Fiodor Dostojewski - Łagodna.pdf

(177 KB) Pobierz
(1737 \227 Notatnik)
1737
Tytuł: "ŁAGODNA"
Autor: FIODOR DOSTOJEWSKI
PRZEŁOśYŁ GABRIEL KARSKI
OPOWIADANIE FANTASTYCZNE
OD AUTORA
Przepraszam moich czytelników, Ŝe tym razem zamiast Dziennika w zwykłym kształcie daję im tylko
opowiadanie. Ale rzeczywiście pracowałem nad tym utworem przez większą część miesiąca. W kaŜdym
razie proszę czytelników o wyrozumiałość.
A teraz co do samego opowiadania. Dałem mu podtytuł "fantastyczne", chociaŜ uwaŜam je za jak
najbardziej realne. Ale fantastyczność jest w nim istotnie a mianowicie w samej formie opowieści, co teŜ
chciałbym zawczasu wyjaśnić.
Chodzi o to, Ŝe nie jest to opowiadanie, ani nie są to notatki. Proszę sobie wyobrazić męŜa, którego Ŝona
leŜy na stole martwa: przed kilkoma godzinami popełniła samobójstwo, rzuciwszy się z okna. Jest
wzburzony i jeszcze nie zdąŜył zebrać myśli. Chodzi po pokojach i usiłuje zdać sobie sprawę z tego, co
zaszło, "uporządkować swe myśli". Dodajmy, Ŝe jest to zagorzały hipochondryk z gatunku tych, co sami z
sobą rozmawiają. Oto właśnie mówi sam do siebie, referuje sprawę, wyjaśnia ją sobie. Mimo pozorną
ciągłość tej relacji, niejednokrotnie przeczy sobie zarówno logicznie jak uczuciowo. To usprawiedliwia
siebie, to oskarŜa ją i wdaje się w uboczne rozwaŜania: mamy tu i wulgarność myśli, i serca, i głębię
uczucia.
Z wolna rzeczywiście wyjaśnia sobie sprawę i "porządkuje myśli". Łańcuch wywołanych przezeń
wspomnień nieodparcie przywodzi go wreszcie do prawdy; prawda nieodparcie uwzniośla jego umysł i
serce. Pod koniec zmienia się
nawet sam ton opowieści w porównaniu z chaotycznym jej początkiem. Prawda dość jasno i wyraźnie
przynajmniej dla niego samego odstania się przed nieszczęśnikiem.
Oto temat. Ma się rozumieć, przebieg opowieści obejmuje kilka godzin z zawieszeniami i przeskokami i
ma kształt nader zawiklany: bohater mówi sam do siebie, to znów zwraca się jak gdyby do niewidzialnego
sędziego. Tak teŜ zawsze bywa w rzeczywistości. Gdyby stenograf mógł go podsłuchać i wszystko
zanotować tekst wypadłby nieco bardziej chropowaty, surowy, aniŜeli u mnie; ale, jak mi się wydaje,
proces psychologiczny chyba pozostałby nie zmieniony. OtóŜ ta hipoteza o stenografie, który wszystko
zanotował (po czym ja bym opracował to literacko), stanowi właśnie to, co w tym opowiadaniu traktuję
jako element fantastyczny. Ale w sztuce coś podobnego nieraz bywało dopuszczalne. Wiktor Hugo na
przykład w swym arcydziele Ostatni dzień skazańca zastosował chwyt prawie identyczny i choć nie
wprowadził stenografa, pozwolił sobie na jeszcze 'większe nieprawdopodobieństwo, zakładając, Ŝe
skazaniec moŜe (i ma czas) kreślić notatki nie tylko w ostatnim dniu, lecz nawet w ostatniej godzinie,
dosłownie w ostatniej minucie. Gdyby jednak zaniechał tej fantyzji, nie powstałby i sam utwór
najrealniejszy i najprawdziwszy ze wszystkich, jakie napisał.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
I. KIM BYŁEM JA I KIM BYŁA ONA
...O, dopóki ona tu jestwszystko jeszcze dobrze: podchodzę i coraz spoglądam; a wyniosą ją jutro jakŜe ja
tu zostanę sam? Teraz leŜy w saloniku, na stole, zestawiono dwa stoliki do kart, a trumna będzie jutro,
biała, wybita białym atłasem, a zresztą ja nie o tym... WciąŜ chodzę i chodzę, Ŝeby to sobie wytłumaczyć.
Oto juŜ tak od sześciu godzin chodzę, usiłując sobie wytłumaczyć i wciąŜ nie mogę skupić myśli. Rzecz w
tym, Ŝe chodzę, chodzę, chodzę... To było tak: po prostu opowiem wszystko po kolei. (Porządek!) Panowie,
wcale nie jestem literatem, i wy to widzicie, ale niech tam, opowiem tak, jak sam rozumiem. Stąd właśnie
całe moje przeraŜenie, Ŝe wszystko rozumiem!
OtóŜ, jeŜeli chcecie wiedzieć, to znaczy, jeśli zacząć od samego początku po prostu przychodziła do mnie
zastawiać róŜne rzeczy, aby opłacać ogłoszenia w "Głosie": Ŝe tak a tak, guwernantka gotowa na wyjazd i na
przychodzenie na lekcje do domów itd., itd. To było na samym początku i ja naturalnie nie odróŜniałem jej
od innych: przychodzi tak jak wszyscy i tak dalej. A później to zacząłem ją odróŜniać. Była taka
szczuplutka, blondyneczka, średniego wzrostu, w mojej obecności zawsze jakaś niezręczna, jakby
skrępowana (myślę, Ŝe taka sama była wobec kaŜdego, a ja, ma się rozumieć, byłem dla niej taki sam, jak
ten czy ów, to znaczy, jeŜeli mówimy nie o właścicielu lombardu, lecz o człowieku). Gdy tylko
otrzymywała pieniądze, natychmiast w tył zwrot i znikała. I zawsze w milczeniu. Inni tak się sprzeczają,
Strona 1
1737
mole
741
stują, targują się, Ŝeby więcej dostać; tanie: ile dadzą... Mam wraŜenie... wciąŜ się gubię... Aha, przede
wszystkim zaciekawiły mnie jej rzeczy: srebrne pozłacane kolczyki, mizerny medalionik przedmioty
groszowej wartości. Sama to wiedziała, ale patrząc na nią widziałem, Ŝe to dla niej drogocenność i
rzeczywiście to było wszystko, co jej pozostało po tatusiu i mamusi jak się później dowiedziałem. Raz
tylko pozwoliłem sobie na docinek. Bo właściwie, widzicie, ja sobie na to nigdy nie pozwalam, wobec
klientów zachowuję się po dŜentelmeńsku: mało słów, uprzejmie i surowo. "Surowo, surowo i surowo."1
Lecz oto ona ośmieliła się przynieść resztki (ale to dosłownie resztki) starego serdaka no i nie
wytrzymałem: powiedziałem coś niby w rodzaju dowcipu. Chryste Panie, jak się rozgniewała! Oczy ma
niebieskie, duŜe, zamyślone, alejak się rozŜarzyły! Jednak nie padło ani jedno słowo, zabrała swoje
"resztki" i wyszła. Wtedy po raz pierwszy zauwaŜyłem ją specjalnie i pomyślałem o niej w podobny
sposób, to znaczy właśnie w sposób specjalny. Tak: pamiętam jeszcze wraŜenie, to jest, właściwie, główne
wraŜenie, ogólną syntezę: to mianowicie, Ŝe jest strasznie młoda, taka młodziutka, iŜ, rzekłoby się
czternastolatka. A miała wtedy juŜ szesnaście lat bez trzech miesięcy. A zresztą nie to miałem na myśli, to
wcale nie w tym zawierała się synteza. Nazajutrz przyszła znowu. Dowiedziałem się później, Ŝe była z tym
serdakiem u Dobronrawowa i u Mozera, ale oni oprócz złota Ŝadnych przedmiotów nie przyjmują, toteŜ nie
chcieli z nią gadać. Ja natomiast przyjąłem kiedyś od niej kameę (takie ot, świństewko) i zastanowiwszy
się później zdumiałem się: ja takŜe prócz złota i srebra nic nie przyjmuję, a od niej przyjąłem tę kameę.
Taka była wtedy moja druga o niej myśl, to pamiętam.
Tamtym razem, to znaczy po wizycie u Mozera, przyniosła bursztynową cygarniczkę: gracik taki sobie,
amatorski, ale dla nas znów bez wartości, bo my tylko złoto. PoniewaŜ zjawiła się po wczorajszym buncie,
przyjąłem ją surowo. Surowość u mnie to oschłość. Niemniej jednak wręczając jej dwa ruble, nie zdołałem
się powstrzymać i powiedziałem z niejakim rozdraŜnieniem: "robię to wyłącznie dla pani, a Mozer takiej
rzeczy od pani nie przyjmie". Słowa dla pani wypowiedziałem ze szczególnym naciskiem i właśnie w pew
742
n y m sensie. Zły byłem. Ona znowu zaczerwieniła się usłyszawszy owo dla pani, jednakŜe zachowała
milczenie, nie odsunęła pieniędzy, przyjęła ot, co znaczy bieda! A jaka była wzburzona! Zrozumiałem,
Ŝem ją zranił. A po jej wyjściu nagle się zastanowiłem: czyŜ istotnie taki triumf wart jest dwa ruble?
Chachacha! Pamiętam, Ŝem sobie to pytanie zadał dwukrotnie: czy to warte? Czy warte? I śmiejąc się
odpowiedziałem sobie na nie twierdząco. Ogromnie mnie to wtedy rozbawiło. Ale nie było to brzydkie
uczucie: powiedziałem tamto rozmyślnie, celowo; chciałem ją poddać próbie, poniewaŜ raptem, zaświtały
mi w głowie pewne pomysły dotyczące jej osoby. To była moja trzecia specjalna myśl o niej.
No i od tego czasu wszystko się zaczęło. Ma się rozumieć, zaraz postarałem się okólną drogą zbadać
wszelkie okoliczności i oczekiwałem jej przyjścia ze szczególną niecierpliwością. Przeczuwałem bowiem,
Ŝe się rychło zjawi. Kiedy przyszła, wszcząłem z nadzwyczajną galanterią uprzejmą rozmowę. Jestem
przecie niezgorzej wychowany i znam się na formach. Hm... No i wtedy wyczułem, Ŝe jest dobra i łagodna.
Osoby dobre i łagodne nie opierają się długo i choć same do wywnętrzania się nie są bynajmniej skore,
jednakŜe od rozmowy wykręcić się Ŝadnym sposobem nie potrafią i odpowiadają skąpo, ale odpowiadają, a
im dalej, tym obficiej, trzeba tylko samemu nie ustawać, skoro nam zaleŜy. Ma się rozumieć, ona mi wtedy
sama nic nie wyjaśniła. Później dopiero dowiedziałem się o "Głosie" i o wszystkim. Ona się wtedy
rujnowała na ogłoszenia; z początku, ma się wiedzieć, wyniośle:
"guwernantka, panie dobrodzieju, zgodzi się na wyjazd i oferty proszę nadsyłać z podaniem warunków", a
później "gotowa na wszystko: i do towarzystwa, i uczyć moŜe, i doglądać gospodarstwa, i pielęgnować
chorą osobę, i szyć umiem" itd. itd.to wszystko tak dobrze znamy! Naturalnie występowało to w
ogłoszeniu w rozmaitych wariantach, a pod koniec, gdy jej połoŜenie stało się rozpaczliwe, to nawet "bez.
pensji, za wyŜywienie". OtóŜ nie, nie znalazła posady! Wtedy postanowiłem po raz ostatni ją wybadać:
raptem biorę świeŜy numer "Głosu" i wskazuję ogłoszenia: "Młoda osoba, zupełna sierota, poszukuje
posady guwernantki do małych dzieci, najchętniej u starszego wdowca. MoŜe dopomóc w prowadzeniu
domu."
743
Ot, proszę, ta dziś rano dała ogłoszenie, , na wieczór z pewnością posadę otrzyma. Oto jak trzeba si»
iglaszać!
Znów się wzburzyła, znowu błysnęła oczyma, odwróciła sic i natychmiast wyszła. Bardzo mi się to
Strona 2
1737
spodobało. Zresztą byłem wtedy całkiem pewny i nie obawiałem się: cygarniczek nikt nie zacznie
przyjmować. Aona zresztą nie miała juŜ nawet cygarniczek. I rzeczywiście, po dwóch dniach przychodzi
taka bledziutka, zdenerwowana; zrozumiałem, Ŝe coś się musiało wydarzyć u niej w domu; i faktycznie,
wydarzyło się. Zaraz wyjaśnię, co się wydarzyło, ale na razie pragnę tylko wspomnieć, jak jej wówczas
zaimponowałem i urosłem w jej oczach. Taki nagle powziąłem zamiar. Chodzi o to, Ŝe przyniosła ten obraz
(zdecydowała się przynieść)... Ach słuchajcie, słuchajcie! To właśnie wtedy juŜ się zaczęło, bo ja się wciąŜ
plątałem... Chodzi o to, Ŝe teraz chcę wszystko odtworzyć, kaŜdy taki drobiazg, kaŜdą kreseczkę. WciąŜ
usiłuję skupić myśli inie mogę, a to właśnie owe kreseczki, kreseczki...
Obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem, domowy, rodzinny staroświecki, ornat srebrny pozłacany warte to,
no warte ze sześć rubli. Widzę, Ŝe przedmiot jest jej drogi; zastawia całość, nie zdejmując koszulki z obrazu.
Powiadam jej: lepiej zdjąć, a obraz niech pani zabierze; bo sam obraz jednak jakoś nie bardzo...
A czy panu nie wolno?
Nie, nie o to chodzi, Ŝe nie wolno, tylko tak... MoŜe dla pani samej...
No więc proszę zdjąć.
Wie pani, nie będę zdejmować, tylko wstawię o tam, do szafki rzekłem po namyśle razem z innymi
obrazami, pod lampkę (u mnie zawsze, kiedy otwierałem kasę, paliła się lampka) i, całkiem po prostu,
niech pani weźmie dziegieć rubli.
Nie potrzebuję dziesięciu, niech pan da pięć; ja niezawodnie wykupię.
A dziesięciu pani nie chce? Obraz jest tyle wart powiedziałem zauwaŜywszy, Ŝe jej oczka znów się
zaiskrzyły. Nic nie odpowiedziała.
Wręczyłem jej pięć rubli.
Nie trzeba nikim gardzić; ja sam bywałem w podobnych
744
opresjach, nawet w jeszcze gorszych, i jeŜeli obecnie zastaje mnie pa» ~ przy takiej robocie, to właśnie
dlatego, po wszystkim, com przecierpiał...
Pan mści się na społeczności? Tak? z nagła przerwała mi ze zjadliwym uśmieszkiem, zresztą dosyć
niewinnym (to "znaczy zwróconym nie bezpośrednio do mnie, poniewaŜ ona mnie podówczas bynajmniej
nie odróŜniała od innych tak, Ŝe powiedziała to prawie bez złośliwości). Aha, pomyślałem, toś ty taka,
charakter się ujawnia, nowomodny.
Widzi pani oznajmiłem zaraz na poły Ŝartobliwie, na poły tajemniczo:"Jam częścią części, która ongi
była, jam częścią tej ciemności, co światło zrodziła..."2
Zwróciła ku mnie bystre i pełne ciekawości spojrzenie, w którym, dodam nawiasem, było sporo
dziecięoości.
Zaraz... Co to za sentencja? Skąd to jest? Ja to gdzieś słyszałam...
Proszę się nie głowić, tymi słowy Mefistofeles przedstawia się Faustowi. Czytała pani FawtaJ
Nnie... nieuwaŜnie.
To znaczy, wcale pani nie czytała. Trzeba przeczytać. A zresztą znowu widzę na pani wargach ironiczne
skrzywienie. Proszę tylko nie przypisywać mi tak złego smaku, Ŝe oto, chcąc ubarwić swoją rolę lichwiarza,
wpadłem na koncept zaprezentowania się pani jako Mefistofeles. Lichwiarz lichwiarzem pozostanie.
Wiadomo.
Pan jest jakiś dziwny... Wcale nie chciałam powiedzieć panu nic takiego...
Miała ochotę powiedzieć: "nie spodziewałam się, Ŝe pan jest człowiekiem wykształconym", ale nie
powiedziała; wiedziałem jednak, Ŝe tak pomyślała; ogromnie ją zaintrygowałem.
Widzi pani zauwaŜyłem na kaŜdym kroku moŜna czynić dobro. Oczywiście, nie mówię o sobie: ja
oprócz zła, powiedzmy, nic nie czynię, jednakŜe...
Naturalnie, moŜna czynić dobro w kaŜdym miejscu rzekła, obrzuciwszy mnie pośpiesznym, waŜkim
spojrzeniem. Właśnie w kaŜdym miejscu dodała nagfe.
Och, pamiętam, wszystkie te momenty pamiętam! I zauwaŜę jeszcze, Ŝe kiedy ta młodzieŜ, ta mila młodzieŜ
pragnie powiedzieć coś takiego mądrego i waŜkiego to raptem zbyt szczerze i naiwnie na twarzy będzie
miała wypisane, Ŝe oto,
32 Dostojcwski,
745
panie dobrodzieju, "mówię d teraz coś mądrego i waŜkiego" i to nie z próŜności, jak to bywa u nas, ale
wręcz widać, Ŝe sama strasznie w to wszystko wierzy i ceni to, i szanuje, i myśli, Ŝe wy to wszystko tak
samo szanujecie. Ach, szczerość! Oto czym nas zwycięŜają! A w niejjakieŜ to było urocze!
Strona 3
1737
Pamiętam, niczegom nie zapomniał! Po jej wyjściu od razu zadecydowałem. TegoŜ dnia przeprowadziłem
ostatnie poszukiwania i poznałem wszystkiejuŜ bieŜącetajniki;
dawne znalem w całości dzięki Lukierii, która podówczas u nich słuŜyła i którą kilka dni temu
przekupiłem. Owe kulisy rzeczywistości były tak przeraŜające, Ŝe nie pojmuję, jak moŜna było jeszcze się
śmiać tak jak niedawno ona i interesować się słowami Mefista, gdy sama była w tak okropnym
połoŜeniu. Aleot, młodzieŜ! Tak właśnie pomyślałem o niej z dumą i radością, albowiem w tym jest i
wielkoduszność: oto proszę, chociaŜ znajdujemy się na skraju zagłady, wielkie słowa Goethego
promienieją. Młodość zawsze chociaŜby odrobinę i choćby w błędnym kierunku przecie jest
wielkoduszna. To znaczy ja wszak o niej, o niej jednej. I przede wszystkim wtedy juŜ patrzałem na nią jak
na moją i nie wątpiłem o swej potędze. Wiecie, przesłodka to myśl, kiedy nie mamy juŜ wątpliwości!
Ale co się ze mną dzieje? JeŜeli będę dalej w ten sposób, kiedyŜ zbiorę to wszystko razem? Prędzej, prędzej
to wcale nie w tym rzecz, och BoŜe!
II. PROPOZYCJA MAŁśEŃSTWA
Owe "kulisy", to, czego się o niej dowiedziałem, wyraŜę w jednym zdaniu: rodzice ją odumarli juŜ dawno,
przed trzema laty, ona zaś zamieszkała u niesamowitych ciotek. Określenie to jest zbyt słabe. Jedna ciotka
wdowa, obarczona liczną rodziną, dzieci sześć sztuk, jedno mniejsze od drugiego;
druga niezamęŜna, stara, wstrętna. Obydwie wstrętne. Ojciec jej był urzędnikiem, ale z kancelistów, i
posiadał zaledwie szlachectwo indywidualne jednym słowem, dla mnie w sam raz. Zjawiałem się niejako
z wyŜszego świata: bądź co bądź emerytowany sztabskapitan ze świetnego pułku, rodowity szlachcic,
niezaleŜny itd., a jeŜeli chodzi o kasę poŜycz
746
kową u ciotek mogło to wywoływać jedynie szacunek. U tych ciotek spędziła trzy lata w niewoli, ale
przecie egzamin gdzieś tam zdała zdąŜyła, zdąŜyła zdać, mimo bezlitosną mękę codziennej pracy, a
tochyba świadczyło o jej dąŜeniu do czegoś wyŜszego i szlachetniejszego! Bo i po cóŜ chciałem się Ŝenić? A
zresztądo diabła ze mną, o tym później... I czyŜ o to idzie? Uczyła ciotczyne dzieci, szyła bieliznę, a pod
koniec nie tylko bieliznę, i z tymi jej słabymi płucami podłogi szorowała. Tamte ustawicznie ją
maltretowały i nawet biły. Doszło do tego, Ŝe zamierzały ją sprzedać! Tfu! Pominę plugawe szczegóły.
Później opowiedziała mi wszystko dokładnie. Wszystko to 'przez cały rok obserwował sąsiad, opasły
sklepikarz, ale nie taki zwyczajny sklepikarz, lecz właściciel dwóch składów kolonialnych. Miał juŜ na
rozkładzie dwie Ŝony i szukał trzeciej no i wypatrzył sobie: "spokojniutka, panie dobrodzieju, wyrosła w
biedzie, a ja oŜenię się ze względu na sieroty." Rzeczywiście miał małe dzieci. Więc w konkury, jął
zmawiać się z ciotkami; a chłop miał pięćdziesiąt lat;
ona jest przeraŜona. Wówczas to zaczęła często zachodzić do mnie w związku z owymi ogłoszeniami w
"Głosie". Wreszcie uprosiła ciotki, aby pozostawiły jej do namysłu choć odrobinkę czasu. Dały jej tę
odrobinkę, ale tylko jedną, drugiej juŜ nie; warknęły: "Same, nawet bez zbędnej gęby, nie mamy co Ŝreć." A
wieczorem przyjechał kupiec; przywiózł ze sklepu funt cukierków po pół rubla; ona siedzi obok niego;
wywołuję tedy z kuchni Łukierię i wysyłam, Ŝeby jej szepnęła, Ŝe stoję przy bramie i chcę z nią pomówić w
bardzo pilnej sprawie. Byłem zadowolony z siebie. I w ogóle przez cały ten dzień byłem ogromnie rad.
No i kiedy się ukazała, zdumiona juŜ samym faktem, Ŝem ją wezwał, zaraz tam w bramie, w obecności
Lukierii, oświadczam jej, Ŝe będę sobie poczytywał za szczęście i zaszczyt... Po drugie: niechaj się nie dziwi,
Ŝe w takim trybie i Ŝe w bramie: "Jestem człowiekiem, Ŝe tak powiem, prostolinijnym i rozwaŜyłem
wszelkie okoliczności." I to nie było kłamstwo, Ŝem prostolinijny. No, mniejsza... Mówiłem zaś nie tylko
grzecznie, to znaczy wykazawszy się jako człowiek dobrze wychowany, ale i oryginalnie, a to
najwaŜniejsze. CóŜ, czy grzech to stwierdzić? Ja chcę siebie osądzić i czynię to. Powinienem mówić pro i
contra, no i mówię. Później nawet z lu
bością to wspominałem, chociaŜ to ghipie: oświadczyłem jej wtedy po prostu, bez najmniejszego
zmieszania, Ŝe po pierwsze: nie jestem szczególnie uzdolniony, szczególnie mądry, moŜe nawet niezbyt
dobry, dość tani egoista (pamiętam to wyraŜenie, ułoŜyłem je sobie wtedy po drodze i byłem z niego
zadowolony), oraz Ŝe moŜe i pod innymi względami jest we mnie duŜo, duŜo niemiłego. Wszystko to
zostało wypowiedziane z jakąś swoistą godnościąwiadomo, jak się takie rzeczy mówi. Oczywiście miałem
na tyle dobrego smaku, Ŝe uczciwie wymieniwszy swoje braki, nie zabrałem się do wyliczania: "ale, panie
dobrodzieju, w zamian posiadam to i tamto, i owo". Widziałem, Ŝe ona na razie okrutnie się boi, ale ani
trochę swej wypowiedzi nie złagodziłem; nie dość tego, widząc, Ŝe się boi, rozmyślnie wzmocniłem:
powiedziałem wręcz, Ŝe będzie syta, co zaś się tyczy strojów, teatrów, balów tego nie będzie, chyba
dopiero w przyszłości, kiedy osiągnę swój cel. Ten surowy ton prawdziwie mnie upajał. DodałemrównieŜ
Strona 4
1737
najswobodniej, niby mimochodem Ŝe jeŜeli param się takim zajęciem, to jest, prowadzę tę kasę to mam
w tym jeden tylko cel, jest, Ŝe tak powiem, pewna okoliczność... Ale przecieŜ miałem prawo tak mówić:
rzeczywiście taki cel miałem i taką okoliczność... Za pozwoleniem, panowie, ja przez cale Ŝycie pierwszy
nienawidziłem tej kasy poŜyczkowej, ale w istocie, chociaŜ to śmieszne przemawiać do samego siebie
tajemniczymi frazesami, przecieŜ właśnie "mściłem się na społeczności", naprawdę, naprawdę, naprawdę!
Tak, iŜ jej docinek na temat tej mojej "zemsty" był niesprawiedliwy. To jest, uwaŜacie, gdybym był rzucił
jej wprost słowa: "Tak, ja się mszczę na społeczności", roześmiałaby się jak' to uczyniła rankiem i
wypadłoby rzeczywiście pociesznie. Ale kiedy ot tak, ubocznym napomknieniem wtrąciłem tajemnicze
zdanie, okazało się, Ŝe moŜna wyobraźnię zaintrygować. A poza tym ja się wtedy niczego juŜ nie
obawiałem: wszak wiedziałem, Ŝe gruby sklepikarz w kaŜdym razie jest jej bardziej wstrętny ode mnie .i Ŝe
oto ja, stojąc przed bramą, okazuję się wyzwolicielem. PrzecieŜ ja to wszystko pojmowałem. JeŜeli idzie o
podłość człek orientuje się doskonale!' Ale czy to podłość? JakŜe tu człowieka sądzić? AlboŜ ja jej juŜ
nawet
wtedy nie kochałem?
Chwileczkę: ma się rozumieć, nie napomknąłem jej ani słowem o dobrodziejstwie, przeciwnie, wręcz
przeciwnie: "To dla mnie, Ŝe tak powiem,a nie dla pani dobrodziejstwo." Tak, iŜ nawet wyraziłem to
słowami i moŜe wypadło głupawo, zauwaŜyłem bowiem przelotny grymas na jej twarzy. Ale w ogólnym
rozrachunku bezsprzecznie wygrałem. Czekajcie, skoro juŜ mam wywlekać "całe to błoto, przypomnę i
ostatnie świństwo: stałem, a w głowie mi się kotłowało:
jesteś wysoki, zgrabny, edukowany i i ostatecznie, mówiąc bez fanfaronadyniebrzydki z ciebie
męŜczyzna. Oto co mi tańczyło w łepetynie. Oczywiście ona tamŜe w bramie powiedziała tak. Ale... Ale
muszę dodać: tamŜe w bramie długo myślała,' zanim powiedziała tak. Tak się zamyśliła, tak zamyśliła, Ŝem
po chwili spytał:
No i jakŜe, co? i nawet nie zdzierŜyłem; z pewnym zacięciem zapytałem:No i jakŜe, i cóŜ, szanowna
pani?
Proszę zaczekać, myślę.
I taką powaŜną miała twarzyczkę, taką • Ŝe juŜ wówczas byłbym mógł wyczytać, co myśli! A ja się czułem
obraŜony:
"czyŜby wybierała między mną a kupcem?" Och, wtedy jeszcze nie rozumiałem! Nie, jeszcze wtedy nie
rozumiałem! Do dziś dnia nie rozumiałem. Pamiętam, Łukieria wybiegła za mną, kiedym juŜ odchodził,
zatrzymała mnie w drodze i z gorączkowym podnieceniem powiedziała: "Bóg panu zapłaci za to, Ŝe pan
bierze naszą kochaną panienkę; tylko proszę jej tego nie mówić: ona jest ambitna."
Ha, jest ambitna! Ja, panie dobrodzieju, sam lubię ambitne osóbki. Ludzie ambitni są przemili, kiedy... ano
kiedy nie mamy juŜ wątpliwości co do naszej nad nimi władzy, prawda? Och ty prostaku, niedźwiedziu!
Ach, jaki byłem zadowolony! Wiecie... przecieŜ w niej, kiedy tak stała przed bramą, zamyśliwszy się, by mi
powiedzieć tak, a ja zdziwiony czekałem, czy wiecie, Ŝe w niej mogła była się zrodzić nawet taka myśl:
"Skoro juŜ nieszczęście i tam, i tu, czy nie lepiej wybrać od razu najgorsze, to jest tłustego sklepikarza;
niechŜe co rychlej zatłucze, gdy się spije na umór!" Co? Jak sądzicie: mogła to pomyśleć? Ot, przed chwilą
powiedziałem, Ŝe mogła tak pomyśleć: iŜ z dwojga złego lepiej wybrać gorsze, czyli kupca. A kto był w jej
oczach tym gorszym: ja czy tamten? Kupiec czy zastawnik cytujący Goethego? To jeszcze pytanie! JakieŜ tu
pytanie? Jeszcze tego nie rozumiesz? Odpowiedź leŜy tu
740
na stole, a ty powiadasz: pytanie! Ech, do diabla ze mną! Nie o mnie wcale chodzi... Ale właśnie, co mi teraz
za róŜnica czy o mnie, czy nie o mnie chodzi? Tego juŜ zgolą nie potrafię rozstrzygnąć. Trzeba by pójść
spać. Głowa boli...
III. NAJSZLACHETNIEJSZY Z LUDZI, ALE SAM W TO NIE WIERZĘ
Nie zasnąłem. Bo i jak tu spać, coś tętni w głowie. Chciałoby się ogarnąć to wszystko, całe to błoto. Och,
błoto! Och, z jakiego błota wówczas ją wyciągnąłem! Chyba powinna była to wszystko zrozumieć, ocenić
mój postępek! Przyjemne były mi teŜ róŜne myśli, na przykład: Ŝe ja mam czterdzieści jeden lat, a ona
szesnaście. To mnie ujmowało, owo poczucie nierówności bardzo to mile, bardzo mile.
Ja na przykład chciałem urządzić ślub a 1'anglaise, to znaczy tylko we dwoje, przy dwóch zaledwie
świadkach (jednym byłaby Lukiem) i potem zaraz do Moskwy do hotelu, na jakieś dwa tygodnie. Ona
sprzeciwiła się, nie pozwoliła i musiałem się wybrać z ceremonialną wizytą do ciotek, od których ją
zabieram. Ustąpiłem i ciotkom oddałem powinność. Nawet dałem tym kreaturom po sto rubli i jeszcze coś
tam obiecałem, oczywiście nic jej o tym nie mówiąc, Ŝeby nie zmartwić przypomnieniem ubóstwa. Ciotki
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin