Palmer Diana - Muzyka miłości.rtf

(275 KB) Pobierz
DIANA PALMER

DIANA PALMER

MUZYKA MIŁOŚCI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przykro jest kończyć trasę koncertową, pomyślała Sabina Cane, obserwując elektryków demontujących reflektory na widowni. Ostatniego wieczoru grał w tej sali jej zespół. Bi­lety rozeszły się błyskawicznie. Na szczęście trasa należała do udanych. Przedtem różnie się wiodło rockowej kapeli i dlatego po uregulowaniu należności muzykom pozostał je­dynie skromny zysk. Sabina zastanawiała się czasem, kiedy osiągnie finansową stabilizację. Podniosła dumnie głowę i, ubawiona swoimi obawami, wybuchnęła śmiechem. Najważ­niejsze, że może robić to, co najbardziej lubi. Gdyby przestała śpiewać, życie straciłoby sens, a więc powinna być wdzięcz­na losowi, że pracuje w wymarzonym zawodzie. Poza tym zespół „Pył i piach” miał dobrą passę; czekały ich dwutygo­dniowe występy w jednym z najlepszych klubów Nowego Orleanu, skąd pochodzili. W czasie trasy koncertowej zyskali spory rozgłos.

Ruszyła w stronę zaśmieconego przejścia między siedze­niami. Uśmiechała się przyjaźnie i współczująco do znużo­nych techników demontujących sprzęt nagłaśniający. Nocna praca nie należy do przyjemności, ale następnego dnia mu­sieli być w Nowym Orleanie i rozpocząć próby. Nie mieli czasu do stracenia.

Przeciągnęła się leniwie. Nadal miała na sobie sceniczny kostium: jedwabne szorty, obcisłą koszulkę naszywaną ceki­nami oraz pirackie buty z wysokimi cholewkami. Strój pod­kreślał jej szczupłą figurę, a skąpe jedwabne kostiumy sta­nowiły znak rozpoznawczy wokalistki. Mówili o niej: śpie­wająca księżniczka w jedwabiach. Miała ciemne falujące włosy sięgające talii, szare oczy jaśniejące srebrzystym bla­skiem, porcelanową cerę i długie rzęsy, które większość fo­tografów w pierwszej chwili brała za sztuczne.

Albert Thorndon stał w pobliżu sceny. Rozmawiał z Dennisem Hartem, managerem odbywającego tournee ze­społu i agentem muzyków w jednej osobie. Ten młody męż­czyzna był także dobrze zapowiadającym się dziennikarzem; w każdej dziedzinie doskonale sobie radził. Sabina uśmiech­nęła się promiennie do współpracownika i pomachała ręką Alowi.

Należał do grona jej najbliższych przyjaciół. Poznała ich Jessika, z którą przyjaźniła się od dzieciństwa. Jess kochała się w Alu; była jego sekretarką w biurze koncernu naftowego Thorndonów. Młody mężczyzna nie wiedział o jej bezna­dziejnym zauroczeniu, a Sabina zachowywała dyskretne mil­czenie. Była lojalna wobec przyjaciółki. Od czasu do czasu wybierali się gdzieś we trójkę. Na początku znajomości Sa­bina odniosła wrażenie, że Al się nią interesuje, ale szybko dała mu do zrozumienia, że nic z tego nie będzie. Nie miała ochoty ani na romans, ani na trwały związek. Mężczyźni jej nie obchodzili. Od tamtej pory Al przyjaźnił się z Sabiną. Właśnie on załatwił rockowej kapeli występy jednym z naj­lepszych klubów Nowego Orleanu. Natychmiast wsiadł do prywatnego samolotu i przyleciał z Luizjany, by oznajmić przyjaciółce dobrą nowinę. Sabina zastanawiała się, czy wie o tym starszy brat Ala.

Wiele słyszała o Hamiltonie Reganie Thorndonie Trze­cim. Nie lubiła takich opowieści. Najbliższy krewny Ala kierował rodzinnym koncernem naftowym z siedzibą w No­wym Orleanie. Uchodził za rekina finansjery. Mówiono, że jest prawdziwym donżuanem; podobno złamał już wiele ko­biecych serc. Sabina czuła instynktowną niechęć do takich mężczyzn. Cieszyła się, że Al nie zaprasza jej na organizo­wane przez rodzinę Thorndonów bankiety i przyjęcia. Na­wiasem mówiąc, bliskich krewnych miał zaledwie garstkę. Było tylko dwóch braci oraz wdowa po Thorndonie - seniorze, która większą część roku spędzała w Europie. Al rzadko opowiadał o rodzinie.

Sabina często się temu dziwiła. Al prawie nie wspominał o rodzinie i niechętnie się z nią kontaktował. Jessika przepra­cowała dwa lata jako jego osobista sekretarka, a mimo to nie miała wstępu na teksańskie rancho Thorndonów oraz na organizowane tam firmowe przyjęcia. Sabina niekiedy się zastanawiała, czemu właściwie ona sama nie jest zapraszana, ale unikała niepotrzebnych pytań. Przez jakiś czas sądziła, że Al nie chce, by kontaktowała się z jego bliskimi, bo miała burzliwą przeszłość. Wpadła w furię, ale gdy wyszło na jaw, że Jessika także nie figuruje na liście gości, szybko ochłonęła. Al z pewnością nie znał żadnych szczegółów z jej życia. Jedyną wtajemniczoną była Jess - osoba wyjątkowo dys­kretna.

Al mruknął coś na odchodnym do Dennisa, pomachał mu ręką na pożegnanie i podbiegł do Sabiny. Rozradowanymi, zielonymi oczyma z aprobatą popatrzył na dziewczynę ubraną w sceniczny kostium z niebieskiego jedwabiu o srebrzy­stym połysku. Strój podkreślał długie, zgrabne, opalone nogi piosenkarki, która parsknęła śmiechem, czując na sobie ta­ksujące spojrzenie kolegi. Często tak sobie żartowali.

- Jest na co popatrzeć, księżniczko - oznajmił roześmia­ny Al, brunet równy wzrostem Sabinie.

- Naprawdę? Jesteś tego pewny? - Zamarła w efektow­nej pozie.

- Królestwo za aparat fotograficzny! - jęknął Al. - Gdzie kupujesz stroje? Podkreślają wszystko, co trzeba.

- Sama je szyję - odparła i roześmiała się, widząc jego zaskoczoną minę. - Skończyłam kurs kroju i szycia. Lubię to zajęcie. Odpręża mnie, gdy nie śpiewam.

- Prawdziwa z ciebie domatorka - żartował Al.

- Owszem, drogi panie - oznajmiła z chytrą minką. - Umiem prowadzić dom.

- W swoim maleńkim mieszkanku nie masz pola do po­pisu - westchnął Al. - Śmiech na sali! Podłogę myjesz pew­nie chusteczką do nosa.

- Domek ciasny, ale własny - odparła stanowczo.

- Mieszkałabyś wygodniej, gdybyś nie rozdawała forsy na prawo i lewo. Wszystkim pomagasz i dlatego stać cię tylko na używane meble i telewizor. Masz zbyt miękkie ser­ce. Nic dziwnego, że brak ci pieniędzy.

- Wielu moim sąsiadom powodzi się znacznie gorzej niż mnie - przypomniała mu Sabina. - Jeśli nie wierzysz, że ubodzy nadal istnieją, chętnie cię przedstawię kilku moim znajomym. Przekonasz się, z jakim trudem wiążą koniec z końcem.

- Wiem, o co ci chodzi. Nie musisz mi tego tłumaczyć.

- Al wcisnął ręce w kieszenie. - Nawiasem mówiąc, mam nadzieję, że mimo chorobliwej hojności udało ci się coś za­oszczędzić.

- Odłożyłam trochę grosza. - Sabina wzruszyła ramio­nami.

- Zmieńmy temat - mruknął niechętnie Al. - Wiem, kie­dy trzeba przestać. Wydaję jutro przyjęcie. Chcesz przyjść?

- Jakie przyjęcie?

- W moim mieszkaniu. Zaprosiłem gości.

Do tej pory Al nie urządzał u siebie żadnych przyjęć. Sabina popatrzyła na niego podejrzliwie.

- Kto tam będzie?

- Mnóstwo ludzi. Nawet Thorn.

- Hamilton Regan Thorndon we własnej osobie? - rzu­ciła drwiąco. To nazwisko budziło nieprzyjemne skojarzenia.

- Jeśli chcesz go tak nazywać, sprawdź najpierw, czy stoisz w bezpiecznej odległości. Najlepiej, żeby dzieliły was drzwi - ostrzegł ją Al z uśmiechem. - Mój brat nie znosi takich ceremonii. Od dzieciństwa mówię na niego Thorn.

- Pewnie wygląda jak stary nudziarz z ciężkim portfe­lem: wydatny brzuch, wielka łysina. Zgadłam?

- Mój brat ma zaledwie trzydzieści cztery lata - przy­pomniał jej Al. Zamyślił się na chwilę. - Ilekroć o nim mówię, zawsze reagujesz tak samo. Przestań się nim prze­jmować.

- Źle się obchodzi z kobietami.

- Jasne! - rzucił opryskliwie Al. - Pamiętaj jednak, że i te panie marnie go traktują! Jest bogaty i wydaje na nie mnóstwo forsy. Poza tym wolno mu szaleć. Jest kawalerem.

Sabina popatrzyła na Ala z roztargnieniem. Nadziani faceci o wielkich apetytach... Żądni zdobyczy nałogowi pod­rywacze... Ważniacy goniący za kobietami, którym marzy się lepsze życie. Sabina skrzywiła się.

- Biedna mama - szepnęła do siebie. Łzy stanęły jej w oczach. Zadrżała i odwróciła się, by je ukryć.

- Dziwne, że się jeszcze nie ożenił.

- Na litość boską! Która by z nim wytrzymała? - Al po­patrzył na Sabinę, nie kryjąc ciekawości. Roześmiał się z go­ryczą. - Nawet matka woli się trzymać od niego z daleka. Jak sądzisz, czemu jeździ po Europie, a w mieście wynajmu­je mieszkanie?

- To proste. Sam mówiłeś, że twój brat uwielbia kobiety. Matka w domu to zawada.

- Wszystkie dziewczyny trzyma na dystans - stwierdził ponuro Al. - Raz zawiódł się paskudnie i od tamtej pory kobiety są mu potrzebne tylko do... Wiesz, co mam na myśli. Thorn jest złośliwy, porywczy i uparty. Jego współpracow­nicy przynoszą na zebrania rady nadzorczej po kilka opako­wań środków uspokajających.

- Ja na ich miejscu zabrałabym siekierę - stwierdziła oschle Sabina. - Albo karabin maszynowy. Nie znoszę face­tów, którzy odnoszą się do kobiet protekcjonalnie.

- Wiem. Gdybyście się spotkali, z pewnością doszłoby do awantury - stwierdził markotnie Al. - Mój brat nie cierpi napastliwych kobiet. Woli słodkie kociaki.

Sabina podejrzewała, że starszy z braci Thorndonów w głębi ducha pragnie, by ktoś mu wreszcie stawił czoło. Niemal żałowała, że ze względu na skomplikowane koleje swego życia sama nie ma na to szansy. Gdyby zwyciężyła, byłoby to niesamowite przeżycie. Problem w tym, że nie żywiła takich pragnień. Nie mogła się pochwalić wybujałym temperamentem. Cóż za ironia losu. Była wschodzącą gwiazdą rocka, wiele plotkowano o jej romansach, a tymczasem erotyczne doświadczenia popularnej wokalistki ograniczały się do kilku niewinnych całusów. Nie czuła się dobrze wśród mężczyzn zabiegających o jej względy i nie miała do nich zaufania. Zamknęła przed nimi swoje serce. Nie zamierzała go nikomu oddawać. Ani teraz, ani w przyszłości.

Podczas rozmowy Sabina przysiadła na niskiej barier­ce umieszczonej pod sceną. Była zmęczona. Splotła ra­miona na piersi. Zrobiło się późno. Miała za sobą męczący wieczór.

- Powinnam się przespać - westchnęła. - Dzięki, że za­dałeś sobie tyle trudu i przyleciałeś tu, żeby nam przekazać dobrą wiadomość.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparł Al i dodał po chwili wahania: - Co do jutrzejszego przyjęcia...

- Czemu tak uparcie do tego wracasz? - Sabina uważnie przyjrzała się koledze. Była podejrzliwa. - Coś knujesz? W czym rzecz?

- Widzisz mnie na wylot. - Markotny Al pokiwał głową. - Przyznaję, że mam pewien plan.

- Aha!

- Dowiesz się więcej, gdy jutro po ciebie przyjadę. Liczę na twoją pomoc. Chcę coś zrobić dla dzieciaków z ubogich rodzin.

- W takim razie możesz na mnie liczyć. - Sabina z tru­dem tłumiła ziewanie. - Która z twoich znajomych podjęła się zagrać rolę pani domu?

- Jessika. - Al nagle posmutniał. Sprawiał wrażenie zrezygnowanego. - Spojrzał na serdeczną przyjaciółkę i szybko odwrócił wzrok. - Miałem nadzieję.... Zresztą mniejsza z tym.

- Do tej pory nie zapraszałeś Jess na te swoje bankiety - stwierdziła przyciszonym głosem.

- Thorn rozdarłby ją na strzępy, gdyby podejrzewał, że coś nas łączy - odparł Al, zaciskając zęby. - Wmówiłem mu, że nie miałem kogo prosić o uprzejmość, i dlatego właśnie Jessika wystąpi jako pani... - Zerknął na zegarek. - Och, muszę uciekać! Mój pilot pewnie już czeka na lotnisku. Do zobaczenia jutro w Nowym Orleanie. Wpadnę po ciebie o szóstej, zgoda?

- Zgoda - mruknęła z ociąganiem, jakby wolała uniknąć rozmowy. Thorn będzie na przyjęciu... Miała złe przeczucia związane ze spotkaniem ze starszym bratem Ala. Ten facet to istny potwór! Rzecz jasna, nie powiedziała tego na głos. Dodała tylko: - Wkrótce się zobaczymy. Dzięki, że załatwiłeś nam występ w klubie, stary.

- Cieszę się, że zdołałem dopiąć swego. Pa!

Sabina odprowadziła spojrzeniem odchodzącego kolegę. Zastanawiała się gorączkowo. Czyżby Al dostrzegł wreszcie w Jessice atrakcyjną kobietę? To byłaby wspaniała nowina. Ci dwoje byli jej najlepszymi przyjaciółmi. Uśmiechnęła się tajemniczo.

Późnym popołudniem dotarła nareszcie do domu. Weszła po schodach, stanęła przy oknie i z radością wodziła spojrze­niem po fasadach domów. Zamieszkała tu jako osiemnastolatka, tuż po opuszczeniu sierocińca. To nie była elegancka dzielnica. Większość mieszkańców klepała biedę, ale ludzie mieli dobre serca. Sabina zaprzyjaźniła się z sąsiadami. Po­lubiła także dzieciarnię bawiącą się na popękanym chodniku. Osiedle leżało niedaleko wybrzeża Z okna widziała zawija­jące do portu statki i czuła wiatr od morza.

- Witamy w domu, panno Cane - zawołał stojący na klat­ce schodowej pan Rafferty, łysy siedemdziesięciolatek w podkoszulku i spodniach. Tak się zawsze ubierał, kiedy nie wychodził z budynku. Żył z zasiłku opieki społecznej. Prócz sąsiadów nie miał nikogo bliskiego.

- Dzień dobry! - odparła z uśmiechem Sabina. - Mam coś dla pana - dodała. Sięgnęła do torby po torebkę pralinek kupionych w drodze do domu. Wręczyła prezencik sąsiado­wi. - To na poprawienie humoru.

- Czekoladki - westchnął uradowany staruszek. - Moje ulubione! Zawsze pani o mnie pamięta. - Smutno pokiwał głową - A ja nic dla pani nie kupiłem.

- Jest pan dobrym sąsiadem. To wystarczy - odparła - Poza tym mam wszystko, czego mi trzeba.

- Jest pani dla ludzi zbyt hojna - mruknął staruszek. - Za co zimą ogrzeje pani mieszkanie?

- Spalę meble - oznajmiła scenicznym szeptem. Na twa­rzy dumnego ponuraka ujrzała powściągliwy uśmiech. Warto się było trudzić, żeby rozweselić sąsiada. Nikomu poza Sa­biną się to nie udawało. Rzecz w tym, że nikt ze znajomych nie lubił pana Rafferty. Tylko Sabina, nie zrażona pozorną szorstkością, dostrzegła w nim samotnego człowieka. - Do zobaczenia! - rzekła z uśmiechem i ruszyła w górę.

Staruszek ściskając w dłoniach torebkę z pralinkami wszedł do mieszkania, a Sabina ubrana w dżinsy i podkoszu­lek pobiegła schodami w górę.

Przed drzwiami mieszkania sąsiadującego z jej lokum spotkała jasnowłose bliźnięta. Dzieciaki miały na imię Billy i Bess. Ucieszyły się na widok powracającej do domu są­siadki.

- Pani Dean nam mówiła, że dziś wróci pani do domu! - wołały jedno przez drugie. - Dużo ludzi przychodziło na koncerty?

- W sam raz - odparła, wręczając im ogromne lizaki ku­pione wraz z czekoladkami. - Proszę. Zjedzcie je dopiero po obiedzie.

- Dziękujemy! - odparły jednocześnie dzieciaki. Patrzyły jak urzeczone na wspaniałe słodycze.

- Muszę się zdrzemnąć - oznajmiła Sabina. - Jestem wy­kończona. Cały zespół ciężko pracował.

- Naprawdę? - dopytywał się dziesięcioletni Billy, otwie­rając szeroko oczy. Oboje z siostrą podziwiali sąsiadkę. Po­myśleć tylko! Gwiazda rocka mieszka w ich własnym domu! Koledzy ze szkoły i towarzysze zabaw zielenieli z zazdrości, gdy o tym wspominali.

- Pewnie. Ma być cicho, jasne? - powiedziała Sabina zniżając głos do szeptu.

- Umowa stoi! Już my tego dopilnujemy - obiecał Billy.

Dziewczyna przesłała im całusa i zniknęła za drzwiami swojego mieszkania. Robiło jej się smutno, ilekroć myślała o bliźniętach. Miały tylko matkę - alkoholiczkę, która wpraw­dzie bardzo kochała swoje pociechy, ale nie potrafiła o nie zadbać. Jeśli nie wróciła na noc (co się zdarzało dość często), dzieci spały u sąsiadki. W rozmowach z pracownikami so­cjalnymi Matylda obiecywała poprawę i zarzekała się, że odtąd będzie idealną matką, lecz ciągle popełniała te same błędy.

Sabina zdawała sobie sprawę, że sytuacja jest niemal bez­nadziejna. Za życia matki sama często biegała głodna i zma­rznięta. Jej śmierć oraz pobyt w sierocińcu położyły się cie­niem na życiu córki, ale Sabina się nie poddała. Od tamtej pory nienawidziła bogaczy. O własnych siłach wyszła z bie­dy. Niebiosa dały jej piękny głos. To był kapitał, dzięki któremu mogła lepiej żyć. Robiła wszystko, by wykorzystać szansę. Nadal jednak nie mogła się pogodzić z myślą, że matka odeszła przedwcześnie...

Z westchnieniem opadła na łóżko i zamknęła oczy. By­ła wykończona. Podczas występów dawała z siebie wszystko. Po koncercie zmęczenie ścinało ją z nóg. Nie­kiedy miała wrażenie, że naprawdę żyje tylko wówczas, gdy stoi na scenie, śpiewa wysokim, czystym głosem, czuje pom­powaną do krwi adrenalinę, słyszy brawa i okrzyki fanów. Czuła, jak wszystko wokół pulsuje. Kołysała się w takt muzyki.

Uśmiechnęła się do swoich myśli, przymknęła oczy, wes­tchnęła i ułożyła się wygodniej na wysłużonym materacu. Kilkuminutowa drzemka... To wystarczy. Zaledwie parę chwil...

Obudziło ją głośne pukanie. Na pół przytomna wstała i powlokła się do drzwi. Otworzyła je i stanęła twarzą w twarz z Alem.

- Zaspałam - jęknęła. - Która godzina?

- Szósta. Przebierz się szybko. Zjesz u mnie kolację i od razu poczujesz się lepiej.

- Co zaplanowałeś? - wypytywała, ziewając. Wpuściła gościa do mieszkania.

- Potrawka z kurcząt - wyliczał Al. - Do tego ziemniaki, brokuły i holenderski sos. Na deser wiśniowe konfitury.

- Pewnie zapędziłeś Susi do kuchni na cały dzień! - krzyknęła Sabina. Znała kucharkę Ala. Drobna kobietka z pewnością klęła na czym świat stoi, przygotowując wy­myślne potrawy.

- Jasne - odparł, a w jego zielonych oczach pojawiły się wesołe iskierki. - W związku z tym musiałem jej obiecać premię.

- Z pewnością na nią zasłużyła. Usiądź wygodnie i cze­kaj. Wkrótce będę gotowa.

Szybko wzięła prysznic. Włożyła niebieską jedwabną suk­nię na cieniutkich ramiączkach, z prostym karczkiem, obniżoną talią i lekko rozszerzaną spódnicą. Fason sukni uwydatniał doskonałą figurę Sabiny, a wyrazisty kolor tka­niny sprawiał, że jej szare oczy jakby zbłękitniały. Nie stać jej było na tak eleganckie kreacje, ale odkryła sklep z używanymi rzeczami, gdzie za niewielkie pieniądze moż­na było kupić markowe ciuchy. Cienkie czarne rajstopy i maleńka ciemna torebka dopełniały stroju. Sabina zarzuci­ła na ramiona kaszmirowy płaszcz. Noce bywały chłodne. Rozpuściła włosy, choć zwykle na wieczór upinała je w kok. Gdy weszła do saloniku, Al zerwał się na równe nogi i wes­tchnął.

- Prawdziwa uczta dla oczu! Doskonale się prezentujesz.

- Skąd ten chytry wyraz twarzy? - spytała podejrzliwie Sabina.

- Mówiłem ci, że mam pewien plan - oznajmił Al po krótkim namyśle. - Pamiętasz, jak ci wspominałem o szpita­lu dziecięcym, na który zbieram pieniądze?

- Tak - odparła wyczekująco.

- Chcę rozpropagować ten pomysł. Myślę o lokalnej telewizji. Muszę znaleźć kilku bogaczy skłonnych po­przeć akcję charytatywną. Ty będziesz moją kartą atutową. Zaprosimy jeszcze kilku artystów i zrobimy program. - Al się rozpromienił. - Z pewnością zbierzemy więcej, niż po­trzeba.

- Nie musisz mnie przekonywać. Wystąpię. Oczywiście za darmo - zapewniła Sabina. - Problem w tym, że nie je­steśmy dość popularni...

- Jesteście - upierał się Al. - Dodam, że dla was to rów­nież czysty zysk. Po tym programie niewątpliwie powiększy się krąg waszych fanów. To magia telewizji. Zresztą nie o to chodzi i doskonale o tym wiesz, więc przestań się krygować. Niestety, stacja telewizyjna nie zaakceptuje mojego pomysłu, jeżeli nie wskażę paru nadzianych facetów gotowych sfinan­sować program. Chcę namówić Thorna, by został jednym z nich.

- Zgodzi się?

- Jeśli zostanie przekonany... - Al spojrzał znacząco na Sabinę.

- Chwileczkę - zreflektowała się nagle. - Nie zamierzam wdzięczyć się do twego braciszka - ludojada. Żadna siła mnie do tego nie skłoni.

- Nie musisz się do niego wdzięczyć. Bądź uprzejma i sympatyczna. Taka jak zwykle.

- Przysięgnij, że nie ma w tym żadnej pułapki. - Sabina zmarszczyła brwi.

- Słowo - odparł Al, pokazując w uśmiechu białe zęby. - Możesz mi zaufać.

- Nie ufam nikomu, nawet tobie - odparła z uśmiechem.

- Trzeba coś z tym zrobić.

Al podał ramię Sabinie i sprowadził ją po długich schodach.

- Dlaczego sam nie poprosisz brata o wsparcie? - zapy­tała półgłosem, wracając do poprzedniej rozmowy. - Rodzi­na powinna trzymać się razem...

- Thorn jest na mnie wściekły.

- Dlaczego?

Al wcisnął ręce w kieszenie, westchnął ciężko i z waha­niem popatrzył na koleżankę.

- Braciszek - ludojad... tak go chyba nazwałaś... znalazł mi dziewczynę. Wczoraj ją poznałem.

- Słucham? - Zaskoczona Sabina otworzyła szeroko oczy.

- Thorn ma dla mnie dziewczynę. Jest miła, pochodzi z dobrego domu, a jej ojciec ma rafinerię. Mój brat wydał wczoraj przyjęcie, żebyśmy się poznali.

- Rany boskie! - wyrwało się Sabinie.

- Po bankiecie zadzwoniłem do matki, a ona, niewiele myśląc, zatelefonowała do Thorna, by natrzeć mu uszu. Mój braciszek wściekł się nie na żarty, bo za matką nie przepada, natomiast rafineria mego potencjalnego teścia stanowi istot­ny element w jego planach na przyszłość. Musi ją mieć. - Al wzruszył ramionami. - Gdybym mu w tym pomógł, na pew­no dałby forsę na pomoc dla szpitala.

- Kup mu rafinerię w prezencie - rzuciła niefrasobliwie Sabina.

- Za co? Jestem bez grosza. No, trochę przesadziłem. Rzecz w tym, że nie dysponuję kapitałem pozwalającym na takie inwestycje. Jestem wspólnikiem brata, ale tylko na pa­pierze. Dopiero w przyszłym roku oficjalnie przejmę należną mi część spadku po ojcu.

- Postać Hamilt...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin