Sludzy Arki #2 Posrodku kregu - WYLIE JONATHAN.txt

(554 KB) Pobierz
WYLIE JONATHAN





Sludzy Arki #2 Posrodku kregu





JONATHAN WYLIE





SLUDZY ARKItom II



Przelozyl JACEK KOZERSKI



Wydawnictwo: Amber 1993





GTW





Dla Johna...wspanialego czlowieka i najlepszego przyjaciela





PROLOG





Delfiny uwazaly, ze jest bardzo dziwny. Zawsze wiedzialy, ze Ksonka nie jest zupelnie taki sam, jak reszta z nich, odznaczal sie jednak uzytecznym talentem wyszukiwania zywnosci oraz przewodzil w ich radosnych zabawach, wiec podazaly za nim. Mimo wszystko ten jego ostatni kaprys wykraczal daleko poza ich zdolnosci pojmowania. Unoszace sie na wodzie skrzynki mialy kanciaste, nienaturalne ksztalty. To nie bylo jedzenie! Delfiny wyczuwaly, ze krylo sie w nich zycie, ale wprawialo je to w dziwny niepokoj.Juz od dwoch dni opiekowaly sie szkatulkami z drewna i metalu, wykorzystujac plywy i prady. To bylo czyste szalenstwo i wszystkie poczuly zadowolenie, kiedy wreszcie zrozumialy, ze ich zadanie zbliza sie do konca. Ksonka wprowadzil je do polkolistej zatoki jednej z malenkich wysepek. Tutaj pozostawily swoj dziwny ladunek i obserwowaly, jak fale niosa go ku odludnej plazy.

Ich przywodca zawolal do nich radosnie. Byl najwyrazniej uszczesliwiony. Zaden z pozostalych delfinow nie mogl zrozumiec, dlaczego. Co wiecej, pod pozorem radosnego swiergotania, Ksonka najwyrazniej - w jakis tajemniczy sposob - rozmawial z kims, kogo wlasciwie nie bylo. Z kims, kto byc moze zyl p o z a woda. Byla to tak niedorzeczna mysl, ze delfiny szybko usunely ja ze swych umyslow.



Przynioslem je! - Wysoki, spiewny glos delfina dzwieczal zadowoleniem, rozbrzmiewajac w umysle Ashuli.

Dziekuje ci, Ksonka.

Mam nadzieje, ze wlasnie tego naprawde chciales. Nieladnie pachna.

Jestem po prostu starym czlowiekiem z wielkim nosem - odparl czarodziej. - Dzieki ci za umozliwienie zaspokojenia mojej ciekawosci. "Gdyby to tylko bylo takie proste" - dodal do siebie.

Dla ciebie wszystko. - Smiech delfina brzmial beztrosko, lecz jego glos przepelniala milosc. - Do zobaczenia, przyjacielu z powietrza.

Do zobaczenia. Szybkich pletw i ogona!

Ashula stal na szczycie niewysokiego urwiska. Ze scisnietym gardlem, wytezajac oczy, odprowadzal wzrokiem oddalajace sie stadko delfinow. "Moze po raz ostatni oddajesz mi przysluge. Ksonka - pomyslal. - Po tych wszystkich latach".

Szarpniecie za skraj plaszcza wyrwalo go z zadumy. Czarodziei spojrzal na stojacego przy nim malego chlopca. Mial jakies piec lat, lecz wygladal na mlodszego, a jego chude jak patyki konczyny zalzawione zielone oczy i blada cera sprawialy wrazenie, ze jest niedozywiony.

-O co chodzi, Kubiak?

-Zimno.

Ashula przeklal swoja bezmyslnosc. Wciaz zapominal, z jaka niezwykla ostroscia jego mlody uczen odbiera wszystkie bodzce z otaczajacego go swiata. Czarodziej chronil swe stare kosci przed zywiolami wykorzystujac magiczne zdolnosci, ktore przywolywal calkiem bezwiednie, lecz teraz ujal reke chlopca, swiadomie pozwalajac, by ulamek tej mocy ogrzal drobne cialko.

Gdy Kubiak przestal drzec, oczy czarodzieja z powrotem skierowaly sie na morze i na dwie szkatulki, spoczywajace teraz na kamieniach na skraju przyboju.

-Czy to wlasnie po nie tutaj przyszlismy?

-Tak. Czy moglbys zejsc na plaze i przyniesc je tutaj?

-A musze?

-Nie sadze, bym ja...

-Ale morze jest zimne. Zmarzna mi stopy.

Ashula skierowal nieco wiecej mocy, aby ogrzac nogi chlopca.

-Pospiesz sie - powiedzial. - Ogrzeje cie, gdy bedziemy wracali, a w domu rozpalimy wielki ogien.

Mruczac do siebie o czarodziejach, ktorzy wykorzystuja biedne dzieci, kiedy w zupelnosci wystarczylby prosty czar, Kubiak zsunal sie jak pajak po stromej sciezce zbiegajacej z urwiska. Pobiegl niezgrabnie po kamieniach i zatrzymal sie przed pierwsza szkatulka, w chwili, gdy fala sie cofala. Sprobowal schwycic skrzynke, lecz okazala sie ciezsza, niz oczekiwal, i zatoczyl sie tylu. Szkatulka zakolysala sie w jego rekach, jak gdyby byla zywa, i jednoczesnie z wnetrza dobiegl przytlumiony krzyk.



Przestraszony Kubiak upuscil swoj ciezar i usiadl mimowolnie, wlasnie, gdy nadplywala nastepna fala, ktora przemoczyla go od stop do glow. Zziebniety, mokry i przestraszony, pozbieral sie i podniosl milczaca teraz skrzynke. Gniew - na Ashule, na morze, na to glupie pudelko - ogrzal go nieco i zataczajac sie przeniosl szkatule do stop urwiska, a potem wrocil po druga. Z ta poradzil sobie bez zadnych nieszczesliwych wypadkow i wreszcie zaniosl obie po kolei na szczyt urwiska. Kosztowalo go to tyle wysilku, ze rozgrzal sie pod swoim przesyconym sola, mokrym ubraniem. Odtracil ofiarowana mu reke Ashuli i ruszyl do domu niosac jedna skrzynke.

Lodowaty wiatr sprawil, ze wkrotce pozalowal swej porywczosci, kiedy w koncu wpadl do kuchni w Starych Murach, drzal niepohamowanie. Bezceremonialnie rzucil swoje brzemie na podloge i pozwolil, by cieplo kuchni saczylo sie w jego cialo. Wkrotce potem do kuchni weszli Ashula z druga skrzynka i Mosi, stateczna kucharka. Oboje zdjeli z niego mokre rzeczy i wsadzili do stojacej przed ogniem balii z goraca woda. Milo bylo, ze poswiecili mu tyle troski.

Na jakis czas zapomniano o skrzynkach.



Mireldi przygladal sie uwaznie czarodziejowi. Pamietal Ashule jako starego czlowieka, kiedy on sam byl chlopcem, czyli cale szescdziesiat lat temu! Wydawalo sie, ze od tego czasu czarodziej niewiele sie zmienil. Jego oczy wciaz byly jasne, barwy wiecznie mlodego blekitu. Mial srebrnosiwe wlosy i dluga, lecz zadbana brode. W porownaniu z nimi skora wydawala sie ciemna, a zmarszczki na twarzy wygladaly jak slady pozostawione przez fale na wygladzonym piasku plazy.

-Dzieci, powiadasz? - glos Mireldiego drzal z lekka.

-Tak, wasza krolewska mosc.

-Nie chcialbym, zebys mnie tak nazywal, Ashula. Ladny ze mnie krol, ktory ma mniej poddanych niz palcow u rak.

-Trudno zerwac z przyzwyczajeniami calego zycia - powiedziala Ashula, zarowno, bowiem Mireldi, jak i siedzaca obok niego krolowa Reveza byli czesciowo glusi.

-Chlopcy czy dziewczynki? - zapytala krolowa, z matczynym blyskiem w oku.

-Dziewczynki, pani. Wygladaja jak blizniaczki i maja takie samo usposobienie.

Obie malenkie istotki mialy czerwone twarzyczki, krzyczaly zas od chwili, kiedy otwarto skrzynki.

-Odmience? - zapytal Mireldi, jak gdyby samego siebie.

-Ale jak zdolaly przezyc? Strock lezy wiele mil morskich od jakiejkolwiek innej wyspy - powiedziala krolowa.

-Moze rozbil sie jakis statek - odparl Ashula. - Wyglada na to, ze cechuja je wybitne zdolnosci do utrzymywania sie przy zyciu. W kazdym razie wydaje mi sie, ze mialy zamiar wlasnie tu przybyc.

-Dlaczego?

-Nie potrafie wyjasnic - stwierdzil i dodal w myslach: "A gdybym nawet mogl, i tak byscie mi nie uwierzyli".

-Zatem rzucmy na nie okiem - zaproponowal Mireldi.

Ashula podszedl do drzwi i wprowadzil kucharke, ktora niosla dziewczynki, trzymajac je w zagieciach lokci. Przezwyciezywszy wstrzas wywolany ich niezwyklym przybyciem i nieziemskim pieknem ich fiolkowych oczu, kucharka poczula sympatie do malenstw. Poniewaz wciaz wrzeszczaly, starala sie je uciszyc, gdy zblizala sie do krola i krolowej.

Na pomarszczonych twarzyczkach dziewczynek widac bylo wypieki wywolane zloscia, a ich oczy popatrzyly oskarzycielsko, najpierw na czarodzieja, a potem na krolewska pare. Mireldi i jego zona wstrzymali oddech.

-Widzicie podobienstwo? - zapytal Ashula, choc ich twarze zdazyly juz odpowiedziec na to pytanie.

Wyjawszy kolor oczu, obie dziewczynki wykazywaly niezwykle podobienstwo do krolewskiej corki, kiedy byla dzieckiem. Juz od dawna nie zyla; utonela w wypadku, ktorego wspomnienie wciaz napelnialo ich bolem.

-Nie mamy nikogo, kto by je wykarmil - powiedziala Reveza.

-Och, damy sobie rade, pani - odparla kucharka. - Stara krowa daje wiecej mleka, niz nam teraz potrzeba. Ciii, slodziutkie.

-Zatem zgadzacie sie je tutaj zatrzymac? - zapytal Ashula.

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

-Takie malenstwa nie sprawia klopotu - orzekla kucharka. Usmiechnela sie, gdyz dziewczynki ucichly nieco.

-Nie wrzucimy ich przeciez z powrotem do morza - powiedziala Reveza.

-Nie wyglada na to, zebysmy nie mieli dla nich miejsca. - Krol usmiechnal sie, myslac o tuzinach pustych pokoi wokol nich.

-Przydaloby sie nam tutaj troche mlodej krwi - oswiadczyla kucharka. - Blagam o wybaczenie - dodala, czerwieniac sie.

-Masz racje, Mosi - rozesmial sie Mireldi.

-Beda dla nas jak nasze wlasne dzieci - szepnela krolowa.

Ashula odetchnal z ulga.

Powrociwszy do swoich apartamentow, czarodziej sprawdzil, jak sie miewa Kubiak. Chlopiec przeziebil sie i jego czolo bylo rozpalone, lecz spal dosc spokojnie. Ashula pozostawil go i poszedl do pracowni.

Usiadlszy przy stole wyciagnal jakis pergamin z sekretnej szuflady i rozpostarl go przed soba. Spojrzal na wlasne wyrazne pismo. Dobrze zapamietal wszystkie te slowa przepisujac je dawno, dawno temu. Inskrypcja na kamieniu byla wowczas wciaz jeszcze czytelna, chociaz musial zeskrobac stuletnie porosty, aby odcyfrowac niektore litery. Teraz juz kamien zaczynal sie kruszyc, trawiony wiatrami i deszczem. Nikt inny nigdy nie odczytal poslania na wrotach grobowca. Lecz z drugiej strony - nikomu innemu nie bylo to potrzebne.

Ilez to razy zastanawial sie nad tymi tajemniczymi slowami? Jeszcze raz spojrzal na poczatek tekstu. Teraz wreszcie zaczynalo miec to jakis sens.



Z morza - niebezpieczenstwo.

Z morza - bezpieczenstwo.

Z dwojga - jednosc.

Z jednosci - wolnosc.



"Lecz z ktorej?" - zastanowil sie. Nie otrzymawszy zadnej odpowiedzi, czytal dalej.



Srebrna spirala, czarna jak smola,

Wciaz sie obraca, wciaz nieruchoma.

Gdy srodek kregu na krawedzi lezy,

Leb weza za ogonem biezy.



Dziedziczka zla w lancuchach do wolno...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin