Dżentelmeni z poludnia 01 - Blake Jennifer - John.pdf

(637 KB) Pobierz
Blake Jennifer - Dżentelmeni z poludnia 01 - John
DŜentelmeni z Południa
Blake Jennifer
John
PrzełoŜyła Ewa Merel
John
ROZDZIAŁ 1
To ciebie chcę.
Niespodziewana deklaracja odbiła się echem od spękanych ścian starego salonu. John
Peterson, zwany Ripem, wiedział, Ŝe moŜe ona wydać się szokująca, ale poniewaŜ była to
szczera prawda, nie zamierzał jej ukrywać.
Kobieta stojąca naprzeciwko zbladła, lecz nie uciekła ani nawet nie spuściła wzroku. Rip
musiał przyznać, Ŝe wspaniale panuje nad sobą, mimo Ŝe nie cierpiał tego jej opanowania. Nie
udało mu się przestraszyć Anny Montrose, chociaŜ chciał, a nawet powinien ją przestraszyć –
w przeciwnym razie równie dobrze mógłby od razu spakować manatki.
Odwrotu przecieŜ nie przewidywał. Gdyby w ogóle brał pod uwagę moŜliwość poraŜki,
nie byłoby go tutaj – wcale nie przyjechałby do Blest. CóŜ robiłby w tej zabytkowej willi na
starej plantacji, gdyby nie liczył na to, Ŝe konfrontacja z Anną pozwoli mu osiągnąć poŜądany
cel? Nie chodziło mu przecieŜ o to, Ŝeby tylko zwierzyć się jej ze swoich najgłębszych
pragnień i marzeń.
– Spodziewasz się, Ŝe ja... Ŝe prześpię się z tobą? – zapytała z niedowierzaniem. Gdy
czekała na odpowiedź, jej szare oczy zrobiły się ciemne jak chmura gradowa.
Ciekawe, co by zrobiła, gdyby odpowiedział twierdząco? Umierał z chęci, by tak właśnie
zrobić. Czy uległaby, gdyby wyciągnął teraz rękę? A moŜe by go spoliczkowała?
W głębi duszy dobrze wiedział, Ŝe jest za wcześnie na potwierdzanie. Zbyt wiele by
ryzykował, wdając się w takie gierki. Przynajmniej na razie.
– Wyraziłaś się interesująco, choć wysoce nieprecyzyjnie – zaśmiał się gardłowo,
wsadzając ręce do kieszeni. – „Spanie” to ostatnia rzecz, na jaką bym liczył. Gdybym
naturalnie w ogóle brał pod uwagę tego rodzaju rozliczenie. Nie – westchnął – ja po prostu
spodziewam się, Ŝe pomoŜesz mi osiągnąć coś, co zarówno ty, jak i twoja rodzina mieliście
od zawsze. Chcę być szanowanym obywatelem Montrose.
Przez chwilę patrzyła na niego szklanym wzrokiem. Mógł się tylko domyślać, Ŝe oto
nakazała sobie spokój i zmianę tonu rozmowy. Jej blade zwykle policzki niespodziewanie
nabrały intensywnie róŜowego koloru. Oblizała wargi – Rip prześledził ten ruch z najwyŜszą,
prawie bolesną uwagą – i odezwała się zduszonym głosem:
– Mam wraŜenie, Ŝe nie rozumiem.
Oczywiście. PrzecieŜ nigdy go nie rozumiała, nawet jako dziecko. Gdy na BoŜe
Narodzenie przebierano ją za aniołka i biegała radośnie, trzepocząc przyklejonymi skrzydłami
– na głowę niczego nie wkładała, wystarczały jej złociste loki – on, obdartus z domu po
drugiej stronie rzeki, patrzył na nią z naboŜnym podziwem, jakby rzeczywiście była
nadprzyrodzonym zjawiskiem. Gdy mieli po naście lat, ona zadawała szyku w najnowszym
modelu cadillaca z opuszczanym dachem, jak przystało na córeczkę najbogatszej rodziny w
okolicy, on natomiast tłukł się po wertepach pickupem, który wygrzebał na złomowisku i
naprawił własnymi, unurzanymi w smarze rękoma.
Przyjaźnił się z jej bratem, Tomem, ale cały czas miał nadzieję, Ŝe ta przyjaźń zbliŜy go
197652423.001.png
do niej. Oni tymczasem zapraszali go na kolację lub obiad i jakoś nie domyślali się, dlaczego
stale odmawia pod pretekstem, Ŝe nie jest głodny. Prawda była taka, Ŝe mieli nieskazitelne
maniery, on zaś nie wiedział, jak zachować się przy stole.
To było kiedyś... Tym razem Anna teŜ nie będzie na tyle domyślna, by zrozumieć, Ŝe ta
rozmowa odbywa się według ściśle zaplanowanego scenariusza. Nie domyśli się, Ŝe
specjalnie czekał, aŜ ona dowie się od ludzi o jego powrocie, zobaczy jego spychacze i
koparki w okolicy Blest i sama przyjdzie do niego. Nie uwierzyłaby, Ŝe właśnie tak wyobraził
sobie to spotkanie – w salonie, o zmierzchu, kiedy słabe światło wpadające przez wysokie
okna będzie rozjaśniało jej twarz. On, zgodnie z planem, stanął tyłem do okien.
ZauwaŜył, Ŝe w ogóle się nie zmieniła. Z jej klasycznych rysów biła ta sama szlachetność
co kiedyś, ciągle miała szeroko rozstawione oczy i połyskliwe włosy, którymi wszyscy
zawsze się zachwycali. Chodząca doskonałość... Tak jak dawniej czuł się przy niej
onieśmielony i niepewny. Chował swe uczucia, udając twardziela.
On sam zmienił się jednak bardzo. Więzienie go zmieniło.
– To proste – wyjaśnił szorstko. – Chcę odzyskać to, co zabrano mi w tym mieście
szesnaście lat temu. Mam zamiar Ŝyć swoim starym Ŝyciem, tylko lepiej. A planuję je
kontynuować dokładnie od miejsca, w którym zostało przerwane.
– I umyśliłeś sobie, Ŝe mogę ci w tym pomóc?
– Wiem, Ŝe moŜesz – powiedział spokojnie, patrząc jej prosto w oczy.
– A jeŜeli nie mogę albo nie chcę, wtedy zrównasz Blest z ziemią, zgadza się?
Nabrała głęboko powietrza, jakby się dusiła, a to sprawiło, Ŝe jej piersi uniosły się do
góry pod Ŝakiecikiem z kremowego jedwabiu, doskonałym na letni upał. Najwyraźniej
zauwaŜyła, Ŝe zatrzymał wzrok w tym miejscu, bo skrzyŜowała dłonie, jakby chciała się
przed nim zasłonić.
– Chcesz to zrobić, tak? – powtórzyła pytanie. – Chcesz rozwalić jeden z najstarszych i
najpiękniejszych budynków w Luizjanie, Ŝeby wybudować na jego miejscu dom opieki dla
bogatych staruszków i teren do gry w golfa?
– Tak o mnie mówią? – ironiczny uśmieszek zaigrał na jego ustach.
– Zaprzeczasz temu?
– Och nie, w Ŝadnym wypadku – wycedził. – Wiesz, Ŝe Montrose to nie jest miasto, w
którym powinienem czemukolwiek zaprzeczać. Próbowałem kiedyś co prawda, ale nic mi to
nie dało.
Zawahała się, jakby zastanowiło ją coś w jego twarzy albo głosie. Gdy zaś się odezwała,
rzuciła tylko jedno, beznamiętnie brzmiące zdanie:
– Dlaczego to robisz?
– Jestem biznesmenem, mam w tym swój interes – powiedział i spojrzał na nią
wyzywająco.
– Nie sądzę. Moim zdaniem chcesz się zemścić.
– Naprawdę? – zapytał. Przynajmniej zastanowiła się nad tym, a to znaczyło, Ŝe
poświęciła mu trochę uwagi.
– Odgrywasz się na tutejszych ludziach za to, Ŝe ośmielili się wysłać cię do więzienia. A
197652423.002.png
takŜe na mojej rodzinie za to, Ŝe świadczyła przeciwko tobie.
– Co w takim razie z tobą? Czy uwaŜasz, Ŝe mam coś przeciwko tobie?
Poruszyła nieznacznie głową – ledwie widoczny ruch zdradzający rezygnację i
przygnębienie. Smuga światła, które wpadało przez niemytą od dawna szybę, zaigrała na jej
włosach złocistych jak miód.
– Nigdy nic ci nie zrobiłam.
Rip poczuł nagłą chęć, by podejść i nią potrząsnąć. Albo nie – raczej przeciągnąć ręką po
jej jedwabiście gładkiej skórze, dotknąć ciała schowanego pod dobrze skrojonym kostiumem.
W tej samej chwili naszło go przykre, znane z przeszłości wraŜenie, Ŝe jego dotyk mógłby ją
skalać, pobrudzić.
Kiedy tak na nią patrzył, przyszło mu do głowy, Ŝe jednak wygląda trochę inaczej niŜ na
portrecie, który sobie tyle razy odtwarzał w pamięci. W rzeczywistości była wyŜsza, a jej
twarz straciła juŜ młodzieńczą pucołowatość – zdawało się, Ŝe skóra przylega teraz ściślej niŜ
kiedyś do symetrycznych, delikatnych, a zarazem wyrazistych kości policzkowych.
Spojrzenie miała bardziej tajemnicze niŜ dawniej, co w przedziwny sposób czyniło ją bardziej
bezbronną. Sam jej widok wystarczał, by coś ściskało go w gardle.
– MoŜe właśnie chodzi o to, czego nie zrobiłaś – powiedział w końcu tonem podszytym
kpiną, skierowaną zresztą głównie pod własnym adresem.
Zacisnęła usta i odwróciła wzrok. Poprzez tę aluzję chciał jej przypomnieć tamto upalne,
szalone popołudnie, kiedy mało brakowało, a zostaliby kochankami.
Jeśli chodzi o niego, pamiętał wszystko bardzo dokładnie. Jej szczupłe, delikatne ciało
przyciśnięte jego cięŜarem, przygrzewające słońce i trawę, która wściekle go kłuła, gdy
obejmował Annę. Pamiętał odurzający zapach jej skóry i włosów, a takŜe bicie serca, tak
mocne, Ŝe aŜ czuł je na swojej piersi. Była urocza, pełna wdzięku i taka niewinna...
On za to zachowywał się niezdarnie, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Bał się, Ŝe
moŜe sprawić jej ból, a jeszcze bardziej bał się tego, Ŝe wszystko zaraz minie – bo nie moŜe
trwać.
Miał rację.
– Nie uwaŜam, Ŝeby to miało jakikolwiek związek ze mną – odezwała się w końcu. –
UwaŜam za to, Ŝe wróciłeś tutaj z portfelem wypchanym pieniędzmi, bo chcesz pokazać, Ŝe
na przekór wszystkim i wszystkiemu odniosłeś sukces. Długo się zastanawiałeś, jak się
zemścić na mojej rodzinie, i uznałeś wreszcie, Ŝe najlepiej będzie po prostu zniszczyć Blest.
– No bo tak byłoby najlepiej, chyba nie zaprzeczysz? – powiedział spokojnie, obserwując
wzburzenie malujące się na jej twarzy.
– Naturalnie! Ty doskonale wiesz, jak nas ugodzić, bo wiesz, czym jest i zawsze było
Blest. Tysiące razy słuchałeś mojego ojca wspominającego ze wzruszeniem czas, gdy to
miejsce naleŜało do naszej rodziny. Byłeś przy tym, jak razem z Tomem planowaliśmy
odkupić i wyremontować ten dom, Ŝeby wszystko było jak przed Wielkim Kryzysem, kiedy
dziadek go stracił.
Miała rację. Nie miał wtedy własnych marzeń, więc uznał za swoje marzenia Anny i
Toma. Nauczył się kochać tę starą willę, jej przestronne pokoje, wysoką kolumnadę od frontu,
197652423.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin