Michelle Martin - Granice ryzyka.pdf

(1007 KB) Pobierz
Long shot
MARTIN MICHELLE
GRANICE RYZYKA
Przekład Anna Mosakowska
135427682.002.png
Rozdział pierwszy
K iedy taksówka skręcała w Mackenzie Lane, wycieraczki starły mżawkę,
która osiadła na przedniej szybie. Rzędy wysokich, sędziwych dębów, rosnące
po obu stronach drogi, otuliły samochód. Pociemniałe od deszczu gałęzie wraz z
gęstwiną zielonych liści tworzyły gęsty baldachim. Świat wydawał się spokojny,
zmysłowy i magiczny. Tego się Cullen nie spodziewał.
Z pewnością nie przypuszczał, że będzie się czuł tak... dziwnie. Jego
zmysły pracowały intensywnie - każda kropla deszczu, każde źdźbło trawy z
rozciągających się wzdłuż drogi łąk, każde pociągnięcie wycieraczek na szybie
działały pobudzająco. Co nim tak wstrząsnęło? Przecież wracał do domu.
Nagle dotarło do niego, że Hongkong z niebotycznymi drapaczami
chmur, hałasem, zatłoczonymi ulicami i mieszaniną przeróżnych zapachów
stanowił w ciągu ostatnich dziewięciu miesięcy swego rodzaju tarczę. Chronił
Cullena przed świadomością, że istnieje jakiś inny świat, przed myśleniem o
czymkolwiek poza pracą i Whitney. Chronił go nawet przed jakimikolwiek
prawdziwymi doznaniami.
Natomiast ten spokojny, magiczny zakątek, przez który teraz podróżował,
nie oferował żadnej ochrony. Cullen znów mógł odczuwać podniecenie i, co
najdziwniejsze, właśnie je odczuwał.
Od blisko dziesięciu lat nie spędzał wakacji w domu. Z trudem
powstrzymał się, by nie przytknąć nosa do tylnej szyby i nie wpatrywać się we
wszystkie tak boleśnie znajome krajobrazy, które teraz wydawały mu się
zupełnie nowe. Kosztowało go wiele wysiłku, by przypomnieć sobie, że jest
bogatym i wpływowym trzydziestoletnim mężczyzną, i że wielcy przedsiębiorcy
nie zachowują się w ten sposób.
Przejeżdżali akurat obok farmy Barrisfordów. Piękne rasowe konie z
zadowoleniem skubały soczystą, zieloną trawę. Sierść pociemniała im od
porannej mżawki. Źrebaki tuliły się do matek lub trzymały się blisko nich. Inne
stały, niezdecydowane czy mają się bawić, czy odpoczywać.
Cywilizacja, a wraz z nią podmiejskie domy, centra handlowe i biurowce,
wdarły się już na znaczną część terenów Wirginii, ale do tego zakątka, dzięki
Bogu, jeszcze nie dotarły.
Po lewej stronie drogi pojawiło się znajome białe, żelazne ogrodzenie
stadniny Skylark. Cullen przeskoczył na drugą stronę siedzenia i przyglądał się
południowo-wschodnim pastwiskom, które, tak jak reszta posiadłości,
przypominały typową angielską farmę. Nie było tam zwykłych ogrodzeń, lecz
gęste, wysokie na półtora metra żywopłoty. Oddzielały od siebie poszczególne
pola, tworząc subtelną, niemal idylliczną aurę, tak bardzo różniącą to miejsce od
nowoczesnej, zmechanizowanej farmy Mackenziech.
2
135427682.003.png
Taksówka przejechała drogą już prawie kilometr, gdy nagle Cullen
spostrzegł jakiś ruch.
- Proszę się zatrzymać - powiedział.
Kierowca, brodaty Hindus, posłusznie zjechał na prawo i zatrzymał
samochód. Cullen obserwował jeźdźca na gniadym, pięknie zbudowanym koniu,
którego widać było ponad żywopłotem. Najpierw ruszył galopem na wprost,
następnie zrobił kółko, podjechał z prawej strony, potem z lewej i znów prosto.
Kilka razy powtórzył manewr, nie zważając zupełnie na deszcz.
Ktoś obcy mógłby wziąć jeźdźca za młodego chłopaka w długich butach,
dżinsach i przyciemnionej deszczem, fioletowej koszuli z krótkimi rękawami.
Miał około stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu i smukłą sylwetkę.
Poruszał się z gracją, idealnie harmonizując swoje ruchy z ruchami zwierzęcia.
Ułożenie nóg było doskonałe; linia od wędzidła, poprzez wodze, aż do zgięcia w
łokciu bez zarzutu; plecy wyprostowane i nieco pochylone do przodu nad
silnym karkiem konia. Ale Cullen wiedział swoje.
To zarządczyni, współwłaścicielka i jednocześnie główny trener stadniny
Skylark, Samantha Fay Lark, we własnej osobie. Mimo że padał deszcz, że stał
daleko, że dżokejka zasłaniała jej twarz, i że nie widział jej rudego warkocza na
plecach, nie miał wątpliwości. Znał tę kobietę przez całe życie. Rozpoznałby ją
wszędzie i z każdej odległości.
- Za chwilę wrócę - powiedział, otwierając drzwi taksówki.
- Licznik będzie chodził - uprzedził kierowca.
- W porządku.
Cullen przeszedł przez drogę, przeskoczył ogrodzenie, otworzył czarny
parasol przywieziony z Hongkongu i ruszył po gęstej, zielonej trawie w
kierunku jeźdźca, który najwyraźniej nie zwracał na niego uwagi. Cullen
uśmiechnął się szeroko. Planował powrót dopiero w przyszłym tygodniu. Sam
musiała być zaskoczona jego widokiem, ale nie dała tego po sobie poznać.
Samantha Fay Lark miała więcej zimnej krwi niż inne spośród znanych mu
osób. Ta cecha czyniła z niej groźną przeciwniczką podczas Grand Prix i
wszystkich zawodów konnych. Dzięki swemu opanowaniu wygrywała trzy z
pięciu rozdań w pokera, kiedy byli jeszcze smarkaczami.
Teraz widział ją bardzo wyraźnie. Czuł się tak, jakby cofnął się w czasie.
Przepełniał go podziw. Sam mogła mieć... ile lat? On przekroczył trzydziestkę,
ona musiała mieć więc dwadzieścia osiem. Ale nadal wyglądała na szesnaście;
zawzięta chłopczyca, która robiła to, co do niej należało, lepiej niż ktokolwiek
inny w tym kraju. Widząc ją znowu tak niespodziewanie, poczuł nagły przypływ
radości. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się za nią stęsknił w ciągu
minionych miesięcy... a właściwie lat. Ostami raz spędzili wspólnie trochę czasu
na pogrzebie jej matki pięć lat temu. Tamtego dnia także padało.
Uznanie dla wirtuozerii jeźdźca i konia, przeskakujących właśnie żywo
płot w odległości kilku metrów, zmieniło się w niepokój, gdy Cullen poślizgnął
3
135427682.004.png
się na mokrej trawie i zdał sobie sprawę jak niebezpieczne są warunki tej jazdy.
Czyżby Sam celowo próbowała skręcić sobie kark?
Przeskoczyła żywopłot, kierując konia w stronę Cullena. Skok był
doskonały. Sam ściągnęła wodze i wolno okrążyła Cullena.
- No, no, no - powiedziała, przesadnie cedząc słowa i zatrzymała konia na
wprost przybysza. - Czy to nie papcio Warbucks? Cóż sprowadza jaśnie
wielmożnego pana w moje skromne progi?
- Zgubiłem się - odpalił. - Szukam Daisy Mae, orientalnego salonu
piękności i składu kradzionych samochodów.
Ani śladu uśmiechu.
- To trzy kilometry w dół drogi i w prawo. - Skierowała go do jedynej
przydrożnej gospody w okolicy. Nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Mnie też miło cię widzieć, Sam. Świetnie wyglądasz, tylko trochę
zmokłaś. Nie mogłaś przynajmniej włożyć płaszcza przeciwdeszczowego?
- Jakiś durny meteorolog powiedział, że dziś będzie ładnie. Zresztą mam
to gdzieś. Odrobina deszczu jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Z wyjątkiem
Whitney, oczywiście. Deszcz kompletnie dewastuje te dzieła sztuki, które
Stefano wyczarowuje z jej włosów.
Zignorował zaczepkę. Postanowił nie okazywać, jak bardzo chciałby
dowiedzieć się choćby kilku szczegółów o swej ukochanej. Bez słowa okrążył
powoli konia i dziewczynę.
- Prawidłowe proporcje i niezwykła siła - zawyrokował, przyglądającsię
badawczo zwierzęciu. - Szeroka, wypukła pierś. Wysokie w kłębie, długie,
muskularne barki. Doskonała rzeźba grzbietu. Szeroki, umięśniony zad.
Idealny rozstaw tylnych kończyn. Jest w nich jakaś sprężystość.
Wytworny, dobrze usztywniony łeb. Inteligentne, szczere, pełne wigoru oczy.
Małe, sterczące uszy, zakończone ładnym szpicem. Postawa świadcząca o
pewności siebie. - Zatrzymał się naprzeciwko Sam. - Nie wiem, co to za koń, ale
mnie się podoba.
- To jest Lark Magic, ty tępy biznesmenie.
- To jest Magic? -powiedział Cullen z zaskoczeniem. Minęło kilka
ładnych lat od jego ostatniej wizyty w stadninie Lark. Zwykle, podczas swych
krótkich wizyt w domu, dzielił czas między posiadłości Mackenziech, dom
Whitney Sheridan i... własne pożądanie.
- Wygląda na to, że twój system hodowli naprawdę przynosi dobre efekty
- powiedział. - Dlaczego więc próbujesz zakatować tak świetnego konia na tej
śliskiej trawie?
Jej wąski nos uniósł się o kilka centymetrów.
- Magic musi sobie radzić z przeszkodami nawet w najtrudniejszych
warunkach. Wiem, że nie masz tego odnotowanego w swoim kalendarzu, ale
jeździeckie rozgrywki Mackenziech odbędą się już za trzy miesiące. To będą
jego pierwsze poważne zawody i chcę, żeby był przygotowany na wszystko.
4
135427682.005.png
- Nawet jeśli oznacza to, że w trakcie treningu sama się wykończysz? Ta
trawa jest śliska jak lodowisko.
Sam potrząsnęła głową z oburzeniem.
- Nie dość że tępy, to jeszcze dureń. W przeciwieństwie do twoich
tchórzliwych, głupkowatych włoskich koni, Lark Magic jest porządnie podkuty.
Zdradź mi tajemnicę, dlaczego nie jesteś w Hongkongu i nie trzęsiesz giełdą,
czy co tam jeszcze robią tacy potentaci jak ty?
- Udało mi się wcześniej zakończyć pertraktacje z chińskim rządem -
odparł Cullen. Deszcz delikatnie pukał w jego parasol.
- Zapewne gdzieś w Londynie czy Nowym Jorku łączono jakieś firmy i
twoja obecność była przy tym niezbędna?
- Jest tylko jedno połączenie, które mnie interesuje, tu, w Wirginii.
- Myślisz, że uda ci się wynegocjować godziwe warunki? - spytała
niewinnie.
Uśmiechnął się.
- Ostatnich dwanaście lat spędziłem na doskonaleniu swoich
umiejętności.
Zaśmiała się.
- A Whitney spędziła całe życie na doskonaleniu własnych. Obudź się i
przejrzyj na oczy, papciu Warbucks. Niczego nie rozumiesz. Albo zgodzisz się
na jej warunki, albo nie dostaniesz nic. Kiedyś ci to oczywiście nie
przeszkadzało.
Cullen westchnął w duchu. Sam traktowała go z przymrużeniem oka, a on
przyzwyczajony był do tego, że wszyscy traktowali go bardzo poważnie. Do
tego dochodził jej stosunek do pieniędzy - nawet ta imponująca suma, którą
udało mu się zgromadzić, nigdy nie robiła wrażenia na Sam.
- Odniosłem sukces, bo zawsze dostawałem to, czego chciałem. Nie
zamierzam teraz tego zmieniać.
- Świat biznesu nie poskromił twojego ego, panie Mackenzie, ale to do
ciebie pasuje.
Ciemne, brązowe oczy, które nigdy go nie okłamały, nie zwodziły i nigdy
z nim nie flirtowały, lustrowały go badawczo od stóp do głów.
- Świetnie wyglądasz.
Mówiła szczerze. Rozbawiło go to, ale jednocześnie w duchu odczuwał
zadowolenie. Zmierzył ją wzrokiem.
- Nie zmieniłaś się.
- Szkoda, że nie mogę potraktować tego jako komplementu - powie
działa z westchnieniem.
Cullen uśmiechnął się do niej szeroko.
- Co słychać u Dzieciaka?
- Moja młodsza siostra szaleje w Rzymie. Jak wynika z jej listów, Erin
nie przestaje świętować, odkąd została pierwszą wiolonczelistką Włoskiej
Orkiestry Symfonicznej pół roku temu.
5
135427682.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin