Sołżeniczyn, Aleksander -- Jeden dzień Iwana Denisowicza.pdf

(42042 KB) Pobierz
384578524 UNPDF
Jeden dzień
Iwana
Denisowicza
384578524.002.png
384578524.003.png
O piątej rano, jak zawsze, młotkiem o szynę koło baraku komendy
wydzwonili pobudkę. Drgający dźwięk słabo przenikał przez szyby,
oszronione na dwa palce, i rychło zacichł - było zimno i strażnikowi
nie chciało się za długo machać ręką.
Dźwięk ucichł, a za oknem nadal, jak nocą, kiedy Szuchów wstawał
na kibel, było ciemno i tylko wpadało w okno żółte światło trzech latarń,
dwu na zonie i jednej w samym łagrze.
Jakoś nikt nie przychodził otworzyć baraku ani nie było słychać,
żeby dyżurni brali paraszę na drągi, do wylania.
Szuchów nigdy nie przesypiał pobudki, zawsze wstawał natych-
miast. Do rozprowadzania więźniów było półtorej godziny czasu
własnego, nie państwowego, i każdy, kto się nauczył żyć w łagrze,
może sobie dorobić - uszyć komu ze starej podszewki pokrowiec na
rękawice, zamożnemu więźniowi podać na pryczę suche walonki,
żeby się tamten nie musiał fatygować na bosaka, wyszukiwać ich
ze sterty, albo przelecieć się pod magazyny, a nuż się komu uda
przysłużyć, może co podnieść albo polecieć do stołówki zbierać ze
stołów miski i znosić je do mycia - można podjeść, ale tam chętnych
wielu, walą tłumem, a najgorsze, że jeśli co zostało, to nie strzymasz,
zaczniesz miski wylizywać. A Szuchów dobrze sobie zapamiętał słowa
pierwszego swego brygadzisty, Kuziemina - starego wygi lagrowego,
w czterdziestym trzecim siedział już dwunasty rok, i kiedyś przy
ognisku na pustym wyrębie powiedział do swoich przywiezionych
z frontu uzupełnień:
- Tutaj, chłopcy, jest tylko jedno prawo - tajga. Ale ludzie i tutaj żyją.
Wiecie, kto w łagrze zdycha? Ten, co miski wylizuje, ten, co liczy, że się
w szpitalu zadekuje, a także kapuś.
Co do kapusiów, to oczywiście zasunął. Ci to się uchowają. Ale
uchowają się za cenę ludzkiej krwi.
384578524.004.png
Na pobudkę Szuchów zawsze wstawał natychmiast, a dziś nie wstał.
Już z wieczora czuł się nie najlepiej, ni to go trzęsło, ni to łamało. Na-
wet w nocy nie zdołał się zagrzać. We śnie raz mu się zdawało, że się
na dobre rozchorował, raz, że mu się polepsza. Bardzo nie chciał, żeby
nadszedł ranek.
Ale nadszedł o zwykłej porze.
No i jakże się tu ugrzać? Okno lodem zaszło, po ścianach na styku
z sufitem przez cały barak - a barak nie byle jaki! - biała pajęczyna.
Szron.
Szuchów nie wstawał. Leżał na górnej pryczy, przykryty z głową
kocem i buszłatem, a w podwinięty rękaw waciaka wsunął obie stopy
naraz. Nie patrzył, ale słyszał wszystko, co się działo, tam gdzie spała
jego brygada i w całym baraku. Oto ciężkie kroki w korytarzu, dyżurni
wynoszą jeden z osiemdziesięciolitrowych kibli. Lekka niby robota, jak
raz dla inwalidów, ale spróbuj no wynieść, żeby się nie przelało! Teraz
w siedemdziesiątej piątej brygadzie zwalili na podłogę przyniesione
z suszarni walonki. A teraz w naszej. (Bo i naszej wypadła kolej suszyć
walonki.) Brygadzista i zastępca brygadzisty ubierają się w milczeniu,
tylko prycza skrzypi. Zastępca brygadzisty pójdzie teraz do magazynu
po chleb, a brygadzista do baraku, do dyspozytorów.
Ale nie ot tak, po prostu po przydział pracy, jak chodzi co dzień.
Szuchów przypomniał sobie, że dziś ważą się losy - ich, sto czwartą
brygadę, chcą z budowy warsztatów wykopać na nowy obiekt - Soc-
gorodok. A ten Socgorodok to szczere pole, zaspy śnieżne i zanim coś
się tam zacznie, trzeba będzie robić wykopy, ustawiać słupy, naciągać
drut kolczasty - dla samych siebie, żeby nikt nie uciekł. A potem
budować.
Jasna sprawa, że przez miesiąc nie będzie się tam gdzie zagrzać,
nic, tylko szczere pole. I ogniska się nie rozpali, bo i z czego? Tyraj do
upadłego - jedyny ratunek.
Brygadzista zatroskany idzie załatwiać. Żeby tam jakąś inną, mniej
roztropną brygadę wepchnąć zamiast naszej. Jasne, że nie dogadasz
się, przychodząc z pustymi rękami. Pół kilo słoniny starszemu dyspo-
zytorowi trzeba zanieść. Albo i kilogram.
Spróbować nie kosztuje, a nuż się uda w izbie chorych urwać chociaż
jeden dzień? Łamie we wszystkich kościach.
I jeszcze jedno: który strażnik ma dzisiaj służbę?
384578524.005.png
Przypomniał sobie - służbę ma Półtora Iwana, chudy i długi czarno-
oki plutonowy. Na pierwszy rzut oka aż strach patrzeć, a kiedy pozna
się go bliżej - najbardziej ludzki ze wszystkich strażników: do karceru
nie sadza, nie donosi na więźniów. Więc można jeszcze poleżeć, póki
dziewiąty barak nie wyjdzie do stołówki.
Prycza zatrzęsła się, zachwiała. Dwóch wstawało naraz - nad Szucho-
wem baptysta Aloszka, a na dole Bujnowski, kapitan żeglugi wielkiej,
były.
Staruszkowie dyżurni wynieśli już obydwa kible i zaczęli się wykłócać,
który ma iść po wrzątek. Wykłócali się jazgotliwie jak baby. Spawacz
z dwudziestej brygady warknął:
- Ej, zdechlaki! - i rzucił w nich walonkiem. - Ja was pogodzę!
Walonek głucho stuknął o słup. Zamilkli.
W sąsiedniej brygadzie burczał zastępca brygadzisty:
- Wasyl Fiodorycz! W żywnościowym podpieprzyli, gady - były cztery
dziewięćsetki, a są tylko trzy. Komu urwać?
Powiedział to cicho, ale cała brygada dobrze usłyszała, przytaiła
się - komuś wieczorem od gęby odejmą.
A Szuchów leżał i leżał na sprasowanych trocinach swojego siennika.
Żeby się jakoś przemogło: albo niech już na dobre zacznie trząść, albo
niech przestanie łamać. A to ni tak, ni siak.
Póki baptysta szeptał modlitwy, Bujnowski wrócił z dworu, gdzie
chodził za małą potrzebą, i oświadczył, niby do nikogo, ale złowieszczo:
- No, trzymajcie się, matrosy! Trzydzieści stopni gwarantowane!
I Szuchów zdecydował - pójdzie do ambulatorium.
W tym momencie czyjaś uprawniona do tego ręka zerwała z niego
waciak i koc. Szuchów ściągnął buszłat z głowy, uniósł się. Stał przy
nim chudy Tatarin, sięgający głową górnej pryczy.
Miał widać służbę poza kolejką i skradał się po cichu.
- Sz-osiemset pięćdziesiąt cztery! - przeczytał Tatarin z białej łaty
na grzbiecie czarnego buszłatu. - Trzy doby karcu z wychodzeniem
do pracy!
I jak tylko się rozległ jego charakterystyczny przytłumiony głos,
w całym mrocznym baraku, w którym nie wszystkie żarówki się paliły
i w którym na pięćdziesięciu zapluskwionych pryczach spało dwustu
ludzi, wszyscy, którzy dotąd nie wstali, od razu ożyli i zaczęli się spiesz-
nie ubierać.
384578524.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin