POstkomuniści.doc

(49 KB) Pobierz
POstkomuniści

POstkomuniści

Współpraca PO z lewicą znowu okazała się opłacalna i wydała owoc w postaci zwycięstwa zaprzysiężonej w sobotę prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Mamy tym samym kolejną odsłonę "historycznego kompromisu", po której "prezydent Tusk" znów może śnić o potędze. Jeśli bowiem udało się wygrać w Warszawie, to dlaczego miałoby się nie udać w 2010 r. zdobyć prezydentury kraju, znowu z pomocą - rzecz jasna - Centrolewu. W każdym razie z postkomunistami opłaca się trzymać, a wybory samorządowe były tylko kolejnym aktem rutynowej w III RP współpracy środowisk dawnej Unii Wolności i postkomunistów, środowisk rzekomo stojących po dwóch stronach barykady.

 

Wróble ćwierkają, że ojcem sukcesu Gronkiewicz-Waltz w Warszawie miał być Adam Michnik. Namówił on ponoć Aleksandra Kwaśniewskiego i Marka Borowskiego do udzielenia poparcia kandydatce Platformy w imię "odzyskania" Warszawy, dla którego to celu doraźnie nawet należy poświęcić proces jednoczenia lewicy.

"Znamy się, mogłem z nią współpracować, kiedy była szefem NBP (...). Uważam ją za osobę niezwykle kompetentną, pracowitą, a jednocześnie o zdrowym rozsądku" - zarekomendował Kwaśniewski swoją dawną faworytkę na stanowisko szefa NBP, gdy Gronkiewicz ubiegała się o reelekcję w 1998 r.

Na razie tylko co prawda na podwórku warszawskim, ale niemniej doszło po raz kolejny do reaktywacji starej-nowej koalicji "ponad podziałami". Czy to zarazem "akt założycielski" czegoś większego?

 

"Owsiane taśmy" bis?

Mimo krygowania się Tuska przed wyborami, że PO z lewicą nie będzie współpracować, wszystko jeszcze zdaje się przed nami, w zależności od trwałości obecnej koalicji. A koalicja rządząca znów jest kompromitowana, podobnie jak we wrześniu br., tuż przed rozwiązaniem Wojskowych Służb Informacyjnych, PiS miało być spalone w oczach opinii publicznej po pojawieniu się "owsianych taśm". Teraz znów koalicja jest obsobaczana i rozbijana, prawdopodobnie na okoliczność głosowania nad upublicznieniem raportu z likwidacji WSI. Nieprzypadkowo chyba niemal równocześnie wypłynęły "afera śląska" i "seksafera", mające ośmieszyć koalicjantów PiS - ta z "imprezą neofaszystowską" LPR, a ta z "pracą za seks" Samoobronę. To zaś miałoby z kolei pod ścianą postawić Jarosława Kaczyńskiego na zasadzie: "To tak ma wyglądać ta zapowiadana przez PiS moralna rewolucja? Z neofaszystami i stręczycielami?"

 

Konkurencja "ponad podziałami"

Ciekawie na tym tle wypada konkurencja między "Gazetą Wyborczą" a "Dziennikiem", czyli tytułami na rynku niby ze sobą rywalizującymi, a tymczasem teraz zgodnie zwalczającymi koalicjantów Prawa i Sprawiedliwości. Nawet jeśli prawdą byłaby "afera śląska" i "seksskandal" w Samoobronie, jakkolwiek są to sprawy naganne, to zostały sztucznie "nadmuchane" przez wymienione gazety, zupełnie tak jak wcześniej "owsiane taśmy" przez TVN.

"Dziennikarstwo śledcze" ma w polskich warunkach pole do popisu, jest tylu "bohaterów" nierozliczonych afer, którym aż się prosi podeptać po piętach. Nie musi więc to być wcale "dziennikarstwo śledcze" dla ubogich chyba że chodzi o coś zgoła innego, ale to już zmienia postać rzeczy. A najpewniej tak, bo do potępieńczego chóru (koncert został rozpisany na głosy?) dołączył też TVN i do tego samego programu, po którym we wrześniu "cały kraj widział film z Renatą" Sekielski i Morozowski zaprosili teraz bohaterkę "seksafery", która specjalnie dla TVN, i to na pewno bezinteresownie, opowiadała ciekawostki o politykach Samoobrony. Potem prowadzący program zapytali jeszcze posłankę PiS Jolantę Szczypińską, jak się z "takimi mężczyznami" czuje w koalicji, czy PiS może być w ogóle w koalicji z kimś takim itd. No, i tu już byliśmy w domu, każdy głupi, jak to się mówi, skumał czaczę, że o to właśnie chodziło, by pokazać, kim się ci Kaczyńscy otaczają. Rząd na Renacie Beger się nie wyłożył, to może się wyłoży na pośle Wierzejskim, który miał tańczyć ze skinheadami - według TVN "Faktów", "Dziennika" i "GW", i na pośle Łyżwińskim, który - według "Wyborczej" - ma być obyczajowym skandalistą.

 

Premier Kwaśniewski

Oczywiście, gdyby doszło do rozpadu koalicji PiS - LPR - Samoobrona, nie przełożyłoby się to na utworzenie rządu na bazie PO - PiS, gdyż tym Platforma nigdy nie była serio zainteresowana. Dużo bardziej prawdopodobny byłby już wariant "wycięcia" PiS przez nową-starą koalicję "ponad podziałami". Aleksander Kwaśniewski wraca, zdaje się, do gry, a poparcie udzielone Gronkiewicz-Waltz nie ma tutaj jedynie symbolicznego znaczenia, tylko prawdopodobnie planowane jest nowe rozdanie po uprzednim zjednoczeniu środowisk dawnego KLD i UD, czyli obecnej PO z SLD i SDPL, z Partią Demokratyczną demokraci.pl, córką nieboszczki UW, i z kimś tam jeszcze (z PSL, Samoobroną?).

Liderzy nowej lewicy - Marek Borowski i Wojciech Olejniczak, dystansują się co prawda na razie od tego pomysłu, jakoby Kwaśniewski miał przejąć przywództwo na lewicy, ale może to tylko kwestia czasu. Józef Oleksy widzi natomiast Kwaśniewskiego na czele rządu, gdyby tylko lewica utworzyła z kimś koalicję w Sejmie. - Kwaśniewski jest liberałem. Środowiska liberalne nie mają bardzo powodu, by go odrzucać. A władza zawsze mu się kojarzyła z premierostwem. On chciałby i mógłby być premierem - powiedział Oleksy.

 

Bliższa ciału koszula...

Na razie brzmi to jeszcze jak bajka o żelaznym wilku, jednak trudno nie zgodzić się z Oleksym, że "środowiska liberalne" nie mają powodu, by Kwaśniewskiego odrzucać. W końcu ideowo Kwaśniewski jest na pewno bliższy Platformie aniżeli Prawo i Sprawiedliwość oraz premier Jarosław Kaczyński. I jest to sympatia obustronna i odwzajemniona, czego dowód dał Jerzy Urban, udzielając w ostatnich wyborach na prezydenta Polski poparcia Donaldowi Tuskowi. Sam Tusk zresztą, jak mówił w jednym z wywiadów Krzysztof Wyszkowski, "w swoim czasie (...) rozważał możliwość jawnego sojuszu z SdRP jako jedyną partią posiadającą kompetencje gospodarcze, ale w końcu wylądował w UD".

 

"Wasz prezydent, nasz premier"

Może więc czas dojrzał do jakiejś "nocnej zmiany" bis, zanim po odtajnieniu raportu z likwidacji WSI "autorytety" będą padać jeden po drugim (nawet - jeśli ktoś byłby zawczasu mianowany "człowiekiem honoru" - nie da się już uratować reputacji) oraz zanim ktokolwiek z beneficjentów największych afer zostanie rozliczony i "Prezio", dajmy na to, odpowie za Orlen. Czas najwyższy powrócić do korzeni, kiedy to Adam Michnik zaraz po wyborach w czerwcu 1989 r. rozmawiał z generałem Kiszczakiem na temat układu "wasz prezydent, nasz premier" i zakładał, że jeżeli prezydentem zostanie Wojciech Jaruzelski, I sekretarzem KC PZPR Mieczysław Rakowski, to premierem powinien zostać Bronisław Geremek, bo to otworzy możliwość otrzymania pomocy z Zachodu. Wkrótce potem Michnik ogłosił ten pomysł na łamach "Gazety Wyborczej" jako rozwiązanie oparte na "sojuszu demokratycznej opozycji z reformatorskim skrzydłem obozu władzy", które stało się standardem w III RP i zrobiło karierę zupełnie jak "gruba kreska".

 

"Zoologiczny antykomunizm"

Później jeszcze była jedna głośna odsłona "historycznego kompromisu", gdy we wrześniu 1995 r. Adam Michnik i Włodzimierz Cimoszewicz opublikowali w "Wyborczej" artykuł "O prawdę i pojednanie", w którym nawoływali do wspólnej partyjno-opozycyjnej historii Polski i do zasypywania podziałów.

Po drodze nie obeszło się jeszcze bez kilku gestów Michnika utrwalających "historyczny kompromis", jak np. wtedy, gdy będąc posłem w 1990 r. pomysł odebrania mundurowych przywilejów emerytalnych utrwalaczom Polski Ludowej nazwał "zoologicznym antykomunizmem". Albo wtedy, gdy wiosną 1992 r. uczestniczył we Francji w promocji książki generała Jaruzelskiego i powiedział do dziennikarzy pamiętne "Odpieprzcie się od generała!", bo jak każde dziecko wie, wprowadzenie stanu wojennego było "mniejszym złem". Pokazał to w TVP program Jacka Kurskiego i Piotra Semki "Reflex", nawiasem mówiąc nieodżałowany, bo można tam było też zobaczyć taką ciekawostkę, jak m.in. w grudniu 1990 r. odjeżdżającego Michnika z Moniką Olejnik i Jerzym Urbanem sprzed gmachu telewizji na imieniny do Aleksandra Kwaśniewskiego.

No, a jeszcze później, na początku 2001 r. Michnik nazwał w wywiadzie Agnieszki Kublik i Moniki Olejnik generała Kiszczaka "człowiekiem honoru", co mogło mieć zresztą bardzo nawet prozaiczne jak na strażnika etosu podłoże; Teresa Bochwic w "Arcanach" pisała: "mogło to mieć związek z zapewnieniem swobodnego rozwoju gazety po przewidywanym na jesień zwycięstwie postkomunistów".

 

Tak czy owak sierżant Nowak

To zakopywanie podziałów znajdowało przez lata konkretne przełożenie na rządy w III RP i rzecz prosta na konta klienteli porozumienia "ponad podziałami, bo bez względu na to, kto rządził w Polsce, jaka akurat oficjalnie koalicja, to i tak rządziła koalicja III RP postkomunistów i tzw. liberałów plus niezastąpiony w każdej ekipie "największy geniusz ekonomiczny".

I tak było aż do września ubiegłego roku, do wygranej PiS, a następnie utworzenia koalicji PiS - LPR - Samoobrona. Kiedy bowiem w 1993 r. formalnie stworzyła rząd koalicja SLD - PSL, to i tak decydujące rozstrzygnięcia podejmowała koalicja SLD - UW, a gdy z kolei do władzy doszła w 1997 r. koalicja AWS - UW, to realne rządy znów sprawowała nieformalna koalicja SLD - UW. W ostatniej kadencji był powtórzony podobny scenariusz, z tym że rolę UW, którą wyborcy odesłali na właściwe jej miejsce, zajęła Platforma Obywatelska grająca, jak to się mówi, w jedną ruletę z SLD. A PiS otrzymało niewiele ponad 150 mandatów, czyli tu historia też się powtórzyła, bo ugrupowania próbujące Polskę oderwać od PRL dysponowały siłą w kolejnych kadencjach, nieprzekraczającą z reguły właśnie 30 proc. składu Sejmu. Tak było również wtedy, gdy doszło do obalenia rządu Olszewskiego.

 

Koniec świata aferałów

Tak zwani aferałowie, najpierw z kręgów Kongresu Liberalno-Demokratycznego i UD, poprzez UW, aż do obecnej PO, doprowadzili dzięki tej nieformalnej koalicji z postkomunistami m.in.: do złodziejskiej wyprzedaży majątku narodowego, przejęcia przez kapitał zagraniczny polskiego sektora bankowego, skutecznego zablokowania lustracji, uwłaszczenia się nomenklatury, nierozliczenia afer, przyjęcia nierównoprawnych warunków w układzie stowarzyszeniowym z UE, a potem w traktacie akcesyjnym, i do utrwalenia modelu wasalnej polityki zagranicznej wobec Niemiec i Rosji jako normy.

To eldorado, w którym standardem było, że "pierwszy milion trzeba ukraść" - odkąd funkcjonuje koalicja PiS - Samoobrona - LPR, mająca dodatkowo oparcie w prezydencie, niesypiącym piasku w rządowe tryby wetowaniem - skończyło się i nieformalna koalicja PO - SLD funkcjonująca w opozycji, gra jak nie na wcześniejsze wybory, to na pewno ustawicznie na wykrwawienie się PiS.

 

Aktorzy ze spalonego teatru

Między PO i SLD panuje zgodność co do tego, że PiS należy odsunąć od władzy, podobnie jak w samej ostatnio wewnętrznie skłóconej Platformie. Spór między Tuskiem a Rokitą nie toczy się jednak o tzw. pryncypia, ale doszło do niego dlatego, że bezbarwny, pozbawiony politycznego talentu Tusk wycina z partii osobowości, które mogłyby ewentualnie przyćmić jego "gwiazdę", zwłaszcza w obliczu zapewne planowanego za cztery lata "odwojowania" prezydentury kraju. W końcu obaj byli głównymi aktorami "Nocnej zmiany" 4 czerwca 1992 r.: Rokita zgłosił wniosek o odwołanie rządu Olszewskiego, a Tusk brał udział w tajnych naradach z Wałęsą, jak zmontować koalicję antylustracyjną. I dzisiaj, jeśli tylko nadarzy się okazja, obaj odegrają pierwszoplanowe role w "Nocnej zmianie" bis, czego dali próbkę we wrześniu br. przy "aferze taśmowej".

Nie bez kozery w wywiadzie dla Sygnałów dnia premier Jarosław Kaczyński powiedział ostatnio, że przeciwstawianie się polityce prowadzonej przez Prawo i Sprawiedliwość coraz bardziej zbliża Platformę do SLD. "Jeśli uczyniło się z PiS-u głównego wroga - jest sprawą oczywistą, że sojusznikiem może być tylko SLD", powiedział premier. W ocenie Jarosława Kaczyńskiego, Platforma Obywatelska pozostaje głównym obrońcą starego porządku i błędów III Rzeczypospolitej.

 

Chłopcy z WSI?

PO dała tego dowód, blokując w połowie listopada wspólnie z SLD prace nad prezydenckim projektem nowelizacji ustawy "Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Wywiadu Wojskowego oraz ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego", pozwalającymi prezydentowi na odtajnienie i ujawnienie informacji o nielegalnych działaniach zlikwidowanych WSI, a także o osobach, które niezgodnie z przepisami były zwerbowane do współpracy z WSI. Na czym mogło tu zależeć afiszującej się swoją prawicowością i nieskazitelnością Platformie? Jeśli jednak poseł PO Konstanty Miodowicz jako szef kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa z lat 90. uczestniczył w inwigilacji prawicy, to znaczy że "ręczne sterowanie" demokracją było w tym środowisku standardem nie tylko dla Rokity. Dla rządu Suchockiej SdRP - SLD był przecież "konstruktywną opozycją", a opozycja wobec Belwederu głosząca hasła lustracji i dekomunizacji już nie była "konstruktywna", tylko skłócana, ośmieszana i inwigilowana. Dzisiejsza PO, która przybiera pozę Katona lustracji, ma się prawdopodobnie czego obawiać w IV Rzeczypospolitej. Nawet jeśli otwarcie archiwów i ujawnienie prawdy o przeszłości nie tyle zagraża jej ludziom w wymiarze agenturalnym, to na pewno osłabi środowisko postkomunistów, bez którego PO nie zahamuje skutecznie IV RP i nie rozwinie skrzydeł. To samo dotyczy odtajnienia raportu z likwidacji WSI, które może jeszcze dodatkowo Platformę pozbawić zaplecza medialnego, skoro mówi się o nazwiskach kilkudziesięciu dziennikarzy współpracujących z WSI. Próbkę mieliśmy przy okazji Suboticia i TVN. Okazało się, że telewizja, która w ostatniej kampanii funkcjonowała prawie jak sztab wyborczy Tuska i PO, miała na kluczowym stanowisku sekretarza programowego Milana Suboticia - agenta Wojskowych Służb Informacyjnych.

4

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin