Wyspa kwiatów.rtf

(67849 KB) Pobierz
Nora Roberts

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przylot na lotnisko międzynarodowe w Honolulu wyglądał tradycyjnie. Bella zdecydowanie wolałaby wtopić się w tłum, ale klasa turystyczna, któ podró­żowała, zapewniała dodatkowe atrakcje w hali przylo­w. Pięknie opalone i promiennie uśmiechnięte dziew­częta, przystrojone w jaskrawe spódniczki, obdarowy­wały podróżnych wieńcami z barwnych kwiatów. Przyjmując powitalne pocałunki i kolejne girlandy, Bella przedzierała się przez tłum w poszukiwaniu punktu informacyjnego. Niespodziewanie na jej drodze wyros­ła tęga postać. Koszula w pomarańczowe i żółte kwiaty oraz dwa aparaty zawieszone na szyi nie pozostawiały złudzeń, że ich włciciel pragnie w pełni korzystać z wakacji. Być może w innych okolicznościach ten wi­dok rozbawiłby ją, ale teraz była zbyt zdenerwowana, by zwrócić na niego uwagę. Nie stała na amerykańskiej ziemi od piętnastu lat. Kiedy podczas lądowania patrzy­ła na klify i plaże, wcale nie czuła, że wraca do domu.

Obraz Ameryki, jaki zachowała w pamięci, składał się ze strzęw wspomnień siedmioletniego dziecka. Dominowały w nich zielone łąki, upstrzone złotymi ja­skrami, sękaty wiąz, strzegący okna sypialni, i skrzynka na listy, stojąca na końcu alejki. Ale przede wszystkim było to wspomnienie mężczyzny, który zabierał w fantastyczny, wyimaginowany świat podróży po afry­kańskich dżunglach i bezludnych wyspach. Bujna i eg­zotyczna roślinność Honolulu była dla Belli równie obca jak ojciec, którego przyjechała tu odszukać. Miała wrażenie, że od rozwodu rodziców, który rzucił tak daleko od jej korzeni, minęły już całe wieki.

Bała się, że adres, odnaleziony wśd papierów mat­ki, zaprowadzi ją donikąd. Nie wiedziała, jak stary jest ten pomięty skrawek papieru. Nie miała nawet pojęcia, czy kapitan Charlie Swan wciąż mieszka na wy­spie Kauai. Nie było żadnych listów, potwierdzających aktualność adresu. Sensowniej byłoby napisać do ojca, ale po tygodniu rozważ uznała, że lepiej będzie spot­kać się z nim osobiście. Pieniędzy miała zaledwie na tydzień i doskonale wiedziała, że ta podróż to czyste szaleństwo. Nic jednak nie mogło jej powstrzymać. Ba­ła się jedynie, że u celu zostanie odrzucona.

W zasadzie nie mam powodu, by spodziewać się czegoś innego, zganiła się w myślach. Dlaczego męż­czyzna, który opuścił w okresie dla dziecka najważ­niejszym, miałby teraz interesować się jej losem?

Odetchnęła głęboko i ponownie obiecała sobie, że zaakceptuje wszystko, co ta podróż przyniesie. A także to, co spotkają na końcu tej drogi. Już dawno nauczyła się akceptować wyroki losu. Przywykła do ukrywania uczuć, co utrwaliło się w okresie dojrzewania.

Szybkim ruchem poprawiła biały kapelusz z mięk­kim rondem i uniosła głowę. Nikt by nie odgadł, że ta dziewczyna o gęstych włosach w kolorze lnu, krocząca z gracjąd tłumu turystów, czuje narastający we­wnątrz niepokój. Wyglądała elegancko w swym odzie­dziczonym kostiumie podróżnym z błękitnego jedwa­biu. Kostium trzeba było dopasować do jej delikatnej figury, gdyż matka miała obfitsze kształty.

Dziewczyna w punkcie informacyjnym zajęta była pogawędką z jakimś mężczyzną. Bella stanęła z boku i przypatrywała się im z wyraźnym zainteresowaniem. Mężczyzna miał ciemną karnację i był bardzo wysoki. Jej uczennice zapewne powiedziałyby o nim, że jest atrakcyjny. Jego surową twarz okalały miedziano-brązowe, kręcone, zmierzwione, pozostające w dużym nieładzie włosy. Opalona skóra była dowodem na to, że nie obce było mu słce Hawajów. W jego wyglądzie było coś zawa­diackiego. Jakaś zmysłowość, któ Bella rozpoznawa­ła, ale nie do końca rozumiała. Pomyślała, że chyba kiedyś miałamany nos, ale jeśli nawet tak było, to jego profil tylko na tym zyskał, nabierając bardziej mę­skiego, zadziornego wyglądu. Ubrany był zwyczajnie w znoszone dżinsy z postrzępionymi nogawkami i ro­boczą koszulę, podkreślają szeroki tors i muskularne ramiona.

Bella przyglądała się mu z lekką irytacją. Obserwo­wała, jak swobodnie się zachowywał, jak czarował swo­ rozmówczynię, jak nonszalancko opierał się o kontu­ar i kpiąco uśmiechał. Wspominając z goryczą matkę, pomyślała, że zna ten typ facetów, krążących nad ko­bietą niczym sępy. Pamiętała, że kiedy uroda matki przeminęła, tłumek adoratorów zainteresował sięod­szymi wybrankami. W takich chwilach Bella czuła wdzięczność, że jej kontakty z mężczyznami były dotąd tak ograniczone.

Mężczyzna odwrócił się i podchwycił jej spojrzenie. Zdenerwowana, nie potrafiła odwrócić wzroku.

Lustrował uważnie, unosząc ciemne brwi. Prostota stroju Belli podkreślała jej elegancję i ukazywała pięk­ budowęodego ciała. Kapelusz tylko nieznacznie zakrywał twarz. Widać było delikatne, arystokratyczne rysy, prosty nos, usta bez uśmiechu i oczy o barwie porannego nieba. Rzęsy miała gęste, złociste i wyjątko­wo długie. Mężczyzna pomyślał, że chyba nie mogą być naturalne. Spostrzegłszy, że jedynym widocznym kos­metykiem jest lakier do paznokci, uznał, że dziewczyna musi być skromna i zrównoważona.

Powoli, z wyrachowaną zuchwałcią, uśmiechnął się. Bella starała się nie dać po sobie poznać żadnych uczuć i ukryć rumieniec, który pojawił się na jej twarzy. Urzędniczka, widząc, że jej rozmówca znalazł sobie inny obiekt zainteresowania, niechętnie przeniosła wzrok na Bellę.

- W czym mogę pomóc? - zapytała z wyuczonym uśmiechem.

Bella zignorowała mężczyznę i podeszła do kontuaru.

- Dzień dobry. Muszę się dostać na Kauai. Czy mog­łaby mi pani w tym pomóc?

W głosie Bella dawało się wyczuć francuski akcent.

- Oczywiście. Lot czarterowy na Kauai będzie za... - Urzędniczka spojrzała na zegarek i uśmiechnęła się ponownie. - Za dwadzieścia minut.

- A ja ruszam natychmiast - odezwał się mężczyzna.

Bella spojrzała na niego. Zauważa, że jego oczy były intensywnie zielone.

- Po co marnować czas na włóczenie się po lotni­sku? - Nieznajomy uśmiechał się szeroko. - A poza tym mój samolot nie jest tak zatłoczony i kosztowny jak lot czarterowy.

Bella pogardliwie uniosła brew.

- A czy pan ma samolot? - zapytała chłodno.

- O tak, mam samolot. - Mimo iż opierał się o kon­tuar, nadal był od niej o wiele wyższy. - Nigdy nie gardzę drobnymi, jakie można dostać za przewiezienie kogoś z wyspy na wyspę.

- Edward - odezwała się urzędniczka, ale przerwał jej skinieniem dłoni i ponownie sięmiechnął.

- Rose może za mnie ręczyć. Latam dla linii Canyon na Kauai.

- Edward... Pan Cullen jest świetnym pilotem - od­chrząknęła Rose i posła mu znaczące spojrzenie. - Mogę zapewnić, że lot jego samolotem będzie równie ekscytujący, jak czarterowym.

Przyglądając się jego twarzy, która wyraża lekce­ważenie i rozbawienie, Bella pomyślał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin