Edward Stachura - Jeden dzień.pdf

(344 KB) Pobierz
Jeden dzień
Jeden dzień
Rano przyjechałem do tego wielkiego miasta. Cały dzień po nim łaziłem, po jego ulicach i
mostach, których jest pełno w tym mieście. Przepływa przez to miasto druga wielka rzeka
tego kraju, ale nie jednym korytem, tylko mnóstwem kanałów, które gdzieś, za miastem,
muszą się łączyć, ale w mieście jest pełno kanałów, stąd pełno mostów, po których łaziłem
przez cały dzień. I po ulicach między mostami. Prawie na każdym moście przystawałem.
Opierałem się o poręcz i patrzyłem na wodę przez jakiś czas, właściwie wcale jej nie widząc,
to znaczy widziałem wodę na początku, jak tylko pochyliłem się przez poręcz, ale później już
jej chyba nie widziałem, boja mam takie dwa patrzenia, i jedno z nich to było dzisiaj, na
każdym moście prawie: patrzyłem na wodę uporczywie przez jakiś czas, którą z początku
widziałem, ale później jakby rozmazywała się, przemieniała się w powietrze czy w mgłę, jeśli
jest taka przezroczysta. Prawie na każdym moście przystawałem, zapala-
Jem papierosa i pochylałem się nad poręczą utkwiwszy spojrzenie w wodę, którą z początku
widziałem, ale później już nie, bo jedno z tych moich patrzeń to jest takie nicniewidzenie,
zapominanie się oczami, zapadanie się w leje, które muszą być po drugiej stronie oczu.
Prawie na każdym moście zapadałem się w leje. Między jednym mostem a drugim szedłem
wtuliwszy głowę w gniazdo ramion i kołnierza, a ręce w gniazdo kieszeni. Ale i tak było
dosyć zimno. Kiedy skończy się ta przeklęta zima? Przeklęta zima. Dobre lato. Można usiąść
gdzieś, na chodniku albo w polu się położyć, wszystko jedno, zamknąć oczy, a słońce dobre,
ciepłe opada na powieki, całe lato masz na powiekach, bo lato to jest słońce dobre, ciepłe.
Więc leżysz sobie na kamiennej płycie miejskiego cmentarza albo w trawach leżysz między
niebem a ziemią, wszystko jedno, i to jest takie w słońcu dobre, ciepłe zamarzanie. Potem,
kiedy już się na-kochałeś ze słońcem, wstajesz. Idziesz szukać rzeki, wody, w którą
wstępujesz powoli albo od razu się rzucasz, ja to od razu się rzucam, pływam długo, a kiedy
się zmęczę, przewracam się na plecy i leżę, poruszając lekko nogami, żeby się tylko
utrzymać. I to jest też takie w wodzie dobre, ciepłe zamarzanie. Tak. Lato jest dobre, a zima
nie.
Dzisiaj cały dzień szedłem przez tę złą zimę i przez to miasto wielkie bardzo, do którego
przyjechałem rano. Przedtem, wczoraj jeszcze, byłem w innym mieście, też wielkim. Długo
tam nie byłem, ale trochę byłem. Jakieś dwa tygodnie. Około. Mieszkałem u takiego chłopca-
Piotrka. Mieszkał tylko z matką, która wyjechała na wczasy w góry. Będę kiedyś musiał
pojechać w góry. Na drugą zimę może. Postaram się skądś o jakieś dobre, ciepłe buty, żebym
miał lato w stopach, bo tam jest dużo zimnego śniegu, a jeszcze będę chodził dużo po górach,
a złe buty szybko się zdzierają, a jeszcze w górach. Przez lato będę kosił trochę po chłopach,
to zarobię na takie dobre, ciepłe buty na góry. Ale do drugiej zimy daleko. Do lata jest daleko,
a co dopiero. Więc matka tego chłopca-Piotrka wyjechała w góry, i on powiedział, że dopóki
nie przyjedzie, to mogę u niego zamieszkać. Nieźle było u tego chłopca-Piotrka, tylko trochę
za dużo mówił. Gdyby tyle nie mówił, to byłoby nawet wspaniale. Próbowałem go uczyć za
dużo nie mówić, ale nie wyszło. Prosił mnie, żebym go zabrał gdzieś ze sobą, ale co ja bym z
nim robił. Nie dlatego, że za dużo mówił, ale co ja bym z nim robił. Ale mówił też za dużo.
Wiele razy mnie gniewał i gwizdałem sobie przez zęby, a nie zapomniałem o mojej dla niego
wdzięczności, więc musiał mówić dużo za wiele. Ja raz mu tylko dość długo mówiłem. A
mówiłem mu o tapczanie, kołdrze, fotelu, radiu i o tym pokoju, w którym to wszystko było, w
którym mieszkaliśmy i w którym mu o tym mówiłem. Zdaje się, że na próżno mówiłem, dość
długo mówiłem, bo on sam nie wiedział, co ma. Potem wróciła jego matka i już nie miałem
gdzie spać, więc powiedziałem sobie, że mogę z tego miasta wyjechać. W pociągu nie mu-
siałem wcale się chować przed konduktorem, bo miałem bilet, więc spałem, bo znalazłem
całkiem wolny przedział i była noc.
Rano przyjechałem do tego wielkiego miasta, którego nie znałem wcale. Nie wiedziałem
663541151.002.png
nawet, skąd tu tyle tych kanałów. Dopiero spytałem jakiegoś innego, który powiedział mi, że
to ta rzeka, o której wiedziałem, że przepływa przez to miasto, tak jest rozgałęziona w kanały,
których jest bardzo dużo, on nie wie ile, ale bardzo dużo, i że ta rzeka jest świetnie
uregulowana, nie jak ta największa w tym kraju, i że to wszystko Niemcy, bo oni lubią
ordnung. Cały dzień chodziłem po tych mostach i po tych ulicach między mostami, chociaż
zimno było dosyć, ale lubię bardzo oglądać nowe dla mnie miasto. Opowiem je trochę. Cały
dzień po nim chodziłem. Teraz jest noc i jestem w poczekalni dworcowej. Opowiem o niej
kiedy indziej. Teraz będę opowiadał dzień i miasto, i wszystko, co zauważyłem, o ile dobrze
zauważyłem, boja mam takie dwa patrzenia, i jedno z nich to było dzisiaj na ulicach między
mostami: patrzyłem na wszystko rozbieganymi oczami, na sklepy, domy, tramwaje, buty,
płaszcze, dachy, bo to jest moje drugie patrzenie — rozbiegane na wszystko, bo nigdy nie
wiem, co począć z oczami, podobnie jak z palcami, więc albo palę papierosa patrząc w coś
uporczywie, to znaczy nic nie widząc, zapadając się w leje, które muszą być po drugiej
stronie oczu, albo trzymam ręce w kieszeniach i wtuliwszy głowę w gniazdo ramion idę,
kołysząc się na prawo i lewo rozbieganymi oczami.
Opowiadam dalej. Muszę powiedzieć, że w żadnym mieście, a widziałem ich dużo, o, dużo
miast widziałem, i nie tylko w tym kraju, bo przedtem, kiedy jeszcze byłem mały, ale nie tak
bardzo, bo wszystko dobrze pamiętam, to byłem w innym kraju, i kiedy przyjeżdżałem do
tego kraju, w którym jestem, i w którym jest to miasto, to przejeżdżałem przez dwa jeszcze
inne kraje i wiele miast, które widziałem z okna wagonu, więc widziałem wiele miast chyba,
nie? ale muszę powiedzieć, że w żadnym mieście nie widziałem tylu zburzonych domów, co
w tym. Oglądałem te domy z wielkim zdziwieniem i nie mogłem się do nich przyzwyczaić,
chociaż napotykałem takie domy co jakiś czas. Bardzo często. Niektóre domy to była połowa
domu albo ćwierć, albo zupełnie niepodobne. Nigdy nie widziałem. Wydawało mi się to
groźne, i tak wyglądało. Więc muszę powiedzieć, że miałem co oglądać tym swoim drugim
rozbieganym na wszystko patrzeniem. W każdym nowym dla mnie mieście mam co oglądać,
ale w tym jest szczególnie. Nad wyraz te domy zburzone przez wojnę, której nie pamiętam
prawie. Byłem jeszcze bardzo mały. Trochę pamiętam, ale troszeczkę. Byłem jeszcze bardzo
mały i byłem z rodzicami moimi rodzonymi w innym kraju, w którym się urodziłem i do
którego bym chętnie powrócił i mógłbym, bo tamto wcale temu nie przeszkadza, a nawet
sprzyja, tak myślę. Na zawsze bym tam nie pozostał jednak. Wróciłbym na powrót do tego
kraju, który bardzo lubię, nie wiem czemu. Mimo wszystko. W tym kraju rosnę już najdłużej i
w tym kraju stało się tamto moje największe bohaterstwo, z którego jestem dumny
niepomiernie, i które obnoszę jak głowę swoją i stopy po różnych jasnych, ale najwięcej po
ciemnych miejscach i zawsze jestem mężny, szlachetny i mężny, choć byłem w ciemnych
bardzo miejscach, o, tak, nikt by nie zliczył, najwięcej w tym kraju, ale mimo to lubię ten
kraj, bo w nim się narodziłem po raz drugi jakby, ale lepiej, mocniej. Ale tak na dwa miesiące
tobym chętnie bardzo pojechał do tamtego kraju, w którym się urodziłem i który pamiętam
dobrze. Wojny nie pamiętam prawie nic, bo wtedy byłem mniejszy i mieszkaliśmy na
południu, w małym miasteczku, gdzie nawet podczas wojny było bardzo cicho i nie było
wcale zburzonych domów, nie tak jak w tym, w którym teraz jestem, to znaczy w poczekalni
dworcowej tego miasta, bo jest noc i jakoś nie chciało mi się szukać tego innego, którego
poznałem nad morzem, i który powiedział: „Przyjedź, a spanie ja ci załatwię". Więc kiedy
skończyło się spanie u tego chłopca-Piotrka w tamtym mieście, to pomyślałem sobie: mogę
pojechać naprzód, mogę pojechać do tyłu, na prawo, na lewo, ale mogę przecież pojechać do
tego młodego-innego, którego poznałem nad morzem ostatniego lata pięknego. Nie myślałeś
długo, tylko od razu postanowiłem, bo wiem, że bardzo często nie trzeba wcale myśleć, tylko
natychmiast postanowić, bo myślenie bardzo często osłabia postanowienie i ono już potem
kruszy się łatwo jak główka maku.
Chodziłem po tym mieście przez cały dzień. Nie mówię, że byłem wszędzie, bo to miasto jest
663541151.003.png
ogromne niezwykle. Nie wiem, czy tamto poprzednie miasto, w którym byłem i które jest
stolicą tego kraju, jest więcej ogromne od tego. Mogła być pierwsza, druga, trzecia godzina,
kiedy zachciało mi się jeść i wstąpiłem do jakiejś knajpy, bo miałem jeszcze jakąś forsę i
chciałem się trochę ogrzać, bo zmarzłem dosyć na tych mostach i na tych ulicach między mo-
stami. Zamówiłem flaki i zacząłem się rozglądać po knajpie — bo ja mam takie dwa patrzenia
i jedno z nich, to rozbiegane, było dzisiaj w knajpie — siedzą na wysokim stołku przy barze,
czekając na flaki: przy stolikach siedzieli inni i jedli, i pili. Nie byli piękni. Sala też była w
brudzie wzorzysta. Nad wyraz ściany w liszajach. Przy jednym stoliku siedziało dwóch. Jeden
z nich, ten odwrócony do mnie plecami, i który był lepiej ubrany od tego, którego twarz,
brzydką, widziałem, mówił:
— Drogi panie. W dwudziestym wieku jedynym rozsądnym zajęciem jest walczyć o pokój
albo systematycznie się upijać. Wybrałem to drugie, bo mam wolną wolę.
A ten drugi:
— Tak jest.
Wychylili kieliszki i ten drugi, z brzydką twarzą, znowu powiedział:
— Dobra franca. A ten pierwszy:
— Dlaczego nam, starszym, odebrano zabawki z dzieciństwa? Przecież nie możemy bawić się
bombą atomową.
Przy barze jakiś inny krzyczał:
— Zbudowaliśmy KDM czy nie?
Dostałem flaki i zacząłem jeść. Bardzo lubię flaki i było ciepło w knajpie. Dawniej, dawno,
nie mogłem sobie wyobrazić, jak inni mogą jeść flaki. Ja bym nie mógł — myślałem. Nawet
jeśli są dobre, to jedząc je na pewno będę myślał, skąd się one wzięły i co przedtem w nich
było. Ale raz, to było już po tamtym, więc chodziłem przeważnie głodny, wszedłem do
knajpy w jakimś mieście na piwo, bo tylko tyle miałem, właściwie nawet tylko tyle nie
miałem, bo brakowało mi dwudziestu groszy, ale chciało mi się pić bardzo. Barmanka
powiedziała, że to nic nie szkodzi, że oddam, jak będę miał, i że może jestem głodny, to ona
mi da flaki, ajajej oddam, jak będę miał, kiedyś. Byłem dosyć bardzo głodny i pomyślałem, że
muszę jej się podobać, bo patrzyła mi w oczy niewymownie przymilnie, i że będę mógł u niej
dostawać żarcie przez jakiś czas, nie tylko flaki, więc już przemogłem się. Spanie miałem w
takim baraku w takim ogrodzie. Lato było. Więc już przemogłem się i powiedziałem dla
upewnienia:
— Ja, proszę pani, nie wiem, czy prędko będę miał pieniądze.
— Nic nie szkodzi. Nic nie szkodzi. Zaraz przyniosę ci flaki. Dawała mi żarcie przez długi
czas i jap nie spałem w baraku
w ogrodzie, ale potem uciekłem, bo nie chciałem się zasiedzieć i gnić. Ale wtedy właśnie
zaczął się mój smak na flaki, które dzisiaj zamówiłem i jadłem z miłością, bo wiem, że to jest
dla mnie wesele. Więc kiedy już zjadłem flaki, to zapaliłem papierosa i zacząłem popijać
piwo, wpatrując się uporczywie w kufel, który z początku widziałem i później chyba też
widziałem, tylko że oczy mi się zapomniały, boja mam takie dwa patrzenia, więc chociaż
widziałem kufel, który stał przede mną, to po chwili tego mojego uporczywego patrzenia
widziałem już go tylko płasko, a potem zapadałem w leje. Ale uszy nie zapadały w leje:
— Życie, drogi panie, jest jak poker. Kto ma pieniądze, wygrywa i może bluffować.
— Tak jest. Tankujemy.
— Zbudowaliśmy KDM czy nie?
Potem obudziły mi się oczy i zaczęło się to moje drugie rozbiegane patrzenie, ale wszystko
było jednakowe, niezmienne, więc musiałem wyjść z knajpy, bo nie wiedziałem, co począć z
oczami, i ogrzałem się dosyć, i najadłem się też, i chciałem jeszcze miasto oglądać, więc
musiałem wyjść z knajpy, która była ziarnem miasta tylko, okiem miasta, jelitem miasta
może, ale mimo to jednym z niezliczonych ziaren, ócz, jelit, więc była okruchem tylko. Dlate-
663541151.004.png
go wyszedłem, bo to mało. Wsadziłem ręce w gniazdo kieszeni, a głowę w gniazdo między
ramionami-konarami moimi, i zacząłem się rozbiegiwać oczami dookoła, a dookoła były
domy, kamienice podobające mi się bardzo, nie starożytne, ale dosyć średniowieczne, a
przynajmniej po dwieście lat, tak sądzę po cegłach i wzorach, i może nie po zapachu, ale po
tym, że wśród takich domów czuję się młody, a przynajmniej nie mam dwustu lat. Jeśli już
tak sądzę, to zawsze będę młody, a na pewno będę żył młodo, choć może miałbym zawsze co
oglądać i zawsze gdzie iść, nie tylko przez dwieście lat, ale nawet przez dwieście pięć albo
pięćset. Tylko, że jak ja bym wyglądał, jak ja bym mógł siebie kochać zgarbionego, łysego, o
mięśniach jak nici lub masło, nie mógłbym niczego przeskoczyć, chodzić po drzewach bym
nie mógł, pływać zupełnie, tańczyć wcale i śpiewać, żadne wędrowanie najulubieńsze, to jak
ja bym siebie kochać potrafił, takiego kraba? To musiałbym wtedy kogo innego pokochać,
ładnego smukłego chłopca, kogoś innego pięknego bym musiał pokochać i co by ze mnie
zostało?
Ale teraz jestem mężny, szlachetny i mężny, i tylko tak będę żył, i zawsze będę miał prężność
w kolanach jak dzisiaj po tym mieście. Opowiadam dalej to dzisiaj, to miasto i innych, którzy
między sobą różnili się mało, a jednak nie byli do mnie podobni, nikt mi nie powie, kilka razy
świetnie wyczułem podobnych, ale się rozstałem, bo najlepiej samemu można się odkupić i
świętować, chociaż nie wszyscy ci podobni to rozumieli, ale ci inni nie byli do mnie podobni,
nikt mi nie powie, a jednak między sobą różnili się mało, jeszcze raz mówię, te same
uśmiechy, nawet nie smutne, to samo niemyślenie na czołach, w ułożeniu postaci, w chodzie
też nie mieli żadnego myślenia, a w oczach żadnego zamyślenia, a przerażenia to ani błysku.
Nie widziałem ich rąk, przyznaję, bo było zimno i wszyscy mieli ręce w kieszeniach albo w
rękawiczkach, więc nie widziałem ich rąk, ale widziałem ich usta, bo na usta nie ma
rękawiczek, więc nie potrzebowałem widzieć ich rąk, bo widziałem ich usta, a to, co na
rękach, to na ustach.
Opowiadam dalej to miasto i to dzisiaj, ale coraz mniej, bo zaczął już zapadać wieczór,
początek wieczoru, pierwsze straże wieczoru zaczęły zapadać na miasto i nawet tego nie
zauważyłem, bo stałem na jednym z tych mostów, których jest mnóstwo, nie wiem ile, ale
mnóstwo, to wiem i ten przechodzień nie kłamał. Wcale nie zauważyłem, jak zaczął zapadać
mrok, początek mroku, pierwsze straże mroku. Stałem na moście, paliłem papierosa i
pochylony nad poręczą patrzyłem na wodę, a może nad wodę, tym swoim uporczywym
nicniewidzeniem, zapominaniem się oczami. Dość długo musiałem zapadać się w leje, bo
wcale nie zauważyłem, że pierwsze straże mroku już są dookoła. A dookoła były też domy,
kamienice podobające mi się bardzo i inni, których nienawidziłem może, choć mieszkali w
tych kamienicach, może dlatego między innymi.
Bo gdzie ja teraz pójdę? Mogę iść naprzód. Mogę iść do tyłu. Mogę iść na prawo. Mogę iść
na lewo. Ale mogę iść na dworzec. Nie muszę, ale wolę. No, jeszcze nie wolę, bo przecież
jest dopiero początek wieczoru. Pierwsze straże już minęły, początek mija, ale za tym jest
przecież cała wielka armia wieczoru, więc mam jeszcze co zdobywać, starczy na kilka
godzin. Potem przyjdzie największa armia świata — nocna armia, którą wolę na dworcu zdo-
bywać, na którym jestem w tej chwili, choć tak piszę, jakbym szedł pisząc, a raczej pisał idąc.
Opowiadam dalej to miasto i to dzisiaj, a raczej już ten wieczór, bo wieczór to jest coś innego
chyba, coś odrębnego. Wieczór nie należy do dnia chyba i myślę, że nie należy do nocy
chyba, chociaż poranek należy do dnia na pewno. Zacząłem się więc powoli posuwać przez
ten wieczór i przez to miasto, po którym cały dzień łaziłem i nie przez cały wieczór, tylko
przez trochę wieczoru, bo więcej wieczoru spędziłem w takiej knajpie, która się nazywa
„Schron", i o której za jakieś pół godziny zacznę opowiadać. Szedłem powoli, bo po co
szybko? Te wszystkie pół-domy, ćwierć-domy i zupełnie nie-domy, do których nie mogłem
się przyzwyczaić i które napotykałem dzisiaj co jakiś czas, bardzo często, wyglądały jeszcze
bardziej groźnie, i teraz, wieczorem, to nie były nawet pół--domy, ćwierć-domy czy zupełnie
663541151.005.png
nie-domy, ale jakieś dziwne stwory, wielkie przedpotopowe zwierzęta, gady skamieniałe, ale
groźnie wyglądające. Szedłem tak przez wielką armię wieczoru i nie czułem się żołnierzem,
lecz jak ktoś inny, nie potrafię dokładnie, ale nie żołnierzem ani generałem, lecz jak ktoś inny
zupełnie, i nie byłem po żadnej stronie: armii wieczornej ani miasta odpierającego ataki, więc
czułem się normalnie, jak zawsze.
Szedłem tak właśnie przez wieczór i wyszedłem tak na plac dość duży, a za nim było to,
czego nie oczekuje się co krok, lecz oczekuje się niezwykle: widok-olśnienie. I to jest jak
manna z nieba na oczy. Opowiadam o tym spokojnie, bo nie chcę płoszyć widoku, który chcę
opowiedzieć, więc nie mogę płoszyć także opowieści. Dlatego mówię spokojnie, i w tym
widoku był spokój, choć dużo więcej głęboki, mistyczny, nieprzebrany, ale jednak spróbuję.
Ten mój wieczorny widok-olśnienie rozpościerał się między dwiema narożnymi kamienicami,
które otwierały rynek tego miasta dla mojego patrzenia, które nie było ani jednym, ani
drugim, ale zafascynowaniem, więc nie było ani zapadaniem się w leje, ani rozbiegiwaniem,
więc było trzecim moim patrzeniem: rzadkim bardzo, mistycznym, ale jednak trzecim moim
patrzeniem, którego dzisiaj nie było, ani na mostach, ani na ulicach między mostami, którego
dawno, dawno nie miałem, bo od tego ostatniego, dawnego, dawnego porannego widoku-
olśnienia nic podobnego mnie nie zafascynowało. Patrzyłem tym swoim trzecim patrzeniem
na ten kawałek powietrza, między dwiema narożnymi kamienicami, które było niebieskawe,
ale bardzo inaczej, tak jak jest tam, w krainie umarłych, tak mi się wydaje. Pośrodku tego
umarłego, dostojnego niezmiernie powietrza był czubek ratusza, biały też bardzo inaczej, nie
tak jak musi być w Arabii albo Persji, tak mi się wydaje. Jeśli już mi się tak wydaje, to coś
takiego powinno być w środku dżungli, taki niebieskawy i biały pałac, do którego się wchodzi
po marmurowych, przestronnych ątopniach, porosłych roślinami i mchem, i potem się
wchodzi do sali pierwszej i stawia się pierwszy krok, i nagle ptak jakiś się spłoszy i zakrzyczy
przeraźliwie, a krzyk ten powtarza się wielokrotnie i ostro w dalszych, dalszych salach, aż
umrze, i znowu jest cisza nieprzebrana i pustka, ale nie jesteś tu sam i nie jesteś tu władcą,
choć sam jesteś, jak władca jesteś sam, ale nie jesteś tu królem, bo tu królują duchy, czujesz
to nad wyraz i nie czujesz się duchem, najdalszym krewnym tego wszystkiego, nie jesteś z
tego drzewa, ni gałęzią, ni liściem, ni owocem, ale nie jesteś nawet nawozem dla drzewa tego
korzeni i wyglądać musisz jak świeca zgaszona między palącymi się niebieskawo i biało, ale
bardzo inaczej.
Pozostanę w tym mieście trochę. Może dla tego samego widoku-olśnienia, który każdego
wieczoru mnie tu przywałęsa i przyfascynuje — ten mały kawałek powietrza i ten mały
kawałek ratusza: biały czubek. Opowiadam dalej. Ocknąłem się po chwili z tego mojego
trzeciego patrzenia, które w tym miejscu przypomina zapadanie się w leje — pierwsze
patrzenie, po którym trzeba też się - zbudzić. Na rynek wszedłem nie całkiem przebudzony
jeszcze z resztkami mojego zafascynowania, bo nie opuściłem głowy, przeszedłem te kilka
kroków z podniesioną głową, ale z każdym krokiem to już nie było to samo, jakby ubywało
coś z widoku, choć zbliżałem się do niego, może dlatego. Tak wszedłem na rynek. Opuściłem
głowę i zaczęło się to moje drugie rozbiegane patrzenie: rynek był duży na oko, pośrodku stał
ratusz. Widziałem to samo nieraz — ratusze na rynkach w innych miastach. Ratusz otoczony
był przez rusztowania żelazne. Wiele razy widziałem rusztowania wokoło ratusza w innych
miastach. Ratusz pośrodku rynku to nie musi być środek miasta, ale sądzę z historii i
obyczajów, że ratusz to w każdym mieście coś najstarszego, najdawnego. Dlatego skorpiony
czasu najwięcej mogły wygryźć z ratusza właśnie. Dlatego on się kruszy i trzeba go
wspomagać. Dlatego nie zdziwiły mnie rusztowania wokoło ratusza, który obszedłem
dookoła, i zachciało mi się pić. Herbatę lubię bardzo. Spytałem jakiegoś młodego-innego,
gdzie można by tu najbliżej wypić herbatę. Zauważyłem zdziwienie na jego twarzy, bo stał
pod latarnią. „Najbliżej to w »Schronie« — powiedział — ale nie wiem, czy ten alkohol tam
jest. Tu, w tę bramę i na lewo. Przeczyta pan na drzwiach". Wszedłem w bramę, którą ten
663541151.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin