AMISZE W POLSCE.txt

(8 KB) Pobierz
Jedyna w Polsce rodzina amiszów ma już doć życia pod Warszawš. Sprzedaje ziemię, dom, zwierzęta. I rusza w drogę.

Stoi w polu, tuż przy drodze, wkopany w ziemię Jakuba. Z daleka wyglšda jak strach na wróble. Gruby pal drewniany, solidna drewniana tablica przybita w poprzek z napisem sprzedam. Chodzi o to pole  półtora hektara, o ten kawałek lasu, o dom, który Jakub 15 lat temu sam zbudował. Skromny, choć duży budynek, obity blachš falistš, z oborš dla kilku krów, zagrodš dla kur, ogródkiem, w którym już wszystko, z wyjštkiem paru głów kapusty, dawno zostało zebrane. Martinowie nie ogrodzili swojej działki, bo po co. Jakby kto chciał wejć niezauważony i tak przecież to zrobi. Nawet gdyby Jakubowe pole bronił mur, bramy i zasieki. To do Martinów zresztš nie pasuje. I w ogóle nie pasuje do amiszów.

Przed tablicš z napisem o sprzedaży kto od czasu do czasu przystanie, zapyta o cenę. Ile to razem może kosztować? 400, 500 tysięcy? Takie sš ceny w tym miejscu, 40 kilometrów od centrum Warszawy, w Cezarowie koło Mińska Mazowieckiego. Im dalej od Warszawy, tym taniej. Jakub już jedził na północ. Niedaleko Ciechanowa znalazł bardzo dobrš ziemię daleko od dużych miast, daleko do najbliższej wsi, na pustkowiu. Za sprzedane tu półtora hektara tam będš mogli kupić cztery, może pięć. Z tego spłachetka pola, który dzi uprawiajš, trudno wyżywić dziewięcioosobowš rodzinę. Jakub zbuduje nowy dom w parę tygodni. Zna się na stolarce, murarstwie i dekarstwie. Ojciec go uczył. Jeszcze w Ameryce. Teraz Jakub zaczyna uczyć najstarszego syna, Rubena. Ruben, jak wszystkie jego dzieci, urodził się w Polsce. Niedawno skończył 15 lat. Najmłodszy, Stefan, dopiero pięć.



Dzi jest normalny dzień tygodnia, więc wstajš wczenie, przed szóstš. Trzeba nakarmić zwierzęta, przygotować niadanie. Punktualnie o siódmej siadajš do stołu. Jakub, jego żona Anita, dzieci: Ruben, Joshua, Ilona, Zofia, Waldemar, Krzysztof i Stefan. Na stole chleb, biały ser, pomidor, ogórek, herbata, mleko. Nikt jeszcze nie sięga po jedzenie. Jakub otwiera Nowy Testament, chwilę szuka fragmentu, czyta po angielsku i zaraz po swojemu tłumaczy na polski: Strzeżcie się oto tych fałszywych proroków, którzy przychodzš do was w owczym futrze, a w rodku sš drapieżne wilki z nich. Poznacie ich po owocach.

W jego angielskim jak u każdego amisza słychać twardy, chyba niemiecki akcent. Po polsku mówi z ledwie zauważalnym angielskim akcentem. Lepiej niż Anita i dzieci. Nic dziwnego, bo to on wszędzie jedzi, załatwia urzędowe sprawy i on najczęciej rozmawia z sšsiadami. Można już jeć.

Po niadaniu Jakub pójdzie do stolarni. Anita zbierze dzieci, każe im usišć przed czarnš tablicš szkolnš zawieszonš na cianie w kuchni. Do południa będzie ich uczyła matematyki, historii i geografii. Żadne z dzieci Martinów nie chodzi do szkoły. Sš Amerykanami z prawem stałego pobytu w Polsce, a dzieci obcokrajowców nie podlegajš obowišzkowi szkolnemu.
 Dlaczego sprzedajecie dom, dlaczego chcecie wyjechać z Cezarowa?
 Nie ma jednej odpowiedzi  Jakub mówi wolno, z namysłem, Anita się do niego umiecha, jakby chciała powiedzieć, że przecież oboje bardzo dobrze wiedzš, dlaczego opuszczajš swojš wie. Jednak milczy, pozwala mówić Jakubowi. Dzieci zachowujš się tak, jakby ich w ogóle nie było. Siedzš nieruchomo przy stole. 
Przyjechali 17 lat temu. Razem z nimi jeszcze dwie rodziny amiszów. Po roku dwie rodziny wróciły do Stanów Zjednoczonych. Nie wytrzymały.
 Życie w Polsce dla ludzi całkiem innej kultury, innej religii nie jest łatwe  mówi Jakub.  My zostalimy. Chyba bylimy trochę bardziej uparci. No i cišgle jestemy. Radzimy sobie.
 Ale dlaczego chcecie zaczšć wszystko od nowa w innym miejscu?
 Na poczštku lat 90. polskie prawo zabraniało jeszcze obcokrajowcom kupować ziemię. Kiedy wybralimy to miejsce w Cezarowie, zaproponowalimy najbliższemu sšsiadowi, by za nasze pienišdze kupił posiadłoć. Sšsiad się zgodził i to był poczštek problemów.

Martinowie podpisali z nim umowę, zgodnie z którš, gdy prawo na to pozwoli, stanš się włacicielami ziemi. Umowę powiadczyli notarialnie.
 Rzeczywicie  opowiada dalej Jakub  wkrótce prawo zliberalizowano. Moglimy dokończyć transakcję. Stalimy się prawnymi włacicielami. Ale dwa, trzy lata temu, gdy ceny ziemi i nieruchomoci bardzo szybko zaczęły rosnšć, nasz sšsiad zażšdał od nas rekompensaty. Upierał się, że skoro nasza ziemia jest dzi kilka razy droższa, to i on chce z tego mieć co dla siebie. Nie zgodzilimy się, bo przecież nie powinien tak robić, nie miał do tego prawa. W końcu sšsiad wystšpił przeciwko nam do sšdu. Sšd wprawdzie oddalił powództwo, ale on dalej nas nachodził, oczekiwał, że damy mu jakie pienišdze. Ostatnio się wyniósł do miasta, ale jestemy już tym wszystkim zmęczeni. W dodatku gmina cišgle ma do nas jakie uwagi. Że na naszym podwórku jest eternit, że nie podpisalimy umowy z gminš na wywóz mieci, że nie chcemy zapomogi z opieki społecznej. My w ogóle niczego od nikogo nie chcemy. Może gdzie indziej będzie lepiej, spokojniej.
 Wszędzie będziecie się czuli jak obcy.
 Ale my i tu nie czujemy się obco. Id na wie, popytaj, zrozumiesz. Już postanowilimy zaczšć życie gdzie indziej. Poza tym jak sprzedamy ziemię w Cezarowie, będziemy mogli daleko od Warszawy za te same pienišdze kupić znacznie większš posiadłoć.

Cezarów to tylko mały przysiółek oddalony o dwa kilometry od całkiem sporej wsi Cięciwa i o dwa kolejne od trasy Warszawa  Terespol. Jeden sklep, kilkadziesišt gospodarstw. Przynajmniej połowa z nich widziała Jakuba Martina przy pracy. Komu remontował poddasze, wymieniał belki stropowe, komu innemu robił meble do kuchni, gdzie indziej tylko doradzał.
 Robota paliła mu się w rękach  opowiada Krystyna Pęczyńska z Cięciwy.  Wiadomo było, że jak się czego podejmie, to zrobi dobrze i szybko. On tu stolarzy uczył takich rzeczy, że aż się dziwili. Jak jaka niewielka praca, to nawet nie chciał pieniędzy, ale ludzie i tak mu przeważnie płacili. Dobry z niego człowiek, chociaż to trochę dziwna rodzina. Zawsze się na uboczu trzymali. Nawet ostatnio kto ze wsi wpadł na pomysł, żeby Jakubowi zaproponować kandydowanie do rady gminy. Uczciwy, pracowity, w sam raz na radnego. Wiadomo, że nikogo nie mógłby oszukać. Ale w końcu nikt z nim o tym nie porozmawiał, bo się okazało, że chcš wyjechać. Szkoda. Każdy ma prawo żyć po swojemu.

Na obiad po kawałku mięsa, dużo warzyw. Znów modlitwa. Anita nawet do posiłków nie zdejmuje chustki z głowy. Jakub zmienia robocze ubranie na czystš koszulę, czyste spodnie, nowe szelki. Chustka, szelki, podobne flanelowe i płócienne ubrania dla każdego członka rodziny  zewnętrzne atrybuty znane z amerykańskich filmów o amiszach. Jeli chodzi o filmowe kadry, to wszystko. W rodzinie Martinów nie ma konia ani bryczki. Jest za to wysłużony ford  dziewięcioosobowy van, którym raz w tygodniu dojeżdżajš na msze do warszawskiego zboru zielonowištkowców. Od kilku lat majš w domu pršd, kupili pralkę, a na półce zawsze w tym samym miejscu leży telefon komórkowy.
 Chodzi o to, żeby mieć kontakt z rodzinami w Stanach  tłumaczy Jakub.  Nie jestemy ortodoksyjnš rodzinš. Zresztš ci najbardziej tradycyjni amisze to nawet w Stanach nie więcej niż kilka procent całej grupy.

Według różnych szacunków w USA i Kanadzie żyje 200-250 tys. amiszów. W dodatku jest ich coraz więcej, bo rodziny wielodzietne sš regułš. Jednak historia amiszów tak naprawdę zaczęła się kilka wieków temu w Europie. Martinowie nie przypadkiem znaleli się na kontynencie, który kiedy opucili ich przodkowie. I nie ma przypadku w tym, że wybrali akurat Polskę. Anita opowiada o tym dzieciom na lekcjach historii, które bardziej niż nauczaniem dziejów powszechnych sš historiš ródeł ich własnej religijnoci.

Martinowie dokładnie znali polskš historię swoich braci menonitów, zanim trafili na Mazowsze.  Zaraz po przyjedzie do Polski  mówi Jakub  mielimy nadzieję, że uda się odnowić gminę, zachęcić ludzi do modlitwy, do czytania Biblii. Obojętnie pod jakim religijnym szyldem, amiszów czy menonitów. Ale nadzieja powoli gasła. Z Ameryki nikt do nas nie przyjedzie, a w Polsce, katolickim kraju, dobrze to rozumiemy, nasza misja może się wydawać nieco anachroniczna.

Niedawno całš dziewištkš polecieli do Stanów. Lšdowali w Nowym Jorku. Potem autem dwa tysišce kilometrów do stanu Indiana. Przez szyby samochodu oglšdali bardzo wysokie domy, szerokie autostrady, a im bliżej Indiany, tym większe połacie pól, farmy wielkie jak ich podwarszawska gmina. Jeli za czym tęskniš, jeli im czego szkoda, to chyba tylko tego. W Indianie mieszkajš rodzice Anity. Tłumaczyli córce, że powinna namówić Jakuba i zostać. Jeli nie dla siebie, to dla dzieci, które w Polsce za parę lat zupełnie przestanš być amiszami. Po kilku dniach najstarsze  Ruben, Joshua, Ilona i Zofia  chciały już wracać do Polski. Wrócili.
 Jak dzieci dorosnš, same zdecydujš, kim chcš być  mówi Jakub.  Na pewno nie będziemy im w tym przeszkadzali.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin