Krantz_Judith_-_Blichtr_i_patyna.pdf

(2581 KB) Pobierz
Krantz Judith - Blichtr i patyna
Krantz Judith
Blichtr i patyna
1
W Kalifornii trz ę sienie ziemi uwa Ŝ a si ę za niebyłe, dopóki ludzie nie
dotr ą do telefonu i nie omówi ą go ze znajomymi. Je ś li znajomych nie
ma w domu, to powiernikiem mo Ŝ e by ć kto ś obcy, kto akurat podniesie
słuchawk ę , oczywi ś cie pod warunkiem, Ŝ e osoba ta równie Ŝ odczuła
dr Ŝ enie ziemi i zechce potwierdzi ć , Ŝ e faktycznie miało ono miejsce.
Rejestratorka u dentysty, urz ę dnik archiwum miejskiego czy
przedszkolanka s ą jednakowo dobrymi partnerami do wymiany wra Ŝ e ń
z tego typu prze Ŝ y ć . Dopiero po takiej rozmowie Kalifornijczyk czuje
si ę trz ę sieniem ziemi w pełni usatysfakcjonowany i przechodzi nad nim
do porz ą dku dziennego.
Tego dnia wła ś nie zdarzył si ę wyra ź ny, aczkolwiek zupełnie nieistotny
wstrz ą s w czasie gdy Jazz Kilkullen, jad ą c do pracy, ugrz ę zła na
godzin ę w korku i uwi ę ziona w aucie, w którym radio od dawna nie
działało, potwierdzenia swych odczu ć mogła szuka ć wył ą cznie na
zirytowanych twarzach ludzi w innych samochodach. Kiedy w ko ń cu
dotarła do parkingu, gdzie zwykle zostawiała samochód, wyskoczyła
jak strzała ze swego klasycznego (rocznik 1956) turkusowo kremowego
thunderbirda i pu ś ciła si ę p ę dem w gór ę ulicy do studia fotograficznego
"Atelier".
Ze te Ŝ akurat ,dzi ś musiałam si ę spó ź ni ć , pomy ś lała z w ś ciekło ś ci ą i o
mało nie stratowała jakiej ś przechadzaj ą cej si ę pary, która uskoczywszy
w por ę , odprowadziła j ą zdumionym spojrzeniem. Tych dwoje turystów
w kalifornijskiej Wenecji, przyjemnie podekscytowanych drobnym
wprawdzie, ale wyra ź nym ruchem ziemi, z góry cieszyło si ę na
spotkanie ze wszystkim, co mogło mie ć jaki ś zwi ą zek z interesuj ą c ą
dzielnic ą . Widok biegn ą cej Jazz tylko potwierdził znan ą opini ę , Ŝ e
Wenecja jest miejscem dziwacznym i jedynym w swym rodzaju.
Dzie ń zacz ą ł si ę nieco złowieszczo, ale poza tym był to normalny
pi ą tkowy poranek we wrze ś niu 1990 roku, a ta dziewczyna nie do ść , Ŝ e
sadziła wielkimi krokami, zachowuj ą c si ę przy tym tak, jakby cała ulica
do niej nale Ŝ ała, to w dodatku miała na głowie nieprawdopodobny
zgoła kapelusz, podobny do tych, jakie widywali na fotografiach kobiet
w Royal Ascot - czarny słomkowy, wielki niczym koło mły ń skie, z
rondem oblepionym gigantycznymi czerwonymi wiotkimi makami.
Czerwona wełniana spódniczka zadzierała si ę jej pi ę tna ś cie
centymetrów nad kolanami, odsłaniaj ą c długie wspaniałe nogi w
czarnych rajstopach i czarnych szpilkach. Ach, to musi by ć kto ś
niezwykły, skonstatowali patrz ą c za ni ą . Bo jaka inna dziewczyna
zabawiałaby si ę w ukrywanie twarzy za niebotycznie wielkimi
okularami słonecznymi i naiwnie s ą dziła, Ŝ e poza ni ą na ulicy nie ma
nikogo?
Dobiegłszy do frontowego wej ś cia studia fotograficznego "Atelier",
Jazz energicznym szarpni ę ciem otworzyła podwójne szklane drzwi,
wpadaj ą c prosto na recepcjonistk ę .
- Czuła ś wstrz ą s, Sandy? Jak długo to tu trwało? - spytała zdyszana. -
Do diabła! Nie znosz ę , jak na mnie czekaj ą .
- Jest dobrze. Jeden z jego ludzi telefonował z limuzyny. On si ę spó ź ni
co najmniej o godzin ę , mo Ŝ e wi ę cej.
- Spó ź ni si ę ? On si ę spó ź ni? A mnie w tym korku mało szlag nie trafił.
Czuła ś wstrz ą s? Ale Ŝ ten facet ma nerwy. Zawiadomiła ś wszystkich,
prawda?
- Czułam, oczywi ś cie, Ŝ e czułam. Takie tam podrygi. Zadzwoniłam do
mojej siostry w Valley, o niczym nie wiedziała: Jazz, gdyby ś miała w
aucie telefon, to dałabym ci zna ć , Ŝ e go tu nie ma - zako ń czyła
obra Ŝ onym tonem. Sandy, która nie wyobra Ŝ ała sobie Ŝ ycia bez
telefonu, nie mogła poj ąć , czemu Jazz uwa Ŝ a, Ŝ e tak niezb ę dny
przedmiot sprofanowałby wn ę trze jej ukochanej starej gabloty.
- Jak zwykle masz racj ę - odparła Jazz z filuternym u ś miechem
łobuziaka, maj ą cego na sumieniu jak ąś niewykryt ą psot ę . Ode-
tchn ą wszy gł ę boko, przybrała na powrót sw ą zwykł ą nonszalanck ą
poz ę , wymagaj ą c ą wewn ę trznej dyscypliny i ś miało ś ci wolty Ŝ era, który
balansuje na grzbiecie konia tak, by wygl ą dało to na dziecinn ą zabaw ę .
Przeskakuj ą c po dwa stopnie, wbiegła na pierwsze pi ę tro do biura
swego studia. Na ś cianach wisiały oprawione olbrzymie fotografie.
Ka Ŝ da ramka zawierała dwa zdj ę cia tej samej osoby - jedno, wykonane
w pierwszych minutach pozowania, kiedy model był jeszcze nieufny,
sztywny, przekorny, zdecydowany udawa ć kogo ś zblazowanego, i
drugie, zrobione pod koniec seansu, gdy model zmienił si ę w osob ę
spontaniczn ą , otwart ą istot ę ludzk ą ,
której prawdziwy charakter został ujawniony przez aparat fotograficzny
Jazz.
Franr;ois Mitterrand, Isabelle Adjani, ksi ęŜ niczka Anna, Jesse Jackson,
Marlon Brando, Muammar Khaddafy, Woody Allen: im wi ę ksz ą
trudno ść sprawiało Jazz nawi ą zanie kontaktu p'sychicznego z
modelem, tym wi ę ksz ą satysfakcj ę odczuwała z wyników. Osoby
wcze ś niej oswojone z obiektywem, jak Madonna czy papie Ŝ , nie
trafiały na ś ciany biura tego studia, w którym Jazz została jedn ą z
najbardziej wzi ę tych w Stanach Zjednoczonych kobiet fotografuj ą cych
znane osobisto ś ci, jak równie Ŝ specjalistk ą od fotografii reklamowej.
- Jest tu kto? - zawołała, wchodz ą c do wła ś ciwego studia.
Strz ą sn ą wszy z nóg pantofle i rzuciwszy kapelusz na podłog ę , opadła
na wiktoria ń sk ą sof ę , ś mieszny mebel w tym olbrzymim, zamkni ę tym
białymi ś cianami pomieszczeniu, którego ogromne okna wychodziły na
stateczny i koj ą cy bł ę kitem Ocean Spokojny.
Pi ęć lat wcze ś niej Jazz wraz z dwoma innymi fotografikami, Melem
Botvinickiem, fachowcem od fotografii wyszukanego jedzenia i Petem
di Constanza, specjalizuj ą cym si ę w zdj ę ciach samochodów, oraz ich
agentk ą , Phoebe Milbank, zakupili do spółki pusty budynek w stylu
Piazza San Marco przy Bulwarze Nawietrznym w Wenecji,
drewnianym deptaku, z którego schodziło si ę po schodkach wprost na
pla Ŝę . Kiedy ś mie ś cił si ę tu bank, potem bank si ę dok ą d ś wyniósł i
budynek niszczał przez czterdzie ś ci lat. Nabyli ow ą szacown ą ruder ę za
psie pieni ą dze, przechrzcili j ą na "Atelier" i urz ą dzili w niej trzy
ogromne studia fotograficzne, biuro dla Phoebe oraz mnóstwo
pomieszcze ń dla asystentów i mened Ŝ erów.
Zza drzwi ł ą cz ą cych studio z biurami, przebieralniami i archiwum
wyłonił si ę Toby Roe, szczupły młodzieniec ubrany od stóp do głów na
czarno, b ę d ą cy głównym asystentem Jazz.
- Cze ść . Wszystko w porz ą dku? Spó ź niła ś si ę z powodu trz ę sienia
ziemi, czy po prostu uznała ś dzisiejsz ą robot ę za nudziarstwo? - spytał.
- Nie mieliby ś my ci za złe, gdyby ś si ę wcale nie zjawiła - dodała
Melissa Kraft. Druga asystentka Jazz ubrana była dokładnie jak Toby, i
jak on, obwieszona trzema aparatami fotograficznymi. - Bo je ś li si ę
dobrze nad tym zastanowi ć , to kim Ŝ e on jest? Kolejnym zarozumiałym
samcem z dobrym agentem.
- Prymityw - zgodziła si ę Jazz. - Typowe filmowe bagienko. Có Ŝ , nie
zapominajmy, Ŝ e facet jest aktorem. Tylko aktorem. Powiedzcie lepiej,
czy czuli ś cie wstrz ą s.
- Tak - odparł Toby. - Nic takiego. Zadzwoniłem do mamy, ale
zastałem tylko gosposi ę , wobec czego zostawiłem wiadomo ść i
zatelefonowałem do brata. Okazało si ę , Ŝ e spał i gdyby nie ja, niczym
by nie wiedział.
U ś miechn ę li si ę do siebie. Temat trz ę sienia ziemi został wyczerpany i
mogli spokojnie o nim zapomnie ć . Cho ć fotografowie tradycyjnie
traktuj ą troch ę z góry swych klientów i zachowuj ą si ę , jakby byli
re Ŝ yserami w teatrze kukiełkowym ś wiata, ka Ŝ de z tych trojga
wiedziało, Ŝ e pozostali s ą bardzo przej ę ci tym, co ich dzi ś czekało.
Sam Butler, Australijczyk, który seri ą ś wietnie zagranych ról
nieoczekiwanie za ć mił Toma Cruise'a, został okrzykni ę ty najbardziej
uwodzicielskim i utalentowanym aktorem, jaki od wielu lat pojawił si ę
na ś wiecie. Jednak Ŝ e w przeciwie ń stwie do wi ę kszo ś ci gwiazdorów
ameryka ń skich nie chciał, przynajmniej do tej pory, lansowa ć swych
filmów przez pozowanie do portretów na okładkach magazynów.
Dzisiejsze fotografowanie go do "Vanity Fair" zapowiadało wi ę c nie
lada wydarzenie.
- Sandy mówi, Ŝ e on nie zjawi si ę tu wcze ś niej ni Ŝ za godzin ę - rzekła
Jazz do swych asystentów.
- Zawiadomiła nas, gdy jego ludzie zadzwonili - odparł Toby.
- Tylko dlatego nasza młoda Melissa nie ma jeszcze piany na ustach.
Oszcz ę dza si ę na pó ź niej.
- Toby zamierza go spyta ć , gdzie si ę strzy Ŝ e - odgryzła si ę Melissa znad
obiektywów. Ale Toby tego nie słyszał. Jego uwag ę zajmowała Jazz
za Ŝ ywaj ą ca chwilowego odpoczynku. Równocze ś nie powtarzał w
duchu mantr ę , od której zaczynał ka Ŝ dy dzie ń pracy.
"Dzi ę ki Bogu, nigdy nie zakocham si ę w Jazz. Jazz to kobieta bogata,
sławna i do tego moja szefowa. Nie, nigdy nie zakocham si ę w Jazz."
Uzbrojony w ow ą mantr ę , któr ą czasami musiał powtarza ć po kilka
razy z rz ę du, gdy akurat fotografowali, a jego koncentracja na pracy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin