Fiodor Dostojewski - Młodzik.pdf

(2212 KB) Pobierz
(2631 \227 Notatnik)
2631
Fiodor dostojewski
Młodzik
Część pierwsza
ROZDZIAŁ PIERWSZY
i
ie wytrzymałem więc i siadlem, Ŝeby opisać tę historię mych pierwJL i szych kroków w szrankach Ŝycia,
mimo zew istocie mógłbym obejść się bez tego.
Jedno wiem na pewno: nigdy juŜ więcej nie zasiądę do pisania autobiografii, choćbym nawet doŜył stu lat.
Trzeba być zbyt podle zakochanym w siebie, Ŝeby pisać bez wstydu o samym sobie. Tym tylko się
usprawiedliwię, Ŝe piszę nie po to co wszyscy, to znaczy, nie zaleŜy mi na pochwałach czytelników. JeŜeli
nagle postanowiłem spisać słowo w slowo wszystko, co się ze mną zdarzyło od zeszłego roku, skłoniła
mnie do tego wewnętrzna potrzeba: tak bardzo poraziło mnie to wszystko, co się stało. Spisuję tylko
zdarzenia, unikając ze wszystkich sił spraw nieistotnych, a przede wszystkim literackich ozdób. Literat
pisze przez trzydzieści lat i w końcu sam nie wie dlaczego pisał tak długo. Nie jestem literatem i być nim
nie pragnę, a wywlekanie wnętrza mej duszy i piękne opiewanie uczuć dla potrzeb rynku literackiego
uwaŜam za nieprzyzwoitość i podłość. Doznaję jednak przykrych przeczuć, Ŝe nie moŜna obejść się
zupełnie bez opisywania uczuć i bez rozmyślań (być moŜe pospolitych), tak demoralizująco działa na
człowieka wszelkie literackie zajęcie, chociaŜby przedsięwzięte wyłącznie dla siebie.
Rozmyślania zaś mogą być nawet bardzo pospolite poniewaŜ to, co samemu się ceni, moŜe nie mieć Ŝadnej
wartości w oczach osoby postronnej.
Ale dość tego. JednakŜe oto i przedmowa. Niczego więcej tego rodzaju nie będzie. A więc do rzeczy,
chociaŜ nie ma nic trudniejszego niŜ rozpoczęcie jakiejś sprawy, być moŜe nawet kaŜdej sprawy.
II
Zaczynam, to jest chciałbym zacząć wspomnienia od 19 września zeszłego roku, to znaczy akurat od tego
dnia, kiedy po raz pierwszy spotkałem...
Ale objaśniać z góry, kiedy jeszcze nikt nic nie wie, kogo spotkałem, będzie pospolitością. Nawet, jak
myślę, juŜ i ten ton jest pospolity, dawszy sobie słowo unikać ozdób literackich, od pierwszego wiersza
wpadam w te upiększenia. Poza tym nie wystarcza zdaje się samo pragnienie, aby pisać z sensem. Zaznaczę
teŜ, Ŝe jak się zdaje, w Ŝadnym z europejskich języków nie jest tak trudno pisać, jak po rosyjsku.
Przeczytałem teraz to, com przed chwilą napisał i widzę, Ŝe jestem o wiele mądrzejszy od tego co
napisałem. Jak to się dzieje, Ŝe rzeczy wypowiedziane przez rozumnego człowieka są głupsze niŜ to, co w
nim zostaje? Niejednokrotnie zauwaŜyłem to u siebie i w moich rozmowach z ludźmi w ciągu tego
ostatniego fatalnego roku i bardzo mnie to męczyło.
Choć więc zacznę od 19 września, wstawię jednak ze dwa słówka o tym, kim jestem, gdzie byłem
poprzednio, a wobec tego, co mniej więcej mogłem mieć w głowie w ten ranek 19 września, aby wszystko
było bardziej zrozumiałe dla czytelnika, a być moŜe i dla mnie samego.
_
Ukończyłem gimnazjum i poszedł mi juŜ rok dwudziesty pierwszy. Nazwisko moje Dołgorukij, a moim
prawnym ojcem jest Makar Iwanowicz Dołgorukij, były sługa dworski panów Wiersiłowów. Faktycznie
pochodzę z nieprawego łoŜa i fakt ten nie podlega najmniejszej wątpliwości.
Odbyło się to w sposób następujący: dwadzieścia dwa lata temu dwudziestopięcioletni obywatel ziemski
Wiersiłow (to jest właśnie mój ojciec) odwiedził swój majątek w Tulskiej guberni. Przypuszczam, Ŝe w
owym czasie był on jeszcze kimś bez określonej osobowości. Ciekawe, Ŝe człowiek ten, który wywarł na
mnie silne wraŜenie juŜ w dzieciństwie, wpłynął na cały mój ustrój duchowy i nawet, być moŜe, zaraził
sobą całą moją przyszłość. Ten człowiek nawet teraz pod bardzo wielo
8
ma względami pozostaje dla mnie zupełną zagadką. Ale właściwie o tym potem. Tego opowiedzieć
niepodobna. I bez tego cały mój zeszyt będzie wypełniony tym człowiekiem.
Właśnie w tym czasie, to jest około dwudziestego piątego roku Ŝycia owdowiał. Był zaś Ŝonaty z osobą z
wyŜszej sfery, lecz niezbyt bogatą, z domu Fanariotówną i miał z nią syna i córkę. Wiadomości moje o tej
Strona 1
2631
małŜonce, która go tak wcześnie opuściła, są dość niekompletne i gubią się w mej pamięci. Wiele teŜ
okoliczności z osobistego Ŝycia Wiersiłowa wymknęło mi się, tak bardzo był wobec mnie dumny, pyszny,
zamknięty i lekcewaŜący, mimo Ŝe chwilami traktował mnie z uderzającą pokorą.
Muszę jednak najpierw zaznaczyć, Ŝe w przeciągu swego Ŝycia przepuścił trzy fortuny i to nawet dość duŜe,
na sumę przynajmniej czterystu tysięcy rubli, a bodaj i więcej. Teraz nie ma naturalnie ani kopiejki...
Przyjechał wówczas na wieś "Bóg wie po co" przynajmniej tak się sam później w rozmowie ze mną
wyraził. Jego małe dzieci jak zwykle były nie z nim, lecz pod opieką krewnych. Przez całe Ŝycie w ten
sposób urządzał się ze swoimi dziećmi prawymi i nieprawymi. Ludzi dworskich było w tym majątku
bardzo duŜo. Między innymi był teŜ ogrodnik Makar Iwanowicz Dołgorukij. Dodani tu, aby się tego raz na
zawsze pozbyć, mało kogo tyle złościło własne nazwisko, niŜ mnie w ciągu całego Ŝycia. To było naturalnie
głupie, ale tak juŜ było. Ilekroć przyjmowano mnie gdziekolwiek do szkoły lub spotykałem się z osobami,
którym ze względu na mój wiek byłem obowiązany dawać wyjaśnienia, jednym słowem, ktokolwiek bądź,
kaŜdy belfer, guwerner, inspektor, pop zapytawszy o nazwisko i usłyszawszy, Ŝem Dołgorukij, zazwyczaj
widzieli potrzebę dodać:
KsiąŜę Dołgorukij?
I za kaŜdym razem zmuszony byłem wszystkim tym ludziom wyjaśniać:
Nie, po prostu Dołgorukij.
To "po prostu" zaczęło mnie doprowadzać do szaleństwa. ZauwaŜę przy tym, jako fenomen, Ŝe nie
pamiętam ani jednego wyjątku, wszyscy pytali. Niektórym to zupełnie nie było potrzebne. Nie wiem
nawet, do jakiego diabła potrzebne to jest komukolwiek. Ale wszyscy pytali, co do jednego. Usłyszawszy,
Ŝe jestem "po prostu" Dołgorukij, pytający zwykle mierzył mnie tępym i głupawoobojętny m spojrzeniem,
świadczącym, Ŝe sam nie wie, po co pytał i zwykle odchodził. Koledzy uczniowie pytali w sposób
najbardziej obraźliwy. Uczniak jak pyta nowicjusza? Zagubio
ny i zakłopotany nowicjusz w pierwszym dniu w szkole (jaka by nie była szkoła) staje się ogólną ofiarą,
starsi koledzy wydają mu polecenia, Ŝartują z niego, obchodzą się z nim jak z lokajem. Zdrowy i tęgi
chłopczysko nagle zatrzymuje się przed swoją ofiarą. Długim, surowym i pogardliwym spojrzeniem
obserwuje ją przez kilka chwil. Nowicjusz stoi przed nim w milczeniu, spogląda z ukosa, jeśli nie jest
tchórzem i czeka, co będzie.
Jak się nazywasz?
•1 Dołgorukij. 1 KsiąŜę Dołgorukij?
Nie, po prostu Dołgorukij.
•z A, po prostu! Głupiec.
I miał rację: nie ma nic głupszego, niŜ nazywać się Dołgorukij, nie będąc księciem. To głupstwo wlokę na
sobie, będąc niewinny. Później, kiedy zaczynało mnie to mocno gniewać, na pytanie: jesteś księciem?
Zawsze odpowiadałem: Nie, jestem synem sługi dworskiego, byłego pańszczyźnianego.
Potem, kiedy złość mnie ogarniała w najwyŜszym stopniu, na pytanie, pan jest księciem? Pewnego razu
odpowiedziałem twardo:
Nie, po prostu Dołgorukij, nieprawy syn mego dawnego dziedzica, pana Wiersiłowa.
Wymyśliłem to juŜ w szóstej klasie gimnazjum i mimo Ŝe juŜ wkrótce przekonałem się, Ŝe jest to nad wyraz
głupie, lecz nie od razu przestałem popełniać głupstwa. Pamiętam, Ŝe jeden z nauczycieli zresztą był tylko
ten jeden stwierdził, Ŝe wypełnia mnie "mściwa i obywatelska idea". W ogóle koledzy przyjęli ten mój
wybieg z pewnego rodzaju obraźliwym dla mnie zamyśleniem. W końcu jeden z kolegów, bardzo złośliwy
pacan i z którym tylko raz jeden w ciągu roku rozmawiałem, z powaŜną miną, lecz nie patrząc mi w oczy,
powiedział:
Takie uczucia, kolego, przynoszą ci honor i oczywiście kolega ma czym się chlubić. Ale ja bym na miejscu
kolegi nie chwalił bym się tak bardzo , Ŝe pochodzę z nieprawego łoŜa...
Odtąd przestałem się "chwalić", Ŝe jestem nieprawy.
Powtarzam, bardzo cięŜko jest pisać po rosyjsku. Zapisałem całe trzy stronice o tym, jak złościłem się przez
całe Ŝycie z powodu nazwiska, a tymczasem czytelnik zapewne juŜ wyciągnął wnioski, Ŝe złoszczę się za to,
Ŝe nie jestem księciem, a po prostu Dołgorukłj. Tłumaczyć się raz jeszcze i usprawiedliwiać byłoby zbyt
poniŜające.
10
IV
Kontynuując: w gronie tej słuŜby, której było mnóstwo, oprócz Makara Iwanowicza była jedna panna.
Strona 2
2631
Ukończyła lat osiemnaście, kiedy pięćdziesięcioletni Makar Dołgorukij nagle nabrał chęci, by się z nią
oŜenić. Związki małŜeńskie słuŜących, jak wiadomo, w czasach pańszczyźnianego prawa odbywały się z
przyzwolenia panów, a nieraz na ich polecenie. W majątku przebywała wówczas pewna ciocia, to znaczy
nie moja ciotka, poniewaŜ sama była dziedziczką. Nie wiem, dlaczego całe Ŝycie nazywano ją ciocią, tak w
ogóle, podobnie jak i w rodzinie Wiersiłowa. Zdaje się, Ŝe była jego jakąś daleką krewną. To Tatiana
Pawłowna Prutkowa. Wtedy miała jeszcze w tej samej guberni i w tym powiecie trzydzieści pięć dusz
pańszczyźnianych chłopów. Nie tyle zarządzała, co po sąsiedzku doglądała posiadłości Wiersiłowa
(wielkości pięciuset dusz) i ten nadzór, jak słyszałem, wart był nadzoru jakiegoś edukowanego
administratora. Zresztą nic mi do jej umiejętności. Chcę tylko dodać, odrzuciwszy na bok wszelką myśl o
pochlebstwie i przypodobaniu się, Ŝe ta Tatiana Pawłowna była istotą szlachetną i nawet oryginalną.
OtóŜ, nie tylko nie stanęła na przeszkodzie wobec małŜeńskich zamiarów ponurego Makara Dołgorukiego
(mówiono, Ŝe był wówczas ponury), lecz przeciwnie, dla jakichś powodów wydatnie poparła je. Sofia
Andriejewa (ta osiemnastoletnia dworka, to jest moja matka) była całkowitą sierotą juŜ od wielu lat.
Nieboszczyk zaś ojciec jej, niezmiernie szanujący Makara Dołgorukiego i czymś wobec niego
zobowiązany, równieŜ sługa dworski, sześć lat przedtem, umierając, na łoŜu śmierci, mówią nawet, Ŝe na
kwadrans przed oddaniem ostatniego tchnienia, tak Ŝe od biedy moŜna to było wziąć za bredzenie, tym
bardziej, Ŝe jako poddany pańszczyźniany nie miał do tego stosownych uprawnień, zawezwawszy Makara
Dołgorukiego wobec całej czeladzi i w obecności kapłana zlecał mu na głos stanowczo, wskazując na córkę:
"wychowaj ją i weź ją sobie za Ŝonę". Wszyscy to słyszeli. Co się tyczy Makara Iwanowicza, to nie wiem, z
jaką myślą on się potem Ŝenił, to czy z wielkim zadowoleniem, czy tylko spełniając obowiązek.
Najprawdopodobniej udawał obojętność. Był to człowiek, który wtedy juŜ umiał "pokazać się". Nie był
wprawdzie ani rachmistrzem, ani nie znał pisma (chociaŜ znał wszystkie sprawy cerkiewne, a w
szczególności Ŝywoty niektórych świętych, ale to raczej ze słuchu), nie był teŜ kimś w rodzaju, Ŝe się tak
wyraŜę, dworskiego rezonera, lecz po prostu był uparty, a czasem nawet zuchwały. Mówił z godnością,
sądził arbitralnie i na koniec "Ŝył
11
przyzwoicie" według jego własnego dziwnego określenia, oto kim był w tym czasie. Naturalnie pozyskał
ogólny szacunek, ale mówią teŜ, Ŝe był dla wszystkich nieznośny. Inna rzecz, Ŝe kiedy opuścił słuŜbę
dworską, nikt inaczej go nie wspominał, jak jakiegoś świętego, który duŜo wycierpiał. To wiem na pewno.
Co się tyczy mej matki, to do lat osiemnastu Tatiana Pawłowna, wbrew naleganiom rządcy, Ŝeby oddać ją
na naukę do Moskwy, trzymała ją przy sobie i dała pewne wychowanie, to znaczy nauczyła ją szycia, kroju,
panieńskich manier a nawet czytania. Pisać znośnie nigdy moja matka nie umiała. W jej oczach małŜeństwo
z Makarem Iwanowiczem było juŜ rzeczą dawno zdecydowaną i wszystko, co wtedy się z nią stało, uznała
za doskonałe i najlepsze. Do ślubu poszła z największym spokojem, jaki tylko moŜna mieć w takich
wypadkach, tak, Ŝe sama Tatiana Pawłowna nazwała ją wówczas rybą. To wszystko o ówczesnym
usposobieniu mej matki usłyszałem od samej Tatiany Pawłowny. Wiersiłow przyjechał na wieś akurat w
pół roku po tym ślubie.
Chcę tylko powiedzieć, Ŝe nigdy nie mogłem dowiedzieć się, ani dostatecznie domyśleć, od czego to się
między nim a matką zaczęło. W zupełności gotów jestem wierzyć, jak on sam zapewniał mnie zeszłego
roku, z rumieńcem na twarzy, mimo Ŝe opowiadał o tym wszystkim swobodnie i dowcipnie, iŜ nie było w
ogóle Ŝadnego romansu, a wszystko stało się "tak jakoś". Wierzę w to i to słówko rosyjskie "tak" jest
zachwycające. Jednak zawsze chciałem się dowiedzieć, jak to między nimi stać się mogło. Osobiście przez
całe Ŝycie nienawidziłem i nienawidzę tych wszystkich świństw. Naturalnie nie jest to z mojej strony tylko
bezwstydna ciekawość. Zaznaczam, Ŝe aŜ do zeszłego roku niemal zupełnie nie znałem mojej matki. Dla
wygody Wiersiłowa od małego dziecka byłem oddany do obcych ludzi, o czym zresztą opowiem później i
nie mogę sobie w Ŝaden sposób wyobrazić, jaka ona mogła być w owym czasie. Jeśli bynajmniej nie była
tak piękna, to czym w niej mógł się zachwycić taki człowiek, jak ówczesny Wiersiłow? Pytanie to dlatego
jest dla mnie waŜne, Ŝe w nim bardzo ciekawie zarysowuje się sylwetka tego człowieka. Dlatego pytam, a
nie z pobudek perwersyjnych. Ten ponury i skryty człowiek z miłą prostotą, którą diabli wiedzą skąd brał
(jakby wyciągał z kieszeni), zwłaszcza kiedy widział, Ŝe jeist konieczna, sam mówił mi, Ŝe wówczas był
bardzo "głupim młodym
12
:a&
szczeniakiem" i nie, Ŝeby sentymentalnym, lecz "tak jakoś". Tylko co był przeczytał "Antoniego Goremykę"
Strona 3
2631
i "Polinkę Saks", dwa utwory literackie, mające wielki, cywilizacyjny wpływ na ówczesne, podrastające
pokolenie nasze. Dodawał, Ŝe pod wpływem "Antona Goremyki" być moŜe wtedy na wieś przyjechał i
dodawał to zupełnie powaŜnie. W jaki sposób mógł zacząć ten "głupi szczeniak" z moją matką?
Wyobraziłem sobie teraz, Ŝe gdybym miał choć jednego czytelnika, ten zapewne wyśmiał by mnie jak
śmiesznego młodzika, który, zachowując swoją głupią niewinność, pcha się by roztrząsać i decydować, o
czym nie ma najmniejszego pojęcia. Tak, rzeczywiście jeszcze nie mam pojęcia, choć przyznaję się nie pod
wpływem dumy, poniewaŜ wiem, do jakiego stopnia głupi jest w takim dryblasie brak doświadczenia. Lecz
powiem takiemu panu, Ŝe sam nie ma pojęcia i udowodnię to. Istotnie, na kobietach zupełnie się nie znam i
nie chcę się znać, dlatego teŜ całe Ŝycie będę gwizdać na nie i na to daję słowo. Lecz wiem na pewno, Ŝe
niektóre kobiety urzekają urodą swą w jeden moment. Inne trzeba nieraz przez pół roku badać, zanim się
pojmie, co w nich siedzi. I Ŝeby przyjrzeć się takiej i zakochać się mało patrzeć i mało być gotowym na
cokolwiek, lecz trzeba mieć ponadto specjalne uzdolnienie. Jestem o tym przekonany, mimo Ŝe nic nie
wiem, a jeśli jest inaczej, wtedy trzeba wszystkie kobiety sprowadzić do poziomu zwierząt domowych i w
takiej tylko postaci trzymać je przy sobie. Być moŜe wielu męŜczyzn tylko o tym marzy. Wiem z kilku
źródeł, Ŝe matka moja nie była pięknością, choć portretu z tamtych lat, który gdzieś jest, nie widziałem. Od
pierwszego spojrzenia nie moŜna więc było w się niej zakochać. Wiersiłow mógł wybrać inną i taka teŜ
była, jeszcze niezamęŜna, Anfisa Konstantinowna SapoŜkowa, dziewczyna pokojowa. A człowiekowi,
który przyjechał z "Antonem Goremyką" rujnować świętość związku małŜeńskiego, choć nawet u siebie
we dworze, byłoby wstyd przed samym sobą, poniewaŜ, powtarzam, o tym "Antonie Goremyce" mówił
zupełnie powaŜnie jeszcze kilka miesięcy temu. PrzecieŜ Antonowi uprowadzono konia, a tu Ŝonę! Zaszło
więc coś szczególnego, w związku z czym przegrała mademoiselle SapoŜkowa (według mnie, wygrała).
Zasypywałem go pytaniami raz i drugi zeszłego roku, kiedy moŜna było z nim jeszcze rozmawiać
(poniewaŜ nie zawsze moŜna z nim było rozmawiać) i zauwaŜyłem, Ŝe mimo jego światowości i
dwudziestoletniego oddalenia, jakoś próbował się wykręcać. Lecz byłem uparty. Ze zniecierpliwieniem, na
jakie niejednokrotnie sobie pozwalał w rozmowach ze mną, pewnego razu wybąkał jakoś dziwnie, Ŝe
matka moja była taką osobą
13
"bezbronną", którą nie tyle się kocha, moŜe nawet wcale, a która jakoś wzbudza uczucie serdeczności, za
lagodność, dokładnie trudno to określić, ale uczucie to trwa długo. UŜalisz się nad nią i przywiąŜesz się...
"Jednym słowem, mój drogi, nieraz bywa tak, Ŝe się i nie odwiąŜesz." Oto, co mi powiedział. I jeśli było tak
rzeczywiście, zmuszony jestem nie traktować go jako jakiegoś głupiego szczeniaka, za jakiego sam siebie
wówczas uwaŜał. Tego mi właśnie było trzeba.
Ponadto wówczas zaczął mnie zapewniać, Ŝe matka pokochała go przez "uniŜoność". Szkoda, Ŝe nie
wymyślił, Ŝe z powodu pańszczyźnianego prawa! Zełgał dla szyku, zełgał na przekór sumieniu, na przekór
czci i szlachetności.
Wszystko to opowiedziałem jakby na pochwałę mojej matki, a takŜe juŜ oświadczyłem, Ŝe jej, z tamtych lat,
nie znałem zupełnie. Mało tego, właśnie znam dobrze ową nieprzekraczalność tego środowiska i tego
Ŝałosnego pojmowania, w jakim sczerstwiała od dzieciństwa i w którym pozostała potem na całe Ŝycie.
Tym nie mniej stało się nieszczęście. Nawet muszę się poprawić. Ulatując pod obłoki zapomniałem o
fakcie, który naleŜałoby umieścić najpierw, a mianowicie, zaczęło się u nich wszystko wprost z
"nieszczęścia". (Mam nadzieję, Ŝe czytelnik pojmuje, o czym chcę powiedzieć.) Jednym słowem zaczęło się
u nich po pańsku, minno Ŝe została pominięta mademoiselle SapoŜkowa. Lecz tu wtrącę i zawczasu
ogłaszam, Ŝe zupełnie sobie nie przeczę. Bowiem o czym, o BoŜe, o czym mógł rozmawiać w tym czasie taki
człowiek jak Wiersiłow z taką o:sobą, jak moja matka nawet w wypadku nieprzezwycięŜonej miłości?
Słyszałem od ludzi zepsutych, Ŝe bardzo często męŜczyzna, spotykając się z kobietą, zaczyna w zupełnym
milczeniu, co naturalnie jest szczytem potworności i obrzydliwości. Niemniej jednak, gdyby nawet
Wiersiłow chciał, to, zdaje się, nie mógłby z moją matką zacząć inaczej. CzyliŜ moŜna było zacząć z nią od
objaśniania "Polinki Sachs"? I poza tym, nie o literaturę rosyjską im chodziło. Przeciwnie, według jego
własnych słów (raz się jakoś tak rozpędził) chowali się po kątach, czekali na siebie na schodach,
odskakiwali jak piłki, z zarumienionymi policzkami, jeślli ktoś przechodził, a "tyrandziedzic" drŜał przed
ostatnią pomywaczką mimo swego pańszczyźnianego prawa. Ale choć zaczęło się po pańsku, lecz
ostatecznie wyszło niby tak, lecz nie tak i w rzeczywistości niczejgo nie daje się wytłumaczyć. Nawet
przeciwnie, jeszcze większy mrok. JuŜ choćby rozmiary, do jakich rozwinęła się ich miłość, stanowią
zagadkę, ]poniewaŜ zwykle pierwszym warunkiem takich ludzi jak Wiersiłow jest porzucenie z chwilą
osiągnięcia celu.
Strona 4
2631
14
JednakowoŜ nie tak to wyszło. Zgrzeszyć z ładniutką trzpiotką ze dworu (a moja matka nie była trzpiotką)
dla rozpustnego "młodego szczeniaka" (a oni wszyscy co do jednego byli rozpustni i postępowcy, i
reakcjoniści) było nie tylko moŜliwe, ale i nie do uniknięcia, szczególnie biorąc pod uwagę romantyczną
sytuację i nieróbstwo młodego wdowca. Ale pokochać na całe Ŝycie to zbyt duŜo. Nie ręczę, Ŝe ją kochał,
ale Ŝe ciągał ze sobą przez całe Ŝycie to fakt.
Wiele pytań postawiłem, lecz najwaŜniejszego nie ośmieliłem się wprost zadać mojej matce, mimo Ŝe tak
bardzo zbliŜyłem się do niej w zeszłym roku, a ponadto, jako brutalny i niewdzięczny szczeniak,
mniemający, Ŝe zawiniono wobec niego, bynajmniej z nią się nie certoliłem. Chodzi o następujące pytanie.
W jaki sposób ona, będąca od pół roku męŜatką, przy tym przygnieciona wszystkimi wyobraŜeniami o
świętości małŜeństwa, przygnieciona, jak bezsilna mucha, ona, która szanowała swego Makara
Iwanowicza, nie mniej niŜ jakiegoś boga, jak mogła w ciągu jakichś dwóch tygodni pogrąŜyć się w takim
grzechu? PrzecieŜ moja matka nie była rozpustnicą. Przeciwnie, powiem od razu z góry, Ŝe trudno sobie
wyobrazić bardziej czystą duszę. Objaśnić by to moŜna tym, Ŝe uczyniła to w zapomnieniu, nie w tym
znaczeniu, jakie obecnie nadają adwokaci broniący zabójców i złodziei, lecz chodzi tu o silne wraŜenie,
które opanowuje prostoduszną ofiarę w sposób fatalny i tragiczny. Kto wie, moŜe pokochała aŜ do
śmierci... fason jego ubrania, paryski przedziałek włosów, jego francuski akcent, właśnie francuski, z
którego ani dźwięku nie rozumiała, ów romans, który on śpiewał przy fortepianie, pokochała coś nigdy nie
widzianego i nie słyszanego (a on był bardzo przystojny) i juŜ całego pokochała aŜ do utraty sił, wraz z jego
fasonami i romansami. Słyszałem, Ŝe z dziewczętami dworskimi zdarzało się to czasem w epoce prawa
pańszczyźnianego i to właśnie z najuczciwszymi. Pojmuję to i podły jest ten, kto to tłumaczy tylko prawem
pańszczyźnianym i poczuciem niŜszości! Tak więc mógł ten młody człowiek mieć w sobie tyle najprostszej
i najbardziej ujmującej siły, aby zwabić na oczywistą zgubę tak czyste do tej pory stworzenie, a co
najwaŜniejsze, stworzenie zupełnie róŜne od siebie, z innej ziemi i innego świata? śe na zgubę, to mam
nadzieję i moja matka rozumiała przez całe Ŝycie; tyle tylko, Ŝe kiedy szła, to nie myślała zupełnie o zgubie.
Ale to tak zawsze z tymi "bezbronnymi" wiedzą, Ŝe zguba, ale pogrąŜają się.
Zgrzeszywszy, natychmiast okazali skruchę. Dowcipnie opowiadał mi, jak to płakał na ramieniu Makara
Iwanowicza, którego umyślnie wezwał na ten wypadek do gabinetu, a ona w tym czasie leŜała gdzieś w
zapomnieniu w swojej czeladnej komórce...
15
VI
Ale dość na temat znaków zapytania i skandalicznych szczegółów. Wiersilow, wykupiwszy moją matkę od
Makara Iwanowicza, szybko wyjechał i odtąd, jak to wyŜej wspomniałem, ciągał ją ze sobą niemal
wszędzie, wyjąwszy te wypadki, kiedy rozłączał się na długo. Wtedy zostawiał ją najczęściej pod opieką
ciotki, to znaczy Tatiany Pawłowny Prutkowej, która zawsze jakoś tak nawijała się pod rękę w takich
wypadkach.
Mieszkali i w Moskwie, mieszkali po rozmaitych wsiach i miastach, nawet za granicą i na koniec w
Petersburgu. O tym wszystkim później, albo nie warto wcale! Powiem tylko, Ŝe w rok po rozstaniu się
mojej mamy z Makarem Iwanowiczem przyszedłem na świat, w rok później moja siostra, a potem jeszcze
po dziesięciu czy jedenastu latach chorowity chłopczyk, mój młodszy brat, który umarł po kilku
miesiącach. Wraz z męczącym porodem tego dziecka przeminęła uroda mojej matki, tak przynajmniej mi
powiedziano, zaczęła starzeć się i cherlać.
Ale stosunki z Makarem Iwanowiczem mimo wszystko nigdy nie uległy przerwaniu. Gdziekolwiek
znajdowali się Wiersiłowowie, czy mieszkali na miejscu kilka lat, czy tylko przyjeŜdŜali, Makar Iwanowicz
dawał o sobie znać "rodzinie". Utworzyły się jakieś dziwne układy, po części uroczyste i niemal powaŜne.
W pańskim bytowaniu do takich stosunków nieodzownie włączał się element komiczny, lecz tu się to nie
wydarzyło. Listy były przysyłane dwa razy do roku, nie częściej i nie rzadziej i były nadzwyczajnie do
siebie podobne. Widziałem je. Mało w nich czegoś osobistego, przeciwnie, o ile to moŜliwe wyłącznie tylko
powiadomienia o najzwyklejszych uczuciach, jeŜeli tak moŜna powiedzieć o uczuciach: zawiadomienia
przede wszystkim o swoim zdrowiu, potem pytania o zdrowie, potem Ŝyczenia, uroczyste ukłony i
błogosławieństwa to wszystko.
Na tej właśnie zwykłości i bezosobowości polega, jak się zdaje, przyzwoitość tonu i wyŜsza znajomość
zachowania się w tym środowisku. "Wielce miłej i szanownej małŜonce naszej Sofii Andriejewnie
przesyłam nasz najniŜszy pokłon. ...Kochanym dzieciom naszym przesyłam rodzicielskie
Strona 5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin