Zafon Carlos Ruiz - Pałac Północy.pdf

(848 KB) Pobierz
1012411947.002.png
Ruiz Zafón Carlos
Książę Mgły 02
Pałac Północy
Kalkuta, 1932. Ben, wychowanek sierocińca St. Patrick's, skończył już 16 lat, więc podobnie
jak jego przyjaciele będzie musiał
opuścić dom dziecka i rozpocząć dorosłe życie. Tuż przed wyjazdem poznaje Sheere, swoją
rówieśniczkę, i zabiera ją do Pałacu Północy na ostatnie spotkanie tajnego stowarzyszenia,
które założył wraz z przyjaciółmi.
Gdy dziewczyna opowiada im tragiczną historię swojej rodziny, członkowie stowarzyszenia
postanawiają jej pomóc w odnalezieniu legendarnego domu, który pojawia się w opowieści. Nie
wiedzą, że właśnie natrafili na trop jednej z najpotworniejszych tajemnic Kalkuty.
Płonący pociąg, dworzec widmo, ognista zjawa - to tylko niektóre elementy makabrycznej
łamigłówki, którą przyjdzie im rozwiązać… Misja, która miała być niecodzienną przygodą,
niebawem okazuje się śmiertelnie niebezpiecznym wyzwaniem.
Drogi Czytelniku,
Pałac Północy był moją drugą powieścią; ukazał się w Hiszpanii w 1994 roku. Czytelnicy, którzy
znają mnie przede wszystkim jako autora Cienia wiatru i Gry anioła, mogą nie wiedzieć, że moje
pierwsze cztery powieści wydano w kategorii literatury młodzieżowej. Choć powstały z myślą o
młodzieży, miałem nadzieję, że przypadną do gustu wszystkim czytelnikom, bez względu na wiek.
Przyświecała mi chęć napisania książek, które pragnąłbym przeczytać nie tylko w dzieciństwie, ale
również jako nastolatek, młody, dwudziestotrzyletni mężczyzna, czterdziestolatek czy
osiemdziesięcioletni starszy pan.
Nadszedł wreszcie czas, gdy po latach trudnych batalii o prawa autorskie książki mogły zostać
udostępnione czytelnikom na całym świecie. Mimo że od pierwszego wydania minęło wiele lat,
powieści wciąż cieszą się popularnością zarówno wśród młodych, jak i wśród starszych odbiorców,
co mnie ogromnie cieszy. Sądzę, że istnieją historie o uniwersalnym wydźwięku, dlatego mam
nadzieję, iż dorośli czytelnicy moich późniejszych książek zechcą sięgnąć również po te, które
opowiadają o magii, mrocznych tajemnicach i przygodach.
Wszystkim zaś nowym czytelnikom chciałbym życzyć wielu wspaniałych przygód w świecie
literatury.
Z życzeniami bezpiecznej podróży,
Carlos Ruiz Zafón
luty 2010
1012411947.003.png
Nigdy nie zapomnę tej nocy, kiedy Kalkutę otulił biały całun śniegu.
Z kalendarza wiszącego w sierocińcu St. Patrick's spadały już ostatnie kartki maja 1932 roku,
zabierając w przeszłość jeden z najgorętszych miesięcy w całej historii tego miasta pałaców.
Z dnia na dzień czekaliśmy ze smutkiem i z lękiem na lato, podczas którego mieliśmy skończyć
szesnaście lat, co oznaczało nasze rozstanie i rozwiązanie Chowbar Society, sekretnego klubu,
który stowarzyszał
tylko siedmiu członków, a zarazem naszego domu, jedynego podczas wielu lat pobytu w sierocińcu.
Tam dorastaliśmy, sami sobie starczając za całą rodzinę i nie mając innych wspomnień niż
historie opowiadane sobie po północy przy ognisku rozpalonym na podwórzu starego
opuszczonego domu na rogu Cotton Street i Brabourne Road, zrujnowanego budynku nazwanego
przez nas Pałacem Północy. Nie wiedziałem wówczas, że to moje ostatnie spotkanie z ulicami, na
których dorastałem, i z miejscem, którego zły czar prześladuje mnie do dziś.
Od tamtego czasu nie wróciłem już do Kalkuty, ale zawsze pozostałem wierny przysiędze złożonej
w milczeniu w białym deszczu nad brzegiem rzeki Hooghly: że nigdy nie zapomnimy tego, czego
byliśmy świadkami. Z upływem lat nauczyłem się skrzętnie gromadzić w pamięci każde
najdrobniejsze przeżycie owych dni i zachowywać listy, które dochodziły do mnie z przeklętego
miasta, podsycając płomień moich wspomnień.
Dowiedziałem się z nich, że nasz Pałac zburzono, by na jego zgliszczach wybudować biurowiec, i
że Mr. Thomas Carter, dyrektor St.
Patrick's, zmarł, przeżywszy ostatnie lata swego życia w ciemnościach, po owym pożarze, który na
zawsze zamknął jego oczy.
Czytałem w listach o stopniowym znikaniu miejsc, wśród których upływało wówczas nasze życie.
Furia miasta pożerającego samego siebie i fatamorgana czasu w końcu zatarły wszelki ślad po
członkach Chowbar Society.
W ten oto sposób, nie mając innego wyboru, musiałem nauczyć się żyć z obawą, że nasza historia z
braku narratora przepadnie na zawsze.
Ironia losu sprawiła, że to właśnie ja, osoba najmniej do tego odpowiednia, miałem podjąć się
trudu opowiedzenia naszej historii i wyjawienia sekretu, który tyle lat temu połączył nas i zarazem
rozdzielił
na zawsze na starym dworcu kolejowym Jheeter's Gate. Wolałbym, by ktoś inny zajął się
wydobyciem jej z niepamięci, ale po raz kolejny życie pokazało, iż pisana mi była rola świadka, a
nie głównego bohatera zdarzeń.
Przez wszystkie łata zachowałem nieliczne listy Bena i Roshana, dołączając je do dokumentów,
które naświetlały los każdego z członków naszego szczególnego stowarzyszenia. Zaglądałem do
1012411947.004.png
tych listów wielokrotnie i nieraz czytałem je na głos w pustelni mego gabinetu. Być może czułem
intuicyjnie, że przeznaczone mi było stać się depozytariuszem pamięci całej naszej grupy. Być
może rozumiałem, że spośród tych siedmiu chłopców ja zawsze byłem najmniej skłonny do
podejmowania ryzyka, niczym się nie wyróżniałem i zachowywałem daleko posuniętą ostrożność,
tym samym więc miałem największe szanse przetrwania.
Pomny tej sytuacji, ożywiony nadzieją, że nie zawiedzie mnie pamięć, spróbuję na nowo przeżyć
tajemnicze i przerażające zdarzenia owych czterech dni maja 1932 roku.
Nie będzie to zadanie łatwe i proszę czytelników o wyrozumiałość dla wysiłków mego nieudolnego
pióra wydobywającego z przeszłości tamto mroczne lato w Kalkucie. Starałem się jak najwierniej
zre-konstruować to, co rzeczywiście się zdarzyło, i cofnąłem się pamięcią do wypadków, które
miały nieubłaganie przeciąć linię naszego przeznaczenia. Pozostaje mi już tylko zniknąć ze sceny i
pozwolić, by przemówiły same zdarzenia.
Nigdy nie zapomnę moich przyjaciół, ich twarzy ściętych przera-
żeniem owej nocy, kiedy w Kalkucie zaczął padać śnieg. Ale zacznę zgodnie z zasadą, którą wpoił
mi mój przyjaciel Ben, czyli opowiem rzecz całą od początku...
Powrót ciemności
Kalkuta, maj 1916 roku
Tuż po północy z nocnej mgły unoszącej się nad wodami rzeki Hooghly niczym fetor przekleństwa
wyłoniła się barka. Na dziobie, w wątłym świetle dopalającego się kaganka zawieszonego przy
maszcie, można było dostrzec sylwetkę mężczyzny owiniętego peleryną, który pracowicie wiosłował
w stronę odległego brzegu. Dalej na zachód widać było zarys Fortu William na Maidan, okrytego
płaszczem popielatych chmur w świetle ciągnącego się jak okiem sięgnąć bezkresnego całunu latarń i
ognisk. Kalkuta.
Mężczyzna, chcąc złapać oddech, znieruchomiał na chwilę i spojrzał na sylwetkę dworca Jheeter's
Gate, zacierającą się w ciemności, która zasłaniała przeciwległy brzeg rzeki. Im głębiej łódź
zanurzała się w kłęby mgły, tym bardziej budynek dworca ze stali i szkła ginął wśród otaczających go
gmachów osiadłych na mieliźnie zapomnianego przepychu. Oczy mężczyzny błąkały się po owej
dżungli marmurowych mauzoleów zdewastowanych przez dekady zaniedbania i opuszczenia, po ich
gołych ścianach, które furia monsunów wyprała z ochry, niebieskości i złocistości, rozmywając je
niczym akwarele gasnące w wodach stawu.
Jedynie pewność, że pozostało mu zaledwie kilka godzin życia, a może nawet mniej, dodawała mu
sił, by nie poddawać się po tym, jak w trzewiach tego przeklętego miejsca opuścił kobietę, której
przysiągł, iż będzie jej strzec choćby za cenę własnego życia. Owej nocy, kiedy porucznik Peake
ruszał na pokładzie starej barki w swą ostatnią podróż do Kalkuty, każda sekunda jego życia gasła w
deszczu, który nadszedł
pod osłoną świtu.
1012411947.005.png
Prowadząc barkę i starając się jak najszybciej dotrzeć do brzegu, porucznik słyszał płacz dwojga
niemowląt ukrytych we wnętrzu łodzi.
Odwrócił się i spostrzegł, że światła płynącej w ślad za nim łodzi migotały w odległości zaledwie
kilkuset metrów, coraz bliżej. Mógł
wyobrazić sobie uśmiech swego bezlitosnego prześladowcy, który cieszył się już zdobyczą.
Nie zważając na płaczące z głodu i z zimna dzieci, skupił resztkę sił
na tym, by przybić łodzią do brzegu rzeki omywającej niezgłębiony i widmowy labirynt ulic Kalkuty.
Wystarczyło dwieście lat, by przeistoczyć gęstą dżunglę rosnącą wokół Kalighatu w miasto, do
którego Bóg nigdy nie odważył się wejść.
W kilka minut nad miastem rozpętała się burza z furią niszczycielskiego ducha. Od połowy kwietnia
niemal do końca czerwca miasto konało w szponach tak zwanego indyjskiego lata. Znosiło
czterdziestostopniowe upały i wilgotność sięgającą poziomu pełnego nasycenia wodą. W ciągu paru
chwil, wskutek gwałtownych wyładowań elektrycznych przemieniających niebo w dzieło
pirotechniczne, temperatura mogła spaść o trzydzieści stopni.
Lejący się strugami deszcz nie pozwalał widzieć rachitycznych zbutwiałych pomostów chwiejących
się nad powierzchnią wody. Peake wiosłował, póki nie poczuł uderzenia dziobu o drewniane
nabrzeże rybaków, i dopiero po przycumowaniu skoczył po leżące wewnątrz łodzi dzieci owinięte w
koc. Kiedy wziął maluchy na ręce, rozległ się ich płacz, znaczący noc krwawym śladem, który
naprowadzał drapieżcę na trop zdobyczy. Peake przycisnął niemowlęta do piersi i zszedł na brzeg.
Poprzez gęstą zasłonę lejącej się wściekle wody można było dostrzec drugą barkę, która powoli
zbliżała się do brzegu niby łódź
żałobna. Czując chwytający za gardło strach, Peake rzucił się biegiem w kierunku ulic przylegających
do Maidan od południa i zniknął w cieniach części miasta, którą uprzywilejowani mieszkańcy, w
większości Brytyjczycy, nazywali Białym Miastem.
Pozostawała mu nadal iskierka nadziei, że zdoła ocalić dzieci, ale dzieliła go jeszcze spora
odległość od północnego sektora, w którym znajdował się dom Aryami Bose. Staruszka była jedyną
osobą, która mogła mu pomóc. Peake zatrzymał się na chwilę i spojrzał w bezkres ciemności Maidan,
szukając odległego blasku niskich latarń rysujących migotliwe gwiazdy w północnej części miasta.
Ciemne ulice okryte welonem burzy mogły być jego najlepszą kryjówką. Porucznik mocniej
przycisnął dzieci i mszył na wschód, szukając schronienia w cieniu wielkich pałaców w centrum
miasta.
Chwilę później ścigająca go czarna barka przybiła do nabrzeża.
Trzech mężczyzn wyskoczyło z łodzi i zacumowało ją. Powoli otworzyły się drzwi kabiny i ciemna
postać w czarnym płaszczu zeszła pomostem rzuconym z nabrzeża przez niebacznych na deszcz
pomocników. Mężczyzna, znalazłszy się na lądzie, wyciągnął dłoń w czarnej rękawiczce, wskazując
1012411947.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin