Droga do wiecznosci - McDEVITT JACK.txt

(638 KB) Pobierz
McDEVITT JACK





Droga do wiecznosci





JACK McDEVITT





(Eternity Road)

Przeklad Ewa Wojtczak



PODZIEKOWANIA





Gdy pisze, zawsze moge liczyc na twoja pomoc i wsparcie. Dzieki, Maureen.Chcialbym takze podziekowac Ralphowi Vicinanzy, Caitlin Blasdell i Johnowi Silbersackowi z wydawnictwa HarperPrism. Dolores Dwyer jestem wdzieczny za poprawki redakcyjne, Charlesowi Sheffieldowi za uwagi na temat mojego rekopisu, a specjalistce od koni Elizabeth Moon za pomoc w przygotowaniu drugiego wydania.



Spytalem go, jak daleko jestesmy od Hartford.

Odparl, ze nigdy nie slyszal tej nazwy.



Mark Twain

"Jankes na dworze krola Artura"





PROLOG





Byl Pazdziernik, czas schylku ludzkosci,O zmierzchu ruszyli z odwaga w nieznane,

By pamiec ocalic o ziemskiej przeszlosci.





- "Podroze Abrahama Polka"





Kiedy Silas dotarl do domu, zastal w ogrodzie poslanca.-Wrocil - szepnal chlopak i podal mu koperte.

Byl jednym z dwoch mlodziencow zatrudnionych podczas nieobecnosci Karika do opieki nad jego willa. Slowa te zaskoczyly Silasa, spodziewal sie bowiem, ze powrotowi starego bedzie towarzyszyc decie w rogi i walenie w bebny albo tez ze Karik Endine w ogole nie wroci.

Koperta byl zapieczetowana woskiem.

-Jak sie miewa?

-Zdaje mi sie, ze nie najlepiej.

Silas probowal sobie przypomniec imie poslanca. Kam? Kim? Jakos tak. Wzruszyl ramionami, otworzyl koperte i wyjal z niej jedna zlozona kartke.

SILASIE, MUSZE SIE Z TOBA PILNIE ZOBACZYC.





NIE MOW NIKOMU.

PROSZE, PRZYJDZ NATYCHMIAST.





KARIK Ekspedycja wyruszyla prawie dziewiec miesiecy temu. Silas popatrzyl na notke, wyjal monete i podal ja chlopcu.-Powtorz Karikowi, ze przyjde.

Slonce przesuwalo sie juz ku linii horyzontu, a ostatnie kilka nocy bylo chlodnych. Silas pospiesznie wszedl do domu, umyl sie, nalozyl swieza koszule i wyjal z szafy lekka kurtke. Potem wybiegl z domu, poruszajac sie tak szybko, jak tylko pozwalala mu na to godnosc i piecdziesiat lat na karku. Predko dotarl do Imperium, wyprowadzil ze stajni Oxfoota, wyjechal przez miejska brame i poklusowal Droga Rzeczna. Niebo bylo bezchmurne i czerwonawe; powoli zapadal zmierzch. Para czapli leciala leniwie nad woda. Missisipi kotlowala sie przy powalonym moscie Drogowcow, wirowala wsrod hald bezksztaltnego betonu, przeplywala spokojnie ponad zatopionymi przeslami, zalamywala sie na zwalach gruzu. Nikt tak naprawde nie wiedzial, jak stary jest most. Potrzaskane filary tworzyly lokalne kipiele, a wystajace nad wode omszale wiezyczki posepnie tonely w mroku.

Brukowany szlak lagodnym lukiem oddalal sie od rzeki, przecinal gaik wiazowy po prawej stronie i docieral na cypel. Wzdluz polnocnego pobocza ciagnela sie dluga, szara sciana, stanowiaca czesc zagrzebanej na wzniesieniu budowli. Podczas jazdy Silas przygladal sie wielkim szarym kamieniom i zastanawial sie, jak wygladal swiat w czasach, gdy zbudowano droge. Nagle sciana sie skonczyla. Silas objechal wzniesienie i dostrzegl wille Karika. Znal ja doskonale. Natychmiast naplynely wspomnienia dawnych dni spedzanych tu na rozmowach z przyjaciolmi przy winie. Zatesknil za tymi czasami. Chlopiec, ktory przyniosl wiadomosc, czerpal teraz wode ze studni. Silas dal mu znak reka.

-Czeka na pana. Prosze, niech pan wejdzie.

Willa stala frontem do rzeki. Byla luksusowa rezydencja, dwukondygnacyjna, zbudowana w tradycji Masandik, z podzielonymi skrzydlami na parterze, balustradami i balkonami na pietrze. Duze okna, wiele szkla. Silas oddal cugle chlopcu, zastukal do drzwi, po czym wszedl.

Nic sie tu nie zmienilo. Sciany obwieszono gobelinami w jesiennych kolorach, salon oswietlaly snopy przycmionego swiatla. Meble byly nowe, lecz w stylu, ktory Silas pamietal: ozdobnie rzezbione drewno obite skora. Typ charakterystyczny dla monarszych palacow wladcow z epoki cesarskiej.

Karik siedzial przy biurku, pograzony w lekturze. Silas ledwie rozpoznal przyjaciela. Wlosy i broda niemal calkowicie mu posiwialy. Skore mial obwisla i ziemista, oczy zapadniete w ciemnych oczodolach. Dawna intensywnosc wzroku oslabla, przemieniajac sie w blada czerwona lune. Usmiechnal sie, podniosl oczy znad stron rekopisu, wstal i - oswietlony rozowawym swiatlem zachodzacego slonca - podszedl, wyciagajac rece.

-Silasie - odezwal sie. - Dobrze cie widziec. - Objal przyjaciela i przez dluga chwile przyciskal do piersi. Taka poufalosc zupelnie do niego nie pasowala, Karik Endine byl bowiem czlowiekiem o chlodnym usposobieniu. - Nie spodziewales sie, ze wroce, co?

Zwatpienie Silasa faktycznie roslo wraz z kazdym uplywajacym miesiacem.

-Nie bylem pewny - baknal.

Chlopiec wszedl z woda i zaczal ja przelewac do stojacych w kuchni pojemnikow.

Karik wskazal Silasowi fotel. Mezczyzni przez chwile rozmawiali o niczym. Gdy wreszcie zostali sami, Silas pochylil sie ku przyjacielowi.

-Co sie stalo? - spytal sciszonym glosem. - Znalazles ja? Okna byly otwarte. Do pokoju wpadl podmuch zimnego wiatru. Firanki poruszyly sie.

-Nie.

Silas poczul nieoczekiwany przyplyw satysfakcji.

-Przykro mi.

-Sadze, ze nie istnieje.

-Chcesz powiedziec, ze miales bledne informacje i po prostu nie wiesz, gdzie jej szukac.

-Nie, po prostu sadze, ze nie istnieje. - Karik wyjal z szafki butelke ciemnoczerwonego wina i dwa kieliszki. Napelnil oba, jeden podal przyjacielowi.

-Za Przystan - powiedzial Silas. - I za starych przyjaciol.

Karik potrzasnal glowa.

-Nie. Wypijmy twoje zdrowie, Silasie. I za dom. Za Illyrie.

Gdy spelniali toast, chlopiec przyniosl wilgotny recznik. Silas starl podrozny kurz z twarzy i polozyl sobie chlodny material na karku.

-Przyjemnie.

Karik byl roztargniony i patrzyl w dal.

-Stesknilem sie za toba, przyjacielu - rzucil.

-Co sie tam wydarzylo? - spytal Silas. - Czy wszyscy wrocili cali i zdrowi?

Starzec zachowal na twarzy kamienny spokoj.

-Kogo straciliscie? - drazyl Silas.

Za oknami plynela Missisipi. Karik wstal, zapatrzyl sie w rzeke, po czym dopil wino.

-Wszystkich - odparl.

Jego glos drzal.

Silas odstawil kieliszek, nawet na chwile nie odwrocil oczu od towarzysza.

-Jak to sie stalo?

Karik glosno westchnal.

-Dwoch utonelo w rzece. Inni umarli z powodu napromieniowania. Od chorob. A niektorzy po prostu mieli pecha. - Zamknal oczy. - Wszystko nadaremnie. Miales racje.

W polu widzenia pojawila sie plaskodenna lodz. Spokojnie wplywala w sztuczny kanal powstaly za zachodnim skrajem zrujnowanego mostu. Poklad lodzi zawalony byl stosami drewnianych kontenerow.

Silas staral sie nie pokazac po sobie rozczarowania. Tak, to prawda, sam przeciez uporczywie powtarzal, ze Przystan jest mitem, a ekspedycja goni za mrzonka, mial wszakze nadzieje, iz sie myli. Szczerze mowiac, spedzil wiele nocy na rozmyslaniu o skarbach Abrahama Polka. Wowczas po powrocie z wyprawy wszyscy poznaliby historie Drogowcow, dowiedzieli sie mnostwo rzeczy o ludziach, ktorzy potrafili budowac wspaniale miasta i autostrady, o jakich Illyryjczycy mogli tylko marzyc. Byc moze podroznicy odnalezliby tez kronike czasow Zarazy...

Jedenascie ofiar! Silas dobrze znal wiekszosc ich: przewodnika Landona Shaya, Kire, Toriego i Mire z Imperium, artyste Arina Milane oraz Shole Kobai, ochotniczke, eksksiezniczke z Masandik. W ekspedycji brali rowniez udzial Random Iverton, oficer, ktory porzucil kariere wojskowa i zostal poszukiwaczem przygod, stypendysta Axel z akademii w Farroad oraz Cris Lukasi, instruktor szkoly przetrwania. Dwoch ostatnich nie znal, uscisnal im jedynie dlonie, gdy odjezdzali mokra od deszczu Droga Rzeczna i kierowali sie ku pustkowiu.

Przezyl tylko przywodca, Karik Endine. Popatrzyl na niego. Wiedzial, ze czyta mu w myslach.

-Tak sie stalo - jeknal Endine. - Mialem po prostu wiecej szczescia niz pozostali. - W jego oczach pojawil sie szczery bol. - Silasie, co powiem ich rodzinom?

-Prawde. Coz innego?

Karik zapatrzyl sie w okno. Obserwowal przeplywajaca barke.

-Zrobilem wszystko, co bylo w mojej mocy. W niczym nie zawinilem.

-Masz liste najblizszych krewnych ofiar? - spytal Silas.

-Sadzilem, ze pomozesz mi ja ulozyc.

-W porzadku. Sporzadzimy ja. Jeszcze dzisiejszej nocy powinienes wszystkich do siebie zaprosic. Zanim dowiedza sie, ze wrociles do domu, i zaczna sie zastanawiac, gdzie sie podziali ich bliscy.

-Niektorzy mieszkaja w innych miastach.

-Zapros, ilu zdolasz. Reszta zajmiesz sie pozniej. Jak najszybciej wyslij pierwszych poslancow.

-Masz racje - przyznal. - Rzeczywiscie, to chyba najlepsze rozwiazanie.

Oczy zaszly mu lzami.

-Nie zrozumieja.

-Czego nie zrozumieja? Przeciez ludzie, ktorzy ci towarzyszyli, zdawali sobie sprawe z ryzyka. Kiedy wrociles do domu?

Karik zawahal sie.

-W ubieglym tygodniu.

Silas wpatrywal sie w niego przez dlugi czas.

-No dobrze. - Napelnil ponownie kieliszki i zapytal z pozoru niedbalym tonem: - Kto jeszcze wie, ze wrociles?

-Flojian.

Jego syn.

-No coz, zalatwmy cala sprawe szybko. Sluchaj! Poszli z toba wylacznie ochotnicy. Zarowno oni, jak i ich krewni zdawali sobie sprawe z ryzyka. Musisz tylko wszystkim wyjasnic, co sie zdarzylo. Przekaz im wyrazy wspolczucia. Badz szczery. Niech zalobnicy widza, ze bolejesz wraz z nimi.

Karik skrzyzowal rece na piersi. Wygladal na zalamanego.

-Silasie, zaluje, ze sam rowniez nie zginalem.

Ponownie zapadlo dlugie milczenie. Silas wzial notes i zaczal spisywac nazwiska. Ojcowie. Siostry. Corka Axela, rownoczesnie powinowata Silasa (wyszla za maz za jego kuzyna).

-Nie mam ochoty rozmawiac z nimi - jeknal Karik.

-Wiem. - Silas dolal sobie wina. - Ale musisz. Bede stal u twego boku.





ROZDZIAL 1





Zgodnie z powszechnie aprobowana opinia prawdziwie trwale sa wylacznie sprawy duchowe: milosc, zachody slonca...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin