19. Korona, Granice adaptacjonizmu (2009)(2).pdf

(507 KB) Pobierz
192618471 UNPDF
Tom 58 2009
Numer 3–4 (284–285)
Strony 395–402
R yszaRd K oRona
Instytut Nauk o Środowisku
Uniwersytet Jagielloński
Gronostajowa 7, 30-387 Kraków
E-mail: ryszard.korona@uj.edu.pl
GRANICE ADAPTACJONIZMU
Adaptacjonizm można rozumieć jako pro-
gram naukowy, dążący do rozpoznania cech
powstałych w wyniku działania doboru natu-
ralnego, a tym samym zwiększających dosto-
sowanie organizmu. Termin ten najczęściej
kojarzy się z jego rozumieniem skrajnym,
kiedy to wszystkie lub niemal wszystkie ce-
chy organizmów są widziane jako adaptacje.
Skłonności do takiego przerysowania są bar-
dzo powszechne, ale trudno się temu dziwić,
skoro poszukiwanie i opisywanie adaptacji
jest najciekawszym zajęciem biologa ewolu-
cyjnego. To jednak sprawia, że działając w tej
dziedzinie nauki należy problem adaptacjoni-
zmu dostrzegać i mieć własny stosunek do
tego zagadnienia. Napisano o tym wiele, ni-
niejszy artykuł nie jest wyczerpującym prze-
glądem ani też systematycznym wprowadze-
niem do tematu. Chciałbym w nim przede
wszystkim zwrócić uwagę na pojawienie się
nowych obszarów badań w biologii, co może
pomóc w rozpoznaniu sytuacji kiedy adapta-
cje mogą występować a kiedy nie, czyli nie-
jako zakreślić granice adaptacjonizmu. Rola
adaptacjonizmu najprawdopodobniej zostanie
częściowo ograniczona przez wyniki współ-
czesnej biologii, ale na razie adaptacjonizm, i
to ten przesadny, ma się całkiem dobrze.
ADAPTACJONIZM DOBRZE ZNANY
Trzydzieści lat temu G ould i l ewontin
(1979) opublikowali krytykę programu ada-
ptacjonistycznego. Nie protestowali przeciw-
ko poszukiwaniu adaptacji jako takiemu, ale
przeciwko nadmiernemu przywiązaniu do
hipotez adaptacjonistycznych i towarzyszą-
cemu temu pomniejszaniu lub wręcz całko-
witym zarzuceniu hipotez alternatywnych.
Szczególnie mocno oponowali przeciwko
założeniu, że najczęstszym wynikiem dobo-
ru naturalnego jest optymalizacja cech, czyli
osiągnięcie lub przynajmniej poważne zbliże-
nie do maksymalnej wartości przystosowaw-
czej. Gdyby do takiej optymalizacji miało do-
chodzić w przypadku każdej cechy osobno,
konieczne byłoby pogodzenia sprzecznych
wymagań. Nieuniknione kompromisy ewolu-
cyjne zapobiegałyby perfekcji pojedynczych
cech, ale same kompromisy stawałyby się
przedmiotem optymalizacji. W ten sposób,
organizmy są postrzegane jako idealne, a w
każdym razie najlepsze z możliwych. Gould i
Lewontin wręcz cytują dywagacje wolterań-
skiego Panglossa jako wzór takiego sposobu
myślenia. Była to już oczywiście przesadzona
krytyka metodologicznych dylematów ada-
ptacjonizmu, a przy tym nie tyle naukowa
polemika, co wręcz szyderstwo. Ich artykuł
nie został jednak zignorowany jako pieniacki,
jakkolwiek stylistycznie znakomity. Przeciw-
nie, został uznany za poważne i merytorycz-
nie uzasadnione ostrzeżenie dla biologów
ewolucyjnych, a szczególnie dla rosnących
wtedy w znaczenie ekologów ewolucyjnych i
socjobiologów. Lata 70. ubiegłego wieku były
okresem powstania, gwałtownego rozwoju i
szerokiej popularyzacji tych kierunków ba-
dań. Koncepcje doboru krewniaczego, samo-
lubnego genu, altruizmu odwzajemnionego,
strategii ewolucyjnie stabilnej, optymalizacji
192618471.001.png
396
R yszaRd K oRona
strategii życiowych zostały przyjęte z ogrom-
nymi nadziejami wśród wielu biologów i
przyczyniły się do odnowienia zaintereso-
wania ewolucją wśród szerszej publiczności.
Ten rozwój miał pewne cechy rewolucji, na-
rodził się bowiem jako sprzeciw wobec kon-
cepcji doboru grupowego, których najpow-
szechniejszym przejawem była przekonanie,
że osobniki nie mogą dążyć wyłącznie do
maksymalizacji własnego dostosowania, bo to
szkodziłoby przetrwaniu gatunku jako całości
(patrz artykuł Ł omnicKieGo Poziomy dobo-
ru, adaptacje w tym zeszycie KOSMOSU).
Socjobiolodzy argumentowali, że rzekome
strategie altruistyczne dają się wytłumaczyć
jako wynik doboru prowadzącego do maksy-
malizacji dostosowania samych osobników, a
nawet tworzących je genów. Przedstawiciele
tej nowej szkoły myślenia uważali się za ba-
daczy trzeźwych, obalających wcześniejsze
mity. Zapewne też dlatego takim wstrząsem
były zarzuty Goulda i Lewontina, że tak na-
prawdę, to zajmują się opowiadaniem histo-
ryjek, bo zakładają z góry, że wyjaśnienie
adaptacjonistyczne dla badanego zjawiska
musi być prawdziwe. Jeśli jedna hipoteza za-
kładająca ogromną siłę doboru naturalnego
się nie sprawdzi, to w kolejce czekają inne.
Przy czym nie zgodność hipotezy z danymi,
ale adaptacjonistyczna atrakcyjność stanowi
główne kryterium jej akceptacji. Wyjaśnień
alternatywnych nie traktuje się poważnie
lub nawet wcale nie rozpatruje. Każdy kto
zetknął się z literaturą ekologii ewolucyjnej
i socjobiologii wie, że takie zarzuty nie były
bezpodstawne trzy dekady temu. Bynajm-
niej nie stały się takimi do dzisiaj, bo zakre-
ślić granice adaptacjonizmu w badaniach
ekologicznych jest bardzo trudno. Można z
uśmiechem traktować badania o adaptacyj-
nym znaczeniu jesiennego przebarwienia li-
ści, ale faktem jest, że taka zmiana powoduje
powstanie nowych właściwości chemicznych
i fizycznych liści, które mogą zmieniać rela-
cje drzew ze środowiskiem abiotycznym lub
biotycznym i przez to stać się obszarem pro-
wokującym powstawanie nowych adaptacji.
Łatwo też wskazać, że poszukiwanie opty-
malnych parametrów wzrostu i rozmnażania
nadmiernie idealizuje organizmy, które nie
są przecież perfekcyjnie zaprojektowanie. Z
drugiej strony, warto tworzyć modele, które
pomogą choćby w przybliżony sposób prze-
widzieć czy i kiedy zmiana wielkości lub licz-
by potomstwa na inną niż obserwowana spo-
woduje zmniejszenie dostosowania. Ekolodzy
są w pewnym sensie skazani na hipotezy
postulujące adaptację i w każdym przypadku
sami muszą zdecydować gdzie leży granica
solidnej nauki.
Koncepcje adaptacjonistyczne istniały już
wcześniej; Gould i Lewontin przekonująco
wykazują, że pochodzą nie tyle od samego
Darwina co od Wallace’a, Weismanna i in-
nych entuzjastów koncepcji doboru natural-
nego. Dla nas ważniejsze jest uświadomienie
sobie, jak bardzo zmieniła się biologia ewo-
lucyjna od stanu opisywanego przez Goulda
i Lewontina. Wystarczy powiedzieć, że w
ich artykule nie ma nic o ewolucji moleku-
larnej i o ewolucji rozwoju (ang. evo-devo).
Nie dlatego, by autorzy pominęli te tematy.
Te ogromnie dziś ważne dziedziny jeszcze
wtedy zasadniczo nie istniały. Współczesna
biologia ewolucyjna, to nie skromne badania
skamieniałości organizmów żyjących dawno
temu oraz zachowań, cech i rozmieszczenia
tych, które dotrwały do dzisiaj. To nie pale-
ontologia i ekologia ewolucyjna, nie wspo-
minając o anatomii porównawczej, stanowi
dziś pole najintensywniejszej pracy. To co
przyciąga uwagę współczesnych biologów to
odkrywanie coraz to nowych i bardziej zło-
żonych mechanizmów molekularnych będą-
cych podstawą obserwowanych fenotypów.
W ostatnich latach doszła do tego analiza
sekwencji DNA całych genomów, RNA trans-
kryptomów i sekwencji aminkwasów w pro-
teomach, odbywająca się w tempie jakiego
nie można było sobie wyobrazić nie parę
dekad ale parę lat temu. Co istotne, obser-
wowane zmiany w pracy biologów nie mają
charakteru tylko ilościowego. Widoczne są
zmiany w metodologii, w szczególności odej-
ście od wiodącej roli hipotez w planowaniu
badań (ang. hypothesis-driven research). W
biologii ewolucyjnej zwiększenie roli hipotez
jako czynnika organizującego badania przyję-
ło się stosunkowo późno, ale stało się faktem
w końcu ubiegłego stulecia. Kilka lat temu,
nagle pojawiły się ogromne ilości danych,
których charakteru nie dało się wcześniej
przewidzieć. Prosty przykład to liczba genów
w genomie, w tym liczba genów istotnych
dla przeżycia. Nie istniała teoria ewolucyjna
pozwalająca formułować przewidywania w
tym przedmiocie. Dlatego tak częste są te-
raz nawoływania by uwolnić się od gorsetu
hipotez i nastawić się na badania nieuprze-
dzone, prowadzące do odkryć (ang. discove-
ry mode of research). Takie postulaty są for-
mułowane także przez klasycznie wykształco-
nych biologów ewolucyjnych (Rose i o aKley
2007). Możemy zatem zapytać, czy pojawie-
Granice adaptacjonizmu
397
nie się nowej, ogromnej bazy empirycznej i
częściowe choćby porzucenie przez badaczy
dawnych kolein myślowych przyczyniło się
do bardziej trzeźwego spojrzenia na problem
roli adaptacji w ewolucji biologicznej. Wynik
takich rozważań okazuje się zaskakujący. Wy-
daje się bowiem, że w nowej biologii ewo-
lucyjnej, czerpiącej głównie z badań na po-
ziomie molekularnym, jest wiele adaptacjoni-
zmu, który jest nie mniej problematyczny niż
ten dawniejszy, chociaż ma wiele nowych
aspektów (P iGliucci 2008).
ADAPTACJONIZM WŚRÓD BIOLOGÓW MOLEKULARNYCH
Do najmodniejszych używanych obecnie
pojęć w biologii należą pojemność ewolu-
cyjna (ang. evolutionary capacity), niewraż-
liwość (ang. robustness), buforowanie feno-
typowe (ang. phenotypic buffering) i ewo-
luowalność (ang. evolvability). Opisują one
właściwości organizmów, lub bardziej abs-
trakcyjnie sieci genetycznych, które miałyby
nie tylko powstać w wyniku działania dobo-
ru naturalnego, ale także to działanie istotnie
wspomagać. Od strony koncepcyjnej jest to
w dużym stopniu powtórzenie pomysłów
w addinGtona (1959). Zwrócił on uwagę, że
cechy organizmów, a zwłaszcza ich rozwój,
pozostają stosunkowo stabilne, nawet jeśli
porównywane osobniki wykazują zmienność
genetyczną mogącą wpływać na rozwój. Ist-
nienie takiej ukrytej zmienności wykazał sto-
sując stres środowiskowy i eksperymenty se-
lekcyjne. Wywnioskował stąd, że powstawa-
nie wielu cech jest skanalizowane, czyli pro-
wadzi do wykształcenia się powtarzalnego
wzorca pomimo różnic w szczegółach zapisu
genetycznego. Poprawność takiego ujęcia
kanalizacji jest trudna do kwestionowania,
zresztą jest ono wspierane licznymi obserwa-
cjami i eksperymentami. Problem powstaje
wtedy, gdy kanalizację zacznie uważać się za
standardowy mechanizm ewolucji. W tym ro-
zumieniu, zdolność do kanalizacji byłaby wy-
korzystywana przez gatunek do gromadzenia
zmienności genetycznej, która mogłaby być
wykorzystana do przyśpieszenia adaptacji w
wypadku nagłej zmiany środowiska. Tym sa-
mym gatunki i grupy gatunków, które potra-
fiły wykształcić silne mechanizmy kanaliza-
cyjne miałyby przewagę ewolucyjną nad in-
nymi. Taka interpretacja była często krytyko-
wana, ponieważ zakładała, że dla przyszłych
zysków adaptacyjnych organizmy ponoszą
bieżące koszty dostosowania. Te ostanie bra-
łyby się nie tylko z konieczności utrzymywa-
nia mechanizmów buforowania, ale przede
wszystkim z przechowywania w populacji
wielu wariantów genetycznych o obniżonym
w danych warunkach dostosowaniu. Trudno
bowiem sobie wyobrazić pełne fenotypowe
buforowanie zmienności genetycznej. Od-
woływanie się do przyszłych zysków gatun-
ku pomimo bieżących kosztów osobniczych
było możliwe jeszcze w czasach Waddingto-
na, ale późniejsze odrzucenie koncepcji do-
boru grupowego uczyniło z kanalizacji ideę
mało atrakcyjną dla biologii ewolucyjnej.
Wyraźna zmiana nastąpiła, gdy do upra-
wiania biologii ewolucyjnej przystąpili bada-
cze wykształceni jako biochemicy i biolodzy
komórki. Waddington mówił tylko ogólnie o
idei buforowania, oni znali mechanizmy mo-
lekularne mogące takie buforowanie zapew-
nić. Przy tym biolodzy molekularni wiedzieli,
że były to odkrycia nowe, nieznane dotąd ba-
daniom ewolucyjnym i dlatego mogące doko-
nać w tych badaniach przełomu. Najlepszym
przykładem jest wielka kariera białka opie-
kuńczego Hsp90 jako ewolucyjnego konden-
satora (ang. evolutionary capacitor). Hsp90
uczestniczy w późnych etapach fałdowania
wielu białek pełniących role sygnałowe, a
tym samym ważnych w powstawaniu cech
fenotypowych. Częściowa inaktywacja same-
go tylko Hsp90 może prowadzić do powsta-
nia zmian w wielu różnych cechach. Hipo-
tetycznym mechanizmem jest bezpośrednie
oddziaływanie Hsp90 ze zmutowanymi biał-
kami sygnałowymi. Będąc białkiem opiekuń-
czym, Hsp90 pomagałoby w uzyskaniu funk-
cjonalnej konformacji polipeptydom zmuto-
wanym, a tym samym skrywałoby istniejącą
zmienność genetyczną. W warunkach stresu
wiele białek, także niezmutowanych, potrze-
buje asysty w fałdowaniu, a wtedy przecią-
żone Hsp90 uwalniałoby ładunek zmienno-
ści genetycznej do postaci fenotypowej, da-
jąc doborowi szansę szybkiego zadziałania
(R utheRfoRd i l indquist 1998, q uietsch i
współaut. 2002). Sama adaptacjonistyczna
atrakcyjność tego scenariusza spowodowała,
że został on zaakceptowany nie tylko przez
biologów molekularnych, ale też przez wielu
biologów ewolucyjnych. Tymczasem ani w
oryginalnych raportach, ani nigdy potem nie
wykazano, że Hsp90 lub inne białka Hsp90
fizycznie oddziałują ze zmutowanymi biał-
398
R yszaRd K oRona
kami, przyczyniając się do utrzymania ich
funkcjonalności (s anGsteR i współaut. 2004,
t omala i K oRona 2008). Rozpoznając tę
trudność, niektórzy badacze podkreślają, że
ważną rolą Hsp90 może być stabilizacja sieci
oddziaływań między białkami sygnałowymi,
ponieważ niedobór Hsp90 zaburza stosun-
ki ilościowe między białkami sygnałowymi,
a tym samym zmienia funkcjonowanie ko-
mórki. Miałby więc Hsp90 działać jako kon-
densator ewolucyjny, ale raczej na poziomie
sieci białek, a nie jej pojedynczych elemen-
tów. Zgadzając się z taka perspektywą, za po-
tencjalne kondensatory ewolucji należałoby
uznać wiele innych białek, takich jak białka
zmieniające stan chromatyny, modelujące,
generalne czynniki transkrypcji i translacji,
enzymy modyfikujące i usuwające białka, itd.
Każde z nich ma wielu „partnerów” i „klien-
tów”, a tym samym stanowią ważne węzły
sieci oddziaływań. I rzeczywiście, pojawiły
się modele, w których każdy gen o dużym
oddziaływaniu plejotropowym jest potencjal-
nym kondensatorem ewolucji (B eRGman i
s ieGal 2003). To tylko pozorny tryumf zwo-
lenników koncepcji wyewoluowanej ewolu-
owalności, czyli idei głoszącej, że organizmy
ewoluują nie tylko dlatego, że przypadkowe
zmiany dają zmienność genetyczną potrzebną
do działania doboru. Dobór naturalny miałby
też tak kształtować cechy organizmów, by za-
pewnić powstawanie i trwanie w populacji
odpowiednich zasobów zmienności. Tymcza-
sem, powszechność „kondensatorów” sugeru-
je raczej, że nie jest to cecha selekcjonowa-
na, ale nieunikniona właściwość systemów
genetycznych, w których liczba interakcji
różni się znacznie między genami. Hsp90 zaj-
muje w literaturze czołowe miejsce między
postulowanymi „mechanizmami homeostazy”,
ale proponowane są jeszcze inne przykła-
dy ewolucyjnych kondensatorów, można by
je nazwać „mechanizmami edycji”. Jednym
z najbardziej znanych jest drożdżowy prion
PSI+. Jest to zdegenerowana forma białka
Sup35, biorącego udział w terminacji trans-
lacji. Obecność prionu w komórce powo-
duje podwyższenie częstości translacji poza
kodon STOP, co oznacza możliwość syntezy
polipeptydów normalnie nie występujących
w komórce. Dało to początek hipotezie, że
rolą PSI+ jest doprowadzanie do powstawa-
nia alternatywnych form polipeptydów, z
których część jest normalnie niepotrzebna,
ale może być użyteczna w przyszłości (t Rue
i l indquist 2000). „Nie ma funkcji innej niż
podwyższenie ewoulowalności, która mogła-
by wyjaśnić jego (prionu PSI+) ewolucyjne
przetrwanie” (m asel i s ieGal 2009). Takie
myślenie zdradza wiarę w możliwość prak-
tycznie niczym nieograniczonej adaptacyjnej
ewolucji, w tym wypadku prowadzącej do
zaniku prionu, wiarę bardzo podobną do tej
wykazywanej przez Panglossa. Alternatywne,
a przy tym prostsze wyjaśnienie jest takie,
że białko Sup35 ma akurat taką strukturę, że
może się ona stosunkowo łatwo przekształcić
w patologiczną formę prionową, a możliwo-
ści zmiany tego stanu są ograniczone przez
fakt, że białko to musi wchodzić w interak-
cje fizyczne z bardzo konserwatywnym ewo-
lucyjnie aparatem translacyjnym.
Zdecydowanych zwolenników hipotezy
wyewoluowanej ewoluowalności jest stosu-
kowo niewielu poza środowiskami biologów
molekularnych i informatyków (K iRschneR
i G eRhaRt 1998, e aRl i d eem 2004, B loom i
współaut. 2006). Jej łagodniejszą formą jest
koncepcja fenotypowej niewrażliwości (ang.
robustness). Mówi ona, że obiekty biologicz-
ne, takie jak molekuły RNA i białka, szlaki
metaboliczne, elementy sieci metabolicznych,
wyewoluowały w ten sposób, by zachować
swoją funkcję pomimo możliwie największej
liczby mutacji. Innymi słowy, w ich ewolu-
cji dochodziło do powiększania „przestrzeni
neutralnej” czyli zbioru genotypów dających
zbliżony fenotyp. W ten sposób powstał me-
chanizm pozwalający gromadzić zmienność
niewidoczną dla doboru, która zostanie uwol-
niona w zmienionych warunkach i może
okazać się potrzebna dla powstania adaptacji
(w aGneR 2005). Trudno zaprzeczyć, że struk-
tura mniej wrażliwa na perturbacje mutacyj-
ne będzie preferowana w ewolucji. Byłby to
przykład doboru stabilizującego korzystny
fenotyp. Jego wynikiem byłoby powstawanie
szerszego szczytu adaptacyjnego w krajobra-
zie Wrighta. Popularność koncepcji niewraż-
liwości genetycznej bierze się jednak głów-
nie z jej drugiego, bardziej spekulatywnego
postulatu, że zgromadzona zmienność gene-
tyczna posłużyć może do wykonania adapta-
cyjnego skoku. Najwyraźniej postrzeganie do-
boru jako czynnika kreatywnego, a nie tylko
zachowawczego, jest bardziej atrakcyjne. Bo
też pojawiający się wśród biologów moleku-
larnych adaptacjonizm jest wyrazem entu-
zjazmu dla badań ewolucyjnych, jeszcze nie
tak dawno lekceważąco porównywanych do
zbierania znaczków. Dlatego nowo odkrywa-
ne procesy biologiczne będą zapewne często
interpretowane w kategoriach adaptacji i nie
zabraknie przy tym interpretacji zbyt daleko
Granice adaptacjonizmu
399
idących. Tamą dla takiego adaptacjonizmu by-
łoby wyczerpanie się odkryć. Tego nie należy
sobie życzyć, wystarczy rzetelnie recenzować
pomysły na nowych odkryciach oparte.
KLUCZOWA ROLA HISTORII (NATURALNEJ)
Poznanie tego co się stało, w porównaniu
z tym co się by stać mogło, jest obiecującą
drogą do zakreślenia granic adaptacjonizmu.
Analiza sekwencji DNA genomów doprowa-
dziła do ciekawego przeinterpretowania jed-
nego z najbardziej utrwalonych wśród biolo-
gów ewolucyjnych przekonań. Powszechnie
zakładano, a wielu czyni tak do dzisiaj, że
mutacje i dryf są ze swojej istoty losowe, a
kierunek ewolucji nadaje dobór naturalny.
Dopiero poznanie sekwencji wielu genów i
rejonów niekodujących zmusiło genetyków
populacyjnych do rewizji tych wydawałoby
się oczywistych twierdzeń. Dla niniejszego
wywodu jest to o tyle istotne, że pojawia się
szansa na ilościowe oszacowanie roli doboru
w ewolucji, a tym samym zakreślenia obsza-
rów, w których snucie hipotez adaptacyjnych
jest lub nie jest wskazane. Podłożem mutacji
są zmiany chemiczne w DNA, a właściwo-
ści chemiczne tej makromolekuły są takie,
że częściej zachodzą spontaniczne, losowe
zmiany par komplementarnych GC w stro-
nę AT niż odwrotnie. Przeciwna tendencja
jest obserwowana, gdy zachodzi rekombina-
cja DNA, ponieważ nowe pary GC pojawiają
się częściej przy rozwiązywaniu heterodu-
pleksów, czyli miejsc gdzie chromatydy z tej
samej pary chromosomów homologicznych
rozdzielają się do pojedynczych nici i na pe-
wien czas wymieniają się nimi odnajdując w
ten sposób rejony ścisłej komplementarno-
ści. Rekombinacja DNA jest częstsza w jed-
nych rejonach niż w innych, co prowadzi
do tego, że w pewnych odcinkach chromo-
somów utrzymuje się przewaga par AT po-
chodzenia mutacyjnego, a w innych par GC
pochodzenia rekombinacyjnego (e yRe -W al -
KeR i h uRst 2001, G altieR i współaut. 2001).
Takie odkrycia nie kwestionują centralnego
założenia neodarwinizmu mówiącego, że naj-
ważniejszym aspektem losowego charakteru
mutacji jest brak związku między prawdopo-
dobieństwem wystąpienia mutacji a jej przy-
szłą wartością selekcyjną. Stają się jednak w
oczywisty sposób ważne, gdy celem analiz
sekwencji DNA jest identyfikacja procesów
kształtujących ewolucję. Jako przykład można
podać pytanie o względną częstość doboru
popierającego mutacje (dobór pozytywny) i
doboru usuwającego mutacje (dobór nega-
tywny). Porównując sekwencję tego samego
genu w różnych organizmach można poli-
czyć, jaki jest stosunek podstawień niesynoni-
mowych do synonimowych. Jeżeli większość
mutacji w sekwencji białek ma niekorzystny
efekt dla dostosowania, to udział podstawień
niesynonimowych, jako prowadzących do
podstawień aminokwasów, powinien być ni-
ski. Tymczasem u wielu gatunków obserwuje
się tak wysoką ich częstość, że narzuca się
wniosek, iż dobór pozytywny jest bardzo po-
wszechny. Czy możliwe jest, by w tak wielu
genach, od 9% u człowieka do 90% u muszki
owocowej, dobór pozytywny przeważał nad
negatywnym (B ieRne i e yRe -W alKeR 2004)?
Dotyczy to nawet genów, których funkcja
pozostaje niezmienna, gdzie więc jest miej-
sce na ciągłe zmiany popierane przez dobór?
Ciekawym rozwiązaniem tego dylematu jest
propozycja, że te substytucje są popierane
przez dobór nie po to, by doskonalić funk-
cję białka, ale po to, by ją przywrócić. Dzie-
je się tak, ponieważ utrwalające się od cza-
su do czasu mutacje destabilizujące białko
muszą być potem naprawiane przez długie
serie stopniowego przywracania właściwej
stabilności lub struktury białka. Wszystkie
te drobne kompensacje zapisałyby się w se-
kwencji DNA, wzmacniając sygnały doboru
pozytywnego (d ePRisto i współaut. 2005).
Być może jednak obserwowany nadmiar do-
boru pozytywnego jest wynikiem przyjęcia
błędnych założeń, a nie realnym problemem.
Ostatnio pojawiła się sugestia, że to rekom-
binacja DNA, a nie dobór, prowadzi do ob-
serwowanego nadmiaru podstawień niesy-
nonimowych. Miejsca mogące dać mutacje
niesynonimowe mają średnio mniej par GC,
co prowadzi do tego, że w tych rejonach bę-
dzie szybciej takich par przybywało na sku-
tek częstszego zachodzenia zamian AT na CG
(B eRGlund i współaut. 2009). Zagadnienie to
jest jednym z najbardziej frapujących i najży-
wiej dyskutowanych problemów współcze-
snej biologii ewolucyjnej. Znakomicie ilustru-
je konieczność zachowania ostrożności przy
próbach budowania hipotez adaptacyjnych i
potrzebę dobrego rozumienia molekularnych
podstaw zjawisk biologicznych.
Także dryf genetyczny, będący czynni-
kiem losowym, może nadać kierunek ewo-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin