Joyce Brenda - Kochankowie i kłamcy.pdf

(937 KB) Pobierz
Joyce Brenda - Kochankowie i kl
CZĘŚĆ PIERWSZA
Nieznajomi
Lipiec 1987
Kłamstwa.
Same kłamstwa.
Ból jest nadal tak okropny. Od ilu dni to już trwa? Dwa, trzy, cztery?
Tydzień? Sama już nawet nie wie. Dryfuje w chmurze bólu, dryfuje jak płatek śniegu, na
zewnątrz ...
Trudno się skupić na czymś innym niż na tej zdradzie. Jak to się stało?
Ona, która nigdy nikogo nie potrzebowała, nawet własnych rodziców - to oni mieli być dla niej
- a już na pewno nie mężczyzny. Ona, która miała w życiu więcej mężczyzn niż zdołałaby
policzyć, która uprawiała gierki bardziej nieczułe niż najgorszy playboy, pograła gorzej niż
lekkomyślny gracz. To było jak skok bez otwartego spadochronu.
Boże.
Jack Ford.
Złoty chłopiec Hollywoodu. Niezrównany symbol seksu. Roznamiętniony. Potrafiący
roznamiętniać. Jeden z najbardziej namiętnych w mieście. I powszechnie znany. Och, jak
bardzo znany ...
Prawda śmiertelnie męczyła.
Użył jej by zemścić się na jej ojcu.
Dobry Boże, Gdyby tak mogła się obudzić i stwierdzić, że wszystko to było okropnym snem.
Usłyszała dzwonek do drzwi. Podniosła się. Psy zaszczekały. Pomyślała, że to musi się jej
wydawać - nikt przecież nie wiedział, gdzie była, dokąd uciekła, że ukrywała się w tej chacie
nad jeziorem Tahoe. Ale zadźwięczał jeszcze raz.
Wyszła do holu, odrzuciła na bok falę blond włosów, rozprostowała szerokie ramiona i
otworzyła drzwi. Na zewnątrz hulał wiatr, wyginały się sosny, a śnieg zaczynał padać coraz
mocniej.
- Belinda Ford?
Była córką Abe Glassmana, którego multibilionodolarowy konglomerat obejmował dwa
kontynenty; jednego z najbardziej wszechwładnych ludzi w Ameryce. Dziennikarza, którego
twarz krył kaptur futra rozpoznała zanim zdążył wyciągnąć swą legitymację.
O nie, pomyślała. Och, nie, nie, nie teraz.
I to nazwisko, którego użył zwracając się do niej. Ford. Nadal nie było jej bliskie. Chciała mu
zaprzeczyć. Nie mogła.
- Tak?
- Pracuję dla "National Enquirer". Czy mogę wejść? Jest tak mroźno.
- Nie, przykro mi - powiedziała Belinda zaczynając zamykać drzwi.
Ale on wcisnął między nie swe ramię.
- Kiedy pani i Jack Ford pobraliście się? Dlaczego trzymaliście to w tajemnicy? - pytania
padały szybko. - Były już nieporozumienia między wami? Czy jesteście w separacji? Czy to
pani odeszła?
- Cholera, nie udzielam żadnych wyjaśnień - powiedziała Belinda wściekle chłodna.
- Musi pani mieć jakiś stosunek do artykułu w "Star". A może to dlatego pani zostawiła
Forda? To był chyba cholerny szok - myśleć, że poślubia się gwiazdę kina, a odkryć, że jest
on również gwiazdą porno.
Belinda była oszołomiona. O czym on mówi? Jack i porno? Odzyskała równowagę·
- Proszę stąd odejść zanim będę musiała wezwać policję.
- Nie wiedziała pani! - triumfował. - Więc musi być jakiś inny powód, dla którego opuściła pani
Forda zaledwie parę dni po ślubie. Zhańbił swą własną kobietę. Czy o to chodzi? Jakaś inna
kobieta? A może pani o tym wiedziała - czy to z powodu porno? I co z wielbicielami - czy pani
mąż może wszystko stracić? Jego kariera jest w momencie krytycznym, może już się
skończyła?
- Wynoś się! - krzyczała. - Wynocha stąd!!
- Ostatniej nocy widziano Forda z Donną Mills. Czy może pani coś o tym powiedzieć?
Nareszcie udało się jej wypchnąć go za drzwi i zatrzasnąć je przed jego twarzą. Brakowało
jej tchu. Czy to mogła być prawda? Czy to możliwe? Jack i porno? Z Donną Mills? Boże, czy
to możliwe, żeby był w jej łóżku? Czy były tam jeszcze inne? I dlaczego - dlaczego to tak
strasznie boli, dlaczego w ogóle ją to obchodzi?
Tyle kłamstw.
W każdej sekundzie, w każdym momencie - jeszcze jedno kłamstwo. Oddychała głęboko.
Musi stanąć twarzą w twarz wobec naj gorszych pytań. Co było pomiędzy jej ojcem Abe
 
Glassmanem a jej mężem Jackiem Fordem? I dlaczego Jack użył jej jako narzędzia zemsty?
l
Głowy odwróciły się.
Dziś nie tylko wyglądała jak gwiazda, dziś czuła się gwiazdą. Była ponad światem - świat
leżał u jej stóp.
- Witaj Adam!
Wyglądała oszałamiająco. Nie była tak wysoka jak myślano, 160 cm albo coś koło tego, teraz
wyższa na wysokich obcasach, ubrana w obcisłą czarną spódniczkę, która podkreślała jej
silne, muskularne nogi. Ramiona miała szerokie pod jeszcze szerszym jaskrawo
pomarańczowym żakietem, prostym jak spódniczka. Wzburzone włosy opadały na ramiona
wspaniałymi falami. Jej twarz była modelowo perfekcyjna, z wysokimi kośćmi policzkowymi,
prostym nosem, pełnymi, zmysłowymi ustami i silnie zarysowaną szczęką.
Adam Gordon wstał, gdy przechodziła pomiędzy stolikami bistro "Garden" .
- Belindo, jesteś dziś olśniewająca.
Uśmiechnęła się pozwalając by ją posadził. Jego staromodny szyk znów zrobił na niej
wrażenie.
- Adamie, dzisiaj świętujemy. Chcę najlepszego szampana w tym lokalu. Ja stawiam - dodała
szybko.
Zazwyczaj nie była tak rozrzutna w mieście, gdzie rozrzutność była normą, nie było jej na to
stać. Ale dziś była bogatsza o 350 tys. dolarów. Trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów!
Adam - wysoki, ciemnowłosy i szczupły, nie w jej typie - ujął jej dłoń.
Wciąż była zdziwiona, że zgodziła się wyjść z nim, wmawiała sobie, że to nie dlatego, iż on i
jej ojciec tak bardzo się nie lubią.
- Co to za wiadomość? - patrzył na nią ciepło.
- Sprzedałam scenariusz! Nareszcie! Kupiła go North-Star. Kupili go dla Jacksona Forda. Czy
wiesz kim jest Ford?
To było w Hollywood, a Adam był prawnikiem w jednej z jego największych firm. Wśród wielu
klientów firmy zarówno zbiorowych, jak i innych byli tacy jak Charlton Heston i Joan Collins.
W jego interesie leżało wszystko, co dotyczyło przemysłu rozrywkowego.
- Oczywiście. Gra w telewizyjnych serialach kryminalnych albo grał.
Seriale przerwano a jego przejęła wytwórnia North-Star. Jest teraz powszechnie znany, może
najbardziej. Gratuluję Belindo - powiedział Adam śmiejąc się i zastanawiając czy to nie
przeszkodzi mu w jego planach.
- Och Adamie, tak długo na to czekałam - tak cholernie długo! Myślała o scenariuszu
sprzedanym dwa lata temu, który nigdy nie znalazł się w produkcji. Ale tym razem było
inaczej. Teraz producentem była potężna wytwórnia North-Star, a nie jakaś maleńka,
niezależna; tym razem kupiono scenariusz dla gwiazdy.
- Myślę, że wreszcie udało mi się, Adamie. Po wszystkich latach wysłuchiwania: "dlaczego
nie zabierzesz się do prawdziwej pracy".
Adam uśmiechnął się.
- Dokonałaś tego. Nareszcie.
- Jest jeszcze coś. Są zainteresowani następnym moim produktem, więc już zacieram ręce.
Może niedługo znów coś sprzedam. - To jest prawdziwy powód do świętowania.
Belinda zaczęła skubać długi czerwony paznokieć. Nagle gwałtownie przestała.
- Myślę, że Ford jest powszechnie znany - powiedziała naprężając się.
- Ale czy potrafi grać ... ?
Było to pytanie retoryczne, więc Adam zamówił butelkę szampana "Cristal" .
- Miałam na myśli to - ciągnęła w zamyśleniu - że był nominowany na najlepszego aktora
serialowego, ma wspaniałą dupcię i może jeszcze lepszy uśmiech, ale ... - westchnęła. Nie
wiem, czy nie jest to przypadkiem jeden z tych zarabiających miliony prostaków. Wyobraź
sobie, że ktoś taki mógłby zagrać rolę z mojego scenariusza! Jestem taka zdenerwowana,
Adamie. Chciałabym, żeby wszystko było doskonałe - to moja przepustka do sukcesu. Gdyby
tę rolę zagrał Nick Gibson, to byłoby cudownie. Wszyscy wiedzą, że on potrafi grać.
- Dzięki Fordowi też sprzedamy bilety - zapewnił ją Adam. - Jest teraz bardzo popularny.
Belinda uśmiechnęła się do niego promiennie, ale myślami była gdzie indziej.
Początek zdjęć planowano na grudzień. Kiedy o tym myślała, żołądek skręcał się jej
nerwowo. "Outurage" był jej pierwszym sprzedanym scenariuszem (poprzedni się nie liczył -
nie był zrealizowany). Traktowała go i pieściła jak dziecko. Teraz chciała być przy wszystkich
przeróbkach scenariusza. Jeśli tylko będzie mogła zostać - a była w tym mieście
wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że zmienia się tu autorów jak rękawiczki - będzie
gotowa na wszystko, każdy kompromis. Tak bardzo, tak desperacko chciała tu zostać.
 
Chciała, żeby "Outurage" był fantastycznym filmem.
Nie mogła się skupić ani na rozmowie z Adamem, ani na lunchu.
Chciała być już z powrotem przy swoim IBM PC, wygładzać zakończenie trzeciego
scenariusza.
Dom stał przy plaży w Laguna Beach, dobrą godzinę drogi od Los Angeles. Stał dosłownie
nad plażą, na palach. Na zewnątrz był mały i tradycyjny - eklektyczny w środku, z
zapierającym dech widokiem Cataliny i rozbijających się fal. Podłogi z sosnowych desek, sufit
wysoki i jasny, z olbrzymim, dającym górne światło oknem. Prawie nie było tu mebli, tylko to,
co konieczne - kanapa, kilka krzeseł, sosnowa skrzynia służąca za stół do koktajli. W pokoju
dominował olbrzymi obraz, urodzinowy prezent od dziadków Belindy. Zajmował całą jedną
ścianę. Namalowany w stylu Fauvistów, z żywymi kolorami i kontrastami, przedstawiał jacht i
niszczyciela marynarki wojennej w porcie Nowy Jork podczas obchodów jego
dwudziestolecia. Belinda zakochała się w tym obrazie w galerii w San Francisco. Nawet nie
marzyła o tym, że będzie go posiadała. Obok IBM PC był jej oczkiem w głowie.
Gdy weszła, wielki czarny Lab powitał ją w drzwiach, pochyliła się, by go pogłaskać, a potem
na środku pokoju zaczęła zdejmować buty i pończochy. Myślała o rodzicach. Czy nie
powinna do nich zadzwonić?
Ojciec nie dawał od dawna znaku życia.
Nie obchodziło jej to. Może kiedyś, dawno temu, ale nie teraz. Jednak .... W najważniejszym
momencie jej życia, a miała go właśnie przed sobą, nie było nikogo, z kim mogłaby się
podzielić radością, nikogo poza przypadkowym facetem. Z nim albo z Vincem.
Gdyby przejmowała się tym, musiałaby dojść do nieuniknionych konkluzji. Podeszła więc do
wielkich, oszklonych drzwi prowadzących na pusty taras otoczony kwiatami i metrowej
wysokości szybą chroniącą od wiatru. Gapiła się na spokojną, niebieską wodę, na ludzi
uprawiających surfing, na łódki o biało-niebieskich żaglach łopoczących na wietrze.
Po kilku minutach odwróciła się i popatrzyła na telefon. To co, że nie obchodzi ojca? Czyż nie
ma niepisanego prawa by dzielić z nim najważniej¬szy moment swego życia? Zdecydowanie
podeszła do aparatu.
Recepcjonistka połączyła ją natychmiast. Telefon zadzwonił cztery razy zanim odebrała go
jedna z wielu sekretarek pracujących u Glassmana. Jak zwykle zmęczony ton sączący się
przez profesjonalną uprzejmość.
- Czy mogę mówić z panem Glassmanem? - odezwała się Belinda zastanawiając się czy jej
własny głos jest spięty. Słuchawka jakoś drżała w jej dłoni.
- Kogo mam ...
- Belinda. Glassman. Córka.
To zbiło sekretarkę z tropu. W odpowiedzi usłyszała tylko oddech.
Nigdy nie dzwoniła do ojca, nigdy - ani do pracy, ani poza nią, nie była też w jego biurze
odkąd skończyła 15 lat. Teraz, po kilkusekundowej pauzie, sekretarka poinformowała ją, że
będzie musiała zadzwonić później. Pan Glassman był na zebraniu i nie mógł odebrać
telefonu.
- Czy chce pani zostawić wiadomość?
- Nie, dziękuję - odpowiedziała szybko.
Odłożyła słuchawkę. No cóż. To był zły pomysł.
A może zadzwonić do matki? Zaczęła myśleć o czekającej ją nocy.
Chciała świętować. To fatalnie, że dziś nie piątek, bo zaproszona była na pr.zyjęcie
wydawane przez North-Star i koniecznie chciała tam pójść. Ale dziś nie piątek. Belinda
zawsze była samotnikiem, nawet jako dziecko, nigdy dotychczas jej to nie martwiło - chyba
że była to chwila taka jak ta.
Zatęskniła za Daną, swoją najlepszą przyjaciółką, z czasów gdy były jeszcze nastolatkami.
Ich drogi rozeszły się, gdy Dana wyszła za mąż, a teraz była już matką trójki dzieci. Belinda
uważała, że małżeń¬stwo i macierzyństwo pasowały do Dany, ale nie potrafiła wyobrazić
so¬bie siebie w takiej roli. To nie dlatego, że była samotnikiem i nie po¬trafiła zbliżyć się do
ludzi, raczej dlatego, że zbyt dobrze znała mężczyzn i już dawno porzuciła dziecinne sny o
kimś w rodzaju księcia z bajki, kto mógłby dzielić z nią życie. Większość mężczyzn chciała
jednego, a Belinda doskonale wiedziała czego. No i dobrze. Belinda też tego chciała. To
kłamstwo, że można bez tego żyć, też chciała to robić.
W tym momencie chciałaby być z kimś niezwykłym. Ale nie znała nikogo takiego. Odpędzała
natrętną myśl. Oczywiście, to powinien być mężczyzna. Wyobraźnia podsuwała jej wizję
masywnych męskich ramion, piersi porośniętych czarnymi włosami. Czasem nie trafiał się
nikt innteresujący. Kiedy indziej zjawiali się jeden po drugim.
Od dawna już się z nikim dobrze nie przespała. Potrzebowała by ktoś to zrobił dobrze,
mocno. Długo.
 
Myśli o mężczyznach i jej własnych potrzebach zmusiły ją do popatrzenia na automatyczną
sekretarkę przy telefonie, była pewna, że jej światełko miga. Wiedziała kto to mógł być.
Vince był dobry w łóżku, ale ...
Znalazła swój czarny notes i przekartkowała go. Rick, Ted, Harry (kim u licha był Harry?),
Brad, Tony ...
Tony. Tony był dobry, bardzo dobry. Poderwała go w barze, bo nie wierzyła w trwałe związki.
Oni wszyscy byli podrywani na krótko, na jedną noc. Tony był naprawdę dobry. Im dłużej o
nim myślała, tym lepiej go sobie przypominała. Ale Tony jakoś do niej teraz nie przemawiał,
więc notes z telefonami rzuciła na krzesło. Do licha z tym wszystkim. Dziś w nocy popracuje,
a świętować będzie kiedy indziej.
A on nie mógł opuścić tego cholernego zebrania, żeby porozmawiać z własną córką·
2
Abe Glassman szedł szybko korytarzem pokrytym grubym dywanem, ignorował sekretarkę
depczącą mu po piętach. Miał pomarszczoną, o jastrzębim wzroku, twarz bez uśmiechu.
_ Żadnych telefonów, Rosalie - warknął zanim zatrzasnął drzwi przed jej nosem.
Rosalie wiedziała co to znaczy, nie chciał, by mu ktokolwiek przeszkadzał. Wiedziała też, że
jej praca od tego zależy.
Abe Glassman, wysoki, o szerokich ramionach, szczupły, może tylko zbyt dużym brzuszkiem.
Abe jak każdy mężczyzna - po pięćdziesiątce myślał, że ma prawo do pewnego luzu.
Przeszedł za biurko i przez szklaną taflę gapił się na panoramę Manhattanu rozpościerającą
się u jego stóp. Nowy Jork. Jego miasto. Tutaj się wszystko zaczęło.
- Cholera - powiedział zwięźle. Nie mógł wierzyć temu małemu kutasowi. Kim, do cholery, on
sobie wyobraża, że jest? Nie jest nikim więcej niż cwaniaczkiem o dziecinnej buzi, który
dopiero co wyszedł z pieluszek. Cholera! Abe nie mógł uwierzyć, że naprawdę stracił
pieniądze - całą kopertę wypełnioną zielonymi pieniążkami. Cholera! A przecież miał to
wszystko w swoich rękach. Abe przeklinał Willa Haywarda, cholernego idiotę, który wpuścił
go w takie kłopoty. Abe próbowałby złożyć kaucję albo przekupić gliniarza. Na miłość boską,
przecież opłacał nawet tych pieprzonych senatorów. A teraz jakiś gówniarz - detektyw - chce
go uczyć moralności, w tym niemoralnym mieście. W Nowym Jorku są tysiące przekupnych
gliniarzy, a on musiał nadziać się na tego, który nie dawał się przekupić!
Czy detektyw Smith zrobi z tego użytek? Pieprzony czarnuch, pomyślał Abe, lepiej żeby
trzymał gębę na kłódkę, bo nie wie, co go może spotkać. To zabrzmiało jak obietnica.
Abe pamiętał swoje dzieciństwo w ciasnym mieszkaniu, z chorym ojcem, sparaliżowanym po
krachu na giełdzie w 1929 r. Ojciec był szewcem pochodzącym z Rosji. Robił buty w
mieszkaniu, w pokoju przylegającym do ulicy. Abe większość czasu po szkole spędzał na
podwórku łobuzując i walcząc z Włochami i Murzynami, drwiącymi zjego ciuchów i okropnego
akcentu. Ich też nienawidził.
Miał jednego brata i dwie siostry, zawsze byli głodni. Głód to było coś, z czym musiał żyć
będąc dzieckiem. Nawet dziś zjadał wszystko z talerza. Nie znosił tego by coś się
marnowało. Gdy jego ojciec był chory, na utrzymanie zostawały tylko maleńkie dochody matki
pracującej jako szwaczka.
Abe, naj starsze dziecko, był niezłym złodziejem. Musiał nim być. Kradł jedzenie i mięso
ulicznym sprzedawcom, żeby przynieść je do domu. Matka nigdy nie mówiła ani słowa, choć
domyślała się. Abe wiedział, że modli się po cichutku, aby go nie złapali.
Miał trzynaście lat, gdy dostał pierwszą pracę. Miejscowy bookmacher na rogu, olbrzym o
szczeciniastych rzadkich włosach, nazywał się Eddie. Abe zbierał kartki, na których
zapisywano zakłady i dostarczał je do Nathana Hammersteina, w górze miasta. Nathan
mieszkał w miłym mieszkaniu - w oczach Abego to był pałac - nosił garnitury i błyszczące
brązowe buty, lubił też ładne wąsy. Teraz, kiedy Abe o tym myślał, śmiał się z tego
zadzierania nosa przez Nathana, ale wtedy zazdrościł mu i przyrzekał sobie, że pewnego
dnia będzie miał jeszcze lepszy garnitur i dom.
Praca była dobrze płatna, kilka dolarów na miesiąc. Pozwalało to kupić jedzenie dla sióstr,
brata i matki. Ojciec zmarł po drugim ataku, zimą 1944 r. Abe nie miał nawet osiemnastu lat.
Z powodu wieku nie wzięto go do wojska, odpowiadało mu to, nie chciał by przeszkadzano
mu w jego planach. Jak wszyscy, którzy nie poszli walczyć, Abe znalazł się w fabryce
pracującej na potrzeby nowego przemysłu. Ale Abe robił coś jeszcze, na boku dalej zbierał
zakłady. Luke Bonzio zaproponował mu miejsce po Nathanie Hammersteinie. Abe grzecznie
odmówił. Bookmacherstwo nie było w jego planach na przyszłość.
Nikt nie mógł zrozumieć dlaczego Abe poszedł do college'u. Obie siostry wyszły za mąż
mając piętnaście i szesnaście lat, młodszy brat podjął pracę Abego przy zbieraniu zakładów.
Abe wybrał szkołę państwową, zaprzyjaźnił się tylko z jednym chłopakiem i traktował studia
 
bardzo poważnie. Jego przyjacielem był Will Hayward. Krótko ostrzyżony, przystojny chłopak,
daleki kuzyn Morganów, jednej z najstarszych rodzin w Nowym Jorku. Hayward był tylko
kumplem, właśnie wpadał w allkoholizm, ale A be wiedział, że będzie mógł użyć jego
koneksji, a to było dla niego bardzo ważne. Alkoholizm i hazard nie martwiły Abego. Nie
przejmował się tym.
Abe ukończył miejski college w Nowym Jorku 3 czerwca 1948 r. Miał prawie 22 lata.
Hayward, dzięki poparciu jednego z dalekich krewnych dostał pracę w banku. Abe nie miał
pracy, ale miał wiele ofert. Znów zwrócił się do niego Luke Bonzio.
- Masz swój rozum i jesteś zawzięty - ocenił Bonzio. - Zawsze potrzebujemy takich jak ty. U
nas możesz zajść daleko.
Abe śmiał się tylko.
Chcę zajść daleko, ale na swój rachunek.
Bonzio kręcił głową. Był zły.
- Pewnego dnia będziesz nas potrzebował.
Abe poczekał jeszcze dwa tygodnie i poszedł do banku, gdzie pracował Hayward. To wtedy
pierwszy raz zobaczył osiemnastoletnią Nancy Worth, kuzynkę Willa, właśnie wychodziła z
jego biura. Była nie tylko śliczna, ale też elegancka stylem wypracowanym przez kilka
generacji. Właśnie wtedy Abe postanowił, że musi zdobyć Nancy Worth, a to że był z innej
części miasta nie mogło mu w tym przeszkodzić.
- Potrzebuję pieniędzy - powiedział do Willa. Hayward popatrzył zaciekawiony.
- A co dasz w zastaw?
- Sklep mojej matki - odpowiedział Abe.
- Ile?
- Trzy tysiące dolarów.
Hayward zaczął się śmiać.
- Abe, jesteśmy przyjaciółmi, ale za niego nie mogę wziąć więcej niż stówkę!
- Chodźmy na lunch - powiedział Abe stanowczo.
Używając całego swojego magnetyzmu, a miał go w sobie dużo, Abe zaproponował
Haywardowi współudział, jeśli udzieli mu pożyczki. Hayyward skapitulował, jak Abe to
przewidywał. Zrobili listę fałszywych aktywów, którą obaj podpisali i Abe dostał swoje trzy
tysiące. Natychmiast kupił sklep ze słodyczami na rogu, który był wart z piętnaście tysięcy
dolarów. Zakrzątnął się nieco i sprzedał go kilkanaście miesięcy później za dwadzieścia
tysięcy. Potem wziął w dzierżawę restaurację, sprzedał ją, a zysk z tego był dwukrotnie
większy niż przewidywał. Wkrótce miał już kilka wydzierżawionych miejsc, wszystkie w
Brooklynie. Miał też oko na pewną posiadłość, którą chciał rozbudować. Wiedział, że mógłby
zrobić fortunę wynajmując mieszkania, gdyby tylko mógł obejść niektóre przepisy. Hayward
pomógł mu dotrzeć do kilku radców miejskich. Powiedział mu, że będą skłonni wziąć łapówki.
Abe wybudował swój pierwszy budynek z mieszkaniami do wynajęcia.
Jego ambicje sięgały teraz poza rzekę na Manhattan. Ekonomia była w rozkwicie. Wartość
prywatnych posiadłości wzrastała, Abe chciał teraz budować biura w samym sercu miasta.
Musiałby jednak zburzyć kilka prywatnych posiadłości, na jednej z parcel, a tym razem nie
mógł ruszyć radnych miejskich, nawet za pomocą pieniędzy. Działał tu ruch ochrony
zabytków historycznych Nowego Jorku, któremu przewodziło kilka tłustych matron z
establishmentu.
Bonzio powiedział mu, że jest w stanie przekonać radnych miejskich do planów Abego. Abe
nie był głupcem.
- Co chcesz w zamian? - spytał.
- Tylko kawałeczek udziału - odpowiedział Bonzio. - Tylko mały kawałeczek. 6% dochodów.
Abe popatrzył na niego podejrzliwie.
- I chcielibyśmy, żebyś pracował z nami na Florydzie - kontynuował Bonzio. - Potrzebujemy
kogoś z dobrą głową do interesów.
Abe nie chciał zadawać się z pospólstwem, ale interesy zaczęły go przerastać - miał pięć
pożyczek do spłacenia. Nic kontrolował już swoich ambicji, miał następne plany - tym razem
jeszcze większe i bardziej lukratywne od poprzednich. Myśl o rozszerzeniu swych wpływów
na nowe obszary podniecała go. Zgodził się·
Bonzio - jak obiecał - zmusił radców do cofnięcia moratorium
budowlanego w dzielnicy, gdzie znajdowały się historyczne domy. Abe,jak obiecał, zaczął
budować hotel w Fort Lauderdale. Wtedy doszło do jego uszu, że żona jednego z radców
miejskich Nowego Jorku miała poważny wypadek i leżała w szpitalu przez sześć miesięcy.
Potraktował to jako zwykły przypadek, nie chciał słyszeć żadnych złych wieści.
Sprawca zbiegł z miejsca wypadku.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin