylko są pieniądze, zaraz proszony obiad; po moskiewska. Polina Aleksandrowna, zobaczywszy
mnie, zapytała: dlaczego tak długo? i nie doczekawszy się odpowiedzi, odeszła dokądś. Rozumie się,
zrobiła to naumyślnie. Muszę się jednak wytłumaczyć. Nazbierało się wiek rzeczy do omówienia.
Przeznaczono mi mały pokoik na trzecim piętrze hotelu. Tutaj wszyscy wiedzą, Ŝe naleŜę do świty generała.
Widać ze wszystkiego, Ŝe zdąŜyli jednak dać się poznać. Generała wszyscy uwaŜają tutaj za niezmiernie
bogatego rosyjskiego magnata. JuŜ praed obiadem, pośród innych poleceń, zdąŜył dać mi do zmiany dwa
tysiącfrankowe banknoty. Rozmieniłem je w kantorze hotelowym. Teraz będą na nas patrzeć jak na
milionerów, przynajmniej przez cały tydzień. Chciałem zabrać Misze i Nadię i pójść z nimi na spacer, ale
gdy byliśmy 869
juŜ na schodach, wezwano mnie do generała, który uznał za stosowne dowiedzieć się, dokąd je
zaprowadzę. Ten człowiek stanowczo nie moŜe mi patrzeć w oczy; nawet bardzo by chciał, ale za kaŜdym
razem odpowiadam mu takim uporczywym, czyli pozbawionym uszanowania spojrzeniem, Ŝe to go jakby
zbija z tropu. W napuszonym przemówieniu, pakując jedno zdanie na drugie, a wreszcie całkiem się
plącząc, dał mi do zrozumienia, Ŝebym spacerował z dziećmi gdzieś daleko od kasyna, w parku. W końcu,
zupełnie zirytowany, dodał ostro: "Bo jeszcze gotów je pan zaprowadzić do kasyna, na ruletkę. Niech mi
pan wybaczy dodał ale wiem, Ŝe jest pan jeszcze dość lekkomyślny i moŜe zdolny do hazardu. W
kaŜdym bądź razie, chociaŜ nie jestem pańskim mentorem, a nawet nie chcę brać na siebie tej roli, mam
prawo Ŝyczyć sobie, Ŝeby pan, Ŝe tak powiem, mnie nie skompromitował..." AleŜ ja nawet nie mam
pieniędzy odpowiedziałem spokojnieŜeby przegrać, trzeba je posiadać. Pan je natychmiast
otrzymaodpowiedział generał, trochę się czerwieniąc, poszukał w biurku, sprawdził w ksiąŜce i okazało
się, Ŝe naleŜy mi się około stu dwudziestu rubli. JakŜe my się rozliczymy zaczął trzeba przerachować
na talary. Ot, niech pan weźmie okrągłe sto talarów, reszta, rzecz prosta, nic przepadnie. Przyjąłem
pieniądze w milczeniu.
Proszę bardzo, niech się pan nie obraŜa za to, co powiedziałem, pan jest taki obraźliwy... JeŜeli zwróciłem
panu uwagę, to dlatego, aby, Ŝe tak powiem, ostrzec pana, a juŜ do tego, rozumie się, posiadam pewne
prawo... Przed obiadem, wracając z dziećmi do domu, spotkałem całą kawalkadę. Nasze towarzystwo
wyjeŜdŜało oglądać jakieś ruiny. Dwa cudowne powozy, wspaniałe konie! Mademoiselle Blanche w
jednym powozie z Marią Filipowną i Poliną; Francuzik, Anglik i nasz generał konno. Przechodnie stawali i
przyglądali się; efekt był osiągnięty; ale generałowi to na sucho nie ujdzie. Obliczyłem, Ŝe z czterema
tysiącami franków, które przywiozłem, dodając do tego to, co widocznie zdołali wydostać, mają teraz jakieś
siedem albo osiem tysięcy franków; to za mało dla mUe Blanche. Mlle Blanche równieŜ zatrzymała się w
naszym hotelu, razem z matką; i Francuzik jest równieŜ gdzieś tutaj. Lokaje 870
tytułują go "Afr le comte", a matkę mUe Blanche "Mme la comtesse";* cóŜ, moŜe naprawdę są comte et
comtesse. Wiedziałem z góry, Ŝe mr le comte nie pozna mnie, kiedy się spotkamy przy obiedzie.
Generałowi, naturalnie, nawet by nie przyszło na myśl zapoznać nas albo choćby tylko mnie jemu
przedstawić; a mr le comte sam bywał w Rosji i wie, jaki to mały ptaszek, to, co oni nazywają outchitel.**
Zresztą, zna mnie bardzo dobrze. Ale muszę się przyznać, Ŝe na obiad przyszedłem nieproszony; zdaje się,
Ŝe generał zapomniał wydać odpowiednie polecenie, inaczej z pewnością odesłałby mnie, bym zjadł przy
Strona 1
1742
tobie d'hóte. Zjawiłem się sam, toteŜ generał spojrzał na mnie z wyrazem niezadowolenia. Poczciwa Maria
Pilipowna natychmiast wskazała mi miejsce; lecz spotkanie z mister Astleyem wybawiło mnie z kłopotu i
mimo woli zacząłem naleŜeć do ich towarzystwa. Tego dziwnego Anglika spotkałem najpierw w Prusach,
w wagonie, gdzie siedzieliśmy naprzeciwko siebie, gdy doganiałem nasze towarzystwo; później zetknąłem
się z nim wjeŜdŜając do Francji, wreszcie w Szwajcarii; w ciągu tych dwóch tygodni dwa razy i oto teraz
spotkałem go nagle w Ruletenburgu. Nigdy w Ŝyciu nie widziałem człowieka bardziej nieśmiałego; jest
nieśmiały aŜ do śmieszności i naturalnie wie o tym, bo jest całkiem niegłupi. Zresztą, jest bardzo miły i
łagodny. Oświadczył mi, Ŝe był tego lata na Przylądku Północnym i Ŝe miałby wielką ochotę być na
jarmarku w NiŜnim Nowgorodzie. Nie wiem, w jaki sposób zapoznał się z generałem; zdaje się, Ŝe jest
bezgranicznie zakochany w Polinie. Kiedy weszła, aŜ się zarumienił. Był bardzo zadowolony, Ŝe przy stole
usiadłem obok niego, i, zdaje się, uwaŜa mnie juŜ za swojego serdecznego przyjaciela. Przy stole Francuzik
nadzwyczaj zadzierał nosa; do wszystkich odnosił się lekcewaŜąco i z góry. A w Moskwie, pamiętam, gadał
głupstwa. Ogromnie duŜo mówił o finansach i o polityce rosyjskiej. Generał niekiedy ośmielał się
oponować lecz skromnie, tyle tylko, Ŝeby nie utracić do reszty powagi. Byłem w dziwnym usposobieniu.
Rozumie się, nim minęła połowa obiadu, zdąŜyłem zadać sobie moje zwykłe pytanie: * "Panie hrabio" (...)
"Pani hrabino" •* Wyraz roiyjiki w transkrypcji ftancmkiej: uczititi, nauczyciel.
"Po co ja się włóczę z tym generałem i dlaczego juŜ dawno ich nie rzuciłem?" Z rzadka spoglądałem na
Polinę Aleksandrownę, która zupełnie nie zwracała na mnie uwagi. Skończyło się na tym, Ŝe rozzłościłem
się i postanowiłem nagadać im głupstw. Zaczęło się od tego, Ŝe nagle, ni stąd, ni zowąd, głośno i nie pytany
wmieszałem się w cudzą rozmowę. Największą ochotę miałem pokłócić się z Francuzikiem. Zwróciłem się
do generała i nagle, całkiem głośno, a nawet chyba przerywając mu, zauwaŜyłem, Ŝe tego lata Rosjanie
prawie nie mogą stołować się w hotelach, przy tobie cPhote. Generał utkwił we mnie zdziwione spojrzenie.
Jeśli ktoś się szanuje ciągnąłem dalej niewątpliwie narazi się na wymyślania i będzie musiał znosić
niezwykle dotkliwe docinki. W ParyŜu i nad Renem, nawet w Szwajcarii, przy tobie d'hóte bywa tylu
Potoczków i współczujących im Francuzików, Ŝe nic moŜna się nawet odezwać, jeŜeli się jest Rosjaninem.
Powiedziałem to po francusku. Generał patrzył na mnie ze zdumieniem, nie wiedząc, czy się ma
rozgniewać, czy tylko zdziwić, Ŝe się tak zapomniałem. To znaczy, Ŝe ktoś panu pewno dał nauczkę
powiedział Francuzik lekcewaŜąco i wzgardliwie. W ParyŜu najpierw pokłóciłem się z pewnym Polakiem
odpowiedziałem później z pewnym oficerem francuskim, który trzymał stronę Polaka. A później juŜ
część Francuzów przeszła na moją stronę, kiedy im opowiedziałem, jak chciałem napluć w kawę
monsignorowi. Napluć? zapytał generał z ogromnym zdumieniem i nawet oglądając się. Francuzik
przypatrywał mi się niedowierzająco. Tak jest odpowiedziałem. PoniewaŜ przez całe dwa dni byłem
przekonany, Ŝe trzeba będzie w naszej sprawie wyjechać na chwilę do Rzymu, poszedłem do kancelarii
poselstwa ojca świętego2 w ParyŜu, Ŝeby zawizować paszport. Tam przyjął mię księŜyna moŜe
pięćdziesięcioletni, oschły, o chłodnym wyrazie twarzy, i wysłuchawszy mnie uprzejmie, ale nadzwyczaj
oschle, poprosił, Ŝebym poczekał. ChociaŜ mi się śpieszyło, ale, naturalnie, usiadłem, wyciągnąłem
"L'0pinion Nationale"3 i zacząłem czytać najokropniejsze wymyślania na KT>
Rosję. Podczas tego słyszałem, jak przez sąsiedni pokój ktoś wszedł do monsignora; widziałem, jak mój
ksiądz się ukłoni). Zwróciłem się do niego, powtarzając moją prośbę; jeszcze bardziej oschle znów mnie
poprosił, Ŝebym poczekał. Wkrótce potem wszedł jeszcze ktoś, interesantjakiś Austriak; wysłuchano go i
natychmiast zaprowadzono na górę. Wtedy zrobiło mi się bardzo przykro. Wstałem, podszedłem do
księdza i powiedziałem mu tonem zdecydowanym, Ŝe jeŜeli monsignore przyjmuje, to moŜe i mnie
załatwić. Ksiądz nagle odskoczył ode mnie z niesłychanym zdziwieniem. Było dla niego po prostu
niepojęte, Ŝe jakiś nędzny Moskal śmie porównywać się z gośćmi monsignora. Najbezczelniejszym tonem,
jakby ciesząc się, Ŝe moŜe mnie upokorzyć, zmierzył mnie od stóp do głów i krzyknął: "Czy pan sądzi, Ŝe
monsignore dla pana odejdzie od swojej kawy?" Wtedy i ja krzyknąłem, ale jeszcze głośniej niŜ on: "Wiedz
pan, Ŝe ja pluję na kawę pańskiego monsignora! JeŜeli pan natychmiast nie załatwi formalności z moim
paszportem, pójdę wprost do niego." "Co! Wtedy, gdy u niego jest kardynał!"zawołał księŜyna, cofając się
przede mną w przeraŜeniu, podbiegł do drzwi i rozkrzyŜowal ręce, dając do zrozumienia, Ŝe raczej umrze,
niŜ mnie wpuści. Wtedy odpowiedziałem, Ŝe jestem heretykiem i barbarzyńcą, ,Ąneje suis herŜtique et
barbare" i Ŝe wszyscy ci arcybiskupi, kardynałowie, monsignorzy itd., itd. nic mnie nie obchodzą.
Słowem, dałem poznać, Ŝe nie ustąpię. Ksiądz popatrzył na mnie z niezmierną złością, potem porwał mój
paszport i zaniósł go na górę. Po chwili paszport był juŜ zawizowany. Oto on, czy ma ktoś z państwa ochotę
zobaczyć? Wyciągnąłem paszport i pokazałem rzymską wizę. Pan jednak... zaczął generał.
Uratowało pana to, Ŝe uznał się pari *za barbarzyńcę i heretyka zauwaŜył z uśmiechem Francuzik. Cela
Strona 2
1742
n'etcdt pas si betę.* CzyŜ więc mam brać przykład z naszych rodaków? Oni tu nie śmią nawet pisnąć i
moŜe gotowi zaprzeć się, Ŝe są Ro. sjanami. Przynajmniej w ParyŜu w moim hotelu zaczęto traktować mnie
zupełnie inaczej, kiedy opowiedziałem im o awan To nic było takie głupie.
turze z księdzem. Gruby polski pan, najbardziej wrogo do mnie usposobiony ze wszystkich gości przy
tobie d'hóte, zeszedł na plan dalszy. Francuzi wytrzymali nawet, kiedy opowiedziałem, Ŝe dwa lata temu
widziałem człowieka, do •którego strzelił francuski jeger w dwunastym roku jedynie po to, Ŝeby
rozładować broń. Człowiek ten był wówczas dziesięcioletnim dzieckiem i jego rodzina nie zdąŜyła
wyjechać z Moskwy. To niemoŜliwe Ŝachnął się Prancuzik francuski Ŝołnierz nie strzela do dziecka! A
jednak tak było odpowiedziałem. Opowiadał mi to czcigodny dymisjonowany kapitan, i ja sam
widziałem na jego policzku bliznę od kuli. Francuz zaczął mówić duŜo i prędko. Generał juŜ chciał go
poprzeć, ale poradziłem mu, Ŝeby przeczytał choćby urywki z Notatek generała Perowskiego*, który w
dwunastym roku był w niewoli u Francuzów. W końcu Maria Filipowna zaczęła coś mówić, Ŝeby przerwać
rozmowę. Generał był ze mnie bardzo niezadowolony, bośmy obaj z Francuzem omal nie zaczęli krzyczeć.
Ale mister Astleyowi, zdaje się, mój spór z Francuzem bardzo się podobał; wstając od stołu, prosił, Ŝebym z
nim wypił kieliszek wina. Wieczorem, jak zwykle, udało mi się z kwadrans porozmawiać z Poliną
Aleksandrowną. Nasza rozmowa odbyła się na spacerze. Wszyscy poszli do parku w stronę kasyna. Poliną
usiadła na ławce naprzeciw fontanny, a Nadi pozwoliła się bawić z dziećmi w pobliŜu. Ja równieŜ
pozwoliłem Miszy, Ŝeby podszedł do fontanny, i zostaliśmy w końcu sami. Zaczęliśmy naturalnie od
interesów. Poliną po prostu rozgniewała się, gdy jej oddałem tylko siedemset guldenów. Była pewna, Ŝe
przywiozę jej z ParyŜa, pod zastaw jej brylantów, przynajmniej dwa tysiące guldenów, a moŜe i więcej. Za
wszelką cenę potrzebne mi są pieniądzepowiedziałai trzeba je zdobyć; inaczej jestem po prostu zgubiona.
Zacząłem rozpytywać, co się działo podczas mojej nieobecności. Nic poza tym, Ŝe z Petersburga nadeszły
dwie wiadomości : najpierw, Ŝe z babcią jest bardzo źle, a po dwóch dniach, Ŝe, zdaje się, juŜ umarła. Ta
wiadomość pochodzi od Timo874
fieja Pietrowicza dodała Poliną a to człowiek dokładny. Czekamy na ostatnią, decydującą wiadomość. A
więc wszyscy tu trwają w oczekiwaniu? zapytałem.
Naturalnie, wszyscy i .wszystko; od pół roku tylko na to liczą. I pani na to liczy?zapytałem.
PrzecieŜ ja wcale nie jestem jej krewną, jestem tylko pasierbicą generała. Ale wiem na pewno, Ŝe ona nie
zapomni o mnie w testamencie. Zdaje mi się, Ŝe pani bardzo duŜo dostaniepowiedziałem tonem
pewności. Tak, ona mnie kochała; ale dlaczego pan tak przypuszcza? Niech pani powie
odpowiedziałem pytaniem zdaje się, Ŝe naszmarkiz jest równieŜ wtajemniczony we wszystkie sekrety
rodzinne? A dlaczego pan się tym interesuje?zapytała Poliną, spojrzawszy na mnie surowo i oschle.
Jeszcze by teŜ; jeŜeli się nie mylę, generał zdąŜył juŜ od niego poŜyczyć. Pan bardzo trafnie zgaduje.
No więc, czyŜ on by dał pieniądze, jeŜeliby nie wiedział o babuleńce? Czy pani zauwaŜyła, Ŝe on trzy razy
przy stole, mówiąc coś o babci, nazwał ją babuleńką, ,^a baboulinka"f JakieŜ bliskie i przyjacielskie
stosunki l Tak, pan ma słuszność. Gdy tylko się dowie, Ŝe z testamentu i mnie się coś okroiło, zaraz
zacznie się o mnie starać. Czy tego chciał się pan dowiedzieć? Zacznie się starać? Sądziłem, Ŝe od dawna
się stara.
Pan wie doskonale, Ŝe nie! powiedziała Poliną z przejęciem.Gdzie pan spotkał tego Anglika?dodała po
chwili milczenia. Byłem pewny, Ŝe pani zaraz o niego zapyta.
Opowiedziałem jej o moich poprzednich spotkaniach z mister Astleyem w drodze. ?Jest nieśmiały i
kochliwy, i z pewnością kocha się w pani?" Tak, kocha się we mnie odpowiedziała Poliną.
No i z pewnością jest dziesięć razy bogatszy od Francuza. CóŜ, czy ten Francuz naprawdę ma cośkolwiek?
Czy to aby pewne?
Pewne. On ma jakiś chSteau*. Jeszcze wczoraj mówił mi o tym generał z zupełną pewnością. No cóŜ,
zadowolony pan? Ja bym na pani miejscu stanowczo wyszedł za Anglika.
Dlaczego?zapytała Polina.
Francuz ładniejszy, ale podlejszy; a Anglik oprócz tego, Ŝe jest szlachetny, jest dziesięć razy bogatszy
palnąłem. Tak; ale Francuz jest markizem i ma więcej rozumu odpowiedziała spokojnie.
CzyŜby?ciągnąłem jak poprzednio.
Z pewnością.
Polinie bardzo nie podobały się moje pytania i zauwaŜyłem, Ŝe miała ochotę poirytować mię tonem i
ostrością swojej odpowiedzi; natychmiast jej to powiedziałem. CóŜ, naprawdę mnie bawi, kiedy się pan
wścieka. JuŜ choćby za to, Ŝe pozwalam panu zadawać takie pytania i robić takie domysły, musi pan
Strona 3
1742
zapłacić. Istotnie, uwaŜam się za uprawnionego do zadawania pani wszelkich pytań odpowiedziałem
spokojnie właśnie dlatego, Ŝe gotów jestem za nie zapłacić wszelką cenę i nie liczę się teraz całkiem ze
swoim Ŝydem. Polina roześmiała się.
Powiedział mi pan ostatnim razem na Schlangenbergu, Ŝe gotów pan skoczyć na pierwsze moje słowo, a
tam, zdaje się, jest do tysiąca stóp. Kiedyś powiem to słowo, jedynie po to, Ŝeby się przyjrzeć, jak pan
wypłaca się z długu, i niech pan będzie pewny, Ŝe wytrzymam to. Nienawidzę pana właśnie za to, Ŝe na tak
wiele panu pozwoliłam, a jeszcze bardziej nienawidzę za to, Ŝe mi pan jest tak potrzebny. Ale tymczasem
jest mi pan potrzebny muszę pana oszczędzać. Zaczęła wstawać z miejsca. Mówiła z rozdraŜnieniem.
Ostatnio zawsze kończyła ze mną rozmowę ze złością i z rozdraŜnieniem, z prawdziwą złością. Niech mi
pani pozwoli zapytać, kto to taki mlle Blanche?zapytałem, nie chcąc jej puścić bez wyjaśnienia. Pan sam
wie, kim jest mlle Blanche. Nic nowego nie wiadomo. Mlle Blanche z pewnością będzie generałową,
rozumie się, jeŜeli wiadomość o zgonie babki się potwierdzi, po zamek
niewaŜ mlle Blanche i jej mama, i daleki .cousin markiz wszyscy bardzo dobrze wiedza, Ŝe jesteśmy
zrujnowani. A generał zakochany z kretesem?
Teraz nie o to chodzi. Niech pan słucha i zapamięta sobie: niech pan weźmie te siedemset florenów i
pójdzie grać, niech pan wygra dla mnie na ruletce, o ile moŜności najwięcej; pieniądze są mi teraz
potrzebne za wszelką cenę. Powiedziawszy to, zawołała Nadię i poszła w stronę kasyna, gdzie przyłączyła
się do całego naszego towarzystwa. Ja zaś skręciłem w pierwszą napotkaną alejkę w lewo, rozmyślając i
dziwiąc się. Kiedy kazała mi iść na ruletkę, całkiem jakbym dostał cios w głowę. Dziwna rzecz: miałem o
czym rozmyślać, a równocześnie pogrąŜyłem się w analizie objawów moich uczuć do Poliny. Doprawdy,
lŜej mi było w czasie tych dwóch tygodni nieobecności niŜ teraz w dniu powrotu, chociaŜ w drodze
tęskniłem jak wariat, miotałem się jak oparzony i nawet we śnie co chwila widziałem ją przed sobą. Raz
(było to w Szwajcarii), zasnąwszy w wagonie, zdaje się, zacząłem głośno rozmawiać z Polina, czym
rozśmieszyłem wszystkich siedzących ze mną pasaŜerów. I jeszcze raz zadałem sobie pytanie: czy ją
kocham? I jeszcze raz nie umiałem na nie odpowiedzieć, a właściwie znów, po raz setny, odpowiedziałem
sobie, Ŝe jej nienawidzę. Tak, była mi nienawistna. Bywały chwile (a zwłaszcza za kaŜdym razem przy
końcu naszych rozmów), Ŝe oddałbym pół Ŝyda, Ŝeby ją udusić! Przysięgam, gdyby było moŜliwe powoli
zatopić w jej piersi ostry nóŜ, to zdaje mi się, Ŝe zrobiłbym to z rozkoszą. A równocześnie, przysięgam na
wszystko, co jest świętego, gdyby na Schlangenbergu, na modnym szczycie, rzeczywiście powiedziała mi:
"Niech pan skoczy", natychmiast bym skoczył, nawet z rozkoszą. Byłem tego pewny. Tak czy inaczej, ale to
się musiało rozstrzygnąć. Polina wszystko to doskonale rozumie i myśl, Ŝe zupełnie jasno i wyraźnie zdaję
sobie sprawę, Ŝe ona jest dla mnie niedostępna, Ŝe moje fantazje nie mają Ŝadnych moŜliwośd spełnienia
sięta myśl, jestem pewny, sprawia jej niezwykłą rozkosz; inaczej bowiem czyŜby mogłaona, ostroŜna i
rozumnapozostawać ze mną w stosunkach tak bliskich i szczerych? Zdaje się, Ŝe dotychczas traktowała
mnie jak ta staroŜytna cesarzowa, która rozbierała się przy swoim niewolniku, nie uwaŜając go
za człowieka. Tak, niejednokrotnie nie uwaŜała mnie za człowieka... Jednak dała mi poleceniewygrać na
ruletce za wszelką cenę. Nie imałem czasu się zastanawiać: dlaczego i jak prędko trzeba wygrać, i jakie
nowe pomysły rodziły się w tej wiecznie obliczającej coś głowie? Poza tym w ciągu tych dwóch tygodni
przybyło mnóstwo nowych faktów, o których jeszcze nie miałem pojęcia. Wszystko to trzeba było
odgadnąć, we wszystko wniknąć, i to moŜliwie jak najprędzej. Ale na razie nie było czasu: trzeba było iść
na ruletkę. ROZDZIAŁ DRUGI
Przyznam się, Ŝe było to dla mnie nieprzyjemne; chociaŜ postanowiłem, Ŝe będę grać, ale nie
przypuszczałem, Ŝe zacznę, grając dla kogoś. To mnie nawet trochę zbijało z tropu i do sal gry wszedłem
mocno poirytowany. Od pierwszego rzutu oka wszystko mi się tam nie spodobało. Nie mogę znieść tego
lokajstwa w felietonach całego świata, a zwłaszcza w naszych rosyjskich gazetach, gdzie prawie kaŜdej
wiosny nasi felietoniści opowiadają o dwóch rzeczach: po pierwsze, o niesłychanym przepychu i
wspaniałości sal gry w ruletkowych miastach nad Renem, a po drugie, o górach złota, które jakoby leŜą na
stołach. PrzecieŜ im za to nie płacą; to się tak opowiada po prostu przez bezinteresowną grzeczność. Nie ma
Ŝadnego przepychu w tych nędznych salach, a co do złota, to nie tylko, Ŝe gór nie ma, ale i małe ilości
rzadko się pokazują. Naturalnie, niekiedy, podczas sezonu, zjawi się jakiś dziwak albo Anglik, albo jaki
Azjata, Turek, jak w tym sezonie letnim, i nagle przegra albo wygra bardzo duŜo; wszyscy zaś inni grają
stawiając nędzne guldeny i przeciętnie na stole leŜy bardzo mało pieniędzy. Gdy tylko wszedłem do sali
gry (po raz pierwszy w Ŝyciu), jakiś czas jeszcze nie decydowałem się przystąpić do gry. W dodatku
nieswojo mi było w tym tłumie. Ale gdybym nawet był sam, to i wówczas raczej bym wyszedł, a nie
zacząłbym grać. Przyznam się, Ŝe serce mi biło mocno i straciłem zimną krew; wiedziałem na pewno i
Strona 4
1742
dawno juŜ postanowiłem, Ŝe z Ruletenburga tak nie wyjadę; coś z pewnością nastąpi w moim Ŝyciu, coś
radykalnego i ostatecznego. Tak musi być i będzie. ChociaŜ to śmieszne, Ŝe tak wiele się spodziewam po
ruletce, ale jeszcze śmieszniejsze wydaje mi się utarte mniemanie, Ŝe głupio i niedorzecznie jest
spodziewać się czegokolwiek po grze. Dlaczego gra ma być gorsza od jakiegokolwiek innego sposobu
zdobywania pieniędzy, na przykład choćby od handlu? To prawda, Ŝe na stu wygrywa jeden. Ale co mnie
to obchodzi? . •
Bądź co bądź, postanowiłem najpierw przyjrzeć się i nie zaczynać tego wieczoru gry na większą skalę.
Gdyby nawet tego wieczoru coś się zdarzyło, to zdarzyłoby się nieoczekiwanie i niepostrzeŜenie tak
przypuszczałem. Przy tym trzeba było równieŜ nauczyć się grać, bo pomimo tysięcy opisów ruletki, które
czytałem zawsze tak chciwie, absolutnie nic nie rozumiałem w jej urządzeniu, dopóki sam nie zobaczyłem.
Po pierwsze, wszystko wydało mi się takie brudne jakoś moralnie wstrętne i brudne. Nie mówię
bynajmniej o tych chciwych i niespokojnych twarzach, które dziesiątkami, a nawet setkami otaczają stoły
gry. Nie widzę nic brudnego w chęci wygrania jak najprędzej i jak najwięcej; zawsze wydawała mi się
bardzo głupia myśl pewnego spasionego i bogatego moralisty, który na czyjeś usprawiedliwienie, Ŝe "grają
przecieŜ małymi stawkami", odpowiedział: tym gorzej, bo mały zysk. Jak gdyby mały czy duŜy zysknie
było wszystko jedno. To rzecz względna. Co dla Rothschilda jest drobiazgiem, to dla mnie bardzo wiele, a
co do zysków i wygranej, to przecie ludzie nie tylko na ruletce, ale i wszędzie tylko to robią, Ŝe wzajemnie
od siebie coś wydzierają albo wygrywają. Czy w ogóle zysk i zarobek jest wstrętny to inne pytanie. Ale ja
go tutaj nie rozstrzygam. PoniewaŜ sam w najwyŜszym stopniu byłem owładnięty Ŝądzą wygrania, cały ten
zysk, całe to zyskowne błoto, jeśli tak chcecie, było mi, przy wejściu do sali, jakieś bliŜsze, przystępniejsze.
Najlepiej, gdy się ludzie nie ceremoniują, lecz działają jawnie i z rozmachem. Bo i po co się oszukiwać?
Najbardziej daremne i bezcelowe zajęcie! Szczególnie brzydki u tej ruletkowej hałastry był, na pierwszy
rzut oka, ten szacunek dla owego zajęcia, ta powaga, a nawet cześć, z jaką wszyscy otaczali stoły. Oto
dlaczego tutaj tak jaskrawo rozróŜnia się, jaka gra jest mawoais genre*, a w jaką złym tonie
879
wypada grać przyzwoitemu człowiekowi. Istnieją dwa rodzaje gry, jedna dŜentelmeńska, a druga
plebejska, zyskowna, gra wszelkiej hołoty. Tu jest to ściśle rozgraniczone i jakie to rozgraniczenie w
gruncie rzeczy jest podłe! DŜentelmen moŜe na przykład postawić pięć albo dziesięć luidorów, rzadko
więcej, zresztą moŜe postawić i tysiąc, franków, jeŜeli jest bardzo bogaty, ale tylko dla gry, tylko dla
zabawy, tylko dlatego, Ŝeby przyjrzeć się procesowi wygrania lub przegrania, ale bynajmniej nie powinien
się interesować wygraną. Wygrawszy, moŜe na przykład głośno się roześmiać, podzielić się z kimś z
otoczenia jakąś uwagą, moŜe nawet postawić jeszcze raz i podwoić stawkę, ale tylko z ciekawości, w celu
obserwacji szans, dla ich obliczenia, a nie z plebejskiej Ŝądzy wygrania. Słowem, na wszystkie te stoły,
ruletki i trenie et quarante, powinien patrzyć nie inaczej, jak na zabawę stworzoną wyłącznie dla jego
przyjemności. Zysku i podstępu, na których się bank opiera, nie powinien nawet podejrzewać. Byłoby
nawet w bardzo dobrym tonie przypuszczać na przykład, Ŝe wszyscy inni gracze, cala ta hołota, trzęsąca się
nad guldenem to zupełnie tacy sami bogacze i dŜentelmeni jak on sam i grają wyłącznie dla rozrywki i
zabawy. Ta zupełna nieznajomość rzeczywistości i naiwny pogląd na ludzi byłyby, naturalnie, niezwykle
arystokratyczne. Widziałem, jak liczne mamy wypychały naprzód niewinne, śliczne piętnaste i
szesnastoletnie miss i, dając im kilka sztuk złota, uczyły je grać. Panienka wygrywała albo przegrywała,
nieodzownie uśmiechała się i odchodziła bardzo zadowolona. Nasz generał solidnie i z powagą podszedł
do stołu, lokaj poskoczył, Ŝeby mu podać krzesło, ale on nie zauwaŜył lokaja; bardzo długo wyjmował
sakiewkę, bardzo długo wyjmował z sakiewki trzysta franków w złocie, postawił je na czarne i wygrał. Nie
wziął wygranej i zostawił ją na stole. Wypadło znów czarne; i tym razem nie wziął, a kiedy za trzecim
razem wypadło czerwone, przegrał od razu tysiąc dwieście franków. Odszedł z uśmiechem i nie stracił
dobrej miny. Jestem przekonany, Ŝe ciarki mu przeszły po plecach, i gdyby stawka była dwa albo trzy razy
większa straciłby panowanie nad sobą i okazałby wzruszenie. Zresztą przy mnie pewien Francuz wygrał,
a potem przegrał około trzydziestu tysięcy franków, wesoło i bez Ŝadnego wzruszenia. Prawdziwy
dŜentelmen, 880
gdyby nawet przegrał cały swój majątek, nie powinien być wzruszony. Pieniądze powinny być o tyle
poniŜej dŜentelmeństwa, Ŝeby prawie nie warto było się o nie troszczyć. Naturalnie, najarystokratyczniej
byłoby zupełnie nie dostrzegać całego tego brudu i całej tej hałastry. Niekiedy jednak nie mniej
arystokratyczne jest wręcz przeciwne postępowanie, polegające na tym, aby dostrzegać, czyli przyglądać
się, a nawet bacznie obserwować, chociaŜby przez lornetkę, całą tę hołotę; ale nie inaczej, jak traktując całą
tę hołotę i całe to błoto jako swego rodzaju rozrywkę, jak przedstawienie, urządzone dla zabawy
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin